Andrzej C. Leszczyński: Normalność10 min czytania


22.04.2024

1.

Problem ten ma charakter nie tylko i nie przede wszystkim teoretyczny. Jest obecny w sporach i kwalifikacjach politycznych (Zbigniew Szczypiński jakiś czas temu pisał o potrzebie stosownych badań osób pretendujących do sprawowania władzy), moralnych, bywa że i religijnych. Nabiera czasami znaczenia czysto prywatnego, egzystencjalnego, gdy każe z desperacją, przed lustrem, pytać o własną normalność. Ta zazwyczaj określana jest przez stan umysłu: człowiek normalny, czyli zdrowy psychicznie (i odwrotnie: nienormalny, tzn. kwalifikujący się do psychiatryka). Medyczne kwalifikacje bywają zresztą stosowane także w odniesieniu do innych zjawisk, zdarza się słyszeć zacietrzewione opinie mówiące o chorej sztuce (w nazistowskich Niemczech mówiono o sztuce zwyrodniałej, entartete Art.), modzie itp.

Istotę choroby psychicznej można uchwycić porównując ją z chorobą cielesną. Pamiętam opinię, jaką w swoim czasie wyraził znany amerykański psychiatra Thomas Szasz mówiąc, że chorobę fizyczną się ma, a chorym psychicznie się jest. Mam grypę, nadciśnienie bądź nowotwór – jestem wcieleniem Boga (bóstwa), depozytariuszem prawd ostatecznych, zbawcą ludzkości bądź narodu. Chodzi tu najwyraźniej o takie choroby, w których gubi się różnica miedzy myślą czy fantazją a realną rzeczywistością. Jeśli są to stany trwałe, określa się je zazwyczaj mianem psychoz (krótkotrwałe łączą się czasami także z upojeniem alkoholowym bądź natchnieniem twórczym).

Chcę mówić nie o kwalifikacjach ściśle medycznych, lecz szerszych, kulturowych. O tym, kto w społecznym odbiorze bywa uznawany jest za normalnego, a kto za nienormalnego. Obydwa te wyrażenia w wyraźny, dający się usłyszeć sposób nawiązują do pojęcia normy. Greka łączy to wyrażenie z miarą, probierzem, kryterium (kritérion). Podobnie łacina, gdzie norma to pierwotnie węgielnica, przyrząd do wytyczania określonych pomiarów. W ogólnej postaci norma jest pojmowana jako zasada, reguła, prawo. Z normy – pisze filozof i prawnik, prof. Czesław Znamierowski („Oceny i normy”) – dowiadujemy się, jakie cechy ma mieć (powinien, ma prawo, wolno mu) pewien przedmiot czy stan rzeczy […]. W ten sposób norma może być miernikiem rzeczy już istniejących, może być też wskazaniem, jak ukształtować rzecz.

2.

Chciałbym najpierw wspomnieć o dwóch normach, które nie znajdują większego odzewu społecznego. Pierwsza z nich odwołuje się do ludzkiej natury. Człowiek normalny to ten, kto poznał własną tożsamość i zaakceptował ją. Przypomina to trochę sceny z sesji terapeutycznych, gdy pacjent nakłaniany jest do powtórzenie: taki jestem, lubię siebie. Czegoś podobnego doświadczałem wiele lat temu podczas spotkań i ćwiczeń w kręgu gdańskich buddystów. Nienormalność byłaby więc jakąś formą „zewnątrzsterowności”, wyrzeczeniem się własnej natury i odnajdowaniem siebie poza sobą – w kulturze, religii, etyce (nie w moralności, ta jest wewnętrzna) itp. Nasuwa się tu sporo wątpliwości. Czy w ogóle istnieje coś, co można określić samoistną, niezależną od kultury naturą człowieka? Jeśli istnieje – jak można przy braku dystansu do siebie ją poznać? A poza wszystkim: jeśli nawet da się ją jakoś poznać, czy warta jest automatycznej akceptacji? Dziewiętnastowieczny pisarz Henri-Frederic Amiel wyraził się krótko: odgaduję siebie, ale się na siebie nie zgadzam. Powyższą niezgodę można odnieść do ludzkiego gatunku, o czym pisał Józef Maria Bocheński (o. Innocenty). W posłowiu do niewielkiej książeczki pt. „Ku filozoficznemu myśleniu”, w której opisywał duchową wyjątkowość człowieka, odcina się od swoich wcześniejszych stwierdzeń: Jestem teraz przekonany, że zgodnie z wynikami wszystkich nauk, od astronomii do psychologii, człowiek nie jest wyjątkiem w przyrodzie, ale jej częścią. Widzę też jaśniej niż dawniej, że człowiek jest wyjątkowo złym i okrutnym stworzeniem.

Odwrotnością normy naturalnej jest ta, która za kryterium normalności bierze wierność wartościom. To norma aksjologiczna, przekraczająca stan naturalny na rzecz indywidualnie rozpoznawanych powinności. Łączy się z nonkonformizmem, bywa że heroizmem, zwłaszcza wtedy, gdy tak pojętej normalności przeczy społeczne otoczenie, naród (często przywołuje się, jako przykłady, postawy Tomasza Manna czy Zbigniewa Herberta). Lapidarnie wyraził to Artur Schopenhauer: Najmniej wartościowym rodzajem dumy jest duma narodowa. Kto bowiem się nią odznacza, zdradza brak cech indywidualnych. – Jednak i w tym wypadku nie brakuje wątpliwości. Czym są wartości i jak istnieją (obiektywnie czy subiektywnie?). Kto i jak może uzasadnić swój aksjologiczny wybór? Jak uniknąć pokusy ograniczenia demokratyzmu, wyłączenia pewnych kwestii z demokratycznych procedur, co oznaczałoby – widoczną także w Polsce – tyranię aksjologiczną, przede wszystkim religijną. Wierzący – pisała o tym Marta Nussbaum – potrzebują pewnej grupy innych istot ludzkich, przeciwko którym mogą się jednoczyć. W wielu społeczeństwach europejskich rolę tę odgrywali Żydzi.

3.

Więcej uwagi chcę poświęcić normie, która zdaje się dominować w społecznej rzeczywistości. Nie mówi ani o naturze, ani o wartościach. Odwołuje się do tego, co przyjmowane i uznawane przez większość – co przeciętne, typowe, średnie, dominujące. Czyli uchwytne statystycznie. Norma ta ma charakter socjocentryczny, co oznacza prymat My nad Ja. Ciekawe, że do takiego właśnie ujęcia ograniczają pojęcie normy słowniki i encyklopedie. W „Słowniku socjologii i nauk społecznych” pod redakcją Gordona Marshalla (PWN, 2005) czytamy, że norma to […] aprobowana przez większość członków danej grupy lub społeczeństwa zasada określająca, jakie zachowanie jest w danej sytuacji społecznie akceptowane lub nieakceptowane. Podobnie „Oxfordzki słownik filozoficzny” pod redakcją Simona Blackburna (KiW, 1998) opisujący normę jako […] pewną regułę zachowania czy pewien określony jego wzorzec; odstępstwo od niej wystawia daną osobę na krytykę.

Człowiek normalny definiowany za pomocą tak rozumianej normy to ktoś typowy, przeciętny, swój (badania pokazują, że większość ludzi uznaje za normalne to, co dostrzega u siebie). Nienormalność będzie więc oznaczała odmienność, inność, obcość, to wszystko, co pozostaje w mniejszości jako przyrodniczy kaprys (freaks of nature). Pisze Emil Durkheim („Zasady metody socjologicznej”): […] typ normalny pokrywa się z przeciętnym, a każde odchylenie od tego wzorca zdrowia jest zjawiskiem chorobliwym. Trudno nie zauważyć związku podobnych ujęć z profesją ich autorów: są socjologami, co oznacza perspektywę społeczną, nie indywidualną. Mam przed sobą książkę znanego socjologa, Jana Szczepańskiego, zatytułowaną „antysocjologicznie”: „O indywidualności” (Inst. Wyd. Związków Zawodowych, 1988). Jednak i tu więcej o społeczeństwach niż o indywiduach. Pisze profesor o zachowaniach odchylonych od normy, czyli dewiacjach. Zachowania odchylone zrywają kontynuację wzorów tradycyjnych, są oznaką lekceważenia i nieposzanowania uznanych wartości, grożą degradacją uznanych wartości i symboli […]. Aż się prosi, by przytoczyć zjadliwy komentarz Chantal Delsol, założycielski słynnego paryskiego Instytutu Badań im. Hannah Arendt: Przekonanie inne od panującego w ogóle nie jest przekonaniem, ale oznaką debilizmu, bo tylko panująca opinia może szczycić się tym, że nadaje sens myśleniu i działaniu. Przeciwnika nie wtrąca się do więzienia, lecz uważa za idiotę. Rzeczywiście, taka właśnie jest grecka etymologia tego słowa (idiótes to indywidualność, poszczególne istnienie; idios – własny, osobisty, odrębny).

Jednostronność normy statystycznej próbował przezwyciężyć Florian Znaniecki. W pracy zatytułowanej „Ludzie teraźniejsi a cywilizacja przyszłości” rozróżniał dwie postaci nienormalności. [1] nadnormalność, odchylenie wzwyż właściwe osobom wybitnym (artyści, naukowcy), oraz [2] podnormalność, odchylenie w dół (przestępcy, chorzy psychicznie).

4.

Opozycja między socjocentryzmem (kolektywne My) i indywidualizmem (Ja) jest trwale zakorzeniona w kulturze. Pisał o tym wybitny badacz zjawisk kulturowych Georg Simmel: Cała historia społeczeństwa odbija się w uderzających konfliktach, kompromisach, powoli zdobywanych i szybko traconych, między socjalizacyjną adaptacją do społeczeństwa i jednostkowym odbijaniem od jego roszczeń. Tracone kompromisy, o których wspomina Simmel, oznaczają zawsze zwycięstwo kolektywizmu piętnującego odmienności jednostkowe. Lekarz i historyk medycyny, prof. Romuald W. Gutt w książce pt. „O chorych i zdrowych” ujmuje rzecz bez niedomówień: Inny to ktoś, kto odbiega od przeciętnej normy środowiskowej pod względem upodobań, trybu życia, ubioru, budowy ciała, sposobu reagowania na określone bodźce. Jeśli odbiega od normy, jest tym samym anormalny. Człowiek jako istota społeczna raczej nie realizuje się w relacjach podmiotowych: Ja – Ty. Częściej wybiera przynależność do anonimowej zbiorowości (My). Wiele mówi tytuł – napisanej w roku 1982, po wyjeździe z ogarniętej wspólnotową euforią Polski do Paryża – książki Adama Zagajewskiego „Solidarność i samotność”. Trudno też nie pomyśleć o ostatniej zwrotce „Murów” Jacka Kaczmarskiego, w której śpiewak […] Patrzył na równy tłumów marsz,/ milczał, wsłuchany w kroków szum,/ a mury rosły, rosły, rosły,/ łańcuch kołysał się u nóg.

Powtarza się nieszczęsna sekwencja. Socjocentryzm prowadzi do mediocentryzmu, pochwały średniości („być w środku i nie wychylać się”). Niedaleko stąd do mediokracji, rządów ludzi przeciętnych („swoich”). A niedługo potem – do klasycznej autokracji: konieczny jest prowadzący średniaków, schlebiający im wódz. Nawet rządy demokratyczne nie mogą uwolnić się od politycznego populizmu. Trudno czasami odróżnić, czy chodzi o utrzymanie władzy dla niej samej, czy o utrzymanie jej po to, by móc choćby częściowo zrealizować zakładany program – tak czy siak koniecznością stało się branie pod uwagę wyników zlecanych na bieżąco badań sondażowych.

Kolektywistyczne ciągoty widoczne są w Polsce od dawna. „Kupą mości panowie” – pisała o tym Jolanta Brach-Czajna – to stała wykładnia polskiego pojmowania wolności i odwagi. Gdy własną opinię wypowiada ktoś publicznie, winien liczyć się z rekcją obrażonej grupy, wspólnoty wyznaniowej itp. Andrzej Kijowski uchwycił paradoks polskiego dążenia do wolności idącego w parze z niechęcią do pluralizmu – Polacy chcą być wolni i jednomyślni. Chcę przywołać wypowiedź wybitnej artystki, Magdaleny Abakanowicz: Moje pokolenie ma doświadczenie tłumu, który wielbił Hitlera, Stalina, potem odkrywał, że byli to mordercy, i nienawidził. Tłumu, który szedł na manifestację, bo kazano. Tłumu, który niszczył na komendę. Tłum jest jak bezgłowy organizm. Jest zawsze groźny, wystarczy jedno słowo, żeby ludzie w tłumie zaczęli ze sobą walczyć, niekoniecznie wiedząc, dlaczego.

5.

Oto co mówi Timothy D. Snyder (Yale University) pytany przez dziennikarza, jak to się stało, że masowe zabijanie ludzi uznawano za coś normalnego? – Nam wydaje się ono nienormalne. Ale gdyby wtedy Holocaust powszechnie wydawał się nienormalny, toby do niego nie doszło. Prawie nie znamy Niemców, którzy w czasach Holocaustu mówili: „Ależ to nie jest normalne!”. Była wyobcowana garstka tak uważających. I to oni byli wtedy nienormalni. […] Ludzie dokonujący Holocaustu byli światli i inteligentni. […] Dlaczego wierzyli w tę ideologię? Dlaczego wierzyli, że świat trzeba zmienić na korzyść swojej grupy i że to jest moralne i każda metoda jest dozwolona? Taki sposób myślenia jest nam mniej obcy, niż się wydaje. Nie sądzę, żeby np. Amerykanie byli w stanie od razu masowo zabijać Żydów, ale zastanówmy się, ilu Amerykanów martwiło się o los dziesiątek tysięcy Irakijczyków zabitych podczas nielegalnej wojny? […] A o milionach Wietnamczyków zabitych podczas wojny wietnamskiej? Dla nas Wietnam to trauma, bo straciliśmy 60 tys., ale zabiliśmy o wiele więcej. To nie był Holocaust oczywiście, chodzi tylko o to, że my też potrafimy widzieć straty wyłącznie po własnej stronie, a zapominać o innych.

Andrzej C. Leszczyński

 

2 komentarze

  1. ohir 25.04.2024
    • ohir 25.04.2024