Alina Kwapisz-Kulińska: Podglądanie Zuzanny (1)6 min czytania

AKK_01_Gina_dancing2014-03-15.

W dwudziestoleciu międzywojennym poezja obrodziła szczególnie dorodnie. Zuzanna Ginczanka byłaby jedną z wielu poetek wymienianych tylko w historycznych opracowaniach epoki, znaną tylko filologom, gdyby nie historia jej życia. Stała się, chcąc nie chcąc, symbolem swojej epoki. Urodzona w roku 1917 nie mogła jednak być zaliczona – z przyczyn oczywistych dla tych, którzy jej postać znają – do pokolenia nazwanego symbolicznie, już grubo po wojnie, Kolumbami.

Była Żydówką. To uwarunkowało jej wojenne losy i jej śmierć. Choć z kulturą żydowską nie miała nic wspólnego. Możemy, oczywiście, analizować jej poezje bez tego kontekstu. Możemy go nie zauważać lub przeciw niemu się buntować. Nie zmieni to faktu, że zabita została z tego powodu, że pochodzenie odcisnęło się na ostatnich latach jej krótkiego życia. Że krzyczy z jej ostatniego dramatycznego wiersza, jednocześnie tak polskiego w boleśnie głębokim odniesieniu do polskiej literatury.

Młodo zamordowana poetka zostawiła jeden tomik poezji, kilkanaście wierszy rozrzuconych po czasopismach, garść wierszy w cudem zachowanych rękopisach. I swoją legendę. Silniejszą od wierszy. Nic dziwnego. Jej talent nie mógł ani się w pełni rozwinąć, ani zamrzeć lub przekształcić się w inną działalność. W chwili prasowego debiutu w piśmie ogólnopolskim miała 16 lat. Umrzeć miała wraz z całą poezją za lat dziesięć od debiutu. Zginęła jedna z najpiękniejszych, najbardziej wyrazistych dziewczyn przedwojennej Warszawy. A przy tym tak bardzo utalentowana.

Jej postać fascynuje do dziś. Dowodem publikacje pojawiające się od lat 90. ub. wieku coraz częściej. Świeżo ukazał się tomik jej wierszy – w tym kilka dotąd niepublikowanych, znalezionych w rękopisach – zatytułowany „Wniebowstąpienie ziemi”, podanych przez Tadeusza Dąbrowskiego. Przedtem była książka Izabeli Kiec o poetce („Zuzanna Ginczanka. Życie i twórczość”) i jej wiersze wydane przez tę badaczkę literatury w tomie „Udźwignąć własne szczęście”. Jest i interpretacja jej twórczości dokonana przez Agatę Araszkiewicz pt. „Wypowiadam wam moje życie. Melancholia Zuzanny Ginczanki”, jest niebanalna książka Alessandro Amenta, Włocha zafascynowanego poetką, pt. „Krzątanina mglistych pozorów”. No i zachował się hołd złożony poetce w trudnych latach 50. przez znającego ją kolegę-poetę Jana Śpiewaka. Chudziutki tom, zawierający wiersze przez niego niestety nieco poprawione (!). Ale tomik był i to się liczyło. Pamięć o poetce przetrwała. Ja na jej wiersze natrafiłam w latach 60. ub. wieku w ślicznie wydanej „Antologii dla zakochanych”, w antologii poezji międzywojennej złożonej przez Ryszarda Matuszewskiego i Seweryna Pollaka oraz w antologii satyry polskiej, ułożonej przez Zbigniewa Mitznera, współtwórcę przedwojennych „Szpilek”. Byłam wtedy uczennicą. Świat dwudziestolecia mnie fascynował. Kim była Zuzanna Ginczanka, jeszcze nie wiedziałam. Widziałam tylko daty świadczące o młodej śmierci: 1917–1944. Antologie umieszczały ją w kręgu poetów Skamandra, choć data urodzenia mówiła, że jest o pokolenie młodsza. Jej wiersze mnie zafascynowały. Ale informacji o poetce było jak na lekarstwo. A nie zginęła w Powstaniu Warszawskim jak, oczywiście, z początku myślałam.

Sława pośmiertna

AKK_11_okladka_pamieci_sulamitGdy 6 maja 1951 w „Wiadomościach” wydawanych przez Mieczysława Grydzewskiego w Londynie ukazał się wiersz zatytułowany „Na śmierć Sulamity”, wszyscy czytelnicy należący przed wojną do intelektualnej elity Warszawy wiedzieli, o kim mówi. Nawet bez dedykacji byłoby jasne, czyjej pamięci autor go poświęca. Jan Lechoń 12 maja w swym dzienniku wyraził wrażenia niektórych: Dedykacja „Pamięci Zuzanny Ginczanki” robi z tego wiersza najbardziej żenującą niedyskrecję jakiej kiedykolwiek dokonano w poezji. Mocne słowa. Czy ktokolwiek wypowiedział je kiedykolwiek w obecności autora wiersza, poety Józefa Łobodowskiego? Może nie, skoro potem postać Zuzanny będzie w jego wierszach i prozie wracać jeszcze wiele razy z natężeniem podobnym, a nawet mocniejszym. Najbardziej pod koniec życia. Jakby postać Zuzanny, odbita we wspomnieniach, nabierała życia, a jej brak dla poety równał się zgodzie na przemijanie i odchodzenie. Pamięci Zuzanny Ginczanki u progu lat pięćdziesiątych pisze niedyskretnie:

[…] och, Szulammit, Szulammit,
och Zuzanno!
A przechodziłaś światem, od miłości chora,
snopek myrry pod piersiami niosąc.

I miłości zjednywałaś, – smagła mandragora –
brzuch twój z nardu, a uda twe – mosiądz.

Jako sarnie bliźnięta, pasące się pod miastem,
spoglądało młodych piersi dwoje;

wargi twe w pocałunkach – ciężki miodu plaster,
miód i mleko pod językiem twoim.

I palmą izraelską wyrosłaś swobodnie,
w owocowe rozdwoiłaś się grona;

i jak palma się gięłaś, gdy krzepki ogrodnik
na pniu smukłym zaplatał ramiona.

A łono twoje było jak wezbrany księżyc,
podcieniony wonnymi fiołkami.
[…] Wyszedł z czeluści piekielnych wojownik zelżywy,
stratował róże Saronu, wyciął oliwy,
nurt Hebronu zmącił krwią,
dym pożaru wzniecił nad miastem,
rzucił ciało panny zabitej, szydząc i drwiąc,
między druty,
między druty kolczaste.
[…]

Przebito ostrą włócznią twe usta i dłonie,
i obudzić cię młodzieńcom już nie wolno.
[…]

– Lecz uroda zamordowanej
z przerażonej ziemi wystrzela:
to w wołyńskich dzikich trojandach
ciemna krew,
ciemna krew Izraela.

Stylizacja biblijna nieprzypadkowa. A i przyrównanie Zuzanny do Sulamity ma głęboki sens. O kim mówi emigracyjny poeta? Co go łączyło z przywoływaną z wyraźną tęsknotą Zuzanną? Że nie żyje, to wynika z wiersza. Jak tragicznie zmarła? Co miała wspólnego z Biblią i Sulamitą?

AKK_12_okladPodteksty fascynacji Sulamitą tłumaczy Maria Janion we wstępie do pracy Agaty Araszkiewicz o Ginczance. Stereotyp „pięknej Żydówki” był stygmatem. Cytuje Sartre’a: Jest w słowach „piękna Żydówka” bardzo określone znaczenie seksualne, zupełnie różne od tego, które zawarte jest w słowach „piękna Rzymianka”, „piękna Greczynka” czy też „piękna Amerykanka”. Słowa te jak gdyby pachną gwałtem i krwią. Piękna Żydówka to ta, którą carscy Kozacy wloką za włosy po ulicach płonącej wioski. U Łobodowskiego piękne ciało kaleczą druty kolczaste, kojarzące się z okopami wojennymi.

Sam Łobodowski Sulamity jednak nie wymyślił, nawiązał tylko do twórczości Zuzanny. To ona wcześniej szukała inspiracji starotestamentowych. W młodzieńczym wierszu „Canticum canticorum” sama zuchwale utożsamiała się z Sulamitą, przestrzegającą panny w wonnościachNie szukajcie zawczasu miłości / Nie budźcie jej, / Pokąd do was nie przyjdzie sama. A przy tym młodziutką poetkę, z racji urody, już w warszawskim kręgu doroślejszych od niej twórców i birbantów epoki, nazywano także biblijnie: Różą Saronu.

Dzisiaj wiemy więcej. O Zuzannie Ginczance ukazały się ważne książki i artykuły, z internetu wynika, że jej postać fascynuje coraz młodszych miłośników poezji. Co w niej pociąga? Siła poezji, słowa, czy tragizm życia? A może i jedno, i drugie.

(cdn)

Alina Kwapisz-Kulińska

 

3 komentarze

  1. widmor 15.03.2014
  2. Jaruta 18.03.2014
  3. Jerzy Czech 08.04.2014