21.11.2024
Może trzeba na to pytanie odpowiedzieć, bo ciągle ktoś mnie o to pyta. Jedni z nadzieją, że potwierdzę, że tak, ciągle jestem katolikiem, chociażby kulturowym, a inni z równie mocną nadzieją, iż wreszcie przyznam, że nim nie jestem. Otóż przestałem być katolikiem w 2005 roku gdy opuściłem zakon jezuitów po 29 latach. Nie tylko przestałem chodzić do kościoła i uczestniczyć w katolickich obrzędach, ale uznałem, że nie mają dla mnie żadnej wartości. Innymi słowy zobaczyłem, że tzw. niebo i zbawienie wieczne oraz to wszystko, co ma je umożliwić, to czysty wymysł, a tzw. sakramenty i sakramentalia to kościelna strategia kontroli i podporządkowania. Tak, wiem, sam w tej kontroli i w tym podporządkowywaniu ludzi instytucji przez wiele lat uczestniczyłem. Jednak na swoje usprawiedliwienie mogę dodać, że jako ksiądz nigdy nikomu nie odmówiłem rozgrzeszenia i nigdy nie oczekiwałem od ludzi wynagrodzenia za świadczone usługi religijne. Jako jezuita mogłem sobie na to pozwolić. Nikt mnie nigdy z mojego księdzowania finansowo nie rozliczał.
Dotyczy to również katolickiej doktryny łącznie z wiarą w Trójjedynego Boga, transsubstancjację, czy dziewicze poczęcie. Również dogmaty o zmartwychwstaniu, wniebowstąpieniu, wniebowzięciu, nie wspominając już o zawsze dla mnie wątpliwym dogmacie o nieomylności papieża. To wszystko przestało mieć dla mnie jakiekolwiek znaczenie. To teoretyczne konstrukcje, których celem jest wzbudzenie przeświadczenia, że katolicyzm jest czymś wyjątkowym, jedynym, posiadającym coś, czego inne religie nie są w stanie zapewnić. Dziś wiem, że są to twory ludzkiej wyobraźni, a religijne spory i wojny związane z tymi teologicznymi konstrukcjami są zapisem ludzkiego szaleństwa.
Tak, dołączyłem do zakonu w wieku 20 lat i w wieku 49 lat zdecydowałem, że to nie jest mój dom. Nikt mnie nie zmuszał do wstąpienia, ale wielu odradzało mi wystąpienie. Używam tych czasowników choć uważam je za mało precyzyjne. Tak naprawdę po pierwszym roku studiów teatrologii na Uniwersytecie Jagiellońskim i odkryciu, że taki zakon w ogóle istnieje, wydawało mi się, że to dobre miejsce dla mnie. Nie pomyliłem się. To był dobry wybór i do dzisiaj go nie żałuje. Podobnie jak i decyzja o odejściu po długim czasie współkształtowania polskiego katolicyzmu. Tak mi się przynajmniej wtedy wydawało. Prawda była jednak taka, że mimo bycia członkiem wpływowej organizacji kościelnej i piastowania w niej odpowiedzialnych funkcji, z upływem lat zdałem sobie sprawę, że nikt nie oczekiwał ode mnie jej współkształtowania tylko podporządkowania. Jak długo spełniałem te oczekiwania, byłem akceptowany, a nawet chwalony. To się zmieniło w ostatnich latach XX wieku i pierwszych XXI. Wtedy okazało się, że każda nieostrożna wypowiedź krytykująca działania papieża Jana Pawła II spotyka się z histeryczną reakcją, której początkowo nie rozumiałem. Byłem bowiem przekonany, że wszystko, co robię było w najlepszym interesie Kościoła i zgodne z jego doktryną. Owszem wiele elementów tej doktryny budziło moje wątpliwości, ale nie uważałem za stosowne, by się nimi dzielić publicznie. Pozostawiałem je jako temat prywatnych rozmów z zaufanymi przyjaciółmi. Wielu z nich, i to nawet księża i jezuici, podzielało i do dziś podziela moje wątpliwości, jednak wyrażają je tylko prywatnie.
To się zmieniło, kiedy opuściłem zakon, zacząłem żyć na własny rachunek i nie musiałem nikogo pytać o zgodę, by móc swoje myśli uzewnętrznić. Od 20 lat moje wątpliwości stały się częścią mojego światopoglądu. Mój zmarły w 2020 roku przyjaciel ks. Wacław Hryniewicz napisał mi kiedyś: „Pamiętaj Staszku, że możesz pisać więcej niż ja i korzystaj z tego”. Inny, może najważniejszy partner moich teologicznych i historycznych rozterek, amerykański jezuita John O’Malley, na tydzień przed śmiercią na początku września 2022 roku, napisał mi, że pontyfikat Jana Pawła II, to był najgorszy pontyfikat w historii Kościoła. Myślę, że O’Malley wiedział, co pisze, bo całe jego życie było próbą pokazania, że katolicyzm jest wyznaniem racjonalnym i otwartym na racjonalną krytykę. Jan Paweł II tym przeświadczeniem poważnie zachwiał. Utożsamiał bowiem katolicyzm z własną fundamentalistyczna wizją chrześcijaństwa. Był w tym bardzo podobny do „odnowiciela” islamu Ajatollaha Chomeiniego, który stworzył Irańczykom nie raj obiecany przez Koran, ale piekło i to już na ziemi. Podobnie Jan Paweł II ze swoją krucjatą nowej ewangelizacji i podporządkowania całego świata Chrystusowi sprawił, że rozpoczęta na soborze watykańskim drugim w latach 1962-1965 próba odnowy katolicyzmu została skutecznie zablokowana. W jej miejsce pojawił się dziwaczny mesjański projekt, którego korzenie sięgają XIX-wiecznych rojeń Andrzeja Towiańskiego i jego nawiedzonego kółka fantastów. Jan Paweł II uznał, że jest nie tylko godny kontynuowania, ale że powinien objąć cały świat, oczywiście z nim w roli głównego odnowiciela.
W 2015 roku, gdy ugrupowanie polityczne Jarosława Kaczyńskiego wygrało wybory i utrzymało władzę do 2023 roku – w dużym stopniu dzięki wsparciu Kościoła katolickiego – utraciłem resztki złudzeń, że ta instytucja jest reformowalna. Zobaczyłem jej najbardziej odrażające oblicze, które w dużym stopniu przyczyniło się do zniszczenia raczkującej polskiej demokracji liberalnej. Główni przedstawiciele zjednoczonej prawicy z Jarosławem Kaczyńskim i Zbigniewem Ziobro na czele wraz z większością polskiego kleru katolickiego użyli religii nie tylko do dewastacji struktur państwa prawa, ale wykorzystali ją do osobistych celów dalekich od religii. Oczywiście polski przypadek nie jest ani jedyny, ani odosobniony. Na całym świecie obserwujemy ten sam proces wzajemnej korupcji złej polityki i złej religii.
Dzisiaj po wyborach wygranych 5 listopada 2024 przez Donalda Trumpa – jedną z najbardziej odrażających i cynicznych postaci w USA, przy znacznym wsparciu konserwatywnych amerykańskich katolików i fanatycznych protestantów ewangelikalnych moje zaufanie, również do amerykańskiego Kościoła katolickiego, uległo całkowitemu zniszczeniu. Ten proces stopniowej degrengolady amerykańskiej polityki i religii został już dokładnie opisany przez takich historyków, jak David Hollinger i Garry Wills. Przy okazji wrócę do tych opisów.
Dosłownie w ostatnich dniach tego roku pojawiają się artykuły mówiące o tym, że najbliższe otoczenie papieża Franciszka jest odpowiedzialne ze bojkotowanie jego polityki zero tolerancji dla pedofilów wśród kleru katolickiego. Jeśli sam papież jest w te praktyki zamieszany, to również on sam utracił wiarygodność w moich oczach.
Wiem, że dla wielu to moje wyznanie niewiary będzie czymś bolesnym. Zwłaszcza dla tych, którzy znali mnie jako jezuitę i księdza. Ale wiem też, że dla wielu to wyznanie pomoże stanąć w prawdzie i podjąć decyzję o ostatecznym zerwaniu z tą instytucją, która w moich oczach nie jest godna przewodzić w drodze do szczęścia nie tylko niebieskiego, ale i ziemskiego. Nadszedł czas, by stwierdzić z całą mocą, że król jest nagi.
To wszystko sprawia, że dzisiaj z pełną odpowiedzialnością stwierdzam, że nie jestem katolikiem i nie chcę w żaden sposób być z tą instytucją łączony. To nie znaczy, że nie będę na jej temat zabierał głosu. Wprost przeciwnie. Każda próba niszczenie kruchej demokracji ze strony przedstawicieli tej instytucji będzie przedmiotem mojej uwagi i krytyki. Nie ma to jednak nic wspólnego z antyreligijnością czy antyklerykalizmem. Jest to wyraz mojej obywatelskiej troski o jakość liberalnej demokracji w Polsce i na świecie. Jeśli katolicy podejmą taki wysiłek i wspólnie z innymi pomogą uratować demokrację, to będą we mnie mieli sojusznika.
Dziękuję za to wyznanie pocieszającym faktem jest to jak znakomite jest grono ludzi którzy przeszli podobną drogę dziś i w dawniejszych czasach. Umberto Eco trzymał kolekcjonersko egzemplarz dzieła Ptolemeusza ponieważ … ten się mylił a to fascynujące. Dziś sobie myślę że po latach bycia katolikiem mógłbym trzymać w domu katechizm kościoła katolickiego na tej samej zasadzie. Stosując nawet podstawowe narzędzia krytyki literackiej ze szkoły podstawowej można wiele wywnioskować. Czy nie został napisany w apogeum karnawału pedofilskiego? Czy głównym redaktorem nie jest ten który w Auschwitz jako papież powiedział coś w rodzaju że bandyci i cwaniacy zniewolili biedny niemiecki lud i tak doszło do tego holocaustu? Czy patronem tego dzieła nie był ten który przez dekadę corocznie przenosił Surgenta na inną parafie? A potem się otwiera ten katechizm i po oczach uderzają te wielkie formuły, capax Dei tak człowiek jest otwarty na Boga czy też zdolny do tego otwarcia jak skorygował Tishner z francuskiego przekładu. To wszystko jednak nie oznacza że duchowość oraz wiarę nadzieję i miłość oraz ludzką moralność można skodyfikować w paragrafy jakby to był kodeks prawa cywilnego czy karnego. Jednak tak to katolicyzm w pigułce co do treści, okoliczności i autorów. Castelgandolfo i anno domini.
Ja również dziękuję. Zrezygnowałam całkowicie z religijnych rojeń 6 lat temu. Tak jak Pan pisze są świetnym narzędziem kontroli. Różny jest ten stopień kontroli. Na tyle jesteśmy zniewoleni przez religie na ile jej pozwolimy. Niestety wielu ludzi nie ma kompetencji tego rozeznania i wpada czesto na całe zycie w jej sidła z wszelkimi tego konsekwencjami. Najbardziej cierpią dzieci których rodzice oddają swe pociechy w łapy takich różnych nawiedzonych. Gratuleje Panu odwagi i życzę wszystkiego dobrego.
Skoro czas na wyznania:
Katolikiem przestałem być, kiedy córka chodziła do szkoły.
Chociaż…. Tak naprawdę to się okazuje, że nie byłem i wcześniej.
Poszło o religię, która w szkole była organizowana jako „kółko zainteresowań” i gdy zabrakło chętnych to się kółko nie zawiązało.
Więc jako przykładny „katolicki” rodzic postanowiłem, że sam zadbam o edukację w tym zakresie. I sięgnąłem pomoce naukowe, z których wyczytałem, że jestem heretykiem, jeśli nie akceptuję wszystkich dogmatów KRK.
A tak się składa, że nie wierzyłem w niektóre, a większość uważam za całkowicie zbędne. I tak uświadomiłem sobie, że jednak Katolikiem nie jestem.
Dla mnie to piękny przykład przejścia z postawy opartej na wierze na taką, która opiera się na wiedzy.. Byłoby dobrze aby ten tekst czytali wszyscy, którzy wątpią, a więc wszyscy myślący a tych, mam nadzieję, jest większość. Piszę to z nadzieją kogoś kto odszedł od kościoła w wieku lat 14 i nigdy nie miał wątpliwości, że to była dobra decyzja. Pański tekst Profesorze polecę znanym mi młodym ludziom. raz jeszcze wielkie dzięki
Jeśli wiarę przeciwstawiamy wierze, to mimo woli tkwimy w paradygmacie „Fides et ratio” (tytuł encykliki Jana Pawła II, z 14 września 1998 r Tymczasem odrzucenie religii, będąc wyjściem poza tę dychotomię, stanowi wyraz intelektualnej, tudzież egzystencjalnej dojrzałości człowieka. Obserwowałem ludzi prostych, bez wykształcenia, wcześniej religijnych, którzy dochodzili do podobnych wniosków, co Autor felietonu.
„…zobaczyłem, że tzw. niebo i zbawienie wieczne oraz to wszystko, co ma je umożliwić, to czysty wymysł, a tzw. sakramenty i sakramentalia to kościelna strategia kontroli i podporządkowania.”
Zgadzam się w pełni, ale moim zdaniem jest dużo gorzej. My wszyscy, wychowankowie kultury chrześcijańskiej a zwłaszcza katolickiej, jesteśmy tym przesiąknięci nawet na poziomie codziennego języka. Bardzo wiele można wyczytać z powszechnego powiedzenia „bój się Boga”, które pewnie każdy ateista powtarza parę razy na tydzień. Niby nic wielkiego. Ot, taki wykrzyknik. Ale to powiedzenie uruchamia cały łańcuch skojarzeń. W umyśle otwiera się taki zakamarek, w którym mieszka Bóg, którego należy się bać. Ten zakamarek został zasiedlony we wczesnym dzieciństwie, a potem tylko czekał na stosowne okazje. A co z innymi zakamarkami, w których czai się poczucie winy albo grzech? Winę to jeszcze można sobie jakoś wytłumaczyć. Można sobie powiedzieć, ze skoro nie zrobiłem nic złego, to nie powinienem mieć poczucia winy i na tym sprawa się kończy pomimo własnych albo cudzych oskarżeń. Ale takie oskarżenia sięgają do mrocznych zakamarków, gdzie mieszkają jakieś straszydła hodowane przez rodziców, Kościół, oraz księży. A grzech, no to jeszcze gorzej. Przed grzechem w zasadzie nie można się obronić, skoro „zgrzeszyłem myślą, mową, i uczynkiem”, co w naszej kulturze każdy wierzący i każdy ateista zna na pamięć. Jeszcze nic nie zrobiłem, a już zgrzeszyłem, bo coś sobie pomyślałem. Gorzej, ja zgrzeszyłem nawet przed moim urodzeniem, no bo znam frazę „grzech pierworodny”. Zadne studia nie wytłumaczą, o co w tej frazie chodzi, bo jej celem jest odebranie ofierze poczucia bezpieczeństwa, a nie tłumaczenie czegokolwiek. Tego nie można zracjonalizować. Z tego się trzeba leczyć, ale większość katolików i ateistów tego nie robi. Tak sobie żyjemy z tymi absurdalnymi straszydłami. My ateiści może nie wierzymy ani w diabła ani w pana z brodą, ale mimo to nosimy w sobie poczucie grzechu, strachu, i winy, którymi ocieka ta nasza katolicka kultura. To jest trwałe zwycięstwo tej odrażającej instytucji nad rozumem i społeczeństwem.
Dlatego teraz, w czasach kiedy prowadzone są dyskusje nad nowymi szkolnymi podstawami programowymi (Tryptyk szkolny, tu w SO), szczególnie właśnie teraz trzeba głośno krzyczeć (protestować, buntować się, manifestować…) i domagać się usunięcia indoktrynacji religijnej (katechezy) ze szkół publicznych, a już szczególnie – z przedszkoli !!!… W tych najważniejszych latach formatywnych dziecka, kiedy czas na budowanie poczucia wartości własnej i wiary w siebie, KRK w imię swoich wstecznych interesów chce wsączać w umysły niepewność i zniewolenie. Indoktrynacja to jest wymuszenie czyli przemoc psychiczna, a przemoc w każdej postaci jest nielegalna. Polską racją stanu w tych czasach jest rozwój samodzielnego i krytycznego myślenia młodzieży. Jeśli taki czas, to czas rozwiązać tzw. konkordat, jak trzeba zmienić Konstytucję, to trzeba, i to może szybko…
Inna toksyczna fraza, którą słyszałem wiele razy pomimo mojego ateizmu, to „prochem jesteś i w proch się obrócisz”. Formalnie i na niby ta fraza jest kierowana do nieboszczyka, ale naprawdę jest kierowana do wszystkich obecnych. Ta fraza ma przekonać nas jeszcze żywych, ze nasze życia, dążenia, nadzieje, i oczekiwania znaczą tyle, co garść piasku, którą celebrujący ksiądz rzuca na trumnę. Ta fraza ma przypominać, ze jesteśmy bezwartościowi. Na tej frazie wyrosło pokrewne do niej „jednostka zerem, jednostka bzdurą”. W ten sposób dwie doktryny podały sobie ręce. Ich celem było to samo. Zniewolenie umysłów prowadziło do zniewolenia społeczeństw. Można powiedzieć, ze najokropniejsze doktryny i zbrodnicze instytucje wyrastają jedna z drugiej. Ich najgłębszą podstawą jest zrównanie każdego żywego człowieka do garstki piasku, albo do garści popiołu z krematorium. Kiedy pojawia się jakiś oszalały przywódca, to my wszyscy jesteśmy przygotowani do posłuszeństwa, bo zawczasu nasłuchaliśmy się o braku naszej własnej wartości przy rozmaitych okazjach.
Znajomy ksiądz mi napisał, ze będziesz ponosił konsekwencje twoich wyborów, jak każdy inny zreszta. I to się zgadza. Ponosimy konsekwencje. Jak widac z przytoczonych komentarzy nie są one takie straszne. Wręcz przeciwnie, chciałoby się powiedzieć. Nie ma większej radości w życiu człowieka niż życie zgodnie z wewnętrznym przekonaniem.
Profesor Stanisław Obirek tym tekstem na SO dokonał coming out’u w innym znaczeniu niż się powszechnie używa. Wikipedia tak o tym informuje: „Określenie „coming out” bywa także odnoszone do działań podejmowanych przez osoby lub grupy osób, które decydują się publicznie zaprezentować swoje poglądy uważane za odbiegające od poglądów ogółu społeczeństwa…”. Por.: https://pl.wikipedia.org/wiki/Coming_out#Pozosta%C5%82e_znaczenia_terminu
To bardzo ważny tekst i równie ważna, ale także odważna postawa. Nawet w dzisiejszej Polsce mało kto spośród osób publicznych ma wystarczająco dużo odwagi cywilnej i uczciwości aby złożyć tak jednoznaczną deklarację. Tym bardziej jestem pełen uznania i szacunku za decyzję o publikacji tego tekstu.
Autor od lat zamieszcza swoje artykuły na SO i duża część z nich poświęcona została rozważaniom na temat KRK i teologii. Stanisław Obirek krytycznie, ale z życzliwością i nadzieją kibicował poczynaniom reformatorskim papieża Franciszka wskazując, że wszelkie, nawet drobne korekty doktryny KRK mogą jego wiernym, ale także obywatelom niewierzącym przynieść poprawę życia duchowego. Nadzieja jest coraz mniej widoczna w tekstach Autora, które chętnie czytam od lat i czasami komentuję.
W tekstach i w dyskusjach publicznych Profesora od początku zwraca uwagę autentyczność, prawda i uczciwość intelektualna. Droga do takiego zachowania nie była ani prosta ani łatwa, co wynika także z drogi życiowej opisanej w artykule. Pod bardzo wieloma względami można czerpać wzorce z takiej postawy utwierdzając się w dążeniu do prawdy i autentyzmu swojego postępowania na przekór hipokryzji i powszechnemu zakłamaniu. Profesor Obirek jest człowiekiem skromnym, sympatycznym o ujmującym sposobie bycia, czego także miałem okazję doświadczyć w bezpośredniej rozmowie, kiedy zastanawialiśmy się jak upamiętnić osobę zmarłego Redaktora Bogdana Misia.
Jestem także zbudowany komentarzami pod tym artykułem. KRK był, jest i mimo nieśmiałych prób reform pozostał instytucją totalitarną. Religia została w tej instytucji sprowadzona do przymusu wiary, a przede wszystkim do przymusu uczestnictwa w instytucji, przymusu sakramentów, etc. Katolik wg. tej doktryny pozostaje chcąc niechcąc uczestnikiem krk, a zatem swego rodzaju niewolnikiem kościoła od chwili chrztu aż do śmierci. Nie dokonuje samodzielnie wyboru przynależności do instytucji krk, bo decydują za niego opiekunowie, zazwyczaj w niemowlęctwie. Nie może także z dnia na dzień zrzec się przynależności, jeżeli nie dokona urzędowo potwierdzonego aktu apostazji. Jest wiele innych wymiarów totalitaryzmu krk, których nie sposób opisać w krótkim tekście.
Umiejętność wyzwolenia się z pułapki totalizmu krk jest czymś niezwykłym. Wskazują na to argumenty komentatorów. Ja sam odszedłem od katolicyzmu w wieku 14 lat odruchowo, w formie buntu młodzieżowego, w sposób daleki od świadomego wyboru. Ojciec, mimo głębokiej religijności osobistej i niezgody na mój wybór, jakoś go tolerował a z czasem zaakceptował, aby pod koniec życia dojść do dość podobnych przemyśleń do jakich doszedłem znacznie później, na skutek poszerzania wiedzy o świecie i naturze samego krk. Dzisiaj podobne procesy odchodzenia od instytucji kościoła katolickiego ale także od katolicyzmu są udziałem milionów Polaków, podobnie do ludzi w innych krajach. Proces ten jest chyba nieodwracalny a jego efektem końcowym powinna być radykalna zmiana krk, aby w ogóle przetrwać w świecie współczesnym. Na razie w Polsce ani hierarchia ani księża nie widzą potrzeby zmian.
Mam trochę probmem z tą apostazją:
„Nie dokonuje samodzielnie wyboru przynależności do instytucji krk, bo decydują za niego opiekunowie, zazwyczaj w niemowlęctwie. Nie może także z dnia na dzień zrzec się przynależności, jeżeli nie dokona urzędowo potwierdzonego aktu apostazji. ”
.
Ów akt jest istotny tylko wtedy, jeśli się wierzy, że rzeczywiście KRK ma jakąś władzę nad człowiekiem i koniecznie trzeba się wypisać, żeby mieć przestał.
Dziwiły mnie zawsze nagłaśniane akcję dotyczące apostazji takie jak np. licznik czy mapa https://mapaapostazji.pl/
Być może w nielicznych przypadkach taka oznaka sprzeciwu, akt buntu czy formalne potwierdzenie wyjścia mają wartość psychologiczną dla osoby występującej z kościoła. Masowości bym nie oczekiwał.
Jeśli nie chcę być członkiem tej organizacji, to po prostu przestaję nim być na podstawie własnego wyboru poprzez samookreślenie, a nie decyzję urzędnika. To mój wybór, a nie jego.
Ja także rozumiem to w ten sposób jak Pan: „Jeśli nie chcę być członkiem tej organizacji, to po prostu przestaję nim być na podstawie własnego wyboru poprzez samookreślenie, a nie decyzję urzędnika.” Nie ma między nami różnicy – odchodząc od krk w nosie miałem urzędową apostazję.
*
Wspominając urzędowy akt apostazji podkreślałem tylko totalizm krk. Człowiek, dopóki formalnie nie wystapi z krk jest przez instytucję zaliczany do wiernych. Ci z odchodzących od krk, którzy nie życzą sobie formalnej choć fikcyjnej przynależności, dokonują apostazji. Jest pewnie więcej powodów aktu apostazji ale ten wydaje się istotny.
Mój zdecydowany sprzeciw budzi cytowana z Wikipedii definicja wyrażenia „coming out”, Jakież to bowiem są dziś „poglądy ogółu społeczeństwa”? W odniesieniu do treści publikacji prof. Obirka „poglądy ogółu społeczeństwa” musiałyby oznaczać powszechną religijność, wszechobecny katolicyzm i członkostwo każdego obywatela w zgromadzeniu zwanym KRK. Ale o tym, że religijność nie jest już powszechna świadczy chociażby liczba tutejszych komentatorów, z których znaczna część, jeśli nie wszyscy, z tego „ogółu” się wyłamuje. Świadczy też o tym, choć może nie w tak bezpośredni sposób, radykalnie zmniejszająca się liczba uczniów, odpuszczających sobie lekcje religii. Wg medialnych doniesień bywa i tak, że z powodu znikomego zainteresowania, organizacja takich lekcji stanowi dla szkół niemały kłopot. A jeszcze nie tak znów dawno… Gdy moja córka zaczynała edukację w 1999 roku, była jedynym (SIC!) dzieckiem w szkole, które w lekcjach religii nie brało udziału. Trudno więc, w sytuacji, gdy sam Kościół katolicki w Polsce złowieszczo prognozuje swój upadek, mówić o poglądach „ogółu społeczeństwa” w religijnym kontekście, nawet jeśli niektórzy tego uparcie nie dostrzegają, jak np. były minister Gliński, który komentując francuskie wydatki na odbudowę katedry Notre Dame, użył sformułowania „katolicka Polska”.
Mój zdecydowany sprzeciw budzi cytowana z Wikipedii definicja wyrażenia „coming out”, Jakież to bowiem są dziś „poglądy ogółu społeczeństwa”? W odniesieniu do treści publikacji prof. Obirka „poglądy ogółu społeczeństwa” musiałyby oznaczać powszechną religijność, wszechobecny katolicyzm i członkostwo każdego obywatela w zgromadzeniu zwanym KRK. Ale o tym, że religijność nie jest już powszechna świadczy chociażby liczba tutejszych komentatorów, z których znaczna część, jeśli nie wszyscy, z tego „ogółu” się wyłamuje. Świadczy też o tym, choć może nie w tak bezpośredni sposób, radykalnie zmniejszająca się liczba uczniów, odpuszczających sobie lekcje religii. Wg medialnych doniesień bywa i tak, że z powodu znikomego zainteresowania, organizacja takich lekcji stanowi dla szkół niemały kłopot. A jeszcze nie tak znów dawno… Gdy moja córka zaczynała edukację w 1999 roku, była jedynym (SIC!) dzieckiem w szkole, które w lekcjach religii nie brało udziału. Trudno więc, w sytuacji, gdy sam Kościół katolicki w Polsce złowieszczo prognozuje swój upadek, mówić o poglądach „ogółu społeczeństwa” w religijnym kontekście, nawet jeśli niektórzy tego uparcie nie dostrzegają, jak np. były minister Gliński, który komentując francuskie wydatki na odbudowę katedry Notre Dame, użył sformułowania „katolicka Polska”.
Opisywane w Pani wpisie procesy i zjawiska społeczne mają miejsce i tutaj jesteśmy zgodni. Rozumiem Pani wątpliwości wobec pojęcia „ogółu społeczeństwa”, które słownikowo oznaca pewną całość. Jeżeli przez ogół rozumielibyśmy wszystkich członków społeczeństwa polskiego to oczywiście miałaby Pani rację i pojęcia „coming out” nie można by było zastosować w omawianym kontekście. Jeśli jednak przez ogół rozumieć przeważająca część społeczeństwa, to katolicy wg. wspomnianej wikipedii liczyli w 2021 r. 27,1 miliona osób, czyli 71,3% populacji ówczesnej Polski. Zakładając bardzo szybki proces sekulazyacji czy dechrystianizacji, katolicy i tak nadal są przeważającą częścią społeczeństwa.
W świetle wątpliwości co do zakresu pojęciowego kategorii „ogółu” zasadność użycia terminu „coming out” może podlegać dyskusji, przy czym wcale się nie upieram, że uzywając go tutaj miałem rację. Może być też i tak, że definicja coming out’u w wikipedii powinna zostać doprecyzowana.
Poczucie winy można odnieść do natury znacznie starszej od wszystkich religii ale też do filozofii medycyny która traktuje o człowieku który jest nadal częścią natury. Na koniec takich rozważań zawsze wyjdzie że poczucie winy domagające się samo ukarania jest wbrew naturze czyli jest pewnym pomysłem ludzkiego umysłu. Życie powstało prawdopodobnie przez łączenie się pojedynczych komórek tak jakby zasadą arche była akceptacja wyrastająca najpierw z jakiejś samoakceptacji pojedynczej komórki. Wiele zaburzeń fizjologicznych wynika z braku samoakceptacji co jest wykrywane empirycznie w ankietach. Żyć zgodnie ze swoją naturą to postulat Greków który jest wiekuisty. Dlaczego żaba która jest jednym z najstarszych organizmów i ma powiedzmy z miliard lat po ukłuciu szpilką błyskawicznie ucieknie do wody a katolik będzie się sam biczował?
Szczere i spokojne wyznanie niewiary prof. Obirka skłania mnie do podobnego kroku. Wychowany w ultrakatolickim domu uznałem po latach, że 'dzięki’ tej doktrynie religijnej zmarnowałem życie sobie i kilku bliskim osobom. Odpowiedzialnie stwierdzam, że katolicyzm polski jest „religią amoralną” i – co gorsze – ażyciową. Jest to religia śmierci, co dawno zrozumieli Chińczycy, nie godząc się na dozór Watykanu nad swoimi katolikami.
Cytując T. Piątka: „Ja nie jestem katolikiem i trudno wyobrazić mi sobie, że ktoś dalej może być katolikiem.” W odróżnieniu od autora tych słów, ja nie jestem również chrześcijaninem ani mono czy politeistą. Co nie znaczy, że całkowicie potępiam jego wybór.
Jestem ateistą, bo nadnaturalne istoty nie są potrzebne do wytłumaczenia istnienia świata, ludzi i rzeczywistości. Wiemy więcej niż ludzie, którzy stworzyli religię – że nie było żadnego Adama i Ewy. Populacja ludzi nigdy nie była nawet w przybliżeniu tak mała – raczej coś około kilku tysięcy osobników. Nie ma żadnego dobrego dowodu istnienia wszechmocnej, dobrej istoty zwanej Bogiem(lub Allahem, Jahwe, itd.). Absurdalne są dogmaty tego czy innego kościoła, że cały Wszechświat i planeta Ziemia istnieją tylko po to by jakiś Bóg mógł zabić swojego syna, aby uratować jeden z pośród miliardów gatunków na jednej z pośród bilionów planet. Skoro boska interwencja była niepotrzebna w powstaniu Wszechświata, ewolucji człowieka czy wynalezieniu matematyki, tranzystorów i antybiotyków, to po co w ogóle na nią liczyć tyle set lat?
Wiemy też wiele o historii religii. Mit o zmartwychwstałym synu boga takiego, czy innego pojawił się wiele wcześniej niż chrześcijaństwo. Najpierw ludzie wyznawali animizm, czcili przedmioty i zjawiska naturalne. Z czasem dopiero powstały bóstwa. Sam judaizm najpierw był najpewniej religią politeistyczną. A co do judaizmu – kiedy byłem dzieckiem intrygowało mnie dlaczego Żydzi- tzw. „naród wybrany” nie uwierzyli w mesjaństwo Jezusa. Odpowiedź poznałem dopiero później – religia mojżeszowa i chrześcijaństwo to zupełnie różne wyznania, wbrew pozorom mające ze sobą niewiele wspólnego. Mesjasz, w przepowiedniach starotestamentowych miał być kimś innym niż Jezus w wersji chrześcijańskiej (choć prawdopodobnie on uważał się za takowego w żydowskiej wersji).
Wreszcie aspekt moralny religii- tu mogę tylko podpisać się pod spostrzeżeniami autora.Widoczna jest korelacja między szalonymi politykami a religijnością społeczeństw. Wątpię w szczerość wiary Kaczyńskiego czy Trumpa. To pokazuje jednak jakie niebezpieczeństwa niesie za sobą dogmatyczna religia. Łatwowierność wyborców PiS, czy MAGOwców jest zdumiewająca. Jednak kiedy zestawi się je z mesjańskimi ruchami religijnymi widać podobieństwo wszystkich tego typu ideologii i ich przede wszystkim zgubny wpływ na społeczeństwo i jednostki.
Apostazja: nie czuję potrzeby. Od czasu do czasu pewien członek rodziny mi przypomina, ze zostałem ochrzczony i dlatego należę do tej organizacji, czy mi się to podoba, czy też nie. Krewniak używa swoistego języka, barokowo mnie informując o miłości Boga do mojej osoby. Z mojej strony panu Bogu też należy się miłość i wdzięczność za te jego uczucia, o których rzeczony krewniak po prostu wie i nie zamierza ich dyskutować. A skoro ja nie wiem, albo nie chcę wiedzieć, to jeszcze nie dostąpiłem tzw. łaski. Której ten krewniak oczywiście doświadczył i dlatego może dać świadectwo tzw. prawdzie, a ja te prawdę powinienem uznać. W sumie, ta narracja służy agresywnemu nawracaniu, które ten krewniak traktuje jako przysługę. Trudno jest przebić się przez ten język opisujący hierarchiczny obraz współzależności, do których ja też nalezę na samym dole tej hierarchii jako tzw. owieczka. Chwilowo zbłąkana, o czym jestem z wyższością informowany przez krewniaka. Ale mogę się nawrócić, dostąpić łaski, i miłować Pana.
No i co tu można odpowiedzieć na ten całkiem spójny przekaz, w którym najmniejszy sprzeciw jest traktowany jako objaw niedojrzałości? W którym własne zdanie oponenta jest kwitowane pełnym wyższości „jeszcze nie dorosłeś”? Apostazja nie jest odpowiedzią. No i co z tego, ze gdzieś coś podpiszę albo nie podpiszę? Będę nawracany tak czy inaczej. A moim przypadku, odpowiedzią jest wzruszenie ramionami, ewentualnie z dodatkiem jakiejś kąśliwej uwagi, czego na ogół staram się unikać. Nie chcę się kłócić z krewniakiem. Niech sam sobie połyka swoje zacietrzewienie.
Wszystkie dotychczasowe komentarze pod moim tekstem, jak tez wiele reakcji prywatnych jakie do mnie docierają w takiej czy innej formie uświadomiły mi, ze od czasu do czasu warto zdać sprawę ze swego stanu umysłu. Jeden z takich głosów zwrócił mi uwagę, ze uwaga ze moje wyznanie niewiary w kościół katolicki nie ma nic wspólnego z antyreligijnoscia czy antyklerykalizmem jest wyrazem kunktatorstwa. Jego użycie usprawiedliwień następująco: „ Moim zdaniem jest to oświeceniowe przezwyciężenie ograniczeń instytucjonalnych form religii, które nie pociąga za sobą negatywnych/wrogich emocji wobec tych, dla których one nadal są ważne. Tak jest w przypadku mojej rodziny i wielu znajomych i przyjaciół. Tym wyznaniem nie wszedłem na wojenna ścieżkę z przekonaniami religijnymi, tylko nie chce być z nimi łączony. Przynajmniej z takimi formami jaki są uważana za ortodoksyjne czy obowiązujące. Moja postawę nazwałbym raczej agnostycyzmem niż ateizmem.” Ufam, ze to wyjaśnia moje stanowisko.
To jest właśnie sedno spokojnego i rzeczowego coming out’u. Deklaracja, że się nie jest katolikiem nie zmusza nikogo do przyjęcia podobnego punktu widzenia, nie namawia innych członków krk do porzucenia instytucji czy wiary. Wbrew uporczywemu nawracaniu ludzi charakterystycznego dla krk, islamu czy innych ortodoksyjnych religii.
*
Doświadczam od długiego czasu raz lub dwa razy do roku niezapowiedzianej wizyty świadków jehowy, najczęściej sympatycznej pary – kobiety i mężczyzny, którzy grzecznie przywitawszy się wręczają mi ulotkę agitacyjną i zanim zdążą rozpocząć indoktrynację słyszą ode mnie, że nie jestem zainteresowany tym co mają mi do powiedzenia. Jeżeli nie odpuszczają zazwyczaj jeszcze bardziej stanowczo stwierdzam, że nie jestem zainteresowany żadną rozmową i ci ludzie grzecznie żegnają sie i odchodzą. Czasami jednak są bardziej dociekliwi i pytają ponownie – wtedy słyszą ode mnie, że nie jestem zainteresowany także tłumaczeniem im czegokolwiek i na tym nasze spotkanie uważam za zakończone. Sakramentalne – żegnam państwa przecina wszelkie wątpliwości. To nie są sytuacje ani przyjemne, ani łatwe, ale misja nawracania bywa silniejsza od deklaracji odmowy. Często tacy ludzie są pewni, że wiedzą więcej, lepiej i że można w ten sposób innych uszczęśliwić. Warto w takich razach być asertywnym – umieć powiedzieć „nie” bez irytacji i stresu.
Osobliwym zbiegiem okoliczności ten artykuł – bardzo osobiste wyznanie prof. S. Obirka – pojawił się w Studio Opinii, kiedy akurat czytałem na temat francuskiego filozofa, matematyka i ekonomisty J-A. Nicolasa Condorset’a (1743-94). Wychowany w katolickiej rodzinie, początkowe wykształcenie odebrał w Kolegium Jezuickim w Reims. To może przypadkowa zbieżność wątków…
Jednym z mentorów młodego i wybitnie zdolnego matematyka był ekonomista i filozof A-R. Jacques Turgot, prekursor teorii postępu. Wierząc, że postęp nauk ma wpływ na rozwój społeczny, Turgot wierzył też, że bieg dziejów podlega kierowniczej roli tzw. Opatrzności Bożej. W przeciwieństwie do swojego mistrza Nicolas de Condorcet twierdził, że postęp to sprawa tylko i wyłącznie rozwoju ducha ludzkiego (to wtedy już była herezja…), a ten rozwija się głównie dzięki postępowi nauk empirycznych. Te dwa nurty 18-to wiecznych filozofów konkurują ze sobą do dzisiaj…
W ciekawym opracowaniu prof. Piotra Szymańca z 2007 r: pt: „Condorcet i religia postępu” [w Studia Erasmiana Wratislaviensia (bibliotekacyfrowa.pl)] można znaleźć kilka cytatów sprzed ponad 200 lat, które w kontekście artykułu prof. St. Obirka chyba warto przypomnieć. Oto według Condorcet’a >>dzieje ludzkości to ciągła walka sił oświecenia z siłami “zabobonu”. Ta walka będzie się toczyć tak długo, dopóki na ziemi będą istnieć kapłani i królowie: „…widzimy wszędzie jak między autorytetem [religijnym czy przez religię uświęconym – przyp. P. Sz.] a rozumem toczy się walka o władzę…<>do sił „zabobonu” należą nie tylko władcy-tyrani i despoci, ale przede wszystkim kapłani wszelkich religii. Zalicza on religie do czynników hamujących postęp, wskazując między innymi, że: „podstawową cechą chrystianizmu była pogarda dla wiedzy ludzkiej”. Uznawał za jedno z „ogólnych praw natury skazanie ujarzmionych i zabobonnych ludów na poniżenie i ciemnotę”<<…
Potwierdzał przy tym, że „…księża musieli się kształcić, ażeby umieć się bronić albo by jakoś upozorować bezprawne przywłaszczanie sobie władzy świeckiej oraz by coraz lepiej sporządzać fałszywe dokumenty”…
Ale Condorcet wierzył też niezłomnie, że
„nadejdzie czas, gdy słońce świecić będzie tylko ludziom wolnym, nie uznającym innego pana niż własny rozum; gdy tyrani i niewolnicy, kapłani oraz ich głupie lub obłudne narzędzia istnieć będą jedynie w historii i w teatrze”…
„Na planecie Ziemia nikt nie jest pasażerem, wszyscy jesteśmy załogą”. Tego lub podobnych aforyzmów powinno się uczyć od pierwszej klasy a potem traktować jako wstęp do dyskusji. Poczucie podmiotowości każdego człowieka byłoby wtedy bardziej oczywiste
Jako wytwory 'bożej ręki’ nie możemy się czuć podmiotami tylko przedmiotami „na planecie Ziemia'” – to też 'dzieło boże’. Od takich tworów/wytworów nie można zbyt wiele wymagać…
Dziękuję za ten głos Panie Profesorze. Ja też się od tego uwolniłem, w zasadzie chyba nawet wcześniej niż Pan. Pewne wyjazdy i kontakty, których tu nie chcę bliżej opisywać, dość szybko mi uzmysłowiły, że nie jestem dewotem a atmosfera, jaka mi towarzyszyła w gronie dewotów była paskudna, gdyż każdy, kto odmawiał pełnego i bezkrytycznego uczestnictwa w tej dewocji, był traktowany jak zadżumiony, czyli to co niektórzy Katolicy nazywają „sektą” a tymczasem sami uprawiają w najczystszej postaci.