20.10.2025
Już od wczesnych godzin popołudniowych w Sucre, na Plaza 25 de Mayo, zbierała się policja, a wokół niej snuł się tłum ludzi w różnym wieku. Byłem świadkiem tej wielkiej fiesty, choć radość wyborcza była mieszana. Pod pomnikiem Antonio José de Sucre — bohatera wojen wyzwoleńczych Ameryki Południowej, bliskiego współpracownika Bolívara i patrona miasta — zebrali się zwolennicy zwycięzcy. Stronnicy adwersarza spalili flagę departamentu Tarija, bo stamtąd właśnie pochodzi Rodrigo Paz, nowy zwycięzca. W powietrzu unosił się zapach smażonych empanadas i kawy z ulicznych straganów. Sprzedawcy krzyczeli ceny, dzieci biegały między nogami dorosłych, a z megafonów dochodziły komunikaty wzywające obywateli do głosowania.
Bolivianie nie chcieli wybierać prezydenta, ale nie mieli wyjścia — za brak udziału w głosowaniu grozi grzywna, a bez pieczątki z lokalu trudno potem załatwić cokolwiek w banku czy urzędzie. Byli źli, bo trzeba było zamknąć sklepy; obowiązywała też prohibicja. Młody chłopak, którego zaczepiłem, powiedział bez entuzjazmu, że „nie chce mu się”, więc i tak odda głos nieważny. Kilku starszych ludzi mówiło to samo. Atmosfera przypominała bardziej konieczność niż święto demokracji.
Evo Morales — dawny prezydent i pierwszy w historii kraju przywódca wywodzący się z ludów rdzennych — przypomniał, że to „wybór niepotrzebny”, choć zwycięzcę ostatecznie poparł. Morales odszedł z urzędu w 2019 roku w atmosferze skandalu, po zarzutach fałszerstw i masowych protestach; presja społeczna i polityczna była nie do zatrzymania, a on sam uciekł do Meksyku. Zanim jednak stał się głową państwa, wyrósł z ruchu cocaleros — związków plantatorów koki w latach 80. i 90. — i w 1997 roku wszedł do parlamentu. W 2005 wygrał wybory prezydenckie i rządził do 2019, stając się symbolem społecznej zmiany. Dlaczego ludzie go wybrali i mu zaufali? Po pierwsze, reprezentował marginalizowanych: mieszkańców wsi i ludność autochtoniczną, która wcześniej miała znikomy udział w politycznej elicie. Był „z dołu”, więc dawał poczucie, że wreszcie słychać głosy dotąd pomijanych. Po drugie, jego rząd łączył programy społeczne z redystrybucją dochodów z surowców — wzrosły wydatki na zdrowie, edukację, walkę z analfabetyzmem, a nowa konstytucja wzmocniła prawa rdzennych obywateli. Po trzecie, używał języka godności: symboli kulturowych, od liścia koki po Aymara, co rezonowało z chłopską i indiańską większością. Wreszcie, był odrzuceniem wcześniejszych elit i neoliberalnego modelu, który wielu kojarzył się z korupcją i nierównościami. Morales budził entuzjazm, którego dziś — po latach konfliktów i rozczarowań — już nie ma.
Teraz do władzy dochodzi prawica w wydaniu umiarkowanym: centrowy Rodrigo Paz, który w drugiej turze zdobył 54,53% głosów, pokonując Jorge „Tuto” Quirogę (45,47%). To symboliczny koniec dominacji obozu Moralesa i początek nowego rozdziału — reform gospodarczych, walki z korupcją i otwarcia kraju na świat. Gospodarka jest rozchwiana: brakuje dolarów, inflacja męczy portfele, a rynek czeka na zapowiadane „pragmatyczne” porządki. Wybór Paza to nie tylko polityka, to także gest w stronę stabilizacji.


Wieczorem, choć mówiono, że oficjalne wyniki pokażą dopiero o 21:00, już o 20:30 plac zadrżał od dźwięku orkiestry. Z głośników popłynęła muzyka, a na Plaza 25 de Mayo wjechały samochody udekorowane biało-zielono-czerwonymi flagami. Klaksony zsynchronizowały się z wiwatami, ludzie ściskali się w objęciach radości i napięcia. Patrzyły na to wszystkie gmachy przy placu — kolonialne fasady, rzeźbione balkony, pałace pamiętające przemiany tego kraju: od kolonii po niepodległość i współczesne wybory. Tu, w Casa de la Libertad, podpisano w 1825 roku akt niepodległości. To miejsce jest historią — każdy kamień i każda kolumna jakby mówiły: „To tu dzieje się historia, a wy jesteście jej częścią”. Dzisiejsze wybory wpisują się w tę ciągłość: decyzje obywateli wyznaczają kierunek kraju tak, jak konstytucja dwa wieki temu wyznaczyła ramy wolności.
Patrząc na tłum, widać kontrasty: młodzi znużeni obowiązkiem, starsi zrezygnowani ciągłą niistabilnością; jedni tęsknią za dawnym ruchem, inni liczą na nowy start. Brakuje tu edukacji — ale już nie tak dramatycznie jak kiedyś. Na poziomie kraju czytać i pisać potrafi około 94–95% dorosłych (czyli analfabetyzm to mniej więcej 5–6%). W samym Sucre, według spisu, umiejętność czytania miało ok. 94,8% osób 15+ (analfabetyzm w mieście ok. 5,2%); na wsi w Chuquisace bywa znacznie gorzej, zwłaszcza wśród kobiet i osób starszych. Ta różnica cywilizacyjna sprawia, że Indianie i ich potomkowie, których tu spotkałem, często nie są w stanie konkurować z cwaniakami nowoczesnych aglomeracji La Paz i Santa Cruz — z ich dostępem do szkół, kapitału i sieci.
Boliwia przypomina, że demokracja nie zawsze jest radosnym świętem. Czasem bywa ciężkim obowiązkiem, czasem dramatem, czasem — nadzieją. Wybór Rodrigo Paza może oznaczać próbę wyjścia z gospodarczej spirali i koniec politycznej inercji. Może przynieść stabilność; może tylko odłożyć kryzys. Ale tego wieczoru, na Placu 25 Maja, wśród muzyki, klaksonów i krzyków, było widać coś ważniejszego: nawet jeśli nie wybiera się idealnie, decyzja ma znaczenie.
I może to jest właściwe zakończenie: Boliwia znów postawiła krok między przeszłością a przyszłością. Jeśli nowa władza udźwignie ciężar oczekiwań, plac, na którym narodziła się boliwijska niepodległość, będzie miał szansę świętować nie tylko zmianę nazwisk, ale i prawdziwą zmianę losu.
Artur Nowak

Dobrze się czyta takie naoczne relacje potwierdzone zdjęciowa dokumentacja.
Reportaż z Sucre to niezwykle cenne i autentyczne świadectwo historycznej chwili w dziejach Boliwii. Autor uchwycił coś, czego nie da się znaleźć w suchych komunikatach agencyjnych – atmosferę zmęczenia, rezygnacji, ale i przebłysków nadziei w momencie, gdy kraj kończy niemal dwudziestoletni rozdział socjalizmu.
Obserwacja o obowiązkowym głosowaniu pod groźbą grzywny i niemożności późniejszego załatwiania spraw urzędowych bez pieczątki z lokalu wyborczego jest kluczem do zrozumienia tej „fiesty o mieszanych emocjach”. To nie było święto demokracji, ale ciężki obowiązek obywatelski, wykonywany w atmosferze gospodarczego kryzysu, z inflacją przekraczającą 23% i brakiem dostępu do dolarów amerykańskich.
Szczególnie ciekawie opisana został rola Evo Moralesa – pierwszego prezydenta wywodzącego się z ludów rdzennych, który rzeczywiście wyrósł z ruchu cocaleros (plantatorów koki) i wszedł do parlamentu w 1997 roku, by w 2005 wygrać wybory prezydenckie. Wyjaśnienie dlaczego ludzie mu zaufali – reprezentacja marginalizowanych, programy społeczne, redystrybucja dochodów z surowców, walka z analfabetyzmem, wzmocnienie praw rdzennych obywateli w nowej konstytucji – to doskonałe podsumowanie jego dziedzictwa. Morales rzeczywiście odszedł w 2019 roku po zarzutach o fałszerstwa wyborcze i masowych protestach, a w tegorocznych wyborach, choć wykluczony z udziału przez Sąd Najwyższy, wzywał do głosów nieważnych, co przyczyniło się do rekordowego 20% udziału głosów nieważnych i absencji.
Zwycięstwo Rodrigo Paza z 54,53% głosów to rzeczywiście symboliczny koniec dominacji obozu Moralesa i Movimiento al Socialismo (MAS), który rządził przez dwie dekady. Paz, 58-letni ekonomista i syn byłego lewicowego prezydenta Jaime Zamory, rzeczywiście pochodzi z departamentu Tarija i obiecuje „kapitalizm dla wszystkich” – bardziej stopniowe reformy niż radykalne cięcia jego konserwatywnego rywala Jorge „Tuto” Quirogi. Jego program zakłada redukcję podatków, cięcia ceł, decentralizację rządu i walkę z korupcją, ale także utrzymanie programów społecznych dla najuboższych.
Obserwacje Autora dotyczące analfabetyzmu są również istotne – według danych oficjalnych około 94-95% dorosłych Boliwijczyków potrafi czytać i pisać (czyli analfabetyzm wynosi około 5-6%). W samym Sucre wskaźnik wynosi około 94,8% dla osób powyżej 15 roku życia, ale na wsi w Chuquisace sytuacja jest znacznie gorsza, szczególnie wśród kobiet i osób starszych. W niektórych obszarach Chuquisaca i Potosí aż 70% rdzennych kobiet to analfabetki, co stanowi dramatyczną barierę cywilizacyjną.
Zakończenie reportażu jest pełne nadziei i realizmu zarazem: Paz może przynieść stabilność, ale może też tylko odłożyć kryzys. Gospodarka jest rzeczywiście „rozchwiana” – brakuje dolarów, inflacja osiągnęła najwyższy poziom od czterech dekad, rezerwy walutowe spadły o 94,7% od 2014 roku (z 13,46 miliarda do 709 milionów dolarów w 2022), a równoległy kurs dolara wynosi 15-18 boliviano przy oficjalnym 6,96. Ceny żywności wzrosły o 36-38%, a artykuły higieniczne o 41%. To jeden z najwyższych wskaźników inflacji w Ameryce Łacińskiej.
Ten reportaż to więcej niż relacja z wyborów – to przemyślana refleksja o tym, czym jest demokracja w kraju dotkniętym kryzysem ekonomicznym, rozdarcia politycznego i nierówności społecznych. Udało się Panu pokazać, że „nawet jeśli nie wybiera się idealnie, decyzja ma znaczenie” – to przesłanie wybrzmiewa szczególnie mocno w kontekście obowiązkowego głosowania, zmęczenia wyborców i niepewnej przyszłości. Gratulacje za ten żywy, wnikliwy i empatyczny obraz Boliwii w momencie przełomu.