Tadeusz Zatorski: O biskupach i chwaście10 min czytania


16.11.2025

Poniższy tekst jest polemiką z dwoma felietonami opublikowanymi w GW:

https://wyborcza.pl/7,162657,32364236,tak-sobie-mysle-ze-naszym-biskupom-jezus-przeszkadza-chyba.html

https://wyborcza.pl/7,175992,32361082,rusinek-wskazuje-na-nazistowskie-pochodzenie-slow.html

Właściwie nie tyle polemiką, ile krótkim do nich dopowiedzeniem. W pierwszym Pan Stanisław Brejdygant „oskarża Kościół” o to, że toleruje ekscesy Roberta Bąkiewicza, który zamierza „wypalać napalmem” chwasty, czyli rodaków niepodzielających jego poglądów, w drugim Pan Michał Rusinek, powołując się na sławną książkę Victora Klemperera Lingua Tertii Imperi, wywodzi metaforę „palenia chwastów” z języka Trzeciej Rzeszy.

Oba felietony ukazały się w ostatnich dniach października, Czytelnik ma więc prawo zapytać autora „dopowiedzenia”: „Dlaczego tak późno?”.

Tekst, który tu publikuję, wysłałem do „Gazety Wyborczej” 3 listopada. Bez większej zresztą nadziei, że zostanie przyjęty, bo wiem dobrze, jak ciasno zakreślone są tam granice krytyki Kościoła. Wychodzę jednak z założenia, że polemikę należy zawsze w pierwszej kolejności przedkładać medium, które upubliczniło materiał będący jej przedmiotem. Tym razem jednak rzeczy przybrały obrót dość niespodziewany. Stał się cud! Dość szybko odpowiedział mi redaktor działu „Wyborcza to Wy”, wyrażając chęć opublikowania mojego, jak się wyraził, „świetnego” tekstu. Poprosił również, bym przesłał mu jakieś moje zdjęcia do „profilu autorskiego”, co oczywiście natychmiast uczyniłem. Nie ukrywam, że byłem trochę zaskoczony – czyżby w GW „szło nowe”?

Może i szło, ale nie doszło. Wersal szybko się skończył. Mój tekst nie został opublikowany, a na dwa maile z zapytaniem o jego dalsze losy miły Redaktor już nie był łaskaw w ogóle odpowiedzieć.

Nietrudno się domyślić, co się stało. Redaktor P. miał prawdopodobnie szczerą chęć mój tekst opublikować, ale „starszyzna” GW zmyła mu głowę, natarła uszu i pouczyła, że takich herezji w bogobojnej „Gazecie” się nie drukuje. Redaktorowi było chyba trochę wstyd przyznać się do tego „mycia głowy”, więc zaczął po prostu udawać, że go nie ma i nigdy nie było. Pozostawianie korespondencji bez odpowiedzi to zresztą w środowisku GW norma, dodajmy „polska norma”

https://studioopinii.pl/archiwa/240395

i pewnie upłynie trochę czasu zanim „europejska” GW zauważy, że w Europie obowiązują nieco inne obyczaje.

Nie chcę wyolbrzymiać wagi tego incydentu. Chodzi w końcu o dwa niewielkie felietony i równie felietonową na nie odpowiedź. Ale… Polski katolicyzm to dziś gleba, z której wyrasta polski faszyzm. Okoliczność, że nie wolno o tym pisać w największym polskim dzienniku, przez wielu postrzeganym wciąż jako „liberalny”, musi niepokoić. Adam Michnik powiedział kiedyś, że „Polska bez Kościoła to czarny obraz”.

https://wyborcza.pl/politykaekstra/7,132907,15645067,michnik-polska-bez-kosciola-to-czarny-obraz.html

Wszystko wskazuje jednak na to, że Polska Kościołem to obraz brunatny. Dobrze byłoby, gdyby „starszyzna” największego polskiego dziennika zdała sobie z tego sprawę.

Rzecz ma jeszcze jeden wątek. Na miejscu Panów Brejdyganta i Rusinka nie czułbym się komfortowo ze świadomością, że polemikom z moimi poglądami zapobiega się, stosując środki „administracyjne”. Skądinąd wątpię, by byli o tym informowani.

O biskupach i chwaście

Mam dla Pana Stanisława Brejdyganta wiadomość – nie wiem: dobrą czy złą, to zechce ocenić sam. Ja myślę, że to wiadomość dobra.

Otóż polscy biskupi, których oskarża Pan w tak gorzkich słowach o „zdradę Chrześcijaństwa”, niczego ani nikogo nie zdradzili. Służą Ewangelii i temuż chrześcijaństwu najlepiej jak potrafią, a czy to oznacza, że „służą złu”, to temat na osobną dyskusję, którą akurat na tych łamach [tj. na łamach GW] podjąć będzie niełatwo.

Pan Brejdygant oburza się na Roberta Bąkiewicza, który na wiecu PiS „krzyczał, jakby był w amoku, że należy powyrywać chwasty (chodziło mu o bliźnich, ludzi o innych niż jego poglądach) i spalić te chwasty napalmem (czyli, jak rozumiem myślał o eksterminacji tychże bliźnich)”. Pan Michał Rusinek z kolei w błyskotliwym i erudycyjnym jak zawsze felietonie wywodzi to skrzydlate słowo pana Bąkiewicza z języka nazizmu, powołując się na Victora Klemperera i jego sławną książkę o języku Trzeciej Rzeszy: „«Wyrywanie chwastów», czyli ludzi mogących zaszkodzić jakiejś ideologii, to jedna z metafor charakterystycznych dla linguae Tertii Imperii”. Z pewnością, ale…

Metafora posługująca się obrazem usuwania chwastów i ich palenia nie jest oczywiście wynalazkiem pana Bąkiewicza. Ale nie była też wynalazkiem Josepha Goebbelsa. Czy nie należałoby tu sięgnąć nieco dalej w przeszłość? „Inną przypowieść im przedłożył: «Królestwo niebieskie podobne jest do człowieka, który posiał dobre nasienie na swej roli. Lecz gdy ludzie spali, przyszedł jego nieprzyjaciel, nasiał chwastu między pszenicę i odszedł. A gdy zboże wyrosło i wypuściło kłosy, wtedy pojawił się i chwast. Słudzy gospodarza przyszli i zapytali go: «Panie, czy nie posiałeś dobrego nasienia na swej roli? Skąd więc wziął się na niej chwast?» Odpowiedział im: «Nieprzyjazny człowiek to sprawił». Rzekli mu słudzy: «Chcesz więc, żebyśmy poszli i zebrali go?» A on im odrzekł: «Nie, byście zbierając chwast nie wyrwali razem z nim i pszenicy. Pozwólcie obojgu róść aż do żniwa; a w czasie żniwa powiem żeńcom: Zbierzcie najpierw chwast i powiążcie go w snopki na spalenie; pszenicę zaś zwieźcie do mego spichlerza”.

Chyba nie muszę takim erudytom jak Pan Brejdygant i Pan Rusinek wyjaśniać pochodzenia tego cytatu. Ma on zresztą swój ciąg dalszy, słuchacze tej opowieści domagają się bowiem wyjaśnień, których Autor chętnie udziela: „Tym, który sieje dobre nasienie, jest Syn Człowieczy. Rolą jest świat, dobrym nasieniem są synowie królestwa, chwastem zaś synowie Złego. Nieprzyjacielem, który posiał chwast, jest diabeł; żniwem jest koniec świata, a żeńcami są aniołowie. Jak więc zbiera się chwast i spala ogniem, tak będzie przy końcu świata. Syn Człowieczy pośle aniołów swoich: ci zbiorą z Jego królestwa wszystkie zgorszenia i tych, którzy dopuszczają się nieprawości, i wrzucą ich w piec rozpalony; tam będzie płacz i zgrzytanie zębów. Wtedy sprawiedliwi jaśnieć będą jak słońce w królestwie Ojca swego. Kto ma uszy, niechaj słucha!”. Opowieść ta powstała w czasach szczęśliwie nieznających jeszcze napalmu, ale przecież wizję „pieca rozpalonego” wypada uznać za wcale nie gorzej przemawiającą do wyobraźni.

To prawda: Autor tej paraboli zaleca odłożenie rozprawy z „chwastem” do czasu „końca świata” i powierzenie jej „aniołom”. Nikt lepiej jednak niż Panowie Brejdygant i Rusinek nie wie, że każdej narracji kształt ostateczny nadaje lector in fabula, czytelnik, zwłaszcza taki, który zostaje obdarzony przez jakąś społeczność autorytetem miarodajnego interpretatora. Takim miarodajnym interpretatorem przytoczonej opowieści stał się pewien biskup, zamieszkały dawno temu w północnoafrykańskim mieście Hippona. Uczony ów mąż, pozostający wówczas w ostrym sporze ze zwolennikami pewnego swojego kolegi-biskupa imieniem Donat, nie potrafił znaleźć w sobie aż tyle cierpliwości, by czekać do końca świata, i radził, by – nie oglądając się na aniołów – wziąć raczej sprawy w swoje ręce. W dziełku zatytułowanym Przeciw listowi Parmeniana brawurowo reinterpretuje zalecenie Nauczyciela, dowodząc, że „jedynym powodem, dla którego gospodarz pozwolił rosnąć chwastowi do żniw, była jego obawa, by podczas wcześniejszego plewienia nie zaszkodzić pszenicy”. Jeśli takiej obawy nie ma – a zdaniem uczonego biskupa z Hippony w wypadku donatystów nie ma – to „jest rzeczą słuszną podjęcie zdecydowanych kroków, albowiem im surowiej gani się wszelkie odstępstwa, tym bardziej dochowuje się miłosierdzia” (quanto diligentior conservatio caritatis – notabene w polskim przekładzie owej rozprawki tego akurat fragmentu brak). Zauważmy: pojawia się tu odwołanie do „miłości” (caritas). Pomysł George’a Orwella, by okrutną policję polityczną nazwać Ministry of Love, sprawia w tych okolicznościach wrażenie bezwstydnego plagiatu. Gwoli ścisłości: miłosierny Hipponita był przeciwny skazywaniu donatystów na śmierć, uważał bowiem, że dostateczną dla nich karą będą przymusowe ciężkie roboty.

Biskup Hippony był zresztą nader konsekwentny w swym rozumowaniu. Przekonany o złu tkwiącym głęboko w naturze ludzkiej – stworzył w końcu doktrynę tzw. grzechu pierworodnego – przyznawał co prawda w 417 roku w Liście 185 do Bonifacjusza, poświęconym nieprawościom owych donatystów, że „lepsi są ci, którymi kieruje miłość, ale liczniejsi tacy, których poprawia strach”. Ubi terror, ibi salus, oznajmi jeszcze gdzie indziej, „gdzie strach, tam zbawienie”.

Trudno zresztą pobożnemu biskupowi Hippony zarzucić jakąś manipulację. Dzieło, na które się powoływał, pełne jest w końcu opisów przemocy wobec tych, którzy nie przyjmą jedynie prawdziwych nauk. „Wyjdź na drogi i między opłotki i zmuszaj do wejścia, aby mój dom był zapełniony”, mówi pan do sługi w zawartej tam przypowieści o człowieku, który chciał wydać wielką ucztę, ale zaproszeni odmawiali w niej udziału. W innej wersji tej samej historii „zaproszenie” kończy się spaleniem (spaleniem!!!) miasta niedoszłych biesiadników. A i ci, którzy zasiądą do stołu, nie dość elegancko wszakże odziani, też nie mogą czuć się bezpieczni. Wypada tu jeszcze przypomnieć o tym, co spotkało Ananiasza i Safirę: „Strach wielki ogarnął cały Kościół i wszystkich, którzy o tym słyszeli”.

Zresztą: Pan Bąkiewicz i jego dziarscy, krótko ostrzyżeni koledzy to nic nowego w dziejach chrześcijaństwa. Już w starożytnej Aleksandrii tamtejszy biskup, Cyryl, ogłoszony później świętym, miał do dyspozycji bojówki złożone z młodych mężczyzn, zwanych parabalani – to prawdopodobnie właśnie oni w marcu 415 roku rozprawili się z Hypatią, notabene przed jednym z kościołów. Dlatego bardzo nie lubię, gdy dziś mówi się o „kryzysie moralnym Kościoła”. Żadnego „kryzysu” nie ma, Kościół nigdy w swych dziejach nie postępował ze swoimi przeciwnikami bardziej humanitarnie. W końcu zrzucenie kobiety ze schodów, o którym wspomina Pan Brejdygant, to nie to samo co wyłupienie jej oczu i rozdarcie żywcem na strzępy.

Długiej mowy krótki sens: Arcypasterze i Pasterze polskiego Kościoła wcale nie sprzeniewierzyli się Ewangelii. Oni po prostu przeczytali ją nieco uważniej niż ich owce.

A co do Victora Klemperera, przywołanego przez Michała Rusinka. Może warto przytoczyć tu jeszcze inny cytat z tego sławnego – i wciąż niestety aktualnego – dzieła (podkr. T. Z.):

„To że LTI w swoich punktach kulminacyjnych musi być językiem wiary, rozumie się samo przez się, bo przecież nastawia się ona na fanatyzm. Ale znamienne jest przy tym, że jako język wiary opiera się ona ściśle na chrześcijaństwie, dokładniej mówiąc na katolicyzmie, jakkolwiek narodowy socjalizm to jawnie, to skrycie, to teoretycznie, to znów praktycznie, ale od samego początku zwalcza chrześcijaństwo, a zwłaszcza Kościół katolicki”.

Tadeusz Zatorski

Tadeusz Zatorski, ur. 1960, germanista, tłumacz. Prowadzi blog Brulion bez linii (https://www.brulionbezlinii.net/).

 

Odpowiedz

wp-puzzle.com logo