2013-01-24. kiedy przyjechałem do danii, byłem zszokowany niskim poziomem szkolnictwa i powszechnym nieuctwem, które nie dość że natarczywie rzucało się w oczy gdziekolwiek by się nie stąpnęło, to było jeszcze wychwalane jako jedna z ważnych cnót demokratycznych. miałem w owych czasach (pierwsza połowa lat 70.) znakomity punkt obserwacyjny, bo moja córka uczęszczała do przedszkola, a później do szkoły i cały proces edukacyjny widziałem jak na dłoni – nie tylko zresztą edukacja ukazywała się w pełnym świetle, lecz całe prawdziwe życie, jakie wiodłem po wyjeździe z polski.
posądzenie o komunizm nigdy nie było tutaj dyshonorem, bo zwłaszcza po rewolcie uniwersyteckiej 1968 roku w środowiskach akademickich i wśród ludzi zawodów kreatywnych odcinanie się od marksizmu było uważane za najgorsze buractwo.
kiedy pracowałem w duńskiej gazecie “information” – niszowym, ale bardzo opiniotwórczym dzienniku, klasa robotnicza korekty i drukarni ciągle robiła awantury memu szefowi działu, że zatrudnia takiego obskuranta jak ja. na szczęście nie dawał on się tak łatwo zjeść i odpowiadał: po pierwsze to ja decyduję o tym kto pisze w moim dziale, a poza tym w dzisiejszym wydaniu naliczyłem ponad 50 błędów korektorskich.
to jasne że musiało być ich dużo, skoro personel, nie dość , że niedouczony, zajęty był tropieniem ideologicznego kacerstwa w tej lewicowej bądź co bądź gazecie. wszystko jednak blakło w porównaniu z rewolucyjnym żarem pedagogów przedszkolnych.
miałem okazję obserwować z bliska tę bez mała chińską rewolucję kulturalną przeszczepioną na skandynawski grunt. moja dorosła dziś córka uczęszczała w latach 70. do przedszkola. pewnego dnia, po przyjściu do domu, dziecko zaczęło intensywnie przyglądać się mojej twarzy.
– powiedz mi, czy byłeś dawniej małpą? – zapytała. jesteś nawet podobny do małpy.
-nie, nigdy nie byłem małpą.
– to znaczy, że babcia nią była – stwierdziła autorytatywnie. bo ludzie pochodzą od małp.
– skąd o tym wiesz? – zapytałem.
– tak nam powiedziano w przedszkolu.
po kilku dniach poszedłem z córką na spacer. kiedy znaleźliśmy się obok kościoła marmurowego, jednej z największych kopenhaskich świątyń, dziecko nawiązało do rozmowy na temat teorii ewolucji.
– wiesz, to nie była prawda, co ci mówiłam. nie pochodzimy wcale od małp. lise (kierowniczka przedszkola) wszystko nam dokładnie wytłumaczyła. ludzie, rośliny, zwierzęta, domy – wszystko to zostało stworzone przez jednego pana, który mieszka bardzo wysoko i jest najmądrzejszy ze wszystkich. zapomniałam tylko, jak ten pan się nazywa“.
relacje mojej córki były żywym świadectwem wewnętrznych walk w przedszkolu. przedszkole im. królowej karoliny amalii było jedną z najstarszych komunalnych placówek dziecięcych kopenhaskiego śródmieścia. starało się ono dochowywać wierności swej stuletniej tradycji. jednak nawet to renomowane przedszkole nie mogło uchronić się całkowicie przed działalnością hunbejwinów z opanowanego przez komunistów i radykalną lewicę ogólnoduńskiego związku pedagogów dziecięcych (BUPL) .
apolityczna kierowniczka przedszkola, osoba w „wieku rozsądku” i wychowawca starej daty, starała się w sposób oględny skorygować ideologiczną agitację swego personelu. ale jej wysiłki były sabotowane przez zdrowy rewolucyjny narybek pedagogiczny. skutki tego sabotażu stały się widoczne już po kilku dniach. o ile pierwsze dwie opowieści, zwłaszcza ta na temat ewolucji gatunków, wydały mi się nawet zabawne, o tyle następna wzbudziła me obawy o przyszły rozwój córki.
– To, co ci powiedziałam o tym panu, w ogóle nie jest prawdą. tego pana wcale nie ma tam na górze, a ci, którzy wierzą, że jest, są rekcyjni.
– co to znaczy: rekcyjni? – zapytałem.
– powinieneś wiedzieć, bo wszystko na świecie dzieli się na rekcyjne i postępowe. rekcyjne to znaczy złe, a postępowe jest dobre. jest dużo takich dorosłych, co albo popiera rekcję, bo to jest dla nich wygodne, albo robi to przez brak świadomienia. dzieci muszą być postępowe i gażować się w walkę z rekcją.
do dziś nie wiem, czy owo “gażowanie się w walce z rekcją” wynikało z dziecięcego borykania się z wymową wyrazów obcych, czy raczej było skutkiem niedouczenia zajętych przygotowywaniem rewolucji pedagogów. pewne fakty z teraźniejszości przemawiałyby za tym ostatnim. jak wykazały niedawno przeprowadzone badania, co czwarty absolwent duńskiej szkoły dziesięcioklasowej ma poważne trudności z czytaniem. mają je również licealiści i studenci wyższych uczelni. opowiadano mi też we francji, że absolwenci renomowanych paryskich liceów nie rozumieją wykładów. kiedy dostają się na studia podobnie jak w danii jest to pokłosie reform, wymuszonych przez rewoltę studencką z ’68 roku.
o umiejętnościach w zakresie ortografii nie trzeba nawet wspominać. wystarczy wczytać się w reklamy rozlepiane w kopenhaskich autobusach. jedna z nich, zachwalająca kursy dokształcające, głosiła, że kurs wyposaża absolwentów w większy zakres kompetęcji. elewacje kopenhaskich domów były upstrzone hasłami. moda na tekstowe graffiti jest w odwrocie, ale dotychczas można zauważyć ślady walki na slogany. któregoś dnia dostrzegłem wymalowane farbą pytanie: dlaczego wszystkie kobiety po czterdziestce są lespijkami? może i są – głosiła dopisana kredą odpowiedź – ale piszą ortograficznie.
wszystkie te obserwacje posłużyły mi za kanwę do sformułowania definicji duńskiej folkeskole – powszechnej dziesięcioklasowej szkoły publicznej – głupi uczą głupich jak pozostać głupim. zaprezentowałem tę definicję na którymś z zebrań rodzicielskich. dowiedziałem się, że jestem niesprawiedliwy w ocenie i arogancki w sposobie myślenia…polska szkoła, skonfrontowana z tutejszą, wypadała wówczas bardzo korzystnie. dziś nie góruje już w żaden sposób w żadnej dziedzinie i po przemianach systemowych w zadziwiającym tempie nadrobiła niedosyt cnót demokratycznych. podobnie jak w krajach europy zachodniej i w usa głupi polscy nauczyciele uczą głupich uczniów jak najskuteczniej wytrwać w głupocie, a najlepsze krajowe wyższe uczelnie zajmują bardzo dalekie miejsca w światowym rankingu.
długo zastanawiałem się nad zadziwiającą zdawałoby się zbieżnością obalenia systemu komunistycznego z upadkiem poziomu szkolnictwa. zjadło mi to szmat czasu, bo wytłumaczenie jest prawdopodobnie bardzo proste, a najtrudniej wpada się na rzeczy najprostsze.
komunizm raził wielu ludzi swą przaśnością, intelektualnym prymitywizmem i panoszeniem się złego gustu. zainteresowanie sztuką (prawdziwą – nie socrealizmem) dobre maniery, składna polszczyzna, odporność na prostacką propagandę polityczną – wszystko to budowało tożsamość i kreowało wspólnotę oponentów systemu. w moich latach studenckich na uniwersytecie warszawskim kursowały setki przepisanych na maszynie kopii “traktatu moralnego” i “traktatu poetyckiego” miłosza. wśród studentów krążyły również książki wydawane przez “instytut literacki” i egzemplarze “kultury”.
chłonność na przyswajanie wiedzy miała odróżniać członków tej zrazu tajemnej, a później coraz bardziej jawnej i upominającej się o swoje prawa wspólnoty od prostaków i chamów, jakimi byli ludzie władzy…
kiedy system padł, skończyła się również motywacja. wykształcenie, poprawna polszczyzna, dobre maniery, zainteresowania kulturalne przestały być elementem oporu przeciwko opresyjności władzy. pozycję wyznaczało uplasowanie się w wyścigu szczurów. edukację zastąpił więc dokształt i coraz mniej liczna warstewka ludzi należycie wykształconych nie jest już wzorcem moralnym. w krajobrazie intelektualnym zaczęła dominować dynamiczna, arogancka i rozpychająca się łokciami warstwa wykształciuchów.
kiedy wojtek mlynarski napisal piosenkę “przyjdzie walec i wyrówna”, miał to być syntetyczny opis PRL-owskiej codzienności. dzieło przerosło wyobraźnię autora. walec przyszedł z wieloletnim opóźnieniem i w innej epoce niż ta, dla której był przeznaczony – ale jak on wyrównuje, jak wyrównuje…
nathan gurfinkiel
do początku: “korektorskie oko”, wada genetyczna, której też nie jestem pozbawiony, łączy się przypuszczalnie z innymi wadami umysłu (bo widzimy wszak mózgiem, nie okiem). *
do środka: dziesięć lat temu spróbowałem dla eksperymentu i zarobku pouczyć przez trzy miesiące w jednej szkole w Warszawie. To była podstawówka, i frenetyczny trzepot tego planktonu był – po kilku godzinach – trudny do zniesienia. Zdumiewała jednak duża ilość dzieciaków bardzo inteligentnych i aktywnych. Widocznie aparatura edukacyjna jeszcze nie zdołała ich stępić. Inna rzecz, że to była międzynarodowa progenitura naszego CD. Więc oni lepiej płacili nauczycielom . (ale ja za to musiałem ze szczylami gadać po francusku i angielsku!)*
do końca: różne rzeczy odcinały nas od komunistycznej (?) rzeczywistości. Kiedyś, w “Stanie” odwiedziłem kolegę, malarza w jego pracowni malarskiej. On właśnie wycyklinował i zapastował przecudnie swój zasyfiony od lat parkiet. “Widzisz, jaką mam antykomunistyczną podłogę?” – zapytał.