2012-05-04. W sprawie Euro 2012 i bojkotu Ukrainy dziś przede wszystkim w cenie powinien być rozsądek. Zwłaszcza w Polsce. To, co wyczyniają politycy z pisowskiej opozycji, na czele z prezesem Kaczyńskim, to głupota dyktowana albo paranoicznym zaślepieniem, albo Himalajami cynizmu politycznego – (chyba, że mamy do czynienia z jednym i drugim) – które każą kwestionować wszystko, co robi rząd, nie oglądając się na jakiekolwiek strategiczne racje polityczne, dyplomatyczne, uzasadnione dobrze pojętym interesem kraju.
To zresztą nie pierwszy i – tego akurat możemy być pewni – nie ostatni przypadek, kiedy Jarosław Kaczyński gra racją stanu Polski w wytoczonej przez siebie wojnie polsko-polskiej, w imię własnych fobii i żądzy władzy. Bo tak należy traktować jego wezwanie już nie tylko do bojkotu „ukraińskiej” części Euro 2012, ale wręcz przeniesienia jej do innego kraju. W domyśle: najlepiej do Polski.Jednoznacznie ocenił to były towarzysz partyjny Prezesa PiS (dziś w opozycji w do niego) – Marek Migalski. „Kaczyński – pisze na swoim blogu – przebił w swoich żądaniach nawet Niemców – nie tylko nawołuje do bojkotu ukraińskiej części ME, ale także domaga się przeniesienia ich do »innego kraju europejskiego«. Tego jeszcze nikt w Unii nie żądał. Kaczyński przelicytował wszystkich… Swoim oświadczeniem całkowicie zaprzeczył nawet polityce swego brata, Lecha Kaczyńskiego, którego ideą było wciąganie Ukrainy i innych państw Partnerstwa Wschodniego do UE. Jarosław właśnie sprzedał Kijów Berlinowi. Szef PiS pokazał, że nie ma dla niego żadnych świętości, że może zmienić swoja politykę o 180 stopni”. – Nic dodać, nic ująć. Można jedynie żałować, że europoseł Migalski, który trafił na listy wyborcze do Parlamentu Europejskiego z nadania PiS-u i swoją karierę w Brukseli zawdzięcza Prezesowi – przejrzał na oczy dopiero teraz, po rozstaniu z Kaczyńskim.
Tyle o „kaczyńskiej patologii”. Wróćmy do sprawy poważniejszej: rozlegających się w Europie wezwań do bojkotu ukraińskiej części Euro 2012 i w ogóle do polityki wobec Ukrainy, rządzonej przez prezydenta Wiktora Janukowycza. Patrząc z tego punktu widzenia, stanowisko zajęte przez Bronisława Komorowskiego, Donalda Tuska i innych trzeźwo myślących polityków (nie tylko z PO), a sprowadzające się do formuły: „presja tak, bojkot – nie” – wydaje się najbardziej racjonalne i słuszne z punktu widzenia polskiej racji stanu.
Według najbardziej pesymistycznej wersji, prezentowanej przez część ekspertów – także polskich – sprawa jest przesądzona. Europa – twierdzą – skreśliła już Ukrainę, a europejscy politycy chętnie wykorzystają pretekst uwięzienia Julii Tymoszenko i bojkotu Euro 2012, aby ostatecznie to potwierdzić. Nawet za cenę przejścia Kijowa do rosyjskiej strefy wpływów, z której istnieniem – jak twierdzą wspomniani eksperci – też już się podobno pogodzono.
Oczywiście, w Europie nie brak polityków, którzy myślą podobnie, ale twierdzę, iż tak kategoryczne stwierdzenie jest mimo wszystko (i na szczęście) – grubo przedwczesne. Co najmniej przedwczesne. To prawda, stosunek państw UE do Ukrainy jest w dużej mierze – czy to się nam podoba, czy nie – funkcją ich polityki wobec Rosji. (Zresztą, w naszym przypadku również, choć z nieco innych powodów). Ale już teza, jakoby Europa de facto zgodziła się na istnienie jakiejś „rosyjskiej strefy wpływów“ w tej części naszego kontynentu jest mocno przesadzona, żeby nie powiedzieć: kłamliwa. Właśnie o to Moskwa prowadzi batalię. I jak dotąd – bezskutecznie. Trzeźwo myślący pragmatyczni politycy europejscy mają pełną świadomość, iż ustępstwo w tej tak ważnej z geopolitycznego punktu widzenia sprawie oznaczałoby z ich strony faktyczną pełną kapitulację, a w jakimś sensie także powrót do sytuacji sprzed 1991 r.
To prawda: zajęta kryzysem Europa; Europa stojąca wobec całkiem realnej groźby dezintegracji, nie ma teraz głowy, aby myśleć o jakimkolwiek poszerzeniu. Zwłaszcza, że jeszcze nie przetrawiła dwóch ostatnich fal i ciągle jeszcze szuka pomysłu na jej polityczną konstrukcję w przyszłości. Siłą rzeczy więc Ukraina schodzi na dalszy plan, zwłaszcza, że nieodpowiedzialna polityka obecnych władz w Kijowie budzi rosnącą irytację. Ale z tego wcale nie wynika, że politycznie została już „skreślona“.
Na tej samej zasadzie byłbym b. ostrożny w formułowaniu kategorycznych sądów o rzekomym wciskaniu Ukrainy w objęcia Rosji, ostatecznym zwycięstwie w Kijowie „frakcji rosyjskiej“ itp. Zgoda, takiego „czarnego scenariusza“ nie można wykluczyć, ale żeby mógł się on spełnić – musiałoby być spełnionych wiele innych, dodatkowych warunków. Pamiętajmy też, że Ukraina, to nie Białoruś, a Janukowycz – mimo coraz liczniejszych podobieństw – to jednak nie Łukaszenko. Wreszcie, nie zapominajmy i o tym, że po przeszło dwóch dekadach niepodległości (bodaj czy nie najdłuższej w całej historii Ukrainy) – świadomość narodowa Ukraińców, coraz mniej zsowietyzowana – także jest inna. Co więcej, musi się z tym liczyć każdy ukraiński lider, nawet jeśli groźba rozpadu kraju, (o czym głośno mówiono w latach 90., na progu niepodległości) wydaje się dziś czysto hipotetyczna.
Co z tego wynika dla polskiej polityki? – Dużo. Po pierwsze – nie przekreślajmy z góry europejskich szans Ukrainy, nawet jeśli perspektywa ich spełnienia odsuwa się w odległą przyszłość. Po drugie – róbmy swoje: im dłużej i im bliżej uda się utrzymać Ukrainę w orbicie europejskiej, tym lepiej będzie dla Europy, dla nas i dla Ukrainy. Po trzecie – skoro już wiadomo, że nie ma szans na szybką realizację naszych projektów politycznych, to nastawmy się na długi marsz, mozolną i pragmatyczną dyplomację, wolną od spektakularnych gestów i symbolicznych grymasów. Zresztą, najczęściej obliczonych na użytek wewnętrzny i dla potrzeb wewnętrznej walki politycznej (jak to robi prezes PiS).
Ale dlatego też formułę „presja TAK, bojkot – NIE“ przyjętą przez rząd, prezydenta RP oraz inne odpowiedzialne siły polityczne – uważam za najrozsądniejszą. Także dlatego, że inne nasze działanie byłoby całkowicie niezrozumiałe dla przeciętnych ukraińskich obywateli, dla których Euro 2012 jest tak sam ważne, jak dla Polaków. I żal byłoby roztrwonić ten spory już kapitał życzliwości, który zgromadziliśmy we wzajemnych relacjach, gdy jako jedni z pierwszych uznaliśmy niepodległość Ukrainy, później, w gorących dniach „pomarańczowej rewolucji“ i ostatnio, wspólnie organizując Euro 2012 – wielką sportową imprezę, której współgospodarzem – o czym nie zapominajmy – zostaliśmy dzięki staraniom ukraińskim. Stąd też mój apel: o więcej rozsądku i zimnego, dyplomatycznego wyrachowania… A wezwania politycznych cyników, żerujących na polskiej racji stanu – po prostu zignorujmy.


Oczywiście. Cytowany ostatnio w naszej prasie artykuł Sueddeutche Zeitung, ukazujący się po zamachach w Dniepropietrowsku, ujął rzecz równie trafnie: „wszystkie dyplomatyczne poczynania, także związane z turniejem Euro2012, powinny służyć jednemu celowi: stabilizacji kraju (Ukrainy)”. W październiku na Ukrainie będą wybory parlamentarne i to jest ważne. Wczorajszy The Economist miał w tej sprawie kilka trafnych uwag wyraźnie rozdzielając mistrzostwa od deklaracji uczestnictwa polityków. Co do p. Jarosława, można się było przyzwyczaić..
Losy Ukrainy losami Ukrainy, a mnie mimo wszystko bardziej obchodzi los Polski. A los Polski jest taki, że cały ten elektorat smoleński MUSI już widzieć, że jego lider ma za nic krótk- i długoterminowy interes Polski, byleby tylko móc ciskać gromy na rząd. I to ONI mają czelność nazwyać resztę narodu ZDRAJCAMI, a sieie brać za patriotów…
Tego się nie da ot tak po prostu zignorować, ten problem z nami pozostanie. Ma ktoś w ogóle jakiś pomysł, jak rozbroić tę minę?
Co do samego tekstu, to właściwie nie mam już nic do dodania, chyba tylko to, że bojkot (niby) polityczny ma absolutnie tragiczne efekty propagandowe i niestety wbija ogromny klin pomiędzy Ukraińców, a Europejczyków Zachodnich. Wystarczy poczytać sobie komentarze w internecie niemieckim, angielskim, czy hiszpańskim – mało tam szczerej chęci pomocy, więcej poczucia wyższości i przeświadczenia, że już nigdy więcej nie należy „takim krajom” dawać szansy. Na domiar złego dochodzi do tego tanie nęcenie przeniesieniem mistrozstw czy to na Półwysep Iberyjski, czy do Niemiec, co oczywiście nie jest ani trochę realne, natomiast rodzi bardzo brzydkie uczucia zazdrości („gdyby komuś nie przyszło do łba przyznawanie takich imprez krajom trzeciego świata, moglibyśmy choć na miesiąc zapomnieć o kryzysie”) i skrzywdzenia (chyba łatwo sobie wyobrazić, co czują ludzie, którym ktoś chce odebrać największy powód do narodowej dumy i zabawy w historii kraju). Jeśli ktoś zastanawiał się jeszcze, czy pojechać na Ukrainę, chyba znamy już jego decyzję, a odbija się to też na dziennikarzach, który przecież zazwyczaj piszą to, czego się od nich oczekuje, a publika oczekuje teraz relacji z dzikiej Azji, bądź nowej Białorusi. Mistrzostwa miały popchnąć Ukrainę ku Europie, a tu, jak się zdaje, mają ogromną szansę cofnąć ją do czasów przedrewolucyjnych.
A tak nawiasem mówiąc: szkoda Lwowa, no ni?
Z moich obserwacji wnioskuje, że ogromna większość Europejczyków nie ma nawet o istnieniu tego miasta pojęcia – lepsze okazja do wyrycia tego miejsca w ich świadomości już się chyba nie zdarzy, ale z drugiej strony przy obecnej atmosferze, to tam pies z kulawą nogą nie zajrzy.
Obym się mylił, w końcu trochę Niemców zawsze za swoją drużyną pojedzie, ale szansa, by przekonać do siebie szersze rzesze turystów, co zapewniłoby odpowiednie fundusze i motywację do koniecznych prac infrastrukturalnych i konserwatorskich, a także podnoszenia jakości usług, jest właściwie zaprzepaszczona. Jasne, winę ponoszą w znacznej mierze także sami lvivianie, którzy nad jednorazowy zysk ze zbójeckich cen w hotelach powinni postawić na budowanie trwałego dobrobytu opartego na potencjale turystycznym miasta, które architektonicznie i historycznie nie ustepuje Krakowowi, ale obecna atmosfera może być ostatnim gwoździem do trumny.
Oczywiście miasto tak czy siak na Mistrzostwach zyska, ale po nadziei, że znów zaświeci dla Lwowa słonko już chyba niewiele zostało.
Moze to bylo za duzo i za wczesnie? Tuzy pomaranczowej rewolucji roztrwonili ja totalnie, Juszczenko na odchodnym zostawil nam w prezencie truzub w postaci bohatera narodowego ktory mordowal Polakow. Moze to nauczka na przyszlosc, ze lepiej poczekac na zdecydowane zmiany, zanim sie zacznie robic takie braterskie wspolne igrzyska. Ukraincy nie zachowywali sie przeciez najlepiej ostatnio, wysmiewali sie z osiagniec w przygotowaniach Polakow, mieli straszne (wynikajace z kompleksow) pretensje ze ekipy w sumie grajace na Ukrainie zamieszkaja w Polsce, itp, itd.
Teraz jednak nie ma sie co wycofywac, warto zrobic wszystko, aby Euro w wykonaniu Ukrainsko Polskim sie udalo. Czyli jak Jarek wyjdzie na ulice, to moze warto go z tej ulicy zamiesc spowrotem na kanape. Robmy swoje. Pokazmy Europie dobry sport i organizacje. Zaowocuje to tylko lepszym wizerunkiem tak Ukrainy jak i Polski.
Niechby władze polskie zaoferowały leczenie premier Tymoszenki w Polsce. Ułatwi to wyjście z twarzą rządowi Ukrainy, rozładuje „napięcie” wokół mistrzostw i przysporzy Polsce estymy na arenie międzynarodowej.