JS: Wolne media12 min czytania


21.01.2024

Zdanie odrębne

Gdyby doszło do przejęcia TVN, prawdopodobnie PiS rządziłoby jeszcze jedną, może dwie kadencje… Ale tak się nie stało; ludzie wystąpili w obronie stacji, Amerykanie pogrozili palcem lokatorowi pałacu prezydenckiego i do „Budapesztu w Warszawie” nie doszło.

Rola prywatnej stacji w wygraniu wyborów przez koalicję demokratyczną jest nie do przecenienia ani zakwestionowania, zwłaszcza że media ‘publiczne’, przemianowane na ‘narodowe’, a w rzeczywistości upartyjnione – stały się tubą władzy jednego człowieka – ‘beztryba’. W takim kształcie nie tylko służyły realizacji zbyt szeroko rozumianych celów politycznych, ale stały się narzędziem destrukcji – moralnej, psychicznej, społecznej, prawnej a nawet religijnej; urągały zdrowemu rozsądkowi… Nie sprzeciwiał się temu polski Kościół, rzekomo prowadzący wiernych do królestwa, które „nie jest z tego świata”.

Przez osiem lat prywatne stacje radiowe i telewizyjne były jedynymi źródłami informacji, która nie była zmanipulowana. Nie docierała jednak do wszystkich, ze względu na ‘medialny ład’, który dawał przewagę państwowym środkom przekazu. A te obejmują większy obszar, aniżeli przekaźniki stacji prywatnych. Aby zwiększyć dominację na tym polu zjednoczona prawica wniosła do sejmu (w grudniu 2022) projekt ustawy zwanej „lex pilot”. Zakładała ona, że pięć pierwszych kanałów tv miało być zarezerwowane dla: TVP1, TVP2, TVP3, TVP Info i TVP Kultura. Posłowie zajęli się nią błyskawicznie, a po procedowaniu w komisji cyfryzacji, w marcu 23 r. trafiła na wysłuchanie publiczne. Nazywana ‘szatańskim pomysłem’ i powszechnie krytykowana przez rozmaite gremia: medialne, konsumenckie, gospodarcze, telekomunikacyjne i in. ostatecznie została wycofana z sejmu. Był to kolejny sygnał, że społeczeństwo nie godzi się na medialny mono przekaz ideologiczno-polityczny, traktując go jako kolejne ograniczenie swobód obywatelskich.

*

Jak się rzekło najważniejszą rolę w procesie przywracania normalności odegrała TVN. Nie pamiętam, w którym momencie, w programie Kropka nad i pojawił się napis ‘Wolne Media’, który za każdym razem akcentowała prowadząca audycję. Większość odbiorców miała świadomość, że media od lat dzielą się na ‘wolne’ i ‘zniewolone’ tzn. zależne od porannego komunikatu z Nowogrodzkiej. A ten był jednakowy dla radia, telewizji oraz przejętej przez Orlen prasy regionalnej. Wojna medialna między przekazem i anty-przekazem trwała przez osiem lat, wyniszczając nie tyle żołnierzy obu stron nierównego frontu – partyjni strzelcy zarabiali miliony, ale widzów, którzy ich opłacali – poprzez abonament, bądź umowę z operatorem sieci, czyli.

Serwisy informacyjne przekazywane przez wspomniane medium nie budziły zastrzeżeń; były obiektywne, rzetelne – zwłaszcza kiedy donosiły o klęskach, katastrofach, wojnach czy zamieszkach… Gorzej było (jest nadal) z publicystyką, a więc audycjami: ‘Tak jest’, ‘Fakty po faktach’, czy „Kropka nad i’. Są to główne programy publicystyczne TVN, na które zaprasza się ekspertów, polityków różnych opcji, jednostki opiniotwórcze, publicystów… Wydawałoby się, że rozmowy z nimi – w każdym czasie i okolicznościach powinny cechować: obiektywizm, profesjonalizm, spokój, panowanie nad emocjami rozmówców i prowadzących, nie dopuszczanie do awantur na wizji, powstrzymywanie się od manipulacji itp. – a więc wysokie standardy dziennikarskie i publicystyczne.

*

To, co się nie podoba, określam jako celebryctwo. Termin jest prywatny, nowy; nie ma nic wspólnego z celebrą czy celebrowaniem – księdza, biskupa albo prezydenta… Jego treść i znaczenie to znaleźć się w centrum wydarzeń – tu: rozmowy. I tak ją prowadzić, by nie tyle przedstawić, omówić, skomentować zdarzenie czy problem, lecz siebie, własną osobę, prowadzącego audycję dziennikarza czy publicystę…

Zacznę od Andrzeja Morozowskiego, z wykształcenia prawnika, kulturalnego i sympatycznego pana, który, udzieliwszy głosu rozmówcy/om, szybko im przerywa, wtrąca się, wygłasza dłuższe monologi itp., za które potem przeprasza… Goście momentami czują się bezradni – szczególnie kobiety, mniej przebojowe od mężczyzn. Ci, nie zawsze pozwalają, by im przerywano, nie ustępują, usiłują dokończyć kwestię, zamknąć temat itp. Taka wyszarpywana sobie rozmowa zwykle kończy się brakiem konkluzji, albo zapowiedzią, że „do sprawy wrócimy”.

Podobnie zachowuje się Grzegorz Kajdanowicz – szybki, emocjonalny, kategoryczny; często też przerywa rozmówcy, wchodzi w słowo, nie pozwala dokończyć zdania, bo ważniejsze jest jego dopowiedzenie… Nie inaczej prowadzi rozmowy Grzegorz Marciniak, który się czai, zadaje podchwytliwe pytania, nie czeka na odpowiedź, uderza błyskawicznie, jak skorpion. Ofiara nie ma czasu na odpowiedź, bo już pojawia się nowa kwestia i … koniec rozmowy.

Zupełnie inny jest Piotr Kraśko, ulubieniec kobiet w moim wieku, które mają naturalną potrzebę kapłana. Zwłaszcza takiego, co retorycznie troszczy się o swoich wiernych (tu: widzów), wczuwa się w ich problemy, moduluje głos (wdechem i wydechem). Zna się na melodii zdania (intonacja), umiejętnie podnosi i obniża ton wypowiedzi; wie, ja podkreślić znaczenie wyrazu i jego barwę uczuciową. Buduje nastrój rodzinno-świątynny, co pozornie służy zrozumieniu i porozumieniu, choć de facto jest działaniem na emocje widza, dla którego empatia i współodczuwanie redaktora są jak akty strzeliste. Grzeczność i układność, której szczytowym przejawem był (niepotrzebny) wywiad z kard. Dziwiszem, dziennikarz wzmacnia gestykulacją rąk i mimiką twarzy, z której – obok inteligencji – emanuje dobro i życzliwość. Redaktor K. ma dużą siłę perswazji i przekonywania; można powiedzieć – działa na wyższym poziomie manipulacji; to nic, że w dobrej sprawie… Jego gość zwykle czuję się zauroczony i zdominowany; z wyjątkiem byłych premierów – Marka Belki, czy Leszka Millera, którzy dyskretnie sobie na to nie pozwalają.

Podobnie jest z paniami… Diana Rudnik; zawsze elegancka, perfekcyjna, napięta, choć udająca luz, uśmiechnięta, choć skupiona wewnętrznie, jak pantera gotowa do skoku… Jej besserwisserstwo co rusz daje o sobie znać; a to próbą wejścia w słowo rozmówczyni/cy, dopowiedzeniem, wtrąceniem, co też bywa męczące… Dla gościa, ale i widza oczekujących, by dziennikarz był bezstronny. Nieco inaczej rozkłada akcenty wytrawna Katarzyna Kolenda-Zaleska, której stany tego typu zdarzają się rzadziej, choć i ją – od czasu do czasu – natura ciągnie do lasu… Zaletą Anity Werner jest dostojeństwo, powściągliwość, opanowanie i spokój, spod których rzadko przebijają się – trzymane w cuglach – emocje. Na tle koleżeństwa wyróżnia ją to, że „spieszy się powoli”, co u dziennikarzy jest rzadkością.

Przypadkiem osobnym, ekstraordynaryjnym – jak mawia druh Dworczyk – jest Monika Olejnik, długo świecąca gwiazda TVN oraz (w przeszłości) innych stacji. Nikt jej nie dorówna ani w tym, jak zaczyna, ani jak kończy swoje rozmowy. Ma oddanych fanów i przeciwników; ci pierwsi to ludzie emocji, nawalanki, ostrej rozmowy, w której należy gościa przygwoździć do ściany, albo wbić w fotel… Walczy o sprawę, często nie bacząc na reguły debaty telewizyjnej. Potrafi wymusić na rozmówcy potwierdzenia własnej tezy, z którą – wystarczy, że ten się zgodzi; czasem daje mu szansę na dostarczenie ‘dowodów’… Inicjuje pyskówkę, w którą z lubością wchodzi, a potem się wycofuje; lubi mieć ostatnie słowo. Ironia, szyderstwo, złośliwostka i inne przymioty ludzi inteligentnych to jej zwyczajne instrumentarium, które słodzi uśmiechem niewiniątka.

Na antypodach tego co wyżej lokują się (choć to czas przeszły!) Wiadomości oraz TVP Info, prowadzone do niedawna przez ludzi (kreatury, osobników, typy) pokroju: Ogórek, Klarenbach, Rachoń czy Kłeczek. Ich programów lepiej nie wspominać, a jeśli już to jako sądowe dowody antydziennikarstwa, anty publicystyki, manipulacji medialnej czy brutalnej propagandy – słowem przestępstw zagrożonych karami.

Dziś ci ludzie oraz ich mocodawcy (fundatorzy, sponsorzy, właściciele) występują w obronie ‘wolnych mediów’, nie biorąc pod uwagę, że przez osiem lat tworzyli ich zaprzeczenie, reprezentowali media ‘samowolne’ albo ‘swawolne’, które nie liczyły się z nikim i z niczym. A ponieważ działali na polityczne zlecenie, więc wolno im było wszystko…

*

Październikowe wybory – przynajmniej formalnie – zakończyły gorącą wojnę; TVP przestała szczuć ludzi przeciw sobie, atakować Tuska, kłamać, manipulować… i przeniosła się do niszowej tv republika. Z radia wylecieli dziennikarze-komisarze, na regionalną prasę też przyjdzie czas. Sytuacja powojenna nie pozwala jeszcze sine ira analizować ‘wolnych mediów’, które przyczyniły się do zwycięstwa demokracji. Pora jednak się im przyjrzeć, bo weszliśmy w nową fazę i sytuacja wymaga nowych instrumentów, narzędzi, strategii i taktyki – słowem zmodyfikowanych środków przekazu.

Z tego, co wyżej nie wynika, że krytykuję TVN i wolne media (bez cudzysłowu); jest mi również obce „myślenie chrześcijańskie” (z cudzysłowem), że jeśli Bóg kogoś kocha, to go doświadcza, jak Jahwe Hioba czy Abrahama… Nie oceniam, raczej opisuję, a z opisu wynika, że TVN powinno zmienić aurę, narrację przekaz itp., ponieważ znajdujemy się w nowej rzeczywistości. Narzuciło ją społeczeństwo, idąc masowo na wybory, a wcześniej na dwa marsze. Nie było tam agresji, nawalanki, chamstwa – ale spokojna narracja lidera opozycji i takaż rozmowa z wyborcami; wymiana argumentów – nie ciosów, a przede wszystkim powszechnie demonstrowana wola zmiany i chęć stania się (bycia) społeczeństwem obywatelskim.

Prywatna, choć dobrze zakorzeniona w polskich realiach stacja TVN, której przekaz jest ważny dla sporego procenta widzów, powinna włączyć się w budowanie tego społeczeństwa w sposób, jaki robią to media odpowiedzialne za wspólnotę – bez względu na ich proweniencję. Kiedy w świecie narasta niepokój, potrzebny jest przekaz spokojny, merytoryczny, pozbawiony emocji, wyważony… Próbuje się go wprowadzić do zniszczonej TVP, ale to potrwa i będzie wymagać czasu.

TVN ma swoich wiernych odbiorców, nawet jeśli są wobec niej krytyczni. Teraz powinna poszerzyć ich krąg o tych, co znaleźli się na medialnym rozdrożu, bo zakręcono im kurek z zatęchłym powietrzem i chwilowo nie potrafią zaczerpnąć haustu świeżego… Proces odstawienia i towarzyszący mu zespół dolegliwości (fizycznych i psychicznych) – to nie godziny czy dni, ale miesiące , a może lata. Ich odwyk jest dobrowolny, ale trzeba go wspomóc, ponieważ jest to „proces, który pozwala na oczyszczenie organizmu z toksyn i poprawę sprawności życiowych”[1].

*

Naród nie może się nadziwić, że nasz „strażnik konstytucji”, który według prof. Adama Strzembosza złamał ją trzynaście razy, udzielił schronienia dwu skazanym prawomocnym wyrokiem… Tymczasem ratowanie skazańców jest wdrukowane w nasz narodowy ethos, albo gen, podobnie jak chodzenie „w bój bez broni”. Wystarczy przypomnieć scenę z Krzyżaków Henryka Sienkiewicza, który od wieków, z uporem mebluje chorą, polską wyobraźnię…

Oto dzielny wojak Zbyszko z Bogdańca nawykły do niewygód i tułaczki, sprytny i silny, choć czasami brakuje mu rozumu. Bez powodu zaatakował krzyżackiego posła, za co został skazany na śmierć. Jako rycerz[2] z godnością i podniesionym czołem, w otoczeniu gapiów[3] jest prowadzony na spotkanie z własnym losem, czyli katem… W średniowiecznej Polszcze obowiązuje jednak stary, słowiański zwyczaj – oto jeśli niewinna dziewka rzuci na skazańca białe płótno, znaczy to, że pragnie go poślubić i w ten sposób ratuje przed śmiercią. Tak właśnie postąpiła Danuśka, po dwakroć wołając: „Mój ci on jest!”. Oznaczało to również wyznanie mu dozgonnej miłości…

Autor notatki (Wikipedia) dodaje ckliwie: „Uważam, że to jest niezwykły i bardzo piękny zwyczaj, ratujący ludzkie, młode, piękne i bezcenne życie. Zwyczaj, który oprócz ratunku przynosił też sercowe spełnienie”. Ale czasy się zmieniły; za Danuśkę robi dziś prezydent, Zbyszkami są panowie Kamiński i Wąsik, a w miejsce tkaniny pojawiło się białe auto z pałacu wysłane po skazanego… Obyczaj średniowieczny ten sam, choć uratowane zostały nie jedno, a dwa życia, które czas jakiś spędzą w miejscu odosobnienia, oddając się refleksji nad własnym losem.

*

Na praworządność

(fraszka)

Tańcowały dwa Michały
jeden duży, drugi mały –
przez osiem lat.
Jak ten duży zaczął krążyć,
to ten mały nie mógł zdążyć…
A teraz siedzą!

  1. Wikipedia
  2. Czyli żołnierz, który ma łeb zakuty…
  3. Kiedy we Francji ‘pracowała’ gilotyna zwana wdową, damy wykupywały miejsca siedzące, by popatrzeć, jak głowy arystokratów spadają do wiklinowego kosza. Pokazuje to A. Wajda w filmie Danton

JS

 

14 komentarzy

  1. ASC 21.01.2024
  2. Stanisław Obirek 22.01.2024
  3. Robert A. 22.01.2024
  4. Odradek 22.01.2024
    • Robert A. 22.01.2024
  5. Makary 22.01.2024
  6. slawek 22.01.2024
    • AnGor 23.01.2024
      • slawek 24.01.2024
        • AnGor 24.01.2024
  7. HK 23.01.2024
  8. Aureli Wiszar 23.01.2024
  9. Izydor 31.01.2024
  10. DRUMMER 19.02.2024