Jarosław Kapsa: Wielkie nic5 min czytania

31.03.2023

Mam nadzieję, że politycy nie będą mnie męczyć życzeniami „wesołych świąt”. Nic bowiem wesołego przed Wielkanocą nie widzę; w kłapouchową ponurość wpędza mnie wymuszona komercją infantylizacja: zajączki, kurczaczki, jajeczka pod wódeczkę. W czasach drożyzny komercyjny optymizm jest wkurzający, nie łagodzi tego życzeniowy optymizm, ani urzędowy, ani opozycyjny.

Oni swoje, my swoje. Chcąc, jeśli nie dobrze to przynajmniej mile, przeżyć święta trzeba odciąć się od wszelkich przekaźników informacji, zamknąć w skorupce i udawać embrion kurzy.

Istnieje drobna różnica między wesołością a wesołkowatością. Wesołym można być, gdy jest się przekonanym, że jutro będzie lepiej. Wesołkowatość karmi się przekonaniem, że lepiej może nie być, ale innym jest jeszcze gorzej. Epatowanie przez opozycję informacjami o kolejnych przykładach okradania podatników przez rządzących utwierdza ludzi w przekonaniu, że wszyscy politycy to świnie i złodzieje. Do wesołości to żaden powód, raczej materiał dla kabaretowego rechotu. Znacznie trudniej, choć byłoby to rozweselające, przekonać ogół, że polityka może być uczciwa, możliwe jest stworzenie takich regulacji, by eliminować możliwości zawłaszczania środków publicznych przez preferowanych „swoich”.

Dla mnie wciąż aktualne jest rozróżnienie prof. Wereszczyckiego pesymistycznej i optymistycznej teorii dziejów Polski. W pesymistycznej wersji przyczyny rozbiorów Polski leżały poza nami: silni i agresywni sąsiedzi zaspokoili swoje apetyty, a my nie mieliśmy, jak i czym się bronić. W optymistycznej wersji: Rzeczpospolita upadła przez własne zaniedbania. Gdzie w tym optymizm ? W tym, że znając własne błędy potrafimy ich nie powielać. Jeśli dziś nasza szanowna opozycja jest nadal na etapie rozważania, czy 2 + 2 = 4, to znaczy, że dominują w niej wyznawcy pesymistycznej teorii. Potwierdzają to socjolodzy, wskazując, że znaczna część wyborców opozycji nie wierzy w zwycięstwo swojej formacji.

Cóż na to poradzę? W rozmowach z młodszymi podkreślam, że nic, bo jestem dziaders. My, dziadersy, już swoje obowiązki lepiej lub gorzej wypełniliśmy; Polska będzie taka, jak o tym w wyborach zdecydują młodsi. Zamiast znosić wieczne pretensję o Magdalenkę, o Balcerowicza, o cztery reformy rządu Buzka; odpowiadam bezczelnie: to historia, teraz wy mnie przekonujcie do swoich programów, agitujcie, bym raczył ruszyć d…, i poszedł zagłosować. Radzić, jak to zrobić nie mam szczególnej ochoty; gdybym miał chęci zbawiania świata, to bym został księdzem-misjonarzem.

Nie wciskając się zatem z „dobrymi radami” delikatnie tylko przypominam. Od blisko roku ok. 30% wyborców deklaruje poparcie dla PiS; ok. 60% ma już ich dosyć i chce się pozbyć pana Kaczyńskiego i jego towarzystwa. Widoczna jest silna polaryzacja i stabilizacja podziałów. Nie ma możliwości by jakaś część z 30% wyborców PiS zagłosowała na KO, Lewicę, PSL i Hołownię; niezależnie, czy partie owe idą razem, czy osobno. To, co miało odejść od PiS, trafiło do Konfederacji, stąd rosnące poparcie dla tego tworu, mimo wewnętrznych ostrych podziałów. 60% można dość łatwo zmobilizować prostymi hasłami: „w…ć PiS” oraz „kupą, mości panowie”. Pierwsze hasło porwać może wszystkich wkurzonych, od rolników pana Kołodziejczyka, przez przeciwników „szprych” CPK, po ekologów i feministki. Z drugim trudniej, bo w tradycji sarmackiej kupa musi mieć swego wodza. W każdym razie metoda poszerzenia katalogu haseł, przekonywanie samych siebie, że wyborcę trzeba kupić hasłami socjalnymi, działa przeciwskutecznie. Tworzy wątpliwość w stosunku do intencji potencjalnych wodzów: czy oni, na pewno, chcą „w….ć PiS”, czy też chcą wejść w PiS-u buty.

Licytowanie się hasłami socjalnymi robi wrażenie wojny wewnętrznej. KO chce podebrać wyborców lewicy, więc pan Tusk deklaruje, że „mieszkanie jest prawem”. Efektem tej wewnętrznej licytacji jest dalsze zniechęcenie elektoratu. Nieszczęściem KO i Lewicy jest zasłuchanie się w głosy opinii wielkich miast; uznano bowiem bezrefleksyjnie, że to jest „nasz” elektorat, oddając jednocześnie PiS-owi w pacht wyborców z Lubelszczyzny i Podlasia. Czemu tak jest, to ja nie wiem i wolę się nie domyślać, by nie obrazić werbalnie liderów światłych partii. W każdym razie zarezerwowano dla mieszkańców prowincji rolę buraków, dając im wybór między snobistycznym potakiwaniem mędrcom z wielkiego świata a tkwieniem w okowach ciemnogrodu. Myśl, że w tym „ciemnogrodzie” zaczyna dominować idea „w….ć PiS”, tak nie pasuje do założonego schematu, że kreatorzy kampanii wyborczej nie biorą jej pod uwagę.

Nie jest to jedynie fałszywe założenie. Pomysł, że pozyska się młodzież postępowymi hasłami określić można jako kultywowanie lewicowego przesądu. Skąd bowiem w grupie młodych wyborców największe poparcie dla Konfederacji, czyżby pan Braun przelicytował Zandberga w postępowości? Podobnie złudna jest wiara, że feministki reprezentują głos kobiet. Gdyby hasła naszych feministek poddano weryfikacji referendalnej, ograniczonej tylko do żeńskiego elektoratu, pewnie by ta wiara w kobiecy głos zmalała. W Polsce stanowisko premiera pełniły trzy kobiety, ile z nich było lewicówkami… W rządzie PiS nie brak ambitnych trzydziestolatków, jaka jest średnia wieku liderów partii opozycyjnych… Odrobina pokory poprawia jakość myślenia, więc – jako dziaders – tej odrobiny życzę młodszym.

Ale kogo moje życzenia obchodzą… Mam na szczęście, rower którym mogę uciec spod bezpośredniej władzy takich i owakich polityków. Mam swoje miejsca w Polsce, gdzie schronić się mogę przed łomotem teraźniejszości. Mam książki, które mogę czytać dialogując w wyobraźni z autorami; nie muszę się wgapiać w ekran i wysłuchiwać kazań. Mam wszystko, co pozwoli mi przetrwać, bez względu na wyniki wyborów parlamentarnych.

Nie życzcie mi tylko, panie i panowie politycy, wesołych świąt. Bo nie dajecie mi żadnych szans bym czuł się wesoły, nie dajecie mi nadziei na dzień świąteczny.

Jarosław Kapsa

 

One Response

  1. RJ 01.04.2023