Sławomir Popowski: Apel o rozsądek6 min czytania

2012-05-04. W sprawie Euro 2012 i bojkotu Ukrainy dziś przede wszystkim w cenie powinien być rozsądek. Zwłaszcza w Polsce. To, co wyczyniają politycy z pisowskiej opozycji, na czele z prezesem Kaczyńskim, to głupota dyktowana albo paranoicznym zaślepieniem, albo Himalajami cynizmu politycznego – (chyba, że mamy do czynienia z jednym i drugim) – które każą kwestionować wszystko, co robi rząd, nie oglądając się na jakiekolwiek strategiczne racje polityczne, dyplomatyczne, uzasadnione dobrze pojętym interesem kraju.

To zresztą nie pierwszy i – tego akurat możemy być pewni – nie ostatni przypadek, kiedy Jarosław Kaczyński gra racją stanu Polski w wytoczonej przez siebie wojnie polsko-polskiej, w imię własnych fobii i żądzy władzy. Bo tak należy traktować jego wezwanie już nie tylko do bojkotu „ukraińskiej” części Euro 2012, ale wręcz przeniesienia jej do innego kraju. W domyśle: najlepiej do Polski.Jednoznacznie ocenił to były towarzysz partyjny Prezesa PiS (dziś w opozycji w do niego) – Marek Migalski. „Kaczyński – pisze na swoim blogu – przebił w swoich żądaniach nawet Niemców – nie tylko nawołuje do bojkotu ukraińskiej części ME, ale także domaga się przeniesienia ich do »innego kraju europejskiego«. Tego jeszcze nikt w Unii nie żądał. Kaczyński przelicytował wszystkich… Swoim oświadczeniem całkowicie zaprzeczył nawet polityce swego brata, Lecha Kaczyńskiego, którego ideą było wciąganie Ukrainy i innych państw Partnerstwa Wschodniego do UE. Jarosław właśnie sprzedał Kijów Berlinowi. Szef PiS pokazał, że nie ma dla niego żadnych świętości, że może zmienić swoja politykę o 180 stopni”. – Nic dodać, nic ująć. Można jedynie żałować, że europoseł Migalski, który trafił na listy wyborcze do Parlamentu Europejskiego z nadania PiS-u i swoją karierę w Brukseli zawdzięcza Prezesowi – przejrzał na oczy dopiero teraz, po rozstaniu z Kaczyńskim.

Tyle o „kaczyńskiej patologii”. Wróćmy do sprawy poważniejszej: rozlegających się w Europie wezwań do bojkotu ukraińskiej części Euro 2012 i w ogóle do polityki wobec Ukrainy, rządzonej przez prezydenta Wiktora Janukowycza. Patrząc z tego punktu widzenia, stanowisko zajęte przez Bronisława Komorowskiego, Donalda Tuska i innych trzeźwo myślących polityków (nie tylko z PO), a sprowadzające się do formuły: „presja tak, bojkot – nie” – wydaje się najbardziej racjonalne i słuszne z punktu widzenia polskiej racji stanu.

Według najbardziej pesymistycznej wersji, prezentowanej przez część ekspertów – także polskich – sprawa jest przesądzona. Europa – twierdzą – skreśliła już Ukrainę, a europejscy politycy chętnie wykorzystają pretekst uwięzienia Julii Tymoszenko i bojkotu Euro 2012, aby ostatecznie to potwierdzić. Nawet za cenę przejścia Kijowa do rosyjskiej strefy wpływów, z której istnieniem – jak twierdzą wspomniani eksperci – też już się podobno pogodzono.

Oczywiście, w Europie nie brak polityków, którzy myślą podobnie, ale twierdzę, iż tak kategoryczne stwierdzenie jest mimo wszystko (i na szczęście) – grubo przedwczesne. Co najmniej przedwczesne. To prawda, stosunek państw UE do Ukrainy jest w dużej mierze – czy to się nam podoba, czy nie – funkcją ich polityki wobec Rosji. (Zresztą, w naszym przypadku również, choć z nieco innych powodów). Ale już teza, jakoby Europa de facto zgodziła się na istnienie jakiejś „rosyjskiej strefy wpływów“ w tej części naszego kontynentu jest mocno przesadzona, żeby nie powiedzieć: kłamliwa. Właśnie o to Moskwa prowadzi batalię. I jak dotąd – bezskutecznie. Trzeźwo myślący pragmatyczni politycy europejscy mają pełną świadomość, iż ustępstwo w tej tak ważnej z geopolitycznego punktu widzenia sprawie oznaczałoby z ich strony faktyczną pełną kapitulację, a w jakimś sensie także powrót do sytuacji sprzed 1991 r.

To prawda: zajęta kryzysem Europa; Europa stojąca wobec całkiem realnej groźby dezintegracji, nie ma teraz głowy, aby myśleć o jakimkolwiek poszerzeniu. Zwłaszcza, że jeszcze nie przetrawiła dwóch ostatnich fal i ciągle jeszcze szuka pomysłu na jej polityczną konstrukcję w przyszłości. Siłą rzeczy więc Ukraina schodzi na dalszy plan, zwłaszcza, że nieodpowiedzialna polityka obecnych władz w Kijowie budzi rosnącą irytację. Ale z tego wcale nie wynika, że politycznie została już „skreślona“.

Na tej samej zasadzie byłbym  b. ostrożny w formułowaniu kategorycznych sądów o rzekomym wciskaniu Ukrainy w objęcia Rosji, ostatecznym zwycięstwie w Kijowie „frakcji rosyjskiej“ itp. Zgoda, takiego „czarnego scenariusza“ nie można wykluczyć, ale żeby mógł się on spełnić –  musiałoby być spełnionych wiele innych, dodatkowych warunków. Pamiętajmy też, że Ukraina, to nie Białoruś, a Janukowycz – mimo coraz liczniejszych podobieństw – to jednak nie Łukaszenko. Wreszcie, nie zapominajmy i o tym, że po przeszło dwóch dekadach niepodległości (bodaj czy nie najdłuższej w całej historii Ukrainy) – świadomość narodowa Ukraińców, coraz mniej zsowietyzowana – także jest inna. Co więcej, musi się z tym liczyć każdy ukraiński lider, nawet jeśli groźba rozpadu kraju, (o czym głośno mówiono w latach 90., na progu niepodległości) wydaje się dziś czysto hipotetyczna.

Co z tego wynika dla polskiej polityki? – Dużo. Po pierwsze – nie przekreślajmy z góry europejskich szans Ukrainy, nawet jeśli perspektywa ich spełnienia odsuwa się w odległą przyszłość. Po drugie – róbmy swoje: im dłużej i im bliżej uda się utrzymać Ukrainę w orbicie europejskiej, tym lepiej będzie dla Europy, dla nas i dla Ukrainy. Po trzecie – skoro już wiadomo, że nie ma szans na szybką realizację naszych projektów politycznych, to nastawmy się na długi marsz, mozolną i pragmatyczną dyplomację, wolną od spektakularnych gestów i symbolicznych grymasów. Zresztą, najczęściej obliczonych na użytek wewnętrzny i dla potrzeb wewnętrznej walki politycznej (jak to robi prezes PiS).

Ale dlatego też formułę „presja TAK, bojkot – NIE“ przyjętą przez rząd, prezydenta RP oraz inne odpowiedzialne siły polityczne – uważam za najrozsądniejszą. Także dlatego, że inne nasze działanie byłoby całkowicie niezrozumiałe dla przeciętnych ukraińskich obywateli, dla których Euro 2012 jest tak sam ważne, jak dla Polaków. I żal byłoby roztrwonić ten spory już kapitał życzliwości, który zgromadziliśmy we wzajemnych relacjach, gdy jako jedni z pierwszych uznaliśmy niepodległość Ukrainy, później, w gorących dniach „pomarańczowej rewolucji“ i ostatnio, wspólnie organizując Euro 2012 – wielką sportową imprezę, której współgospodarzem – o czym nie zapominajmy – zostaliśmy dzięki staraniom ukraińskim. Stąd też mój apel: o więcej rozsądku i zimnego, dyplomatycznego wyrachowania… A wezwania politycznych cyników, żerujących na polskiej racji stanu –  po prostu zignorujmy.

Sławomir Popowski

 

5 komentarzy

  1. PK 04.05.2012
  2. wersy2 04.05.2012
  3. wersy2 04.05.2012
  4. andrzej Pokonos 05.05.2012
  5. up72156 05.05.2012