Jerzy Łukaszewski: Prezes i jego fobie8 min czytania


01.02.2024

Zdumiewające jak często Kaczyński wykorzystuje w swoich atakach na przeciwników wątek niemiecki. Doszło do tego, że i Owsiakowi zarzucono „proniemieckość”, bo Wielka Orkiestra ma konto w banku należącym do Niemców. To, że owi Niemcy kupili bank długo po tym jak WOŚP założył tam konto nie ma znaczenia. „Owsiak niemczeje!”

Jeszcze bardziej zdumiewające, że ta narracja sprawdza się w odbiorze całkiem pokaźnego procenta naszych obywateli. Wersja, że „Niemiec to nasz odwieczny wróg” sprawdzała się w PRLu, sprawdza się i dziś. Wtedy było to jednak bardziej zrozumiałe, bo II wojna byłą wciąż żywym wspomnieniem wielu ludzi. A dziś?

Pokolenia kształciły się ponoć w naszych szkołach, były w nich lekcje historii, ale chyba takie trochę „nie do końca”.
Tu zadziałało zjawisko, które kiedyś należałoby umieścić w Kodeksie Karnym, a mianowicie „polityka historyczna”. Nie mogę się nadziwić, że kłamstwa historyczne zbudowane w konkretnym politycznym celu przeniknęły tak do umysłów, że dziś niemal nikt nie próbuje nawet ich podważać.
A żal, bo stosunki polsko-niemieckie w ciągu ostatniego tysiąca lat obfitują w nader ciekawe momenty i szkoda, że tak niewiele osób zdaje sobie z nich sprawę. Przytoczmy choć kilka z nich.

Bitwa pod Cedynią. Jasna sprawa – Niemcy pod dowództwem Hodona najechali Polskę i dzielny książę Mieszko musiał im złoić skórę. Proste i oczywiste, prawda?
Robi się trochę mniej oczywiste, kiedy pogrzebiemy w atlasie historycznym, a ten pokaże nam, że w 972 roku Cedynia nie leżała w granicach państwa Mieszka, lecz w państwie Pyrzyczan, które właśnie Mieszko regularnie najeżdżał, by zdobyć drogę do ujścia Odry, co dałoby mu wpływ na szlaki handlu morskiego. Ten sam pomysł miał margrabia Hodon, który najechał Pyrzyczan i starł się pod Cedynią ze … swoim konkurentem Mieszkiem. Winą Hodona było to, że postąpił wbrew woli cesarza, który za odpowiednią opłatą zezwolił Mieszkowi na jego manewry, a nie udzielił takiej zgody Hodonowi. Obaj zresztą musieli się potem stawić przed cesarzem, który zastosował wobec obu „kary umowne”.

Kolejny bohater narodowy zasłużony w walkach z „niemieckim najeźdźcą” – Bolesław Krzywousty. Pomijając legendy, które dla jego chwały zbudowano (sam też doceniał PR, skoro zatrudnił Galla Anonima, by ten wychwalał go pod niebiosa w kronice) takie jak słynna „bitwa na Psim Polu” jakoś rzadko wspomina się, że ów książę częściej, niż walczył z obcym najazdem sam był najeźdźcą. To on, często bez najmniejszej przyczyny atakował sąsiadów nie odnosząc żadnych długoterminowych korzyści ani materialnych ani politycznych.

Kiedy Krzyżacy zajęli Pomorze wydawałoby się, że sprawa wrogości jednej nacji do drugiej jest jasna i oczywista. Tylko, że nie.
Krzyżacy wyrżnęli spory procent mieszczan gdańskich i tym ofiarom stawia się dziś pomniki pt. „Tym co za polskość Gdańska”. I jakoś nie wspomina się, że ci mieszczanie nie walczyli o żadną polskość. Wręcz przeciwnie, oni chcieli poddać Gdańsk … Brandenburgom. Czemu się o tym nie wspomina? Zapytajcie „polityków historycznych”.

Wiemy, że za Kazimierza Jagiellończyka Pomorzanie zbuntowali się przeciw zakonowi i wyrazili chęć wejścia w skład królestwa Polski. Przewodził im niejaki Jan Bażyński. Tak mówią.
Nieco bardziej dociekliwi stwierdzają po sprawdzeniu, iż człowiek ten nazywał się nieco inaczej, a mianowicie … Johann von Bayssen. To była zamożna niemiecka rodzina, która posiadała majątki głównie na Warmii aż po wiek XIX. Bażyńskim zaczął się nazywać dopiero jego wnuk i tylko ta jedna linia przyjęła polską formę nazwiska, reszta pozostała przy starej.

A więc Niemcy przeciw Niemcom – Krzyżakom? Jak najbardziej. I to właśnie ci Niemcy chcieli zostać poddanymi Jagiellończyka. Owszem, na pewnych warunkach, a mianowicie zażądali (a król Kazimierz się zgodził) pozostawienia na terenie Pomorza … prawa, które wprowadzili tam Krzyżacy. Uważali, że jest lepsze i korzystniejsze dla wszystkich od tego, które obowiązuje w Polsce. Mieli rację, co można było stwierdzić choćby po tym, że magnaci pomorscy bywali bogatsi od ukrainnych, choć kaszubskie piaski nijak się mają do czarnoziemów.
Sprawa jest warta uwagi i dziś, bo pies pogrzebany był w tym, że Krzyżacy wprowadzili dobre, sensowne prawo po czym go … nie przestrzegali.

Rzadko w szkołach uczy się o entuzjazmie jaki panował wśród niemieckiego społeczeństwa w czasie powstania listopadowego. Był on oddolny i tak silny, że droga przez Niemcy do Francji była dla polskich uchodźców niezwykle łatwa. Noclegi u gościnnych Sasów, dokarmianie bez żądania zapłaty, to jeszcze nie wszystko. Polscy emigranci na tyle zawładnęli wyobraźnią Niemców, że zaczęły powstawać poświęcone im dzieła sztuki np. w 1831 roku słynny obraz Dietricha Mantena „Finis Poloniae”, czy skomponowany w 1835 r. utwór fortepianowy Alberta Lortzinga „Pole und sein Kind”.

Po powstaniu styczniowym Prusy zmuszone do tego traktatem z Rosją (którego bały się odmówić) wytoczyły proces obywatelom pruskim biorącym udział w walkach z Rosją. Proces ten opisałem z grubsza w książce „Pomorza historie mniej znane”, a to dlatego, że był on ze wszech miar wyjątkowy. Prusy wypełniły traktatowy obowiązek, jednak przebieg i wynik procesu pokazywał, że było to tak naciągane, że tylko bardzo naiwny ktoś mógł wziąć to na serio. Wprawdzie wydano 7 wyroków śmierci, ale wyłącznie wobec tych , których … na procesie nie było. Innym zaliczono czas śledztwa i wyszli niemal natychmiast na wolność. Sławni niemieccy adwokaci zgłaszali się, by za darmo bronić oskarżonych, zdarzało się, że i profesorowie prawa z uniwersytetu, a sędzia główny nie widział powodu, by nie zwolnić jednego z oskarżonych, który wyraził chęć udania się do … Karlsbadu na wypoczynek. Naprawdę trzeba dużo złej woli, by nie dostrzec po czyjej stronie była tu sympatia i społeczeństwa i wielu państwowych urzędników.
Dodając do tego J.I. Kraszewskiego, który prowadził szeroko zakrojoną działalność na rzecz Polski i Polonii mieszkając w Dreźnie bez żadnych restrykcji ze strony tamtejszych władz, otrzymamy nieco inny obraz stosunków między Polakami, a Niemcami w przeszłości.
Oczywiście, były i złe chwile. Epoka bismarckowska jednak też nie jest właściwie przedstawiana w szkolnych podręcznikach. Wałkuje się bez przerwy polską martyrologię, zamiast poddać szerokiej analizie zjawisko nacjonalizmu, które właśnie wtedy zaczęło wchodzić do oficjalnej polityki władz, nie tylko pruskich. Nasi politycy też nie byli lepsi, choć nie mieli żadnych możliwości krzywdzić innych. Np. odmawiali uznania istnienia narodowości ukraińskiej nazywając ją „narodowością urzędową”, Chorwaci twierdzili, że Serbowie nie są narodem, bo nie mają … „odpowiedniej struktury społecznej” itd.

Pruskie szykany z podtekstem narodowościowym wymierzone były we wszystkie mniejszości żyjące w granicach Prus – Polaków, Duńczyków, Serbów itp., o czym jakoś rzadko się w naszych szkołach wspomina. Obowiązująca narracja ukazuje nam te sprawy jak gdyby to była walka z polskością i nic poza tym. A szkoda, bo wystarczyłoby uczyć o bankructwie (nawet dosłownym) idei Hakaty, by dało to trochę do myślenia wszystkim krzyczącym „Polska dla Polaków” (ziemia dla ziemniaków, a księża na księżyc).

Jeśli trudno nam zrozumieć otumanienie niemieckiego społeczeństwa w okresie hitlerowskim, popatrzmy po naszym własnym, a szczególnie jego sporej części, która oszołomiona przez prezesa i akolitów uwierzy w każdą brednię , którą jej podsuną. Przecież to to samo zjawisko i w skrajnym przypadku może prowadzić do podobnych skutków. Doskonale pokazywała ten problem wystawa w świeżo zorganizowanym w Gdańsku Muzeum II Wojny Światowej. Niestety, zaraz po przejęciu władzy przez PiS wróciliśmy do PRLowskiej narracji, że II wojna to napad Niemiec na Polskę i nic więcej. Tak zubożony przekaz działa właściwie na szkodę odbiorcy nie pozwalając mu dostrzec istotnych szczegółów tamtych wydarzeń, ważnych także dla człowieka współczesnego, jeśli nie ma on wciąż popełniać tych samych błędów.

Nauka historii nie jest wbrew pozorom łatwa. Potrzeba jednak prowadzić ją inaczej, niż dotąd jeśli ma spełnić swoje zadanie (magistra vitae). Mówiąc o konfliktach między narodami musi nas nauczyć kiedy i dlaczego one się zdarzają i czy da się ich unikać. Przede wszystkim zaś tego, że nie ma „wiecznych wrogów” i wiecznych przyjaciół. Tacy bywają tylko w zakłamanej, politycznej wersji historii.
Oczywiście pan prezes di tutti prezesi będzie dalej robił swoje, bo ma w tym swój brudny interes nie mający nic wspólnego z interesem większości normalnych obywateli.
Warto jednak od czasu do czasu uświadomić sobie na czym polega to świadome przekłamanie, by nieco zmniejszyć wpływ kłamstw na nasze codzienne życie.

Jerzy Łukaszewski

Print Friendly, PDF & Email
 

7 komentarzy

  1. PIRS 01.02.2024
    • j.Luk 01.02.2024
  2. WaszeR Londyński 02.02.2024
  3. Zbigniew 02.02.2024
  4. slawek 03.02.2024
  5. j.Luk 04.02.2024
    • WaszeR Londyński 05.02.2024