01.12.2024
Nie chcę dołączać do grona zwolenników spiskowych teorii dziejów obsadzających w roli głównych rozgrywających Żydów, jezuitów, masonów bądź przedstawicieli jeszcze innych grup dysponujących jakoby nieskończonymi wprost możliwościami wpływania na bieg historii. Jednak zastanawia mnie, jak to się stało, że katolicka doktryna o ochronie życia poczętego, która rozwijała się intensywnie zwłaszcza w Polsce od końca lat 50-tych, stała się ważną składową częścią myślenia coraz większych grup ludzi i to już nie tylko w Polsce. Niewątpliwie ważnymi etapami w jej rosnącej dominacji było ogłoszenie w 1968 roku encykliki Humanae vita przez Pawła VI, a następnie długi pontyfikat Jana Pawła II. Z drugiej strony zdobywające coraz szersze poparcie w społeczeństwie amerykańskim fundamentalistyczne grupy protestanckich również odegrały istotną rolę, zwłaszcza w najnowszej historii USA za pierwszej kadencji prezydenta Donalda Trumpa. Nie powiedziały one jeszcze ostatniego słowa, co zapewne zobaczymy w czasie drugiej odsłony prezydentury Trumpa, która rozpocznie się 6 stycznia 2025 roku.
Trudno pojąć jak doszło do unieważnienia wyroku w sprawie aborcji w USA 24 czerwca 2022. W końcowej opinii większość sędziowska, w stosunku 5 do 3, stwierdziła, że zarówno decyzja w sprawie Roe vs. Wade, jak i wyrok dotyczący sprawy Planned Parenthood vs. Casey, potwierdzający wcześniejszą decyzję, były błędne i muszą zostać unieważnione. Jeden z sędziów Sądu Najwyższego Samuel Alito, w końcowej opinii napisał, że „Konstytucja nie odnosi się do aborcji i żadne takie prawo nie jest domyślnie chronione żadnym przepisem konstytucyjnym”. Do Alito dołączyli sędziowie Clarence Thomas, Neil Gorsuch, Brett Kavanaugh i Amy Coney Barrett. Trzech ostatnich zostało nominowanych do SN przed Donalda Trumpa. Przeciwko uchyleniu opowiedzieli się sędziowie Stephen Breyer, Sonia Sotomayor i Elena Kagan – liberalne skrzydło sądu. Prezes SN John Roberts zajął niejednoznaczne stanowisko[1]. Jak to się stało, że jedna z najstarszych demokracji liberalnych zakwestionowała prawa kobiet. Możliwa odpowiedz jest taka, że konserwatywni sędziowie są katolikami i głosowali zgodnie z katolicką doktryną. Jest to o tyle zdumiewające, że zgodnie z doktryną ojców założycieli USA, religia nie powinna odkrywać żadnej roli w polityce (mur separacji Thomasa Jeffersona, po raz pierwszy tak wyraźnie sformułowany w 1802 roku, ale obecny też w pismach filozofa Thomasa Paine, czy teologa Rogera Williamsa). Jest to też zgodne z pierwszą poprawką do Konstytucji, w której jest mowa właśnie o tym rozdzieleniu polityki od religii. Wyjaśnienie tego, jak wyznania katolickie, ciągle pozostające w mniejszości w USA, zdołały narzucić Sądowi Najwyższemu własne rozumienie prawa do aborcji, stanie się zapewne przedmiotem wnikliwych opracowań. W chwili obecnej jest za wcześnie by udzielić odpowiedzi.

Podobne zdumienie wywołało pozbawienie kobiet prawa do przerywania ciąży, do jakiego doszło w wyniku ustawy zatwierdzonej kilka lat po zmianie ustrojowej przez polski parlament 7 stycznia 1993 roku. Dziś dzięki książce Marcina Kościelniaka „Aborcja i demokracja. Przeciw-historia Polski 1956-1993”[2] wydanej w 2024 wiemy na ten temat sporo. I właśnie z tego względu warto ją przeczytać. Dla mnie jej lektura była doświadczeniem osobliwym z tego względu, że opisywane przez autora fakty były mi znane z autopsji. Zwłaszcza poczynając od lat 70-tych miałem poczucie uczestniczenia w stopniowym wyzwalaniu się społeczeństwa polskiego z komunistycznego zniewolenia. Wstąpienie do zakonu i trwanie w nim aż do 2005 roku było dla mnie subiektywnie udziałem w tym liberalizującym procesie. Wątpliwości ogarnęły mnie pod koniec lat 90-tych, ale na pewno takowych nie miałem w roku 1993. W ciągu tego okresu miałem też nieodparte wrażenie, że rozumiałem, co się wtedy w Polsce działo. Owszem w moim otoczeniu spotykałem grupy tzw. obrońców życia, którym przewodził inżynier Antoni Zięba, ale wydawały mi się niegroźne i raczej egzotyczne. Ich bezkompromisowość bardziej śmieszyła niż przerażała. Kryzys demokracji łączyłem ze słabnięciem sił Jana Pawła II i ze stopniowym przejmowaniem władzy przez jego konserwatywne i fundamentalistyczne otoczenie. Okazuje się, że wielu rzeczy nie widziałem, a te, co widziałem były fragmentem większej całości dla mnie zupełnie nieczytelnej. W pewnym sensie lektura książki „Aborcja i demokracja” była powtórzeniem poznawczego szoku jakiego doświadczyłem czytając książkę Frederico Martela „Sodoma”.
Lekturę książki warto zacząć od końcowego zdania: “Łamanie praw kobiet przez zaostrzenie zakazu aborcji w 2020 roku wpisuje się w model polskiej demokracji, wypracowany na szlaku „polskiej drogi do wolności”. W roku 2024 wciąż pozostajemy na tej drodze.” Dla Kościelniaka możliwość przerywania ciąży jest jednym z praw przynależnym kobietom, które powoli, choć nie bez nawrotów je ograniczających, obejmuje coraz więcej krajów. Polska uznała je po raz pierwszy 27 kwietnia 1956 roku ogłaszając ustawę o warunkach dopuszczalności przerywania ciąży. Doszło do tego na fali odwilży i stopniowego odchodzenia od stalinowskiego prawodawstwa. Jednak od samego początku była ona atakowana przez Kościół katolicki, który choć pozbawiony uprzywilejowanej pozycji, skutecznie własną doktrynę propagował wpływając nie tylko na swoich wiernych, ale również na aparat komunistyczny i rodzącą się od początku lat 70-tych opozycję komunistyczną. Oczywiście tę lewicową, bo prawicowa była już wystarczająco przeniknięta katolicką ideologią. W zakończeniu stawia też kropkę na „i” swoich wywodów: „W sytuacji, gdy Kościół i jego najgorliwsi postsolidarnościowi stronnicy jednym ruchem wykluczyli zwolenniczki prawa do aborcji z polskiego uniwersum symbolicznego (jako przedstawicielki „zakamuflowanego totalitaryzmu”), grono pozostałych postsolidarnościowych parlamentarzystów maskowało klęskę demokracji nawoływaniem do rzekomego „kompromisu” – i w imię solidarności wzięło udział w pogwałceniu praw kobiet 7 stycznia 1993 roku.”
Jak to się stało, że Marcin Kościelniak zobaczył coś, czego ja (a zapewne i wielu innych) nie widziało, czy nie chciało dostrzec? Myślę, że jednym z powodów była i jest ślepota na prawa kobiet, traktowanie praw rozrodczych każdej kobiety jako sprawy marginalnej, którą można spokojnie poświęcić w imię „ważniejszych spraw”. Ale nie tylko. Również fascynacja głównymi przedstawicielami Kościoła katolickiego, takimi jak Stefan Wyszyński, Karol Wojtyła czy Józef Tischner skutecznie przesłoniła ciemną stronę ideologii instytucji, której byli reprezentantami. Zwycięska konfrontacja z komunizmem wydawała się czymś znacznie ważniejszym niż ich wyczulony słuch na ból zabijanych zarodków. Aborcja czy kontrola ludzkiej seksualności wydawała się nam czymś mało istotnym w kontekście zmagań o kształt przyszłej wolnej Polski.
Jako wytrwały konsument przez dziesięciolecia tekstów tzw. otwartych katolików muszę przyznać, że do niedawna żywiłem przekonanie, że ich wkład (potwierdzony zresztą wejściem wielu z nich do polityki po 1989 roku) w dekompozycję PRL-owskiego systemu był nie tylko realny, ale i pozytywny. Chodzi nie tylko o premiera Tadeusza Mazowieckiego, czy ministra Krzysztofa Kozłowskiego, ale o prawdziwą armię zaangażowanych katolików, którzy do dzisiaj z pełnym przekonaniem bronią nie tylko trzech wspomnianych charyzmatycznych księży, ale i bezkompromisowej katolickiej doktryny w sprawie „ochrony życia od poczęcia” muszę przyznać Kościelniakowi rację gdy stwierdza, że “Wyłaniający się z tych dokumentów obraz „Tygodnika” znacznie odbiega od utrwalonego w legendzie obrazu pisma i całego tzw. Kościoła otwartego jako postępowego skrzydła polskiego Kościoła. W rzeczywistości „Kościół otwarty” – co pokazuje kwestia aborcji – był polityczną konstrukcją i społecznym fantazmatem. Z perspektywy praw kobiet trzeba powiedzieć ostro: tzw. Kościół otwarty nigdy nie istniał.” To wiedziałem już od dawna, gdy nieśmiało próbowałem wskazać na pęknięcia w spiżowym pomniku Wojtyły czy Wyszyńskiego. Zawsze spotykały mnie surowe reprymendy ze strony „otwartych katolików” właśnie.
Jednak sprawa jest znacznie istotniejsza niż tylko spór o obecność w przestrzeni publicznej religii, a konkretnie Kościoła katolickiego. Chodzi o nowe spojrzenie na prawo do aborcji jako na część procesu emancypacyjnego kobiet i ich prawo do decydowania o sobie i o swoim ciele. Język jakim o tych sprawach się dyskutuje w Polsce po 1989 roku został przejęty od fundamentalistycznych grup religijnych. Co więcej innego, bardziej neutralnego języka w polskiej debacie publicznej nie ma, a w każdym razie został on skutecznie wyparty i zohydzony. Dlatego należy zgodzić się z autorem „Aborcji i demokracji”, że należy w zupełnie nowym świetle zobaczyć ustawę z 1956 roku nie jako wykwit stalinowskiej kultury śmierci, ale jako gest emancypacyjny właśnie: “Wyodrębnienie i uwzględnienie partykularnej perspektywy praw kobiet jest postulatem jednocześnie politycznym i historiograficznym. Dopiero przyjęcie tej perspektywy pozwala dostrzec w ustanowieniu prawa aborcyjnego rewolucyjny akt upodmiotowienia kobiet poprzez zerwanie z zasadą patriarchalną i totalitarną, która sprowadza kobiety do roli przedmiotu. Z tej perspektywy statystyki PRL mówiące o ponad stu tysiącach wykonywanych corocznie aborcji informują o liczbie kobiet, które bez ryzyka, jakie niosły pokątne i nielegalne zabiegi, mogły suwerennie podjąć decyzję o swoim życiu. Z punktu widzenia praw kobiet – a jeszcze bardziej z punktu widzenia życia tych konkretnych setek tysięcy kobiet – zupełnie nieistotne jest, kto za rewolucją aborcyjną stał i jakie miał intencje.” Czy stać nas na akceptację tej interpretacji zapewne okaże się w historii recepcji tej książki.
Przy całym szacunku dla ogromnej roboty archiwistycznej jakiej dokonał Kościelniak, uważam, że najważniejszym jego dokonaniem jest propozycja nowego odczytania tych archiwów. Jest to klucz przeciw-historii, a więc świadomego i celowego zakwestionowania narracji, którą mozolnie od 1989 tworzą historyczki i historycy i socjologowie i socjolożki. Dla Kościelniaka więc to nie mitologiczne ujęcie, które stało się tak oczywiste, że na dobrą sprawę nie zdajemy sobie sprawę z istnienia innych, alternatywnych interpretacji. Chodzi o to, by zakwestionować paradygmat katolicki, w którym Polak-katolik uosabia najdoskonalsze wcielenie polskiej tożsamości i polskiego patriotyzmu. Jednak wystarczy te same fakty, te same dokumenty i te same decyzje polityczne zobaczyć w innej perspektywie by okazało się, że mamy do czynienia nie tyle z budowaniem polskiej tożsamości ile raczej ze stopniowym przyjmowaniem katolickiej ideologii, której siła zniewalająca nie jest wcale mniej opresyjna niż komunizm, z którego jakoby katolicyzm nas wyzwolił: “Przyjęcie praw kobiet jako naczelnego kryterium analitycznego i politycznego w spojrzeniu na rzeczywistość powojennej Polski łamie pieczęć cenzury i momentalnie umieszcza nas poza paradygmatem katolickim.”
Opowieść osnuta wokół praw kobiet, czy szerzej zogniskowana na perspektywie gender, jest w tradycyjnej narracji kompletnie nieobecna. Marcin Kościelniak swoją książką przywraca właściwe proporcje. Ważne jest również to, że książka „Aborcja i demokracja” jest pierwszą odsłoną powstającego dyptyku: „O ile zatem prezentowana książka opowiada o władzy i przemocy, kolejna będzie – ukazaną na tym tle – rekonstrukcją feministycznego nieposłuszeństwa, oporu i walki, opowiedzianą przy udziale jej bohaterek i w dialogu z dorobkiem badaczek zaangażowanych w pisanie historii kobiet. Ta książka jest polem demontażu narodowych mitów – ta druga będzie na ich gruzach budowała herstorię feministycznego aktywizmu na rzecz praw kobiet, pluralizmu i świeckiego państwa”.
Czekając na drugą odsłonę zachęcam do zapoznania się z jej pierwszym aktem. Jest on nie tylko obrazoburczy, ale przede wszystkim jest wezwaniem dla nas wszystkich, by na nowo opowiedzieć to, co tak dobrze znamy. Można więc powtórzyć za nieśmiertelnym Panem Jowialskim: „znacie to poczytajcie”. To jednak nie będzie to samo, ale coś zupełnie innego.
- Tu dostęp do liczącej 213 stron dokumentacji: https://www.supremecourt.gov/opinions/21pdf/19-1392_6j37.pdf ↑
- Wszystkie cytaty za Marcina Kościelniaka „Aborcja i demokracja. Przeciw-historia Polski 1956-1993”, Wydawnictwo Krytyki Politycznej, Warszawa 2024. ↑


Z perspektywy długiego życia potwierdzam zdanie, które przewija się w książce i recenzji, że „Kościół otwarty nigdy nie istniał”. Korporacja ta przez dwa tysiąclecia umiejętnie lawirowała między ortodoksją (zamknięcie) i herezją (otwarcie), wciągając w to rzesze wiernych, którzy woleli nie myśleć. Moja biedna Babka, kiedy nie miała siły rodzić kolejnego szóstego czy siódmego dziecka, poszła do 'babki’, która jej spędziła płód, nakłuwając go drutami do robienia swetrów. Miała ją za to spotkać kara boże, bo żadne z żyjący dzieci nie zajęło się nią na starość. Nie wiem, czy doczekam jakichś zmian w tym względzie, skoro biskupi i rodzice protestują przeciw szkolnemu nauczaniu
o zdrowiu
Jak dla mnie cała ta wieloletnia kościelna narracja zakończyła się spektakularnym milczeniem biskupów podczas blisko czterdziestodniowego protestu matek niepełnosprawnych dzieci w budynku sejmowym za rządów PiSu. Od tamtej pory temat powinien być zamknięty po kościelnej stronie, należy uznać że był tylko biciem piany chodź trwał wiele lat.
W tym samym czasie w którym tzw. obrońcy życia wykrzykują swoje pokrętne hasła tysiące polskich już urodzonych dzieci wciąż doznaje wielu krzywd. Z ostatnich danych wynika, że 2,5 mln naszych rodaków żyje w skrajnym ubóstwie. Żyją w ciężkich warunkach, bez przesady walczą o przeżycie. Wśród nich ogromna rzesza niczemu niewinnych dzieci. Nie tylko są niedożywione ale także nierzadko karygodnie traktowane, maltretowane przez niedojrzałych rodziców czy inne osoby bezwzględnie wykorzystujące ich zaufanie oraz bezbronność. Ostatni przykład bezbronnego 13 letniego chłopca (matkę utracił dawno temu, ojciec w zakładzie karnym) próbującego odebrać sobie życie w zakładzie wychowawczym – gdyż nie mógł znieść pastwienia się nad nim – jest jednym z tysięcy podobnych zdarzeń z jakimi spotykają się nasze dzieci. Kiedy czytam o takich zdarzeniach zawsze zadaję sobie pytanie czemu ci, którzy krzyczą, że należy chronić poczęte, nie próbują ratować tego życia, które już zobaczyło świat swoimi bezbronnymi oczętami, które tak bardzo potrzebuje wsparcia, serca, ciepła, ratunku… Dlaczego tego typu „obrońców” nie widać tam gdzie nie wystarczają same słowa, gdzie trzeba zdobyć się na coś więcej, wykazać szczere intencje i czynnie wesprzeć młode życie…?
Statystyka wg PAP jest taka, ze w Polsce w 2023 roku wykonano 425 aborcji, a Federacja na rzecz Kobiet i Planowania Rodziny FEDERA szacuje, że Polki wykonują rocznie od 80 do 200 tys. aborcji (farmakologicznie i w zagranicznych klinikach), choć faktyczna liczba przeprowadzanych aborcji jest trudna do ustalenia. w tych szacunkach brak danych o stresie, strachu, poczuciu winy. Ta dysproporcja to „sukces kościoła”.
Ponieważ wspomniał p. Profesor o języku, „jakim o tych sprawach się dyskutuje w Polsce po 1989 roku […] przejęty[m] od fundamentalistycznych grup religijnych”, warto także zwrócić uwagę na nieadkwatność języka po drugiej stronie sporu. Problemy z prawem do aborcji są bowiem generowane przez nieakceptowalny dla wielu (także dla mnie, chociaż samo prawo popieram) język: jako „prawa kobiet do decydowania o własnym ciele”. A przecież nie o ciało tu chodzi, lecz o świadomie chciane (niekoniecznie planowane) macierzyństwo oraz o prawo do jego odmowy, niezależnie od powodów (lub zależnie, co ewentualnie pozostawiłabym – wolnym od religijnych dogmatów – rozstrzygnięciom prawnym i medycznym).
Równie fundamentalne pytanie o analogiczne prawo – do odmowy ojcowstwa lub, przeciwnie, do jego respektowania w kontekscie bezwarunkowo dopuszczalnej aborcji – pozostawiam do osobnej, na pewno niełatwej dyskusji, której obie strony dotąd unikają.
To kolejna, obok Ludowej Historii Polski Adama Leszczyńskiego, z serii książek pokazujących klasy panujące i stopniowe wyzwalanie się społeczeństwa spod panowania patriarchalnych anachronizmów. Polscy włościanie wyzwalali się spod panowania szlachty i możnowładców rękami zaborców. Polscy mieszczanie i przedsiębiorcy zyskali możliwość rozwoju, paradoksalnie dopiero w Polsce Ludowej, bo nawet w II RP pasożytnicze klasy panujące zablokowały rozwój polskiego mieszczaństwa i klasy przedsiębiorców. Z kolei krk przetrwał Polskę Ludową i zachował swoją tożsamość. Tą tożsamością jest ciemiężenie Polaków pod znanym hasłem Wyszyńskiego – „czyńcie sobie ziemię poddaną”. Najłatwiej jest ciemiężyć kobiety odmawiając im praw reprodukcyjnych a jeżeli połączyć to z bigoterią zabraniającą szerzenia oświaty seksualnej w szkołach i w mediach publicznych oraz stosowania środków antykoncepcyjnych, wychodzi klasyczny model patriarchalnego feudalizmu. Ten feudalizm narzucony został w znacznym stopniu klasie politycznej, która blokuje uznanie praw reprodukcyjnych kobiet mimo, iż ok. 60% społeczeństwa polskiego wyraźnie się tego domaga. Oczywiście krk nie bierze odpowiedzialności za jakość życia i dobrostan dzieci już poczętych i urodzonych, ani za brak alkoholizmu czy przemocy w rodzinie. Niedwuznacznie te patologie toleruje ! To wszystko razem powoduje, że współcześni Polacy, aby uzyskać podmiotowość muszą zmarginalizować instytucjonalny krk, co też świadomie i w przyspieszonym tempie czynią, głosując nogami. Inaczej nie wyzwolą się z jarzma ciemnogrodu i paternalizmu czarnych, często najbardziej zdemoralizowanych obywateli.
Podobno przysłowia są mądrością narodów… Odwieczne, polskie mówi: Jak Bóg daje dzieci, to daje i na dzieci. Gdyby to była prawda, na świecie nie byłoby ani przeludnienia, ani głodu. Więc nasze przysłowie, pielęgnowane przez Kościół, to zwyczajne głupstwo.