I
Jeśli szkolni poloniści faktycznie pracują – jak podają – po czterdzieści godzin tygodniowo to skąd się bierze pogłowie wtórnych analfabetów, skąd tylu ludzi z dyplomami, którzy nie potrafią rzeczowo sklecić paru zdań na piśmie i w mowie, czy tacy, którzy w Internecie piszą niekiedy z sensem, lecz przy tym z żeką Dniepr i z gurą Rysy ?
Krzysztof Teodor Toeplitz, eseista, felietonista, scenarzysta etc., mawiał podczas pogawędek w redakcji tygodnika „Kultura”, że w Polsce można dobrze pracować, lecz się nie musi. Traktowaliśmy to, z dodatkiem, że także się nie opłaca, jako jedno podstawowych praw w PRL. W III RP prawo to funkcjonuje już tylko w pewnych enklawach, a wśród nich największą jest oświata.
Dane o pełnym czasie pracy nauczycieli zebrano na podstawie ich oświadczeń. Badanie ma więc wartość o tyle, że mówi jak nauczyciele chcieliby być postrzegani. Bez badania wiedzieliśmy, że chcieliby być postrzegani dobrze. A kto by nie chciał ?
Nauczyciel, jeśli jest bezinteresownym entuzjastą, może pracować dużo i dobrze, ale nie musi. Raz przygotowaną lekcję może klepać przez kilkadziesiąt lat, od czasu do czasu zmieniając jakieś fragmenty. Nie muszą na to wpływać kolejne reorganizacje szkolnictwa i rewolucje programowe. A odkąd jest komputer nie trzeba nawet przepisywać całych konspektów. Niekoniecznie trzeba czytać, poprawiać i oceniać nagryzmolone wypracowania. Wystarczy rzut oka na test:
Kto napisał „Nad Niemnem”?
- Bolesław Prus,
- Eliza Orzeszkowa,
- Witold Gombrowicz.
Jedni/ jedne stają się belframi dla wygody życiowej: mało pracy, dużo wakacji, inni/inne – bo nie udało się załapać gdzie indziej. I, oczywiście, są entuzjaści misji nauczycielskiej, być może nawet bardzo liczni na starcie. Ci szybko się przekonują, że są tak samo wynagradzani i tak samo awansują i są tak samo nieusuwalni jak byle jacy koledzy i koleżanki. Na ile lat w tych warunkach może wystarczyć entuzjazmu, czy choćby rzetelnego przykładania się do roboty?
O bezsensie Karty Nauczyciela napisano i powiedziano już wszystko, a nawet więcej. Rzadko natomiast porusza się ten aspekt, że nauczycieli jest Polsce 600 tysięcy, co z rodzinami stanowić może 1.5 – 2 miliony wyborców. Uszczknięcie czegokolwiek z karcianych przywilejów już jest pewnym ryzykiem, lecz żadna większość parlamentarna nie popełni samobójstwa politycznego atakując frontalnie Kartę.
Trzeba sposobem, więc jak każdy wariat, który ma sposób na wszystko, mam i ja na oświatę sposób. A nawet dwa.
Pierwszy nie jest odkrywczy; to bon oświatowy, lecz w połączeniu – co nowe – z prywatyzacją szkół.
W okresie przejściowym szkoły byłyby dotowane, zanim uzbiera się, lub nie, komplet uczniów z sutymi bonami. Sutymi na tyle, by za bony odpowiedniej ilości uczniów wyposażyć i utrzymać szkoły, zatrudniając w nich dobrych nauczycieli. I żeby to się szkole opłacało. Dziś wprawdzie Karta glajszachtuje nauczycielstwo, ale w szkole jakoś nikt nie ma problemu z odróżnieniem dobrego i złego nauczyciela.
Ten projekt w obecnej sytuacji nie przejdzie, bo PSL zablokuje bon oświatowy, bojąc się odpływu dzieci z biednych wiejskich, czy wszelkich innych prowincjonalnych szkół, których istnienia broni, jak niepodległości. Podobnie jak prowincjonalnych szpitali, prowincjonalnych sądów, lokalnych garnizonów. I pewne racje, nawet niekiedy ważkie, za tym są, ale słabo się między nimi przebija życiowy interes małolatów. Ale wszystko przemija, więc może przeminie udział PSL w kolejnych koalicjach i jakoś się przeforsuje bon oświatowy.
Ale naprawdę oryginalny jest mój drugi pomysł. Zachowujemy Kartę Nauczyciela, ze wszystkim co się z tego tytułu należy, ale tylko dla tych, którzy już są nauczycielami. Od ostatniego po zakończeniu vacatio legis rozpoczęcia czy zakończenia roku szkolnego. Wszyscy, którzy przyjdą do zawodu po tym momencie są zatrudniani na normalnych, rozsądnych zasadach. Taką operację, z niezłym skutkiem, przerobiono na policjantach i zawodowych wojskowych.
Wychodzenie z Karty na emeryturę setkom tysięcy ludzi w różnym wieku zajmie dobrych parę lat; ale jest pewne, w oparciu o formułę tego co jest pewne według Keynesa. Że w dalszej perspektywie wszyscy umrzemy. Przy czym nauczyciel objęty Kartą mógłby w każdej chwili z niej zrezygnować, jeśli uzna, że mu się to opłaci. Do zawodu, w którym dobrym nauczycielom dobrze się płaci, będą przychodzić potencjalnie dobrzy nauczycie. Zanim się świadomość tego utrwali w społeczeństwie może trochę potrwać i w międzyczasie stan nauczycielski nieco się zmniejszy, co i dobrze – bo uczniów stopniowo ubywa.
Zastanowiła mnie propozycja Jacka Żakowskiego, wyrażona w „Gazecie Wyborczej”, żeby nauczycieli nie zwalniać w miarę spadku liczby uczniów. Pozwoliłoby to zmniejszać klasy, opiekować się dziećmi dłużej poza lekcjami, prowadzić dodatkowe zajęcia i temu podobne. Lecz tak już się dzieje: liczba nauczycieli zmniejsza się w znacznie mniejszym stopniu niż liczba uczniów.
II
Zastanowiła mnie także inna wypowiedź Jacka Żakowskiego. W „Gazecie Wyborczej” on i Wojciech Maziarski spierają się w sprawie kolejnej propozycji zakazania handlu we wszystkie niedziele w roku. Żakowski jest za tym zakazem. Wolno mu. Wolny człowiek w wolnym kraju…
Nie dyskutuję, bo na ten temat też powiedziano już wszystko. Zwracam jedynie uwagę na część argumentacji mojego ongiś kolegi redakcyjnego, Jacka.
W bogatych krajach Europy – pisze – handel jest w niedziele nieczynny. To miało być jedno ze źródeł ich awansu cywilizacyjnego – uważa. A Stany Zjednoczone? Nie są bogate? – zapytuję. Nie plasują się na wysokim poziomie cywilizacyjnym? A przecież handel w USA przestaje funkcjonować tylko jednego – słownie jednego ! – dnia w roku, a mianowicie w Święto Dziękczynienia, Thanksgiving Day, w czwarty czwartek listopada.
Zarówno Zachodnia Europa jak i USA swój poziom zawdzięczają pracy. W USA pracuje się dłużej i więcej niż w Europie. Nie przesądza tego wyłącznie handel w niedziele i święta, ale to też praca i też stanowi jakiś wkład w dobrobyt Ameryki. Generalnie, swój rozwój zawdzięcza ona w dużym stopniu temu, że nie była w takim stopniu jak Europa obarczona różnym reliktami minionych wieków. Taki reliktem było bezwzględne przestrzeganie wstrzymywanie się od pracy w siódmy dzień tygodnia – niedzielę. Nie było to aż taką kulą u nogi, żeby stopować rozwój, ale odbywał się on niezależnie od tego ograniczenia, albo pomimo niego, lecz raczej nieco wolniej z jego powodu.
Postęp cywilizacyjny, głównie w postaci uprzemysławiania się kraju, w coraz większym stopniu wymagał nieustannego dostarczania prądu, gazu, wody, odbioru kanalizacji, funkcjonowania służb ratowniczych. Wymagał też ze względów technologicznych nieustannej pracy, kluczowych nieraz mechanizmów produkcyjnych. Zakład odzieżowy można zatrzymać, hutę – nie bardzo. Coraz więcej ludzi pracowało w systemie ciągłym i jednoczesne świętowanie dnia świętego przez całość społeczeństwa stawało się niemożliwe. A zatem niemożliwe się okazało zastopowanie funkcjonowania komunikacji i usług.
I to chyba właśnie skłonna do zmian Ameryka jako pierwsza wśród krajów kształtowanych przez cywilizację judeochrześcijańską wykazała się konsekwencją. Bo póki mogła, była niezwykle konserwatywna. Dlaczego prezydenta wybiera się tam zawsze we wtorek po pierwszej niedzieli listopada? Bo kiedy Stany były krajem rolników, to w październiku kończyli oni prace polowe, a w początkach listopada jeszcze nie było – w górach i na północy – śniegów, przeszkadzających w dotarciu do punktów wyborczych. Niedziela przez religijnych Amerykanów była wówczas bezwzględnie święcona, w poniedziałek wielu z nich mogłoby nie zdążyć dojechać wozami i wierzchem na głosowanie, a zatem wtorek pasował w sam raz.
Kraje Wschodu od Zachodu przejmowały ideę i organizację tygodnia z wolnym dniem, a ostatnio i weekend. Jak to wygląda, po raz pierwszy obserwowałem przed laty w Seulu. Jego korporacyjne centrum miało swój wolny czas. Natomiast gigantyczny bazar, będący miejscem handlu, konsumpcji, produkcji i najrozmaitszych usług kipiał życiem przez siedem dni w tygodniu i dwadzieścia cztery godziny na dobę. Ten układ był jednym z czynników napędzających wielki skok cywilizacyjny południa Korei.
Polska już się staje – istniejący zakaz handlu w dwanaście niedziel w roku – krajem idącym w przeciwną stronę. Za wolno, więc trzeba objąć zakazem wszystkie niedziele. Zbyt szybki jest bowiem rozwój kraju w okolicy jednego procenta wzrostu PKB rocznie, więc przynajmniej o jakieś parę promili go obniżmy. Zbyt małe jest bezrobocie wynoszące czternaście procent, więc dołóżmy choćby tylko kilkadziesiąt tysięcy pracowników handlu. I kto to widział, żeby ludzie robili co chcą, gdzie chcą i kiedy chcą, nawet kiedy to nikomu nie szkodzi, a wielu pomaga ? Uważają tak różni, lecz przeważnie ci, którzy, powołując się na Chrystusa, nie zgadzają się z Chrystusem, mówiącym, że szabas jest dla człowieka a nie człowiek dla szabasu.
Człowiek wolny powinien pracować wtedy kiedy chce i iść na zakupy lub na narty, kiedy chce. Dlatego nóż mi się w kieszeni otwiera kiedy słyszę te bzdurne argumenty Jacka Z. A miałem ci go za rozsądnego człowieka.
Mniej państwa w państwie, dużo mniej Kościoła w państwie. Bardzo dużo zaangażowania i samodecydowania społeczeństwa.
Ciekawy, ale mocno kontrowersyjny jest ten tekst. Weźmy na przykład ten bon oświatowy. Nie oponuję temu pomysłowi, ale się zastanawiam co taki bon znaczy. W gruncie rzeczy jest to świstek papieru z jakąś stałą ustaloną cyfrą, który rodzic przy oddaniu dziecka do szkoły wręczy ten świstek szkole. Co to zmienia? Nic. No może samoświadomość dziecka i rodzica się symbolicznie zwiększy w kierunku zrozumienia, że szkoła nie jest za darmo lecz coś kosztuje. To jest jakiś zysk, ale nie tak istotny.
.
Więc się pytam, co jeszcze wiąże się z takim bonem? Może rodzic zwiększać wartość bonu poprzez prywatne dopłaty? Może wywierać poprzez bon wpływ na politykę kadrową i programową szkoły? Czy ministerstwa, kuratoria zmniejszą kontrolę nad szkołą i nie będą narzucać ram programowych, standardów i kanonów obowiązujących w szkole? A więc warto by było ustalić parę dalszych szczegółów jak to ma funkcjonować w praktyce.
.
Podam trochę kąśliwy przykład, kąśliwy oczywiście dla liberalnego portalu. Co panie i panowie powiedzą na przypadek, gdy obywatel powie „Nie zobaczy mojego bonu i dziecka żadna szkoła, w której jacyś antychryści będę gorszyli moje dziecko jakimiś pornograficznymi obrazkami i do seksu namawiali, jakiś pederastów i zboczeńców będą określać normalnymi orientacjami i jeszcze do tego będą wmawiać dzieciakom małpie pochodzenie człowieka i że ludzie zeszli ze drzewa”.
.
Co do reszty, to pomysł stopniowego wychodzenia z Karty Nauczyciela bardzo mi się podoba i go popieram, a z wątkiem o USA i świętach niemal w całości się nie zgadzam. Ale nie będę tego rozwijać z braku miejsca.
.
W Polsce jeden nauczyciel przypada na 10 uczniów. Oznacza to, że średnio nauczyciel ma 2-3 lekcje dziennie, bo klasy są 30 osobowe. Nikt mi nie wmówi, że pozostałe 5-6 godzin nauczyciel przenacza na klasówki i przygotowanie lekcji. Od lat apeluję: zróbmy edukację wyłącznie w szkole przez 9 godzin (z lunchem w środku i dużą ilością sportu) bez prac domowych i oszukańczej pracy własnej nauczycieli.
Co do tego handlu w niedzielę- byłem dwa tygodnie temu w Niemczech- zrobilem zakupy w niedzielę, co prawda przed poludniem, ale zrobiłem. Jestem teraz we Francji- też sklepy były otwarte w niedzielę, i to wieczorem- aż się zdziwiłem.
Panie Erneście Skalski, redaktorze i wieloletni edukatorze mas rządnych i nierządnych wiedzy. Błagam, daj Pan sobie spokój z tematami szkolnymi i naprawianiem tego co Pan et consortes spapraliście przez dekady waszego piśmiennictwa.
Te żale; …skąd tylu ludzi z dyplomami, którzy nie potrafią rzeczowo sklecić paru zdań na piśmie i w mowie, czy tacy, którzy w Internecie piszą niekiedy z sensem, lecz przy tym z żeką Dniepr i z gurą Rysy ?…
Przecież było tak dobrze że nie trzeba było bić na alarm,(ja to robiłem) po dwóch dekadach łapiesz sie Pan za głowę?
Moja propozycja, wziąć pod rękę Hazelhardta i jazda do szkoły do roboty, żyć nie umierać, trzy godziny dziennie a reszta czasu to nieróbstwo na wzór profesorów akademickich. Nie jesteście sobie w stanie poradzić ze studentami, z młodymi kolegami w waszych środowiskach a wiecie jak powinien pracować nauczyciel. Gdyby nauczyciele byli na miarę Waszych fantazji Wy bylibyście nikim, oni by byli lepsi. A tak naprawdę to sa nieźli, robią z trudem to co Wy w domach z dziećmi i wnukami nie osiągacie, bo macie ponoć kiepskich nauczycieli do waszych genialnych i rozpaskudzonych dzieci.
Pozdrawiam Panów specjalistów od edukacji podstawowej.
Z lekka poirytowany belfer co 51 lat prostuje to co w domu jest spaprane.
@ Skalski @ Hezelhard Co oznacza prywatne szkolnictwo, pokazały prywatne szkoły wyższe. Prywatne szkoły wyższe to przechowalnie niedouczonych naukowców reperujących budżet domowy (jeśli wierzyć doniesieniom prasowym; zastrzeżenie takie czynię, bo źródłem tej wiedzy są media, czyli faceci, którzy będąc za głupi i leniwi na matematykę lub medycynę, zostali dziennikarzami, bo mają tzw. „nawijkę”; temat to częsty w SO). Wiodące uczelnie były i są państwowe. Bon oświatowy? Jak to ma wyglądać w praktyce? Jedno liceum w powiecie, 2000 uczniów i nauczyciel z 10 godzinami lekcji dziennie, także w soboty i niedziele? Bo rodzice tam poślą dzieci, bo to dobre było liceum. Jak bon zlikwiduje słabe szkoły? Przecież te dobre nie rozciągną się. Nie bardzo chce mi się wierzyć w te 3 godziny lekcji dziennie, dziwna to średnia. Nie wiem, dlaczego Panom tak przeszkadzają małe klasy w małych szkołach. Jest to okazja, aby lepiej uczyć, a z drugiej strony łatwiej kontrolować poziom pracy nauczyciela. Zniknięcie szkoły ze wsi, to degradacja tej miejscowości. Coś takiego obserwowałem w latach 90. Zlikwidowano urząd pocztowy, kolej wyburzyła budynki stacyjne i został nagi peron bez wiaty nawet, zamknięto czteroklasową szkołę (b. dobrzy nauczyciele, wiem coś o tym, uczył się tam mój syn), na koniec zamknięto przedszkole. Został sklep GS. Czy Panowie wiedzą, jaki ma to wpływ na mieszkańców?
@Wejszyc: Cutyje: „…Co oznacza prywatne szkolnictwo, pokazały prywatne szkoły wyższe. Prywatne szkoły wyższe to przechowalnie niedouczonych naukowców reperujących budżet domowy”. I drugi: „- Wiodące uczelnie były i są państwowe”.
Ma Pan zapewne na mysli Columbia University, Yale, Harvard i pare innych w Cambridge, UK, Max Plank u sasiadow i wiele innych?
To demagogia co Pan napisal. W Polsce jest system dotowania z panstwowej kasy panstwowych szkol. Prywatne szkoly to nowosc i szczegolnie w polskim wydniu skazane na ubogie dotowanie. Dlatego ze nie ma tradycji sponsorowania przez przedsiebiorstwa, instytucje finansowe i prywatnych darczyncow tego co sie oplaca. W tym inwestowanie w oswiate. A szkoda. Bo wiodace uczelnie na swiecie najczesciej sa wlasnie prywatnymi uczelniami. Maja rozbudowany system finansowania, o czym byla tu w SO mowa nie raz. Mysle, ze predzej czy pozniej powstana w Polsce wiodace uczelnie prywatne, nie wykluczone, ze z istniejacych panstwowych.
Dlaczego tak sadze? Tak jak z innymi panstwowymi przedsiebiorstwami, panstwowe uczelnie maja klopot z kontrola finansow i ich optymalnym wykorzystaniem. Sa nadmiernie zbiurokratyzowane i zhierarchizowane. Dlatego miedzy innymi siec stanowych nowojorskich uczelni zwanych SUNY (State University of New York), zalozona kiedys przez fundacje Rockefellerow powoli wraca w prywatne rece. Moze zatem warto sie nad tym pozastanawiac, dlaczego w polskim wydaniu te prywatne uczelnie maja dzis klopoty. Z pewnoscia jest to przejsciowa sytuacja.
Nie chcę nikomu niczego wmawiać, ale moja ukochana żona jest biologiem w liceum i niewątpliwie, nawet biorąc pod uwagę te 40 godzin, pracuje po godzinach. Nie wiem, czy w średnio w Polsce przypada 1 nauczyciel na 10 uczniów – ale w szkole, w której pracuje moja żona jako jedyny biolog, to ona przypada jedna na całą szkołę czyli kilkuset uczniów (ponad pięciuset). To znaczy, żeby każdemu uczniowi wstawić jedną ocenę z klasówki musi sprawdzić ponad pięćset prac. Stara się mieć 5-6 ocen „na ucznia” w półroczu. Ile prac można ze zrozumieniem sprawdzić dziennie? Ilu uczniów dziennie trzeba odpytać (mając w danej klasie np. godzinę tygodniowo) – aby móc sensownie ocenić?
Ostatnie „w dążeniu do Europy” (?) zmiany programowe zmniejszyły drastycznie liczbę godzin tygodniowo, więc może moja żona może bardziej zająć się poszczególnym uczniem? Nic z tego, ma w końcu ponad pięćset rubryczek w dzienniku papierowym, dzienniku elektronicznym i tak dalej. Nastąpiło rozdrobnienie małorolne i doszło do momentu, w którym rolnik z jednym pługiem zaorałby pole 100 ha ale nie 100 pól po 1 ha.
Bony? Prywatyzacja? W Warszawie może i tak – a po wsiach i w Polsce powiatowej? Kiedy dawno temu byłem w Skandynawii powiedziano mi, że wielkie siły i środki spożytkowuje się w jednym celu – aby wszystkie dzieci miały dokładnie ten sam program i takie same warunki, aby klasy były małe i aby poziom nauczania wszędzie był dokładnie taki sam. Nasze państwo najwyraźniej uważa, że edukacja to pozycja na liście wydatków.
Jako że prowadzę zajęcia na wyższej uczelni to stykam się produktem obecnego systemu edukacji. Mam tylko cichą nadzieję – że jak będę dożywał w domu opieki, to mi nie podadzą doustnie czopków. Całki? Ktoś jeszcze wie, co to całki? Albo te, jak im, macierze…
Zgodna, zwolnić należy nauczycieli gorszych, a zostawić dobrych. Tylko co to jest ten „dobry nauczyciel”? Jak to ocenić?
Bony? Wielu rodziców niestety za główne kryterium oceny szkoły przyjmuje to, jak skutecznie przygotowuje ona do egzaminów zewnętrznych. A pompowanie wyników testów jest NEGATYWNIE skorelowane z prawdziwą edukacją! Zacząć należy od kompletnego przemodelowania tego systemu durnych testów zabijających edukację, potem dopiero można zając się czym innym.
A już największą krzywdę robią temu krajowi badania PISA, bo ich wyniki stanowią listek figowy za którym kryją się kolejni ministrowie edukacji zamiast spalić się ze wstydu i wziąć do roboty.
@hazelhard
„Od lat apeluję: zróbmy edukację wyłącznie w szkole przez 9 godzin (z lunchem w środku i dużą ilością sportu) bez prac domowych i oszukańczej pracy własnej nauczycieli. ”
Niezbyt mi się to podoba. Dzieciaki muszą mieć czas wolny na realiozację własnych pasji, muszą się też uczyć samodzielności i obowiażkowości. To system wygodny dla rodziców, którzy zostawiają dzieciaka rano w szkole i o nic już się nie martwią, ale czy najkorzystniejszy dla samych dzieci?
@wersy
Termometr wskazuje, że nie mamy gorączki? Zbijmy termometr by udowodnić, że mamy gorączkę.
Międzynarodowe badania PISA pokazują, że jesteśmy w dobrej średniej w wynikach 15-letnich uczniów lepsi nawet od amerykanów i Brytyjczyków, więc wyrzućmy na śmieci badania PISA. Przecież nie może być, że nie wychowujemy debili.
Jedziemy sobie po setkach kilometrów autostrad. Cholera, wywalmy mapy, żeby udowodnić, że autostrad (a nawet Polski) nie ma.
Bo do cholery o czym tu będzie można gadać, gdy najpierw nie udowodnimy, że nie może być gorzej. U nas musi być przecież najgorzej..
.
Dopiero co mówiłem w innym wątku, że szkolnictwo to wymarzony teren dla bajdurzenia. Każdy może powiedzieć dowolną bzdurę a zbadać jak jest naprawdę po prostu nie idzie. To zbyt skomplikowana, złożona materia.
Badania PISA opierają się na testach, podobnych do tych gimnazjalnych i maturalnych. Nic dziwnego, że po zamienieniu szkół w miejsca tresury w rozwiązywaniu testów wyniki idą w górę, ale nie ma to nic wspólnego z prawdziwą edukacją.
Pan ma jakąś chorą awersję do testów. Nie ma lepszej metody sprawdzania obiektywnie wielu rzeczy, w tym wiedzy, niż testy. Oczywiście dobrze sporządzone testy.
Są oczywiście sprawy, które trudno sprawdzić testami. Na przykład trudno chyba sprawdzić testami talent literacki lub talent muzyczny. Ale te rzeczy trudno ująć z zasady obiektywnie. Trzeba wyczuć na podstawie konkretnych dzieł takie talenty subiektywnie. Ale to są wyjątki. Generalnie poziom wiedzy, umiejętności a nawet zdolności można w doskonały sposób sprawdzać i oceniać obiektywnie testami. Dlatego do badań weryfikowalnych i porównawczych najlepsze są testy.
.
A co to jest ta prawdziwa edukacja? Coś takiego jak objawiona prawda, czy prawdziwa polskość lub patriotyzm? Kto to określa? Pan? To proszę o definicję. Czy definicja brzmi, że prawdziwa edukacja, to wtedy, gdy nauczyciel miał prawo dać nam 10 batów rózgą na goła dupę? Jak w dawnych dobrych czasach?
Awersja do testów?
Niestety, to one odpowiedzialne są za upadek edukacji europejskiej. Nie tylko polskiej.
Wzięły się z braku zaufania do nauczycieli. Teraz jak najbardziej uzasadnionego – kandydaci do uczenia naprawdę juz niewiele potrafią. Testy doprowadziły do nieznajomości nieznajości języków ojczystych.
Znajomość matematyki do paru definicji i umiejętności wykonywania podstawowych zadań.
Notabene, bez batów w dupę można sobie poradzić. Ale klasy muszą liczyc nie więcej niż 20 uczniów i nauczyciele muszą miec prawo do usunięcia ucznia ze szkoły. Uczeń zaś prawo do skończenia szkoły po 4 klasach, nawet jeśli jest analfabetą. I tak nim być nie przestanie, nawet jeśli szkoła zmusi go do chodzenia do niej przez 20 lat i da mu mature.
Obecną sytuację zawdzięczamu w dużej mierze Buzkowi i jego ministrom: pani Radziwiłł i „profesorowi” Handtke.
Tudzież rzeszy „postępowych” dziennikarzy,np. Pacewiczowi, Wielowiejskiej, i właśnie Skalskiemu, którzy psujów popierali w Wyborczej, jak mogli…
Przecież chodzili do szkoły, więc znają sie na niej „co nie”? Maja prawo pisać o niej, nie wchodząc w nieistotne szczegóły i nie analizując „dlaczego”.
Coś niedobrego dzieje się z tym portalem. Ma coraz gorszy poziom merytoryczny. Coraz więcej w nim felietonów jak ten, czy felietony red. Misia, który zaczyna mieć kłopoty ze zrozumieniem praw fizyki wynikającymi z zasad symetrii, a więc z elementarzem tej nauki…
Może czas przestać?
Dodam jeszcze słowo o testach.
Dzisiaj istnieje cały przemysł niemalże na temat jak radzić sobie z testami. I nie jest to bynajmniej zachęcanie do pogłębiania wiedzy na dany temat, tylko nauka technik zdawania testów.
Wystarczy trochę, nawet nie inteligencji, a sprytu i wiedzy najogólniejszej, ażeby wyeliminować najmniej prawdopodobną odpowiedź i już ma się 50% szans, że wybierze się odpowiedz właściwą. Raczej nie ma szans żeby na wszystko odpowiedzieć źle. Trzeba by być wyjątkowym pechowcem.
Z wiedzą nie ma to za dużo wspólnego.
Co ciekawe, po zachłyśnięciu się testami, pomału odchodzi się od tego systemu – może kiedyś i u nas do tego dojdzie, ale znając bezwład urzędniczy nie nastąpi to zbyt prędko.
Kiedyś uważałem p. Skalskiego za rozsądnego dziennikarza. Kiedyś. Pacewicza tez. Obaj jednak mają wspólną cechę, zdaje się: lubią pisać o szkole.
Co wcale nie znaczy, że mają cos pożytecznyego do powiedzenia w tej kwestii, ze w ogóle coś się w tym temacie orienują.
Wracając do tematu -wartaloby coś dowiedzieć się o obecnym systemie finansowania szkół, zani się wyskoczy z bonem. Otóż obecnym problemem jest to, ze tzw PAŃSTWO wydaje na ucznia szkoły prywatnej, czy społecznej 50% tego co, na ucznia szkoły państwowej. Resztę dokłada samorząd, który wcale nie jest zainteresowany w takich wydatkach. I tak przecież wyjadą, gdy zostaną wykształceni. Jeśli nie do Warszawy, czy Krakowa, to na Zachód. Po co marnować niepotrzebnie pieniądze w jakimś Zadupiu Małym? Bon, czemu nie, dlaczego PSL miałby oponować? Przecież likwidują, co się da!
Nie wspomnę o tym, że i tak pieniądze poziomu to nie podniosą: BRAKUJE LUDZI z kwalifikacjami by uczyć dzieci. Wśród 100 kandydatów na etat polonisty znajdzie się moze 5, którzy nie „przetaczają argumentów” lub nie popełniają podobnych błędów. W Krakowie!!!! To niestety jest autentyczny przypadek…
Zniszczyć edukację jest łatwo, odbudować ją można za nie mniej, jak 20, 30 lat!
.
Ad. Hazelhard: proszę sobie nie robić jaj ze statystyki. Proszę to zostawić dziennikarzom.
Nauczycielu,
Piszemy Rządny kraj, ale już Żądny wiedzy. Co warte są rozważania o szkole nauczyciela, który robi elementarne błędy ortograficzne ? Więc dlaczego to ja spaprałem szkolnictwo, a nie mało gramotni nauczyciele ?
Bisnetus,
Bon to czek na publiczne pieniądze, którymi dysponują rodzice. I oni decydują, która szkoła je dostanie, a nie władze oświatowe. Te natomiast pilnują standardu i decydują, która szkoła go spełnia i może realizować te bony – czeki. Obowiązek szkolny dla małolatów ma zostać, więc do jakiejś autoryzowanej szkoły dzieciaka posłać się musi..
Wejszyc,
A do szkoły wyższej – prywatnej, publicznej – można iść albo nie iść i to już za własne pieniądze, jeśli jest czesne. Więc analogia ze szkołami podstawowymi i średnimi chybiona. Poza tym są dobre i złe szkoły wyższe zarówno prywatne jak i państwowe. Kulturotwórcza i społeczna rola szkoły na wsi jest cenna, ale to wartość drugorzędna w porównaniu z dobrą edukacją uczniów – niestety.
Maciejewski,
Nie wiem dlaczego szkoła pana żony nie zatrudni drugiego biologa. Papierków faktycznie, wszędzie za dużo. Z drugiej strony, dopomina się pan o wyrównany standard szkolny. I słusznie. Trzeba jakoś pogodzić tę kontrolę z umiarkowaną ilością biurokracji.
Pan Ernest Skalski napisał – „Nie wiem dlaczego szkoła pana żony nie zatrudni drugiego biologa.”
I w tym problem, że z Pana tekstu wynika, że sporo Pan nie wie.
By zatrudnić drugiego biolologa trzeba by ograniczyć zatrudnienie tej pani lub …. ją zwolnić.
Niech Pan pomnoży 18 godzin z etatu nauczyciela przez ponad 30 uczniów w klasie to wychodzi tych prawie 600 uczniów. Pan patrzy na oświatę oczami swoich wspomnień i nikomu przy zdrowych zmysłach nie przyjdzie do głowy, że przedmioty przyrodnicze (fizyka, chemia, biologia, geografia) zostały zredukowane do 1 godziny tygodniowo. No cóż – konkordat widać ważniejszy. W czasach komuny narzekaliśmy na indoktrynowanie młodzieży, ale jakoś nawet tym komuchom nie przyszło do głowy, by tę indoktrynację ubrać w przymusowe nauczanie przedmiotu pt. socjalistyczne wychowanie i to przez wszystkie lata szkolne w wymiarze 2 godziny tygodniowo.
Panie Erneście czytając Pana tekst nie mogłam pozbyć się wrażenia – „W Polsce każdy zna się na oświacie, bo kiedyś był uczniem” – okazuje się, że nawet Wielki Ernest Skalski też 😉
Coś o tym skrobnę, ale jak uporam się z tą pracą, podobno 4 godziny dziennie, bo chyba straszny nieudacznik ze mnie, skoro ostatnio od wielu tygodni potrzebuję na to aż 4 razy tyle!!!
@Skalski. Upierałbym się, że analogia nie chybiona. Po prostu prywatna szkoła nie oznacza lepsza – przynajmniej w polskich warunkach. To Pan przyzna. A czy wyższa czy elementarna, to już bez znaczenia. Nie wiem po co zamieniać dobre i słabe szkoły państwowe na dobre i słabe szkoły prywatne. To kilka lat chaosu, koszty, nerwy, a efekt, napiszę delikatnie – trudny do przewidzenia. Nie zgadzam się też, że kulturotwórcza rola szkoły na wsi to wartość drugorzędna. Przecież tam mieszkają ludzie. Ich życie jest tak samo ważne jak ich dzieci. Czy ma się ograniczać do TV i proboszcza? Potem dziwimy się, że ich uwagę i głosy przyciąga jakiś populista. Pozdrawiam.
„Bon to czek na publiczne pieniądze, którymi dysponują rodzice.”
Rodzice? Znajdą się tacy, co znajda sposób, by wymienić go na skrzynkę wódki. Jak bony na dożywianie dawane alkoholikom.
Idea bonu jest generalnie światła i neoliberalnie postępowa jak marzenia Miszki Komsomolca.
Tańszym kosztem i z mniejszym ryzykiem defraudacji byłoby wypłacać pieniądze bezpośredni przez ministerstwo szkołom z pominięciem skorumpowanych i nieuczciwych samorządów. To nie jest problemem dzisiaj, a zabezpieczałoby używaniu pieniędzy szkół prywatnych na pokrycie długów i pensje dla samorządów. To wielokrotnie miało już miejsce.
Oczywiście TYLE SAMO pieniędzy powinno się dawać szkołom prywatnym i społecznym, co państwowym. Teraz państwowe dostają 2x więcej pieniędzy na ucznia!
Dla Pana wiadomości: Teraz niedochodowe szkoły społeczne mogą się utrzymać przy klasach 18-22 osobowych i czesnym około 200zł/miesiąc. Wystarczy nawet na pensje dla nauczycieli w czasie wakacji i zapłatę za wyjścia do teatrów, aoraz na uczenie dwóch dodatkowych języków. Wszystko jest na styk, ale to możliwe.
To dotyczy bardzo konkretnej szkoły. Gdyby była 100% dotacja, można by z czesnego zrezygnować.
Trudno jednak zaprzeczyć, że należy Pan, Redaktorze do osób szczególnie odpowiedzialnych za krach polskiego szkolnictwa. Pracował Pan w „Wyborczej”, gdy Buzek z Radziwiłł i Handtke niszczyli je.
Z Pacewiczem i Wielowiejską uruchomiliście nieprawdopodobną machinę propagandową reklamującą ten debilizm. „Klasę z Klasą” Pan pamięta?
Może by Pan sobie już darował? Dość już Pan popsuł? A może jeszcze za mało?
Panie Redaktorze, posypuje głowę popiołem, wstydzę się dogłębnie, że publicznie wykazałem nieuctwo w opanowaniu języka polskiego w piśmie, co Pan delikatnie mi wykazał.
Dziękuję i obiecuje poprawę ale mam nadzieje, nie będąc polonistą, że szkody uczynione uczniom przez moją wypowiedź pisemną będą minimalne. Każdy ma swoją „działkę” do obrobienia. Kiedy Pan coś napisze, ja czytam. Kiedy ja gram Pan słucha. Oczywiście, mamy obaj prawo do oceny tego co zobaczyliśmy bądź usłyszeliśmy.
Bo III RP to już jedynie grabarz ;
bo po co nam stocznie ,statki i to nasze morze ,po co nam spawacze tych statków i po co nam ich umiejętności ;;;;czysty kłopot ,po co ma konstruktorzy tych statków ,po co nam Radmor czy inny Kasprzak ,po co nam obuwnicy skoro Chińczycy nam taniej obują nasze umeczone nożyska .
Tak trudno zrozumieć po co nam ta cała Polska ,po co nam ja dali zwycięzcy po IIWS i za nia ginęły miliony naszych biednych dziadów .
Więc po co nam w ogóle ta cała edukacja ,ta mitręga ,jak nasi politycy zdecydowali ze korporacje Polakom załatwia zycie od urodzenia do grobowej deski .
???????????????????????????????????????????????
Pyta jeden z dyskutantów ;czy ktoś pamięta co to są całki i co to macierze ; a nasza macierz ??.
– nami rządzą jednak historycy ,i to jacy ! ,historycznie nas załatwili !.
Co do 1 nauczyciela na 10 uczniów, to podaję cytaty z internetu:
Cytat 1: „Jak podało MEN w roku szkolnym 2012/2013 we wszystkich typach szkół liczba uczniów wynosi 4 mln 669 tys. Jest to o 140,8 tys. uczniów mniej niż rok temu. Od roku szkolnego 2005/2006 do roku 2011/2012 liczba uczniów w systemie oświaty spadła już o 1 mln 118 tys.!”
Cytat 2: „Od 1 września 2012 r. w placówkach pracuje 661,6 tys. nauczycieli”
4669000:661600 = 7
Przepraszam za poprzednią daną, że to 10.
Danymi tymi powinni zwłaszcza być zainteresowani sami nauczyciele, którzy uczą po 6 godzin dziennie w klasach 30-osobowych.
@H:
Jest pan konsekwentny i argumentuje na potrzeby ucznia 3 klasy szkoły postawowej….
OK, więc jakie są założenia prawidłowego stosowania średniej arytmetycznej?
W szczególności, kiedy jest ona estymatorem efektywnym? Jest Pan przekonany, że w naszym przypadku jest?
Tylko wtedy bowiem wartości średniej są zgodne z tzw. chłopskim rozsądkiem i bronią się przed rozumowaniami i wnioskami analfabetów matematycznych.
Proszę się nie obrażać, ale z tym działem matematyki zdaje się maja kłopoty nawet ci, którzy kiedyś, by kończyć studia, musieli się nauczyć całki z miarą Lebesque’a, jak np. pan prof. Rybka – ekspert dyr. Rydzyka.
@Hazelhard
Ja już mówiłem, że szkolnictwo to idealny temat do dowolnego „PiSdzielenia”. Każdy może powiedzieć dowolną bzdurę, bez obawy rzetelnego sprawdzenia. Niestety, kolegi „obliczenia” to jedna z takich bzdur. Sam nie mając większego pojęcia o polskiej szkole, zapytam, czy kolega uwzględnił w swoich obliczeniach realną średnią liczbę lekcji odprawianych przez jednego nauczyciela i realną średnią liczbę lekcji przypadającą na każdego ucznia? Po uwzględnieniu tego parametru wynik wyjdzie zupełnie inny. Pomijam już takie „drobne” szczegóły, że jak nauczyciel zachoruje, to musi dla lekcji znaleźć się rezerwa zastępstwa, a jak uczeń zachoruje to i bez zastępstwa lekcja się odbywa jak gdyby się nic nie zdarzyło.
.
I jeszcze jedno. Właśnie słyszałem wypowiedź pani minister Szumilas, że średnia wielkości klasy szkolnej w Polsce to jest na dzisiaj 18 uczniów. Mimo to MEN chce wydać zarządzenie ograniczające wielkość klasy do 25 uczniów. Ktoś nierozgarnięty albo jakiś „PiSdzielec” zrozumie to jako logiczną sprzeczność. No chyba, że się wysili i sobie przeczyta ze zrozumieniem w słowniku co to jest maksimum, minimum i średnia. Generalnie na wsiach i w małych miasteczkach są bardzo małe klasy. W większych miastach są większe a z rzadka nawet wyjątkowo przerośnięte. Stąd ten plan ograniczenia.
.
Jednak epatowanie dzisiaj 30 osobowymi klasami (w porywach i z przyzwyczajenia nawet 40 osobowymi klasami) jest nieporozumieniem. Takie klasy się oczywiście zdarzają, ale rzadko. I nie mogą być podstawą generalnej oceny polskiej edukacji.
18 uczniów
– to średnia arytmetyczna, która ma dużą wariancję, i.e rozkład nie jest za bardzo normalny.
Jest trochę klas bardzo licznych w szkołach uznawanych za dobre, nawet do 40 uczniów. Z kolei większość szkół jest słabych i te maja niekiedy mniej jak 18 uczniów. Takie szkoły muszą mieć zgodę kuratoriów, dosyć łatwą do uzyskania, bo urzędnicy dbają o „swoje” czyli państwowe szkoły.
Zarządzenie jest ograniczeniem „anty-bonowym” przeciw szkołom modnym, bo szkoły posiadające dobrą opinię, co zwykle oznacza jedynie, że dobrze uczą zdawania testów, nieodpowiedzialnie przyjmują tyle uczniów, ile się zmieści w ich klasach. Mają w ten sposób więcej pieniędzy.
Powyższy problem wskazuje, jak głupie jest neoliberalne traktowanie bonu, czy „pieniędzy idących za uczniem”, jako panaceum na wszystkie szkolne bolączki.
Oczywiście, piszę o Krakowie i Warszawie, prowincja ma mało uczniów per se.
Takie zdanie wpadło mi w oczy:” Z racji tego, że byłem na kupnie auta, od razu się zainteresowałem.”
Po jakiemu to jest?
Zastanawiam się w jakim celu przytacza się tak niewiele mówiąca statystykę. W tych 670 tyś. nauczycieli mieszczą się dyrektorzy szkół, ich zastępcy, nauczyciele pracujący w bibliotekach i świetlicach, nauczyciele szkół specjalnych, emeryci dorabiający itd. (a są to dziesiątki tysięcy osób, może setki tysięcy). Wszyscy oni, albo pracują z małymi grupami uczniów, albo maja znikomą liczbę godzin dydaktycznych. Ta statystyka nic nam nie mówi o pracy nauczycieli.
Testy świetnie i dogłębnie sprawdzają takie cechy delikwenta, jak zrozumienie złożonych i skomplikowanych procesów (nie wspominam tu o dziełach literackich, gdyż literatura ogólnie jest oczywiście przeżytkiem naprzeciw piktogramów), a w szczególności doskonale wyłapują kucie na pamięć wedle zasady zdaj i zapomnij, ponieważ zmuszają badanego do bogatej w słownictwo i przemyślanej wypowiedzi, łączącej wiedzę z różnych dziedzin. Nie mówiąc jak są doskonałe w wykrywaniu zdolności testowanego do samodzielnego myślenia a w szczególności stawiania hipotez.
Matura obecnie też jest na bardzo wysokim poziomie. Przykładowo pada pytanie, jak za pomocą wody wapiennej i dmuchawki ustnej (rurki) stwierdzić, że w wydychanym powietrzu jest CO2? Maturzysta, świetnie przygotowany do samodzielnego myślenia, projektuje eksperyment: należy nabrać wody wapiennej w usta a następnie dmuchać przez rurkę do góry, żeby woda nie mogła się wydostać z ust. Tu urwał, gdyż komplikacja problemu go przerosła (nie podał efektu, jaki jego zdaniem powinien wystąpić). Jak to musiało zostać ocenione? Wg klucza na 1 punkt z 2 możliwych, ponieważ napisał, że trzeba dmuchać przez rurkę. Bogu dzięki, że nie napisał,że woda zmętnieje, bo dostałby dwa…
@Maciejewski
Pan widzę również cierpi na chorobliwą awersję do testów. Tak się składa, że w całym rozwiniętym świecie, od Japonii, Hongkongu, Korei Poł. poprzez całą Europę po dwie Ameryki w edukacji stosuje się testy. I edukacja wbrew niektórym tutaj opiniom od tego nie upada. Testy mają tę zaletę, że umożliwiają obiektywną porównywalność wyników nauczania. Na każdy absurdalny nowoczesnych testów przykład ja mogę wyciągnąć absurdalny przykład z nauczania według dawnego typu. Na przykład dyletanckie grafomańskie wypracowanie ucznia, za które nauczyciel dał mu nawet i na maturze piątkę. Bo tak mu się zechciało, albo opłacało. Pamiętam z dawnych czasów, że trójka na świadectwie od jednego nauczyciela była 5 razy więcej warta (również przy przyjęciach na studiach) niż piątka u innego nauczyciela. Kiedyś te stopnie to był dopiero pic na wodę.
@biznetus
I znów wrócił Pan do pisania pierduł…
1. To ze wszyscy coś robią, nie oznacza, że mają rację. Kompletny zastój w nauce od 30 circa lat i powszechna eksplozja głupoty wskazuje, że raczej nie mają. Być może właśnie przez testy.
2. Oceny nauczycieli nie mają większego znaczenia, jeśli do każdego szczebla, poza podstawowym kandydaci muszą zdać egzamin. Niech Pan nie robi ze swoich pradziadków i dziadków idiotów. Umieli po ówczesnych szkołach i dzięki nieobiektywnym nauczycielom więcej od Pana.
3. Do ludzi trzeba mieć zaufanie. To się zwyczajnie opłaca. Testy są wyrazem skrajnego braku zaufania.
Nie bardzo wierzę, by Pan mnie zrozumiał.
@Skalski
Bon to czek na publiczne pieniądze, którymi dysponują rodzice. I oni decydują, która szkoła je dostanie, a nie władze oświatowe.
.
To brzmi oczywiście rozsądnie, ale nie zmienia faktu, że nadal ten bon to jest zwykły świstek bez znaczenia. Problem rejonizacji szkół – bo o tym chyba pan mówi – można rozwiązać zwykłą decyzją, że rodzic ma pełną swobodę wyboru szkoły. Do tego nie trzeba bonu.
.
Inna sprawa, czy rezygnacja z rejonizacji szkół jest w ogóle społecznie i ekonomicznie sensowna. Mi się wydaje, że nie. Jakimś drobnym plusom towarzyszyłyby potężne minusy.
„Testy mają tę zaletę, że umożliwiają obiektywną porównywalność wyników nauczania. ”
Ha, ha, ha.
U żony w szkole (gimnazjum) uczniowie doszli do wniosku, że nie trzeba się uczyć. Wystarczy w testach konsekwentnie zaznaczyć odpowiedź B, a szanse na zaliczenie są bardzo duże.
Zaznaczanie wyłącznie odpowiedzi A, C lub D daje mniejsze szanse.
@Marek Twardowski
Odpowiem pytaniem testowym. Które z trzech poniższych twierdzeń ma wartości poznawcze i nie jest pustym intelektualnym śmieciem:
.
A) Testy w edukacji są złe, bo uczniowie pewnego gimnazjum stwierdzili, że nie trzeba się uczyć i wystarczy zawsze zakreślać odpowiedź B)
.
B) Komisja Millera katastrofy smoleńskiej w najmniejszym stopniu nie wyjaśniła, bo Antoni Macierewicz twierdzi, że był zamach na dwa wybuchy a jego szef twierdzi, że każdy samolot a zwłaszcza wojskowy może spokojnie wylądować lotem koszącym w lesie.
.
C) Rosyjski uczony, Iwan Pawłow badając rozlicznymi eksperymentami fizjologię wydzielania śliny stwierdził, że psy wydzielają ślinę nie tylko w trakcie posiłku, ale także w reakcji na bodziec, który posiłek poprzedzał. Jedzenie, powodujące ślinienie nazwano pierwotnym bodźcem kluczowym, a dzwonek bądź lampkę bodźcem obojętnym. W wyniku stałego towarzyszenia bodźców obojętnych bodźcom kluczowym następowało przekształcenie bodźców obojętnych we wtórne bodźce kluczowe. Zjawisko to Pawłow nazwał odruchem warunkowym, w odróżnieniu od wrodzonego odruchu bezwarunkowego czyli ślinienia się na pierwotny bodziec kluczowy (pokarm). Dalsze badania doprowadziły do odkrycia praw nabywania odruchów warunkowych.
****
To koniec pytania testowego. dla utrudnienia dodam, że reakcja na słowo test bardzo przypomina zjawisko wtórnego bodźca kluczowego w pewnej populacji. Dla ułatwienia i z sympatii, łamiąc wszelkie zasady prawidłowego testowania dodam, że akurat w tym teście nie jest tak, że jedyną słuszną odpowiedzią jest odpowiedź B)
Jeszcze o wyniku dzielenia ilości uczniów przez liczbę nauczycieli. W Finlandii i Korei wychodzi około 20. U nas, jak napisałem 7.
Żeby przekonać się o wartości edukacji sterowanej testami wystarczy się z tym systemem zetknąć, czy to z pozycji rodzica, ucznia, czy nauczyciela albo pracodawcy czy wykładowcy akademickiego mającego styczność z tego systemu „produktem”. I dlatego tak wiele osób czuje się uprawnione, ba, w obowiązku na ten system psioczyć.
Może i jest to „obiektywne” narzędzie do sprawdzania rezultatów edukacji, ale problem polega na tym, że nie jest to narzędzie bezinwazyjne. Wręcz przeciwnie, „badanie postępów” staje się tu funkcją drugorzędną, a na pierwszy plan wysuwa się przystosowanie (czyt. niszczenie)całego procesu nauczania pod wytresowanie do rozwiązania końcowego egzaminu.
W Polsce na dodatek testy te są schematyczne i w większości przypadków banalnie proste. Zniechęca to uczniów do wysiłku, zniechęca też nauczycieli. Po co bowiem robić wymagające kreatywności zadania z matematyki, skoro na maturze będą tylko te schematyczne? Po co na polskim ćwiczyć pisanie recenzji, opowiadań, esejów, polemik, skoro na maturze obowiązuje tylko i wyłącznie sztywna, drętwa forma „rozprawki maturalnej”? Po co pisać na angielskim dłuższe teksty mogące rozwinąć sprawność posługiwania się językiem, skoro na maturze wymaga się tylko prostego tekstu na 200 słów, bo taki najłatwiej i najtaniej sprawdzić? Po co…
Ten system rodzi patologie i nie wiem, jak można tego niezauważać. Jeśli cały czas chcemy oceniać uczniów jednym, ogólnokrajowym egzaminem zewnętrznym, to egzamin ten musi być dużo trudniejszy i mieć bardziej otwartą oraz NIEPRZEWIDYWALNĄ formę. Ucierpi na tym oczywiście „obiektywność”, ale tu musimy sobie postawić pytanie, czy bardziej zależy nam na doskonałym sposobie oceny procesu nauczania, czy może jednak na podniesieniu jakości samego procesu?
@wersy
Ten głos akurat uznaję za bardzo wartościowy i ciekawy w dyskusji, bo wskazuje na pewną tajemnicę złej sławy testów. Mimo to uważam, że się pan nieco myli myląc skutki i przyczyny.
.
Tak jak kiepskiej baletnicy rąbek sukienki doskwiera by wykonywała genialne piruety, tak chyba kiepskim nauczycielom doskwierają testy. Myślę, że akurat ci i bez testów byliby kiepscy. Mówiliby, że są kiepscy bo nie ma dobrych testów. Problem nie leży w testach, lecz w kiepskich nauczycielach.
.
Żaden program szkolny nie nakazuje przygotowywać uczniów do sprawnego zdawania testów. Takie programy wyznaczają cele poznawcze, umiejętności, które uczeń ma nabywać. A nauczyciel ma ten proces umożliwiać. Jak jest dobry to to robi, jak jest kiepski to udaje, że robi.
.
Ja procesów edukacyjnych w polskiej szkole na tyle nie znam, żeby te procesy i ewentualne patologie testowe oceniać, ale powiem z góry, że panu ani trochę nie wierzę. Pan zapewne zna tę rzeczywistość podobnie jak ja. Takie patologie są z pewnością możliwe i obecne, ale nie sądzę żeby były powszechne.
.
Ja jak chodziłem do szkoły, a byłem w wielu szkołach zawsze zauważałem, że są nieliczni nauczyciele tacy, których się do końca życia pamięta. Czasem oryginały i dziwacy, ale pełni pasji i poczucia misji dla swojego przedmiotu i dla procesu edukacji. Większość nauczycieli, jak to w życiu to byli nauczyciele rzetelni, dobrzy, czasem średni. Ale był też margines kompletnych nieudaczników, którzy dawali tylko przykład jak nie należy postępować w życiu. I myślę, że większość czytelników SO ma podobne doświadczenia jak ja. Może oprócz kilku, którzy mieli szczęście i przywilej uczęszczać do szkół absolutnie elitarnych. Jak ktoś ma inne doświadczenia, to niech się zgłosi.
.
I jeszcze jedno. Wnioskując z pańskich wypowiedzi podejrzewam, że w ostatnich 10 latach nie widział pan na oczy maturalnych testów. Ja parę przypadkiem widziałem i nawet 10 minut temu na kilka z googla spojrzałem. Jak pan mówi o ich prostactwie, schematyzmie, łatwiźnie, to znaczy, że nie wie pan o czym mówi. No chyba, że jest pan geniuszem. Ale egzaminy maturalne nie są przeznaczone dla geniuszy. Mają zupełnie inny cel.
@bisnetus – testy są ok, tak jak siekiera jest ok, sam używam, ale ma swoje ograniczenia i jak chcę coś równo uciąć to używam piły, a jak wyrównać to hebla. Z tych trzech narzędzi siekiera jest najłatwiejsza w użyciu ale jednak mimo mego lenistwa sięgam i po pozostałe, bo czasami zależy mi na efekcie a nie na łatwości.
Testy są stosowane do badania wiedzy uczniów bo mają dwie zalety: łatwo je sprawdzić i łatwo porównywać ich wyniki. A nie dlatego, że nie ma lepszych narzędzi. Niestety ta łatwość stosowania, z powodu lenistwa, uczyniła z testów narzędzie preferowane i w pełni wystarczające – chociaż to co najtrudniej sprawdzić testami, to zrozumienie tematu.
@Maciejewski
Grunt w tym, że właśnie testy nie są jak siekiera. To pan Bogdan Miś chciałby, żeby takie testy były jak siekiera i żeby nikt, kto nie zna matematyki w sposób genialny jak on został wycięty z elit maturalnych. To jest właśnie siekiera. A testy maturalne mają zupełnie inny cel i wykonują ten cel całkiem sprawnie. Nie kosić wszystko równo z trawą lecz wykazywać różne poziomy wiedzy i skutków edukacji. To jest zasadniczy cel testów.
.
Zresztą, pan Ernest Skalski myśli bardzo podobnie. Bozia mu dała wybitny talent publicystyczny i literacki, więc matura ma wszystkich poniżej jego poziomu z życia publicznego wyciąć. Bo zrobił głupi błąd ortograficzny, stylistyczny lub literówkę.
.
Ale matura nie jest od tego, by wyrżnąć wszystkich poza geniuszami. Matura ma cel inny. Pominąć geniuszy, bo ci są poza skalami oceny, lecz zrobić przesiew i wypowiedzieć, kto jest bardzo dobry, kto dobry, kto średni a kto dostatecznie kiepski w jakieś poznawczej dziedzinie. No i kto jest kompletnym głąbem w jakieś dziedzinie niegodnym zdania matury. To test znakomicie wychwytują.
.
Pan Skalski może być wybitnym publicystą i literatem, absolutnym mistrzem języka polskiego, ale jednocześnie może być kompletnym głąbem w dziedzinie pedagogiki i edukacji. Na to wskazuje to wyrwanie jednego pytania z testu i na tej podstawie wnioskowanie o jakości całego testu, a co gorsza o jakości całej edukacji polskiej. Widać, że pan Skalski na testach, ich celach i ich roli się kompletnie nie zna.
.
To normalne. Minęły czasy Leonardo da Vincich. Dziś nie sposób się znać na wszystkim.
@bisnetus – Pan uprawiasz jakąś osobistą wojnę a ja mówię proste rzeczy – czy ja coś mówiłem, że matura ma wyciąć nie geniuszy? Ja tylko mówię, że testy są jednostronne i nie da się nimi zgadać testowanego na wskroś, bo badane są tylko niektóre cechy. Czy mierzenie ciśnienia jest złe? Jest dobre, ale nie da się za jego pomocą zdiagnozować kamieni nerkowych. Testy są badaniem odhumanizowanym, bo ich istotą jest wykluczenie sprawdzającego z oceny. Można go zastąpić wzorem dziurek (szablonem), który się przykłada do wypełnionego formularza.
Ponadto to współczesny program nauczania przerabia wszystkich na niedorobionych Vinci, bo po staremu zakres był mniejszy (bardziej sektorowy) ale było więcej czasu, w liceum były 4 lata a nie 3 i nie było przedsiębiorczości i paru innych niezmiernie ważnych w XXI wieku przedmiotów. Ale co się wałkowało to się przewałkowało – wychodząc prawdopodobnie ze słusznego założenia, że jak ktoś pojmie w miarę dogłębnie co to całka to i innych rzeczy się douczy, jak będzie trzeba – bo się nauczył rozumieć.
@Maciejewski
To pan uprawia tu demagogię. To pan określił testy maturalne jako siekierę. Nawet siekiera jest dwustronna, a pan określa siekierę jako narzędzie jednostronne.
.
Testy maturalne na poziomie podstawowym z matematyki i polskiego z ostatnich lat są wszystkie do wynalezienia w sieci. Proszę mi pokazać chociaż jeden i wykazać mi jego prymitywizm, schematyzm i jednostronność. Z tych co widziałem są wszystkie przemyślne, trudne, wielopłaszczyznowe i wielostopniowe.
.
Jak pan tego nie zrobi, to ja panu wyciągnę maturę dzisiejszą do zdania. Ciekawe czy pan dzisiejszą maturę zda?
.
Ja się przyznaję bez bicia. Ja dzisiaj matury z polskiego lub z matematyki bez solidnego odświeżenia wiedzy sprzed 20-30 lat bym nie zdał. Pan twierdzi, że zda?. To proszę, przeprowadźmy test.
Do pana Bisnetusa.
Gratuluję wiary, że testy są obiektywne.
Niestety, to co serwuje na Centralna Komisja Egzaminacyjna nie jest obiektywne.
Testy układane przez nich zawierają błędy merytoryczne (np. wieloznacznie sformułowane zadania z matematyki) i techniczne (np. konieczność policzenia osi symetrii gwiazdki o średnicy 2 mm).
Testy z polskiego to nie możliwość zaprezentowanie swej wiedzy, ale „Familiada”, w której uczeń musi odgadnąć, co autor testu chciałby przeczytać.
.
A prawdziwym nieszczęściem jest, że coraz więcej nauczycieli nie przekazuje wiedzy, ale uczy, jak zdać test i jak się wstrzelić w klucz.
@Marek Twardowski
Imputowanie mi tu „wiary” w cokolwiek jest trochę nie fair i nie na miejscu. To raczej moi oponenci tutaj wykazują tendencje do demonizowania testów oraz tego typowego w Polsce katastrofizmu odnoście kondycji polskiej edukacji. Ja tylko mówię, że w całym rozwiniętym świecie, od Japonii po Chile testy są powszechnie używane i cenione jako narzędzie obiektywnego sprawdzania stanu wiedzy. To są fakty. Proszę sobie pójść na strony Uniwersytetu Berkeley, jednej z najbardziej prestiżowych uczelni w świecie. Znajdzie pan tam bazy danych z setkami, jeśli nie tysiącami testów. I twierdzę również, że testy nie mogły zrujnować polskiej edukacji choćby dlatego, że polska edukacja bez testów czy z testami nie jest w stanie upadku i nie jest w ruinie. Według dostępnych badań, ocen specjalistów polska edukacja jest w dobrej średniej państw OECD i to z tendencją bardziej wzrostową niż spadkową. Średnia to znaczy są setki i tysiące rzeczy, które można i trzeba poprawić by dociągać do najlepszych. Ale nie ma najmniejszego powodu histeryzować i wrzeszczeć o jakieś katastrofie. To nie ma miejsca. I to wszystko.
Muszę się poprawić.
Testy oczywiście są obiektywne. Wszyscy uczniowie dostają te same błędy i testy obiektywnie sprawdzają, jak młode umysły radzą sobie z pułapkami stwarzanymi przez CKE.
.
Ale lawirowanie wśród pułapek trudno nazwać sprawdzaniem wiedzy.
@bisnetus napisał: „To pan uprawia tu demagogię. To pan określił testy maturalne jako siekierę. Nawet siekiera jest dwustronna, a pan określa siekierę jako narzędzie jednostronne.”
Niczego takiego nie napisałem. Z osobami nawiedzonymi lub posiadającymi dar postrzegania pozazmysłowego nie dyskutuję.
@Maciejewski
Jak pan redaktor Skalski napisze artykuł o siekierach, to sobie może głębiej przedyskutujemy budowę, funkcje i meandry siekier. Tutaj na to nie ma miejsca, więc nie zbaczajmy z tematu i zakończmy tę dyskusję.
ciekawy pogląd i bardzo mądry.
Ale minie zawsze zastanawia co to jest cywilizacja judochrześcijańska? Jakoś do mnie to nie dociera.
Demokrację wymyślili Grecy. Silne państwo Rzymianie. Jednego boga Egipcjanie. Handle Fenicjanie. Cóż takiego zawdzięczamy judochrześcijanom?
Cóż takiego zawdzięczamy judochrześcijanom?
—————–
Ano, to wszystko co nie udało się wcześniej innym..
A teraz o testach.
Wprowadzono je tylko po to aby żaden uczeń (i jego rodziciel) nie gadał że nauczyciel się „uwziął” i dlatego ma zmarnowane życie..
To też wymyślili judeochrześcijanie których czas się właśnie kończy.
Żółto to widzę kiedy mrużę oczęta.
Przykład na „zasób wiedzy” gimnazjalistów (pytania zadano w trakcie testów):
……. kiedy polscy gimnazjaliści nie potrafili podać liczby dni w roku, wymienić kontynentów czy podać wzoru na pole kwadratu. Polegli również na zagadkach matematycznych. Na zapytanie, ile się gotują dwa jajka, skoro jedno gotuje się trzy minuty, z przekonaniem odpowiadali sześć. Z pewnością szacowali też, czy więcej waży kilogram piór czy kilogram kamieni, wybierając oczywiście kamienie…….
Zaiste nie ma powodu do histerii.
Zamiast dziwnie spolszczonego „glajszachtuje” poprawnie napisać by trzeba „glajchszaltuje”, jeśli wolno się wtrącić. To też ma jakiś, zapewne, związek z treścią tekstu…