Andrzej Kołaczkowski-Bochenek: Świadomie i obojętnie3 min czytania

referendum2013-07-18.

Strasznie się „oświecone społeczeństwo” rzuciło na Donalda Tuska, gdy zaapelował, by nie brać udziału w referendum na temat odwołania Hanny Gronkiewicz Waltz z funkcji Prezydenta Warszawy.

Zaprzysięgli „demokraci” reprezentowani głównie przez dziennikarzy wszystkich opcji i politologów z dyplomami rozmaitych uczelni, zarzucali mu, że nawołuje społeczeństwo do bierności.

Tymczasem nie wzięcie udziału w referendum jest zachowaniem jak najbardziej politycznym. I to zachowaniem całkiem świadomym i odpowiedzialnym.

Wynika to z natury tego akurat referendum. Zostało ono zorganizowane przez zwolenników odwołania pani Prezydent. Wykazali oni dużą aktywność polityczną, włożyli kawał roboty w zbieranie podpisów i są zdeterminowani , by Hannę Gronkiewicz Waltz odwołać. Należy się spodziewać, że na referendum nie zabraknie nikogo, kto podpisy na ulicy zbierał i nikogo kto swój podpis złożył. Bo taka jest prawidłowość, że ci którym na zmianach zależy są bardziej aktywni od tych, którzy wolą utrzymać status quo.

Zasady są proste, na pytanie „czy odwołać panią Prezydent” uczestnicy odpowiadają „tak”, albo „nie”.

By referendum było ważne potrzeba ok. 400 000 głosów. Nieco mniej, ale tak łatwiej liczyć. Obywatel świadomy i mądry zaczyna więc liczyć:

Jeżeli stosunek głosów będzie 200 001-„tak” i 199 999 „nie” Hanna Gronkiewicz-Waltz zostanie odwołana.

A jeżeli padnie za jej odwołaniem 399 999 głosów i ani jeden przeciw?

Wtedy nie zostanie odwołana, gdyż referendum nie będzie miało minimum głosów.

Ale w tej konstelacji wystarczy jeden obywatel namówiony przez redaktora Morozowskiego, który pójdzie oddać głos przeciw, by ogólna liczba głosów wyniosła 400 000. Referendum było by wtedy ważne i Prezes Kaczyński ogłosił by anihilację wroga.

Przed świadomym i potrafiącym logicznie myśleć zwolennikiem H.G-W (albo tylko przeciwnikiem awantur) otwiera się bardzo kusząca perspektywa. Otóż, aby osiągnąć swój cel utrzymania jej na stanowisku nie musi nic robić. Nawet nie powinien. Co więc może zrobić świadomy i myślący obywatel? Zostać w domu, albo pojechać na wycieczkę.

Szansa, że zbierze się 400 000 przeciwników obecnej Prezydent, jest w 1,7- milionowej Warszawie raczej nieduża.

Z tego wynika, że branie udziału w referendum jest de facto poparciem dla przeciwników H.G-W i napędzaniem im frekwencji. Chcą odwołać niech się sami o to starają. Nie ma najmniejszego powodu by im w tym pomagać.
Wstrzymanie się od udziału jest w tym wypadku świadomym aktem obywatelskiego wyboru i nie dajmy sobie wmówić, że jest inaczej.

Joanna Załuska, wiceprzewodnicząca Fundacji Batorego i dyrektor programu „Masz głos, masz wybór”, ma rację gdy uparcie alarmuje, że „w naszym kraju problemem jest to, że obywatele nie biorą udziału w wyborach, bo nie wierzą w siłę swojego głosu, uważają, że nie ma on znaczenia”.

Ale to nie odnosi się do takiego konstruktu wyborczego, jakim jest akurat to głosowanie.

Wprawdzie trudno będzie odróżnić, kto nie poszedł głosować świadomie, a kto z obojętności, ale odmowa udziału w bardzo konkretnej akcji (a to jest konkretna akcja), nie musi świadczyć o bierności politycznej w ogóle, tylko o niezainteresowaniu tą właśnie akcją.

W końcu wybór niebrania udziału w awanturze jest suwerennym wyborem obywatela.

A poza tym – demokracja nie polega na tym, że każdy ma obowiązek brać udział w każdej ustawce.

Andrzej Kołaczkowski-Bochenek

Weź udział w naszej ankiecie

Print Friendly, PDF & Email
 

10 komentarzy

  1. Wielki Mistrz 18.07.2013
    • Puchatek 19.07.2013
  2. Jerzy Łukaszewski 18.07.2013
    • narciarz 27.07.2013
  3. A.K-B 18.07.2013
  4. Jerzy Łukaszewski 18.07.2013
  5. Cezary Bryka 19.07.2013
  6. borowicz bogumiła 20.07.2013
  7. Cezary Bryka 20.07.2013
  8. Magog 23.07.2013