13.11.2024
Lewy sierpowy
Szturm na Kapitol nie będzie już Trumpowi potrzebny, a do Białego Domu wprowadzi się on w chwale zwycięzcy demokratycznych wyborów.
Niecałe cztery lata temu, pisząc na tych łamach o nieudanym szturmie na Kapitol, twierdziłem, że „przedstawiana przez D. Trumpa diagnoza, jak i zaproponowane przez niego metody uczynienia Ameryki „znów wielką”, są z gruntu fałszywe. Aby jednak usunąć społeczne źródła niezadowolenia, którego spektakularnym wyrazem był szturm na Kapitol, trzeba jeszcze o tym przekonać te 70 milionów Amerykanów, którzy zagłosowali na Trumpa.”. Natomiast dziś okazuje się, że zadania stojącego wtedy przed demokratami i J. Bidenem nie udało im się zrealizować i tym razem (według stanu na 7.11.2024) na Donalda Trumpa znowu swe głosy oddało 72 602 177 osób, co przełożyło się na prawie 51% w skali kraju . Z kolei na Kamalę Harris zagłosowało 67 893 572 głosów (47,5% w skali kraju). Oznacza, to, że K. Harris i demokraci stracili w porównaniu z poprzednimi wyborami prezydenckim ponad 13 milionów wyborców, a Trump wygrał w skali całych Stanów Zjednoczonych i to o aż 5 milionów głosów. W rezultacie szturm na Kapitol nie będzie już Trumpowi potrzebny, a do Białego Domu wprowadzi się on w chwale zwycięzcy demokratycznych wyborów.
Pokrótce zastanówmy się zatem, dlaczego J. Bidenowi, K.Harris i demokratom nie udało się przekonać do siebie Amerykanów i czy z tej lekcji można wyciągnąć jakieś wnioski dla koalicji demokratycznej w Polsce.
W komentarzach jakie ukazują się po zwycięstwie Trumpa wskazuje się na wiele różnych przyczyn klęski K. Harris. Wymienia się wśród nich i jej spóźniony start w wyborach i nadmierną koncentrację na wadach przeciwnika oraz błędy samej kampanii. Kluczowy wydaje się jednak wybór niewłaściwego tematu głównego przekazu jej kampanii. Dla społeczeństwa amerykańskiego obrona wolności, praw kobiet a nawet kolorowych mniejszości okazała się bowiem mniej ważna, niż obietnice poprawy jego sytuacji ekonomicznej, zwalczenia inflacji i pobudzenia rozwoju poprzez protekcjonistyczne ograniczenie handlowej konkurencji zagranicznej i napływu imigrantów na rynek pracy. J. Bidenowi i demokratom niewiele pomogło to, że inflacja została już w znacznym stopniu powstrzymana, a bezrobocie utrzymuje się na przyzwoitym (choć wyższym niż przed Covid) poziomie. Zadecydowało to, że w wyniku inflacji siła nabywcza spadła i obywatele przypisują to gospodarczym błędom administracji J. Bidena, zaś K. Harris nie odcięła się od jego polityki.
W rezultacie wyniki amerykańskich wyborów pokazują, że nawet dla społeczeństwa uważanego za bastion demokracji „koszula bliższa ciału”, a obietnica lepszego życia pod rządami autokratycznego i przemądrzałego pozera znaczy więcej od obrony wolnościowych i demokratycznych wartości. Jeśli zostanie to dodatkowo wzmocnione przez hasła przywrócenia wielkości krajowi, a godności jego zapomnianym (w pasie rdzy) obywatelom, to uzyskamy taki wynik, jaki osiągnął Tramp w ostatnich wyborach.
Co zaś z tej amerykańskiej lekcji może wynikać dla Polski? Chyba głównie to, że walcząc o zdobycie i utrzymanie władzy nie wolno zlekceważyć oczekiwań tzw. przeciętnych obywateli. Ci zaś oczekują, że rządzący zapewnią im lepsze i bezpieczne życie. Niestety, w Polsce, niektóre środowiska liberalnych, inteligenckich pięknoduchów uważają spełnianie takich oczekiwań „ludu” za populizm i wolą koncentrować się na walce o demokrację, trójpodział władz, czy na rozliczeniu swoich poprzedników. Jak pisałem o tym w moich poprzednich ocenach pierwszego roku rządów koalicji demokratycznej zrobiła ona bardzo niewiele dla zaspokojenia oczekiwań lepszego życia zwykłego obywatela. Obawiam się, że jeśli w obecnej koalicji demokratycznej ten sposób myślenia będzie kontynuowany, to być może już przy okazji wyborów prezydenckich, a na pewno w kolejnych wyborach parlamentarnych, będziemy przeżywali powtórkę z Ameryki, czyli triumfalny i demokratyczny powrót do władzy J. Kaczyńskiego i PiS.
Janusz J. Tomidajewicz
Em. profesor ekonomii na UEP i w Uniwersytecie Zielonogórskim.
Założyciel Unii Pracy i wieloletni członek jej władz krajowych i regionalnych.
Gdy na ekranie telewizora pojawia sie Czarny gość w w garniturze za 15 tysięcy $ i zegarkiem w podobnej cenie, błyszczący ogładą i wykształceniem nabytym w Yale, krzyczący całym sobą “jestem z elity!” i wywodzi długo i namiętnie o “white privilege” który trzeba zwalczać teraz, zaraz, zawsze i ciągle, to gapiący się w telewizor przy piwku Johnny zaczyna się wkurzać.
Fabryka w “Pasie Rdzy” gdzie pracuje ledwie przędzie i nawet ta marna wypłata do której gdzieś dorabia, a i tak ledwo starcza na podstawowe wydatki może sie lada dzień urwać a ten mu bibrzy jakiż to on ma przywilej. I trafia go ciężki szlag na takiego bubka. I nie, nie ma to podłoża rasowego, bo Johnny ma czarnego kumpla Mike’a, z którym razem pracuje w tej fabryce, który ma identyczne problemy i świetnie się rozumieją. Natomiast wkurzają ich zadowolone z siebie gęby, które bzdurzą o przywileju z bycia białym, a tę fabrykę to właściwie trzeba zamknąć bo jest nieekologiczna, i zrezygnuj ze tych kilku przyjemności na jakie cię jeszcze stać, typu grill z kumplami, bo trzeba ratować planetę podczas gdy gęba rozbija się samolotem i zużywa tyle prądu w swojej rezydencji przez miesiąc, ile Johnny nie zużyje przez resztę życia. A do tego jeszcze kiedy się dowie, że szefostwo BLM głosząc szlachetne hasła żyje sobie z ludzkich składek niezwykle dostatnio kupując warte miliony rezydencje (w białych dzielnicach ofkors) to szlag zamienia się w monstrualny wqrw.
I wtedy wchodzi Trump cały na biało ogłaszając, że to naprawi. Co naprawi? No, wszystko. I Johnny wraz z innymi dochodzi do wniosku, że w sumie gorzej nie będzie i można zaryzykować, zwłaszcza, że za poprzedniej kadencji Trumpa było taniej i jakoś lepiej.
Warto pamętać, że bywają dwa oblicza wygranej. Pierwsze – przemożna chęć wygranej. Drugie – wygrana faktyczna. Zwycięstwo trzeba umieć zagospodarować a efekty zagospodarowania wale nie skazują wygranego na sukces, ani tym bardziej na pewny sukces. Zobaczymy co przyszła ekipa prezydencka zrobi z wygraną.