11.01.2025
W wiejskim miasteczku, gdzie mieszkała moja Babka, były dwa wyznania – nowotestamentowe, czyli katolickie i starozakonne, żydowskie. Okazały późnobarokowy kościół widać było z daleka i ze wszystkich stron; bóżnica przycupnęła na jednej z bocznych uliczek odchodzących od rynku. Dziś nie ma po niej śladu, a kościół doczekał się tytułu bazyliki mniejszej. Zabiegał o to miejscowy proboszcz, który za ratowanie zabytku został prałatem Jego świątobliwości. Mógł się ubierać jak biskup i wkładać infułę albo ‘kaczy dziób’, jak mówili jego zazdrośni konfratrzy. On sam utrzymywał, że to nic wielkiego, a tytuł można kupić w Stolicy Apostolskiej za okrągłą sumę dolarów. Był inteligentny, gromadził i czytał książki, znał się na retoryce. Kiedy głosił niedzielne kazanie, ludzie otwierali usta i nawet dzieci na chwilę przestawały się wiercić. Biskupi go nie ruszali, bo zasłużył się parafii; pozwolili mu na dożywocie w nowej plebanii, którą postawił przy okazji remontu kościoła.
Jako długoletni duszpasterz miejscowej trzody miał świadomość, że przed wojną w miasteczku byli innowiercy, czyli Żydzi, po których nie zostało nic – jeśli nie liczyć kilkunastu piętrowych kamieniczek w rynku. Na początku wojny zostali zamknięci w getcie, które zlikwidowano po trzech latach, a półtora tysiąca ludzi zostało wyprowadzonych poza miasto, do niewielkiego lasu. Tam ofiary musiały wykopać głębokie doły, gdzie wpadały po strzale w tył głowy, albo uderzeniu żelaznym łomem. Na miejsce kaźni szli obok starej targowicy, którą po wojnie przerobiono na park z pomnikiem wdzięczności Armii Czerwonej.
Za komuny temat żydowski był zakazany, Kościół też się nie kwapił wspominać starszych braci w wierze. Kiedy zaczęto mówić o holokauście, proboszcz uznał, że nie można dłużej czekać i własnym sumptem upamiętnił w lesie śmierć żydowskich współobywateli. Do dziś stoi tam obelisk z tablicą i stosownym tekstem, a może i krzyż, nie pamiętam…
*
Z lewej strony parku biegła droga do domu mojej Babki – najpierw kawałek bitej, a potem polna wchodząca w wąwóz zarośnięty olchą i krzakami głogu. Było w nim prawie ciemno, a po czerwcowych deszczach w koleinach stała woda. Po wyjściu na światło, wystarczyło odbić ścieżką w prawo i już było się na miejscu.
Wokół tego niby miasta rozsiadły się małe gospodarstwa, hektar, półtora… Babce – po podziale z siostrą – dostało się pół morgi austriackiej, czyli jakieś ćwierć hektara ziemi. Dopóki dziadek przynosił pieniądze ze zduństwa, można było z tego wyżyć. Ale kiedy go przywalił komin i została sama z piątką dzieci, zagon nie wystarczał, musiała dorabiać szyciem damskiej bielizny na maszynie z korbką.
Pierwszy raz ojciec zawiózł mnie do niej, jak miałem sześć lat. Mieszkała z córką, co uciekła od męża-pijaka i dwoma wnukami, ale było się z kim bawić. Dla mnie ciekawsza jednak była praca w polu – podglądanie jak Babka sierpem żnie trawę, młóci cepem zboże dla kur, robi dla nas masło i ser… Największą radość sprawiało mi kręcenie żeliwnym kołem sieczkarni i pchanie lekkich taczek do wożenia siana i słomy; nie wiedzieć dlaczego mówiono na nie gary... Kiedy kuzyni łowili raki w miejscowym potoku, wolałem iść z na łąkę i pomagać Babce w ładowaniu trawy na jednokołowy pojazd.
Drobna, koścista, stale była w ruchu; odpoczywała wieczorem, jak zrobiła obrządek i dała nam jeść. Kiedy słońce stanęło za wysoką miedzą i nie biło po oczach, siadała na zydelku przed drzwiami domu, my na progu… i opowiadała. Zamiast bajek mówiła to, co widziała, albo co jej się przytrafiło. Urodzona pod koniec XIX wieku, w czasie I wojny była już dorosłą kobietą, matką dwojga dzieci; dobrze pamiętała ‘tamtą wojnę’. Obserwowała z bliska, jak po roku Niemcy wyparli Rosjan z okolic miasta – „Szli od Gorlic – mówiła, wskazując ręką na zachód słońca – i tam, na Gajdowym polu dostali się pod ogień Ruskich… Wybuchały granaty i ziemia wyskakiwała do góry, a oni szli i padali… Jak nie mieli czym strzelać, rzucili się na siebie, strasznie krzyczeli, a jeden drugiego kłuł bagnetem. Potem, jak trochę ucichło, dwu Niemców przyszło do naszej chałupy prosić wody. Mieli brudne twarze i poszarpane mundury; jednemu wisiała ręka, drugi zdjął hełm, bo mu krew ciekła po czole …”.
Zaczęliśmy dopytywać o szczegóły, ale Babka machnęła ręką, uznając, że przed snem to nam wystarczy. „Tak było…” – rzuciła, ale za chwilę coś się jej przypomniało i, żeby złagodzić obraz wojny, opowiedziała o swoim koledze ze szkoły – Stasiu Duszyńskim, który od wojennego huku dostał pomieszania zmysłów. Chodził później po mieście i śpiewał piosenkę o ludziach-nietoperzach, których baliśmy się bardziej niż rannych żołnierzy…
*
Któregoś dnia kuzyni gdzieś pobiegli i zostałem sam z Babką. Siedzimy jak zwykle, a ona ni stąd ni zowąd mówi: „Jak Piłsudski zrobił zamach, twój tata miał dziewięć lat i gonił z chłopakami tam, po łące…” – odwróciła się w stronę pastwiska sąsiada, które rozciągało się aż do drogi. „Gościńcem idzie rabin z siwą brodą, ubrany w chałat, myckę i białe pończochy. Jak go zobaczyli, przestali się ścigać, a jeden krzyczy: Żydzie, żydzie/ gówno za tobą idzie/ daj mi dwa tysiące, to ci gówno strące… Rabin stanął i spokojnie pyta: Kto ciebie tak nauczył, kto ciebie tak nauczył? Zatkało ich i zeszli z pastewnika. Jak wrócił do domu, ja do niego – ale wam powiedział, co? Głupio mu było, bo spuścił głowę”.
Nie wiedziałem wtedy, kto to Piłsudski, a zamach kojarzył mi się tylko z rzucaniem kamieniami…
Henryk Brzozowski
Ach te Babki! Miałem dwie. Obie Obirek. Jedna Maria, druga Stanisława. Ta pierwsza owdowiała gdy miałem rok, mam zdjęcie z pogrzebu. Mieszkała na dawnych folwarkach i wszystko, co miała zanosiła księdzu, o na co złościła się jej niewistka, czyli moja Mama bo uważała, ze powinna dbać o wnuczęta, których gromadka rosła. Ta druga dzielnie wspierała dziadka Franciszka w wielohektarowym gospodarstwie i nas przyuczają do gospodarskich robot. Mimo, ze w naszym miasteczku przed wojna było dużo Żydów (50 procent) Babcie o nich nie wspominały. Żydzi zniknęli i nikomu ich nie brakowało i nie brakuje. Do dzisiaj nie ma po nich śladu. Rynek z ich domami Niemcy spalili, dwie synagogi tez, a cmentarzem wybrukowali kiepskie drogi by czołgi i inny ciężki sprzed mógł gładko przejechać na Wschód.
Wzruszające wspomnienie dawnych klimatów miasteczka, sięgające nie tylko okresu dzieciństwa Autora, ale czasów jeszcze bardziej odległych. W moim mieście przed wojną było jedno wyznanie więcej. Znajdowały się w nim dwa kirkuty; nowy na obrzeżach i ten wcześniejszy znacznie bliżej, na okopisku. W czasie wojny były świadkami wielu ludzkich nieszczęść, w ziemię wsiąkała tam krew niewinnych ofiar; okupant rozstrzeliwał Żydów. Jedno porażające zdarzenie dotyczące egzekucji zaledwie trzyletniego dziecka przypomniał poeta Janusz Szuber. Otóż oprawca udający “dobrego wujka” zaprowadził dziewczynkę na okopisko. Jako przynętę rzucił w trawę jabłko, a gdy dziecina za nim pobiegła, wyjął pistolet i strzelił… Wiele lat później nie przeszkodziło to w wybudowaniu właśnie w tym miejscu okazałej restauracji, po latach przemienionej na placówkę handlową. Do dnia dzisiejszego nie ma tam pomnika upamiętniającego zamordowanych. Chyba nikomu to nie przeszkadza. W moim mieście zabrakło włodarza czy proboszcza tej klasy jak wspomniany przez autora….
Babki są mądre doświadczeniem, pokorą wobec życia, sumą wspomnień. Lubią rozmawiać z wnukami; nierzadko to jedyni rozmówcy i wdzięczni słuchacze. Zasłyszane historie zapadają dzieciom w pamięć i nie płowieją po latach ..Nadal pachnie czeremcha, a spracowana, szorstka dłoń ociera łzę z policzka.
Ale jest i łyżka dziegciu w tej beczce miodu. Małomiasteczkowi Żydzi byli często przedmiotem kpin, szyderstw, oskarżeń, a z biegiem lat nienawiści i okrucieństwa. Mądry rabin wiedział jak sobie radzić… ale to było przedtem…
” Szumi, szumi pamięci wiatr
tyle lat byli tu
więc czemu poszli nagle w świat..”
Kolejne piękne opowiadanie, które przywołuje pamięć naszych bliskich i niesione przez nich wspomnienia o świecie który odszedł, a którego nie było nam dane doświadczyć. Większość z nas urodziła się po 1945 r. a echa przeszłości są obecne w naszej świadomości. Czy to za sprawą relacji rodzinnych, jak w tym opowiadaniu, czy za sprawą zainteresowań kulturą i historią. Do mnie, oprócz opowiadań rodziców i dziadków, przemawiają rozważania o zjawisku charakterystycznym dla Polski sprzed 1939 r. jakim był Sztetl. Miasteczko jakich w Polsce ówczesnej setki, ze znaczącym udziałem mieszkańców narodowości żydowskiej.
Opowiadania o zagładzie Żydów w takich małych miasteczkach zapamiętałem z dzieciństwa, z rozmów dorosłych, którzy oglądali ją na własne oczy. Znacznie później, bo dopiero po 1989 r. a zwłaszcza po upowszechnieniu się Internetu, mogłem dowiedzieć się czegoś więcej, kiedy łatwiej dostępne stały się materiały historyczne i opracowania na ten temat. Również pamiętam wspomnienia o antysemickich zachowaniach Polaków, w opowiadaniach głównie przypisywanych dzieciom i młodzieży, choć słyszałem również o podobnych zachowaniach ludzi dorosłych.
Akurat skończyłem lekturę biografii Antoniego Słonimskiego a w niej jego wiersz z 1947 r. :
Elegia miasteczek żydowskich
Nie masz już, nie masz w Polsce żydowskich miasteczek,
W Hrubieszowie, Karczewie, Brodach, Falenicy
Próżno byś szukał w oknach zapalonych świeczek,
I śpiewu nasłuchiwał z drewnianej bóżnicy.
Znikły resztki ostatnie, żydowskie łachmany,
Krew piaskiem przysypano, ślady uprzątnięto
I wapnem sinym czysto wybielono ściany
Jak po zarazie jakiejś lub na wielkie święto.
Błyszczy tu księżyc jeden, chłodny, blady, obcy,
Już za miastem na szosie, gdy noc się rozpala,
Krewni moi żydowscy, poetyczni chłopcy,
Nie odnajdą dwu złotych księżyców Chagala.
Te księżyce nad inną już chodzą planetą,
Odfrunęły spłoszone milczeniem ponurym.
Już nie ma tych miasteczek, gdzie szewc był poetą,
Zegarmistrz filozofem, fryzjer trubadurem.
Nie ma już tych miasteczek, gdzie biblijne pieśni
Wiatr łączył z polską piosnką i słowiańskim żalem,
Gdzie starzy Żydzi w sadach pod cieniem czereśni
Opłakiwali święte mury Jeruzalem.
Nie ma już tych miasteczek, przeminęły cieniem,
I cień ten kłaść się będzie między nasze słowa,
Nim się zbliżą bratersko i złączą od nowa
Dwa narody karmione stuleci cierpieniem.
Por.: https://wiersze.co/elegia2.htm
Z ciekawostek językowych, które na pewno autor będzie umiał lepiej wyjaśnić ode mnie, odnotowałem w opowiadaniu pojęcie „targowicy”. To miejsce w miasteczkach i miastach, które od wieków było świadkiem targów i jarmarków a czasami odpustów; współcześnie nazywane targowiskiem lub placem targowym; często zlokalizowane na rynku miasteczka. Podejrzewam, że kategoria „targowica” na określenie takiego miejsca jest pojęciem przedrozbiorowym, bo występuje w miastach każdego z trzech zaborów.
Piękny, nostalgiczny wiersz, poezja otwiera serca.
Interesująca konstrukcja opowiadania przypominająca palimpsest – ale nie na materiale piśmiennym, tylko w pamięci. Widać, że autor chciałby się pozbyć zdarzeń, które zapisała, a ona nieustannie wraca i nie daje się usunąć. Jak ten krzyż, przy żydowskim obelisku, którego nie pamięta… Dobra literatura, po prostu.
Gustaw Holoubek wspominał swoją ukochaną babcię, która kompromitowała go na podwórku przypominając z okna o posiłku:}; “Gucieńku, chodź, bo ci jajeczka wystygną”.
Co się tyczy jajeczek Gucia; Marta Zawadzka opowiadała, że jej mąż, o pierwszej w nocy obierał dwa ziemniaczki, gotował na pure, do tego sadził jajeczko i popijał kefirkiem. Dopiero potem kładł się spać. A żył długo i szczęśliwie…
Kefir, jajka i ziemniaki – pomijając wspaniały smak tego tradycyjnego w Polsce obiadu letniego – wszystkie składniki razem i każdy z osobna mają dobroczynny wpływ na nasz organizm.
*
Przy okazji Holoubka warto wspomnieć jego niebywałe poczucie humoru i świetne dowcipy jakie znał. Akurat ten opowiedział mu Piotr Fronczewski, co sam kilka lat temu tak wspominał na wieczorze poświęconym panu Gustawowi, zorganizowanym przez żonę, Magdalenę Zawadzką.
David Ben Gurion, pierwszy i trzeci premier Izraela, pewnego upalnego dnia zdjął marynarkę w trakcie posiedzenia parlamentu izraelskiego. Spiker zwrócił się do niego: panie premierze, proszę założyć marynarkę, jesteśmy przecież w Knesecie ! Kiedy ja mam pozwolenie od królowej angielskiej – odparł Ben Gurion. Jak to ? – zdziwił się spiker. Proszę sobie wyobrazić, że w zeszłym roku byłem gościem na posiedzeniu parlamentu brytyjskiego, w którym uczestniczyła także królowa. Kiedy zrobiło mi się duszno i zdjąłem marynarke, królowa powiedziała: panie Ben Gurion, marynarkę to może pan zdejmować u siebie, w Knesecie !
Panią Magdę Zawadzką przepraszam za zmianę imienia.
Szkoda, by takie historie ginęły.
Opowiadałem kiedyś o mojej babci, Anastazji, mieszkającej w Golubiu (jeszcze nie połączonym z Dobrzyniem).
Wcześnie została wdową, utrzymywała się z szycia damskich sukiem, mam zdjęcia, więc umiem docenić jej pracę.
Moja mama jako 7 latka została wyznaczona (!) przez księdza do grania Matko Boskiej w spektaklu wielkopiątkowym.
Sęk w tym, że potrzebny był niebieski płaszcz, a to kosztowało. Babcia była zbyt uboga, by wyrzucać pieniądze na płaszcz, który potem będzie nie do użytku.
Z pomocą przyszła sąsiadka – Żydówka prowadząca w mieście handel bławatny.
Wymyśliła, że pożyczy małej kawał niebieskiego materiału, który da się upiąć a la rzymski płaszcz, a po przedstawieniu ona go odprasuje i sprzeda w swoim sklepie tak jak resztę. Na tym stanęło.
No i sytuacja była taka, że kiedy mama grała w spektaklu mówiącym o tym, jak to ci wstrętni Żydzi zamordowali nam pana Jezusa, dwie sąsiadki – Polka i Żydówka czekały na nią w domu racząc się herbatką i ploteczkami.
Zawsze mam ten obrazek przed oczami 🙂
Jest coś w powiedzeniu, że ‘antysemityzm wyssaliśmy z mlekiem matki’, a nasze matki? Z religijnego wychowania w chrześcijaństwie, które wyrosło z judaizmu, czyli z relacji ojciec – syn. W takim razie znajdujemy się w obrębie jednej religii, chyba, że ktoś uważa, że Chrystus i jego matka byli Polakami. A takich wcale nie jest mało…
Moja mama, bez jakiejkolwiek jak sądziła złej intencji, wypowiadała czasami słowo “żydki”. Przypomniałem jej używane przez Rosjan określenie “paliaczki”, więcej “żydków” nie usłyszałem.
Mama Pańska miała poczucie przyzwoitości… Dzisiaj coś takiego nie istnieje, co udowodniła światu Ameryka.
Babcia M. Wańkowicza uważała, że Matka Boska była nie tylko Polką, ale i szlachcianką.
Argumentowała to tekstem litanii, gdzie mówi się “Panno Szlachetna” …
Współczesnie nadal wielu górali na Podhalu uważa, że Jezus Chrystus był góralem…
Zgadza się. Spod Góry Synaj, gdzie Jahwe przekazał Mojżeszowi dziesięć przykazań. Ale górale podhalańscy ich nie przestrzegają. Wolą jechać do Ameryki…
Trump wielu z nich deportuje do Polski.
Ponieważ opowiadanie prowadzi nas w zaułki historii wspólnego bytowania dwóch narodów, warto wspomnieć cudowne poczucie humoru jakie pozostało nam w dziedzictwie po unicestwionych braciach Żydach. Znam wiele anegdot, ale akurat przyszły mi do głowy dwie z czasów wojny szcześciodniowej 1967 roku.
Pierwsza – Arabowie w okopie pod silnym ostrzałem karabinowym nie mogąc sie wychylić w obawie utraty życia, próbowali się zorientować jakie to siły na nich nacierają i zadali pytanie: “Żydzi, ilu was ?” W odpowiedzi padło krótkie: – “Raz !”
Druga – we wspomnienej wojnie jeden żołnierz izraelski prowadzi do niewoli kilkunastu żołnierzy arabskich. Przechodzący mieszkańcy próbują sie dowiedzieć jak doszło do takiego zatrzymania. Schwytani Arabowie informują: “On nas okrążył !”
Po materiale ‘Rozproszona zagłada’ (Superwizjer TVN, 1.II. 2025) jestem prawie pewna, że miasteczko z opowiadania ‘Białe pończochy’ to Brzozów na Podkarpaciu
Nie oglądam żadnej telewizji jednak ‚Rozproszona zagłada’, o której pisało mi wielu znajomych to tzw. obowiązek, tym bardziej ze pochodzę z Podkarpacia. Brzozów, Biłgoraj, Jozefow, Narol… tych miasteczek i wsi są setki i pewnie nie do wszystkich udało się Szumowskiemu dotrzeć. To my jesteśmy strażnikami niepamięci i robimy wszystko by to się nie zmieniło. Jedni świadomie inni nie.