Krzysztof Łoziński: O Wandzie Rutkiewicz3 min czytania


22.10.2024

Obejrzałem film Elizy Kubarskiej o Wandzie Rutkiewicz wyraźnie sugerujący, że Wanda może żyć w tybetańskim klasztorze. Padło w nim zdanie „Jak nie wrócę to szukajcie mnie w klasztorze” wypowiedziane przez Wandę przed jej wyjazdem na Kanczendzongę. Nie wiem, czemu Wanda tak powiedziała i chyba nikt nie wie. Na podstawie tego zdania powstał mit, w który długo wierzyła jej rodzina, że Wanda nie zginęła pod szczytem Kanczendzongi, tylko zeszła „na druga stronę”, gdzieś do Tybetu i tam żyje. Może się komuś narażę, ale uważam, że to kompletny absurd.

Rozumiem rodzinę i jej emocje, ale jest to zupełnie niemożliwe. Zejście z ośmiotysięcznika (8586 m, trzeci szczyt ziemi, tylko o 27 metrów niższy od K2) tak na przełaj, gigantyczną ścianą, w dodatku nieznaną, jest po prostu niewykonalne. Wprawdzie znamy przypadek zejścia inną drogą przez Reinholda Messnera z Nanga Parbat (8126 m), ale jego brat Günter przypłacił to życiem, a i sam Reinhold omal nie zginął. I chociaż tam nie była to nieznana droga (tylko flanka Diamir) i tak zalicza się to zejście do kategorii cudów. W dodatku Messnerowie zostali do takiej rozpaczliwej akcji zmuszeni, bo przez błędy kierownika wyprawy nie mieli liny, by zjechać flanką Rumpal, gdzie były obozy i poręczówki.

 Kanczendzonga jest o 460 m wyższa, a to powyżej ośmiu tysięcy bardzo dużo. W dodatku tamtej ściany od strony tybetańskiej wówczas nie znano.

Mam i pewne osobiste argumenty. Znałem Wandę Rutkiewicz bardzo długo, jeszcze z czasów, gdy była Wandą Błaszkiewicz. Przyjaźniliśmy się przez wiele lat. Od Wandy dostawałem sprzęt, którego już nie używała, bo Wanda była gwiazdą i dostawała nawet za dużo sprzętu od producentów, a ja cierpiałem PRL-owską biedę. W Hindukuszu wspinałem się w podwójnych Zawratach od Wandy, a w Himalajach w Koflachach od Wandy. Musiałem wkładać dodatkową skarpetę, bo Wanda nosiła buty o numer większe niż ja.

Dlaczego o tej przyjaźni piszę? Bo wiele z Wandą rozmawiałem. Na krótko przed jej wyjazdem na Kanczendzongę wracaliśmy razem, moim samochodem, z Katowic i rozmawialiśmy. Wanda opowiedziała mi cały swój plan ataku na szczyt. Powiedziała, że zabiwakuje na 8300 i rano wejdzie na szczyt. Wywiązała się nawet na ten temat między nami dyskusja. Powiedziałem, że to bardzo ryzykowny pomysł, bo „nie jesteśmy już tacy młodzi, a ludzie biwaków na tej wysokości nie przeżywają”. Wanda odpowiedziała: „Ale co ty, na Annapurnie to była całkiem miła noc”. Dokładnie to pamiętam.

Wanda nic nie mówiła o jakiś planach zejścia gdzie indziej. Co więcej, mówiła mi, że po powrocie chce kupić samochód Suzuki (wymieniła konkretny model, ale już nie pamiętam jaki). Czy ktoś, kto zamierza nie wracać z Himalajów, planuje zakup samochodu?

Wanda miała może trudny charakter, ale nie była wariatką ani samobójczynią, a każdy alpinista wie, że schodzenie ogromną himalajską ścianą, o nieznanej budowie i trudnościach, to bardzo skomplikowana metoda samobójstwa. I Wanda na pewno wiedziała, że taki pomysł to samobójstwo, to pewna śmierć, a nie miała żadnego powodu, by je popełniać. Była silną psychicznie i zrównoważoną kobietą. Nie jakąś nawiedzoną wariatką.

A czemu powiedziała takie dziwne zdanie, pewnie nigdy się nie dowiemy. Ja w tę wersję z klasztorem w Tybecie nie wierzę.

Krzysztof Łoziński

Emeryt

Ur. 16 lipca 1948 r., aktywista wydarzeń marca 68. Były działacz opozycji antykomunistycznej z lat 1968-1989, wielokrotnie represjonowany i dwukrotnie za tę działalność więziony.

Członek Honorowy KOD i NSZZ „Solidarność”

Autor o sobie

 

6 komentarzy

  1. slawek 22.10.2024
  2. AnGor 31.10.2024