18.02.2025
Żyjemy w czasach gdy polityk to zawód. A jeżeli tak, to powstaje proste pytanie o to, jakie kwalifikacje są, a jakie powinny być wymagane od człowieka, który decyduje się na „pójście w politykę”, na zostanie politykiem a nie na przykład nauczycielem, inżynierem, czy jeszcze kimś innym.
Mam nieodparte wrażenie, że to jak jest teraz, to od czego zależy czy ktoś staje się politykiem, pozostaje zupełnie poza jakąkolwiek kontrolą. Brak jest jakichkolwiek kryteriów, spełnienie których dawałoby tytuł do stania się politykiem. To czysty żywioł, pozycja w polityce różnych ludzi zależy nie od ich kwalifikacji, wiedzy czy kompetencji – te wszystkie wydawałoby się oczywiste przymioty, nie liczą się w procesie stawania się politykiem. Politykiem człowiek się staje w wyniku decyzji wyborców, ludzi którzy głosując w wyborach powszechnych, przekazują swoją cząstkę władzy na wybranego przez siebie kandydata. Jego kwalifikacje, wiedza i doświadczenie weryfikowane są w procesie wyborczym, w którym najważniejsze są emocje. Głos każdego wyborcy znaczy tyle samo, głos profesora uniwersytetu czy wielkiego autorytetu rangi światowej, waży dokładnie tyle samo, co głos każdego innego wyborcy głosującego w wyborach. Wynik zależy od ilości uzyskanych głosów, a ta zależy od tego, jak dany kandydat wypadnie w kampanii, od tego ile wydał pieniędzy na swoją kampanię, jakich zatrudnił i czy w ogóle zatrudnił fachowców od wizerunku i komunikacji. Kampanie wyborcze w Polsce dowodzą, że są to ważne, a nawet najważniejsze przesłanki, od których zależy wynik wyborów, a sytuacje wyjątkowe, takie jakie wystąpiły w ostatnich wyborach, w październiku 2023, w których odnotowano najwyższą od lat frekwencję, to tylko wyjątki potwierdzające tę regułę.
Wybory są solą demokracji, demokratyczna władza musi mieć mandat społeczny do rządzenia, władza nieoparta o mandat uzyskany w wolnych i demokratycznych wyborach jest zawsze taką czy inną formą tyranii. Tu nie ma żadnej innej drogi, jeżeli nie chcemy powrotu do tego co było, do rządów dynastycznych, w których król, z racji urodzenia w rodzinie królewskiej, stawał się królem bez względu na swoje przymioty osobiste. Odejście od modelu, w którym władza uzyskuje swój mandat do rządzenia w oparciu głosy wyborców nie wchodzi w rachubę ale utrzymywanie modelu, w którym uzyskanie władzy zależy wyłącznie od ilości uzyskanych głosów w wyborach, które stały się targowiskiem, prowadzić musi do takich samych patologii albo nawet gorszych, jak te które znamy i widzieliśmy w systemach niedemokratycznych znanych z przeszłości.
No to co zrobić, aby utrzymując demokrację, poprawić jej merytoryczność, co zrobić i jak to zrobić, aby w procesie wyborów liczyły się również kompetencje, wiedza i doświadczenie a nie tylko wygląd i przekaz medialny.
To wielkie wyzwanie i bardzo trudne zadanie dla tych, którzy myślą o przyszłości w dłuższej perspektywie niż jedna kadencja, ale nie ma wyjścia – nie podjęcie takich działań nieuchronnie prowadzi do katastrofy, jeszcze jednej z tych wielu jakie zagrażają naszej cywilizacji.
Najłatwiejszą częścią tych prac jakie przed nami, jest wylistowanie powodów dla których trzeba wprowadzić do demokratycznego procesu wyłaniania władzy wątków merytorycznych, kryteriów wiedzy i fachowości, spełnianie których winno stać się warunkiem startu w wyborach. Wystarczy się rozejrzeć wokół, by zobaczyć jak w wielu krajach do władzy zostali wybrani ludzie, których kompetencje i wiedza absolutnie do tego ich nie kwalifikują, jak wielu jest w polskim sejmie posłów, którzy nie zdaliby najprostszego egzaminu z logiki, nie mówiąc o innych przedmiotach. Ponowne wybranie na urząd prezydenta Stanów Zjednoczonych AP Donalda Trumpa, człowieka którego świat miał okazję poznać z tego jak już rządził Ameryką i wpływał na sytuację w całym świecie, człowieka który jest zaprzeczeniem demokraty, jest najlepszym dowodem na słabość demokratycznych procedur.
No to ile demokracji, a ile merytokracji – kto zna odpowiedź?
Pierwszy z pomysłów na poprawę tego modelu demokracji w jakim żyjemy jaki przychodzi mi głowy, jest pomysł rozróżnienia dwóch poziomów władzy – tej która mówi co trzeba zrobić i tej która wie jak to zrobić. Pierwszy z tych poziomów niech dotyczy takich ciał, demokratycznie wybranych, które w debacie ustalają cele – co trzeba zrobić, jakie kierunki rozwoju wybrać, z kim budować sojusze i jakie przyjąć warianty na przyszłość. Niech to będzie taki sejm, w którym wybrani ludzie prezentują wyborcom swoje pomysły na przyszłość wspólnoty, której będą przedstawicielami i mając mandat pochodzący z wyborów, decydują o wspólnej przyszłości. Jeżeli z dyskusji w takim sejmie, ze sporów pomiędzy wybranymi posłami, wyłoni się jakiś program – to będzie to program za jakim opowiada się społeczeństwo. Decydowanie o kierunku, o tym co trzeba zrobić, może być oparte o nieostre kryteria, o intuicję. Jest przy tym oczywiste, że posłowie mogą mieć prawo i możliwości wsparcia merytorycznego. Taki sejm musi mieć sztaby fachowców i ekspertów, ich opinie mogą być ważne w podejmowaniu decyzji o kierunkach i przyszłości, decydującą jednak będzie decyzja wybranych posłów, Tak więc w wyborach do sejmu niech biorą udział wszyscy, którzy liczą na uzyskanie poparcia wystarczającego do uzyskania mandatu i stania się politykiem.
Tym drugim poziomem władzy ma być ten, na którym decyduje się to, jak zrobić to, co jest do zrobienia. Tu kryterium wyboru musi być radykalnie inne, tu muszą decydować wiedza i doświadczenie. W wyborach do takiego organu władzy mogą i powinni startować najlepsi i najbardziej kompetentni ludzie, tam nie miejsca na emocje i sztuczki wyborcze. Organ władzy, niech nazywa się rządem, mający za sobą decyzję suwerena a nie kaprys wodza, musi być sprawczy, kierować się tylko racjonalnością a nie interesem politycznym zależnym od wyborców. Rządzenie musi stać się wolne od politycznych kalkulacji wynikających z tego, że kolejne wybory już niebawem. Decyzje jak zrobić to co trzeba zrobić, realizując wolę suwerena wyrażoną w decyzji sejmu składającego się z wybranych w wolnych wyborach posłów, muszą opierać na najnowszej wiedzy a nie na politycznych emocjach.
To tylko niektóre z wielu wariantów koniecznych zmian w obowiązującym modelu naszej demokracji. Postawienie na sprawczość i najnowsze osiągnięcia wiedzy jest prostym sposobem oparcia się o algorytmy i systemy AI, to oczywista oczywistość – bez wsparcia AI, proces poprawiania i racjonalizowania obowiązującego obecnie modelu naszej demokracji nie powiedzie się. I żeby była jasność – to będzie ta AI, która nie będzie narzędziem w rękach jakiś ludzi jak to jest teraz, to będzie ta samo-myśląca i samo-programująca się AI jaka będzie za te dwadzieścia – trzydzieści lat.
To. co wyżej to rozważania o obecnym modelu demokracji, o społeczeństwach takich jakie są, tu i teraz, w świecie w którym dominuje absolutnie prawo pieniądza, to pieniądz jest najważniejszy, to on wyznacza hierarchię celów. Pieniądz – wielki wynalazek ludzkości, stał się panem, dla pieniądza i wokół pieniądza kręci się świat, pracują i zabijają się ludzie, powstają i upadają państwa a nawet imperia. Pieniądz jest miarą, którą mierzymy wszystko, nawet takie wartości, które z założenia są autoteliczne, największe sukcesy czy nieszczęścia obrazujemy sumą korzyści czy strat wyrażoną w pieniądzu, różne są jego nazwy, różne sposoby emisji – zawsze ten sam jest mechanizm uzależnienia ludzi od pieniądza.
Doceniając znaczenie tego wynalazku jakim było wynalezienie pieniądza dla rozwoju naszej, ludzkiej cywilizacji, stawiam pytanie – czy nie jest już czas aby zacząć, na poważnie, myśleć i mówić o nowym etapie w życiu ludzkich społeczności, takim etapie w którym motywacja do działania, tradycyjnie rozumianej pracy, będzie inna, mająca inne źródła niż chęć posiadania pieniądza jako środka do samorealizacji człowieka. Wiem, że były już takie idee, takie wizje, w których to miało się stać. Było to jednak w czasach, w których dopiero zaczynała się rewolucja przemysłowa i wielkie rzesze ludzi zmieniały swoją pozycję wyznaczoną urodzeniem w jakiejś rodzinie osadzonej w starym porządku społecznym. Wizje nowego społeczeństwa miały się ziścić po wielkiej rewolucji, która miała zburzyć stary świat, a na jego gruzach miał powstać świat nowy, z nowym człowiekiem. Jak zawsze coś, co miało powstać w wyniku rewolucji, nie powstało, i jak zawsze, zmieniło się w karykaturę tego, co ta rewolucja miała stworzyć. Jeżeli tą ideą był szeroko rozumiany komunizm, to to co zdominowało świat człowieka na następne ponad sto lat był kapitalizm.
Nie robotnik a konsument stał się wzorem, do którego aspirowali ludzie. W kapitalizmie dominuje pieniądz, to kapitał wyrażony w jakiś pieniądzach, rządzi światem. To w kapitalizmie rodziły się teorie o końcu historii, o dotarciu do szczytu rozwoju ludzkości. To w kapitalizmie miała miejsce rewolucja naukowo-techniczna z wszystkimi jej konsekwencjami, to w kapitalizmie człowiek uzyskał możliwość całkowitej zagłady świata, z nim jako jego użytkownikiem, to w kapitalizmie rodziły się wszystkie zbrodnicze systemy takie jak niemiecki faszyzm. Ten sam kapitalizm generuje obecnie swojego następcę w systemie sprawowania władzy – to w nim rodzi się populizm, w którym ludzi sprowadza się do motłochu, którym można łatwo manipulować, a mając do dyspozycji wszystkie najnowsze narzędzia informatyczne, te sieci czy platformy społecznościowe – manipulować tym bardziej.
Czy można sobie wyobrazić nowe społeczeństwo, w którym ludzie żyją i działają motywowani czymś innym niż chęcią uzyskania pieniędzy, coraz więcej pieniędzy, coraz więcej…
To trudne ale możliwe. To musi być jednak nowy człowiek, inaczej wychowywany, uczony, motywowany. To musi być nowy człowiek na skalę zmiany jaką przyniesie era AI, tej która się stanie, już za te 20-30 lat.
Jeżeli nasz świat ma przetrwać, przetrwać Trumpa, dominację kapitału nad wartościami, musi pojawić się lekarstwo na populizm jako najlepszy wzór sprawowania władzy nad ludźmi, muszą zacząć się prace nad zakończeniem ery pieniądza rozumianego jako najlepszy i jedyny środek motywowania ludzi do działania.
To nie są wszystkie warunki konieczne dla powstania nowego świata ale na początek wystarczy.

Zbigniew Szczypiński
Polski socjolog i polityk. Założyciel i wieloletni prezes Stowarzyszenia Strażników Pamięci Stoczni Gdańskiej.
Początki demokracji łączone są zazwyczaj z antykiem (choć badania historyków pokazały, że jest o dziesiątki wieków starsza i wywodzi się z Orientu). Starożytna i późniejsza krytyka tego ustroju zachowuje często zaskakującą aktualność. Nie lubił demokracji Platon, pisał, że demokratyczna zasada równości wykracza poza politykę i niweluje wszelkie inne różnice (także moralne). Że cechy demokratyczne – wolność, równość, pluralizm, tolerancja – mogą ujawnić ciemne swe strony: upadek autorytetów, relatywizm wartości, infantylizacja życia. Arystoteles podobnie – łączył demokrację z ochlokracją, czyli rządami motłochu (populizm) i przeciwstawiał ją politei, demokracji uszlachetnionej. Dwadzieścia kilka wieków później próbuje bronić demokracji Monteskiusz przeciwstawiając ją monarchii i despotii. Pisze, że demokracja jest ustrojem najtrudniejszym, gdyż wymaga od obywateli cnót politycznych, czyli przedkładania dobra publicznego nad prywatne (kto to pouczał z dumą swoich służalców, że do polityki nie idzie się dla pieniędzy, i milczy, gdy wyszło na jaw, że jednak szli). Ludowładztwo zdaniem Monteskiusza wiąże się z ryzykiem zaniku ducha równości (powodzenie rodzące pychę), ale także przerostu równości (lud nie może znieść władzy jaką sam ustanowił, nie szanuje urzędników itp.). Alexis de Tocqueville widzi w demokracji dwa zagrożenia: anarchia i – przeciwnie – tyrania państwa opiekuńczego. I już zupełnie niedawno John Keane (“The Life and Dead of Democracy”) mówił o martwocie konstytucyjnych instytucji, o reakcjach polityków opartych na sondażach (dziś demokracja przedstawicielska to demokracja nastrojów). Kłócą się z demokracją ambicje polityków, wola mocy najczęściej ludzi niemocnych (mówi o tym teoria kompensacji AlfredaAdlera, a także teoria kurduplizmu Stefana Kisielewskiego). Ciekawe, czy dzisiaj powtórzyłby swe słowa Marcin Król: “Demokracja jest dobrem. Daje satysfakcję i poczucie sensu z powodu bycia podmiotem w polityce. Zapobiega najgorszej z wojen – wojnie domowej”.
Czy można demokrację „uratować”? Chyba już nie, trudno liczyć na wolę i efektywność edukacji obywatelskiej. Czytam właśnie o przeistaczaniu się wzorcowej demokracji amerykańskiej w folwark oligarchów. Nie liczyłbym na AI, bo jeśli miała by uwolnić świat od ludzkich zwyrodnień, byłaby emanacją Boga, takiej wiary nie mam. Jeśli byłaby wytworem ludzkim, byłoby jeszcze gorzej. Nie miał złudzeń Stanisław Lem, którego zdaniem nauka i technika nie czynią ludzi lepszymi, przeciwnie, im potężniejsze narzędzia daje im do rąk, tym straszniejsze dla nich znajdą zastosowanie. Bartłomiej Dobroczyński, profesor UJ: „Podobnie jak Marci Shore, coraz częściej wstydzę się, że jestem człowiekiem”.
Myślę czasami, choć to mrzonka, o monarchii oświeconej.
Monarchia oświecona niewątpliwie ma szansę być efektywniejszą od wielu innych ustrojów. Problem tylko polega na osadzeniu na tronie monarchy dostatecznie oświeconego i utrzymaniu tego parametru w kolejnych elekcjach…
Co to za pesymizm Andrzeju, przypomnę ci tego więźnia hitlerowskiego obozu, który stojąc w kolejce do łaźni-czytaj gazu- podśpiewywał sobie raźno – “gdy maj się zazieleni fortuna się odmieni” .Przypominam, że pesymista to też optymista tylko lepiej poinformowany.
Tak, to prawda – wiedzieć wszystko, a nawet wiedzieć za dużo, to nieszczęście. Trzeba wiedzieć dużo i dobrze, a to już od nas samych zależy.
Jeszcze nie wszystko stracone, jeszcze wiosenne deszcze….
Zgadzam się, że ‘polityk to zawód’… Często dla tych, którzy go wybrali!
Problemem monarchii oświeconej jest stopień oświecenia monarchy. Problemem demokracji – stopień oświecenia wyborców. We współczesnym świecie obydwie te rzeczy są dobrami deficytowymi. O monarchii w Polsce na razie nie warto rozmawiać, bo pomijając postacie groteskowe, brakuje właściwych kandydatów na monarchę. Nawet gdyby się tacy znaleźli nie ma przyzwolenia wyborcców na taki rodzaj ustroju politycznego.
W kwestii oświecenia wyborców rzeczy mają się wcale nie aż tak źle, na co wskazywałyby wyniki wyborów parlamentarnych z 23 roku. Problem sprowadza się do popularności populizmów i sposobów w jakie tę popularność można zmniejszyć. Na takim zadaniu powinny się skupić zastosowania współczesnych rozwiążań AI do celów politycznych. Rozważania o tym jaka mądra i świadoma może być AI za 20-30 lat są ciekawe, ale nie rozwiązaują żadnego z poważnych problemów politycznych z jakimi dzisiaj mamy do czynienia.
Wydaje się, że część odpowiedzi zawarta jest w treści.
.
“No to co zrobić, aby utrzymując demokrację, poprawić jej merytoryczność, co zrobić i jak to zrobić, aby w procesie wyborów liczyły się również kompetencje, wiedza i doświadczenie a nie tylko wygląd i przekaz medialny”
.
Wcześniej była mowa o tym, że wygląd i przekaz medialny, a także pieniądze liczą się w czasie kampanii wyborczej, która jest w zasadzie permanentna. Jak nie do Sejmu i Senatu, to do samorządów, albo parlamentu europejskiego, albo jak teraz, wybory prezydenckie.
Co zrobić, żeby było mniej kampanii? Wydłużyć kadencję.
Powiedzmy do siedmiu lat. Ale jednocześnie ograniczyć możliwość kandydowanania w kolejnych wyborach na te samo stanowisko.
Aktywny parlamentarzysta nie powinien się zajmować kampanią, tylko do końca pracą w Sejmie czy europarlamencie. Tak samo radny, czy wójt.
I druga rzecz – wybrany przez obywateli reprezentant do końca swojej kadencji, nawet jak zrezygnuje z funkcji, jest wykluczony z kandydowania na inne stanowiska.
Jeśli polityka jest zawodem, tak jak hydraulik czy lekarz, politycy powinni mieć jakiś dyplom, choćby politycznej zawodówki. To nie jest zawód, a co, nie mam pojęcia.
Krytykujemy, ale czy aby wypróbowaliśmy demokracje, tę monteskiuszowską z trójpodziałem władzy i paradygmatem check&balance? Kogo zastanawia utrwalone pomieszanie władzy ustawodawczej i wykonwaczej? Poseł – ministrem, ależ to uzus. Niezwisłość sądowniczej? Prawa ustalimy dla innych, nas nie muszą dotyczyć.
Spróbowaliśmy, naprawdę?