Henryk Brzozowski: Białe pończochy5 min czytania


11.01.2025

W wiejskim miasteczku, gdzie mieszkała moja Babka, były dwa wyznania – nowotestamentowe, czyli katolickie i starozakonne, żydowskie. Okazały późnobarokowy kościół widać było z daleka i ze wszystkich stron; bóżnica przycupnęła na jednej z bocznych uliczek odchodzących od rynku. Dziś nie ma po niej śladu, a kościół doczekał się tytułu bazyliki mniejszej. Zabiegał o to miejscowy proboszcz, który za ratowanie zabytku został prałatem Jego świątobliwości. Mógł się ubierać jak biskup i wkładać infułę albo ‘kaczy dziób’, jak mówili jego zazdrośni konfratrzy. On sam utrzymywał, że to nic wielkiego, a tytuł można kupić w Stolicy Apostolskiej za okrągłą sumę dolarów. Był inteligentny, gromadził i czytał książki, znał się na retoryce. Kiedy głosił niedzielne kazanie, ludzie otwierali usta i nawet dzieci na chwilę przestawały się wiercić. Biskupi go nie ruszali, bo zasłużył się parafii; pozwolili mu na dożywocie w nowej plebanii, którą postawił przy okazji remontu kościoła.

Jako długoletni duszpasterz miejscowej trzody miał świadomość, że przed wojną w miasteczku byli innowiercy, czyli Żydzi, po których nie zostało nic – jeśli nie liczyć kilkunastu piętrowych kamieniczek w rynku. Na początku wojny zostali zamknięci w getcie, które zlikwidowano po trzech latach, a półtora tysiąca ludzi zostało wyprowadzonych poza miasto, do niewielkiego lasu. Tam ofiary musiały wykopać głębokie doły, gdzie wpadały po strzale w tył głowy, albo uderzeniu żelaznym łomem. Na miejsce kaźni szli obok starej targowicy, którą po wojnie przerobiono na park z pomnikiem wdzięczności Armii Czerwonej.

Za komuny temat żydowski był zakazany, Kościół też się nie kwapił wspominać starszych braci w wierze. Kiedy zaczęto mówić o holokauście, proboszcz uznał, że nie można dłużej czekać i własnym sumptem upamiętnił w lesie śmierć żydowskich współobywateli. Do dziś stoi tam obelisk z tablicą i stosownym tekstem, a może i krzyż, nie pamiętam…

*

Z lewej strony parku biegła droga do domu mojej Babki – najpierw kawałek bitej, a potem polna wchodząca w wąwóz zarośnięty olchą i krzakami głogu. Było w nim prawie ciemno, a po czerwcowych deszczach w koleinach stała woda. Po wyjściu na światło, wystarczyło odbić ścieżką w prawo i już było się na miejscu.

Wokół tego niby miasta rozsiadły się małe gospodarstwa, hektar, półtora… Babce – po podziale z siostrą – dostało się pół morgi austriackiej, czyli jakieś ćwierć hektara ziemi. Dopóki dziadek przynosił pieniądze ze zduństwa, można było z tego wyżyć. Ale kiedy go przywalił komin i została sama z piątką dzieci, zagon nie wystarczał, musiała dorabiać szyciem damskiej bielizny na maszynie z korbką.

Pierwszy raz ojciec zawiózł mnie do niej, jak miałem sześć lat. Mieszkała z córką, co uciekła od męża-pijaka i dwoma wnukami, ale było się z kim bawić. Dla mnie ciekawsza jednak była praca w polu – podglądanie jak Babka sierpem żnie trawę, młóci cepem zboże dla kur, robi dla nas masło i ser… Największą radość sprawiało mi kręcenie żeliwnym kołem sieczkarni i pchanie lekkich taczek do wożenia siana i słomy; nie wiedzieć dlaczego mówiono na nie gary... Kiedy kuzyni łowili raki w miejscowym potoku, wolałem iść z na łąkę i pomagać Babce w ładowaniu trawy na jednokołowy pojazd.

Drobna, koścista, stale była w ruchu; odpoczywała wieczorem, jak zrobiła obrządek i dała nam jeść. Kiedy słońce stanęło za wysoką miedzą i nie biło po oczach, siadała na zydelku przed drzwiami domu, my na progu… i opowiadała. Zamiast bajek mówiła to, co widziała, albo co jej się przytrafiło. Urodzona pod koniec XIX wieku, w czasie I wojny była już dorosłą kobietą, matką dwojga dzieci; dobrze pamiętała ‘tamtą wojnę’. Obserwowała z bliska, jak po roku Niemcy wyparli Rosjan z okolic miasta – „Szli od Gorlic – mówiła, wskazując ręką na zachód słońca – i tam, na Gajdowym polu dostali się pod ogień Ruskich… Wybuchały granaty i ziemia wyskakiwała do góry, a oni szli i padali… Jak nie mieli czym strzelać, rzucili się na siebie, strasznie krzyczeli, a jeden drugiego kłuł bagnetem. Potem, jak trochę ucichło, dwu Niemców przyszło do naszej chałupy prosić wody. Mieli brudne twarze i poszarpane mundury; jednemu wisiała ręka, drugi zdjął hełm, bo mu krew ciekła po czole …”.

Zaczęliśmy dopytywać o szczegóły, ale Babka machnęła ręką, uznając, że przed snem to nam wystarczy. „Tak było…” – rzuciła, ale za chwilę coś się jej przypomniało i, żeby złagodzić obraz wojny, opowiedziała o swoim koledze ze szkoły – Stasiu Duszyńskim, który od wojennego huku dostał pomieszania zmysłów. Chodził później po mieście i śpiewał piosenkę o ludziach-nietoperzach, których baliśmy się bardziej niż rannych żołnierzy…

*

Któregoś dnia kuzyni gdzieś pobiegli i zostałem sam z Babką. Siedzimy jak zwykle, a ona ni stąd ni zowąd mówi: „Jak Piłsudski zrobił zamach, twój tata miał dziewięć lat i gonił z chłopakami tam, po łące…” – odwróciła się w stronę pastwiska sąsiada, które rozciągało się aż do drogi. „Gościńcem idzie rabin z siwą brodą, ubrany w chałat, myckę i białe pończochy. Jak go zobaczyli, przestali się ścigać, a jeden krzyczy: Żydzie, żydzie/ gówno za tobą idzie/ daj mi dwa tysiące, to ci gówno strące… Rabin stanął i spokojnie pyta: Kto ciebie tak nauczył, kto ciebie tak nauczył? Zatkało ich i zeszli z pastewnika. Jak wrócił do domu, ja do niego – ale wam powiedział, co? Głupio mu było, bo spuścił głowę”.

Nie wiedziałem wtedy, kto to Piłsudski, a zamach kojarzył mi się tylko z rzucaniem kamieniami…

Henryk Brzozowski

 

21 komentarzy

  1. Stanisław Obirek 11.01.2025
  2. Makary 11.01.2025
  3. HK 12.01.2025
  4. slawek 12.01.2025
  5. HK 13.01.2025
  6. Sonia 15.01.2025
  7. acl 15.01.2025
  8. Bungo 16.01.2025
    • slawek 17.01.2025
  9. Bungo 17.01.2025
  10. Jerzy 19.01.2025
  11. Ramzes 20.01.2025
    • acl 21.01.2025
      • Izydor 21.01.2025
    • Jerzy 21.01.2025
      • slawek 22.01.2025
  12. Eustachy 23.01.2025
    • slawek 24.01.2025
  13. slawek 24.01.2025
  14. Aldona 01.02.2025
  15. Stanislaw 02.02.2025