Ernest Skalski: Na wojence nieładnie, w muzeum ładnie19 min czytania

2017-04-24.

Byłem, widziałem, spodobało mi się, mam uwagi. To o Muzeum II Wojny Światowej. Zwiedzałem przez cztery godziny. Ostatniego dnia za dyrekcji profesora Pawła Machcewicza, wiedząc że w tym właśnie czasie sprawa muzeum staje na wokandzie NSA. Liczyłem się z możliwością wyroku takiego jaki zapadł, choć jeszcze nie byłem tego pewny.

Wyszedłem poruszony, pod wrażeniem. Mimo, że nic w tym muzeum mnie nie zaskoczyło. Oczywiście wiele tam było rzeczy nigdy przeze mnie niewidzianych, faktów, których przedtem nie znałem. Jednakże nic nie było dla mnie odkryciem, absolutnym zaskoczeniem, nic nie skłaniało mnie do zmiany poglądów, nie otwierało nowych horyzontów i tp.

Tekst ten jest – przepraszam – egocentryczny. Ale to jest moja osobista opinia, więc o osobie autora tej opinii słów parę.

Siedem dekad po

Jestem nietypowym zwiedzającym Muzeum II WŚ, bo ja tę wojnę przeżyłem i nawet niemało pamiętam. Miałem dziesięć lat gdy się skończyła. A tych, którzy w jej czasie byli starsi i mają dorosłe wspomnienia jest już tak mało, że ówczesny gówniarz stara się uchodzić za weterana. I czasem go tak traktują.

Pamiętam jak wyglądali żołnierze wszystkich armii, które się przewalały wówczas przez Polskę. I to również w takich mundurach jakich nie demonstrują manekiny w muzeum. Rozróżniałem Wehrmacht, Luftwaffe, Ordnungspolizei, Feldgendarmerie z blachami na łańcuchu, Bahnschutzpolizei. Pepeszę – tu muzealny eksponat – dał mi na jakiś czas do zabawy sowiecki żołnierz. Patefony na korbkę były normalnym sprzętem. Mieliśmy taki. Walizki były, jak te z muzeum, chyba z tektury oklejonej papierem, wzmocnione drewnianymi listwami. Jednym słowem, odnajdywałem materię czasu wojny, w tym zakresie, w jakim się z nią stykałem. To wzmacnia poczucie autentyzmu całości. Już mało kto ma okazję do tego rodzaju konfrontacji. Lecz z drugiej strony, chyba jeszcze mniej jest takich, którzy dopiero tu dowiadują się, że w ogóle było coś takiego jak druga wojna światowa. Każdy konfrontuje muzeum ze swoja wiedzą i z wyobrażeniem o IIWŚ jakie już ma.

I pod tym względem jestem tu widzem nietypowym, bo niezależnie od tego co sam jako dziecko widziałem i słyszałem, dość dużo o wojnie wiem. Zawsze się interesowałem historią i studiowałem ją. W ciągu sześciu dekad w dziennikarstwie często korzystałem z okazji by coś z nią związanego napisać. Więc i przeczytać, czy porozmawiać, dopóki było z kim. Jeszcze więcej bym wiedział, gdybym zdążył przeczytać wszystkie książki o tej wojnie, które kupuję – ze dwa metry bieżące półek. Trochę więc było tak jak bym szedł do muzeum, żeby zetknąć się z kimś/czymś o kim/czym od dawna już wiem bardzo wiele.

O Traktacie Wersalskim, choćby, czy innych istotnych sprawach, wiem znacznie więcej niż jest mi w stanie przekazać muzeum, ale chcę TO zobaczyć, skoro nie było mnie na konferencji w Wersalu, ani w okopach Stalingradu. Zobaczyć; ludzi, wnętrza, plansze, filmiki oryginalne i współcześnie robione, rekwizyty. Mamy tu najwyższe szczeble polityki i egzystencję żołnierzy na froncie i w obozach jenieckich. Życie codzienne, w które wtargnęła wojna, niemieckie obozy pracy i zagłady oraz wywózki na Sybir.

Po czterech godzinach wyszedłem skołowany, z przeświadczeniem, że wiele przeoczyłem, że chętnie bym spędził tu cały dzień, z przerwami na kawę, posiłek, odprężenie w wygodnym fotelu, na zapleczu, które jeszcze nie funkcjonuje. A może i kilka dni bym przeznaczył. Lecz podstawowy widz spędzi tu te cztery godziny i twórcy musieli to uwzględnić Nie zobaczy wszystkiego, trudno założyć co zobaczy a co przeoczy, lecz niezależnie od tego powinien wynieść stąd podstawowe przesłanie; WOJNA TO ZŁO! I poznać mechanizm dochodzenia do tego zła. Muzeum – ostrzeżenie. I chyba o to chodziło. Nie ma tu nic z atmosfery dziarskich piosenek: „Jak to na wojence ładnie” ani „Pałacyk Michla, Żytnia, Wola”.

Matki i wnuki

W listopadzie 1980 roku, w warunkach przejściowej półwolności po Sierpniu, można było całkiem swobodnie dyskutować o 150-leciu wybuchu Powstania Listopadowego, odpowiadając na tytułowe pytanie książki Tomasza Łubieńskiego; „Bić się czy nie bić?” I wtedy to zdałem sobie sprawę, że zupełnie inaczej odpowie na to pytanie późny wnuk powstańca, który zginął, broniąc pod generałem Sowińskim szańców Woli, a inaczej matka powstańca zabitego na tejże Woli przez siepaczy Kamińskiego czy Dirlewangera.

Wtedy gdy to pisałem, jeszcze trochę tych matek żyło. Teraz reprezentuje je to muzeum. Krytykowane jest zaś z pozycji późnych wnuków, chcących się ogrzać sławą swych przodków. Każdy kolejny zbrojny zryw, od Konfederacji Barskiej do Powstania Warszawskiego, wybuchał – gdy dorastało pokolenie, które nie odczuwało osobiście i świadomie ciężaru poprzedniego zrywu. Któremu mogło się wydawać, że „na wojence ładnie”. A tu minęły już dwa pokolenia. Muzeum otrzeźwia. A osiągnie swój cel, jeśli ten kto je zwiedzi, przynajmniej przez jakiś czas, będzie potem z zażenowaniem oglądał amatorskie rekonstrukcje bitewne IIWŚ, gdzie co poniektórzy teatralnie padają na ziemię, a potem wszyscy idą na piwo.

Gdy dorastałem, wszędzie dookoła byli weterani z rozmaitych teatrów wojennych. W Moskwie, na studiach, wśród nieco starszych kolegów, po wojsku, byli i tacy, którzy zdążyli jeszcze trafić na front. I tu i tam nie kwapili się do opowiadania o wojnie i o tym co na niej robili. Czasem, przy wódce, podpuszczeni… Żadne tam wyczyny! Dla nich wojna to był strach, zmęczenie, brak snu, głód, mróz, upał, bezsens, grubiaństwo. Myślę, że by się odnaleźli w tym muzeum.

  • W Muzeum II WŚ Niemiec to Niemiec. Faszyści i nazi występują zgodnie ze swym historycznym znaczeniem. Nie zastępują Niemca.
  • Doskonale widać kto był katem i kto ofiarą.
  • Polski jest w muzeum ile trzeba. Dużo.

Jest integralnie wpleciona w narrację całości. Stefan Kisielewski obruszał się na określenie „Polska wojna obronna 1939”, bo uważał, że on, w szeregach Wojska Polskiego, we Wrześniu ’39, walczył w Drugiej Wojnie Światowej! Zaakceptowałby więc zapewne założenie tego muzeum. Obejmuje ono wojnę naprawdę światową, łącznie z japońską agresją na Dalekim Wschodzie i Pacyfiku oraz z włoską w Abisynii.

Polak, który o tej wojnie ma tylko hasłowe pojęcie, zobaczy tutaj, że byliśmy częścią wydarzenia, które ogarnęło świat. Dość ważną ze względu na położenie w centrum działań wojennych i jako miejsce gdzie i o które się wojna w Europie zaczęła. A także byliśmy rozstrzyganym na najwyższym światowym szczeblu – Teheran, Jałta, Poczdam – problemem przy jej zakończeniu. Tego samego dowie się przybysz z Chile i Kamerunu, który tu może zdobyć podstawową wiedzę o tej egzotycznej dla niego wojnie i w jej kontekście Polska okaże się krajem ważnym.

I komu to, do cholery, przeszkadza!?

Najliczniejsi zagraniczni goście to w Gdańsku Niemcy i Rosjanie. Ci drudzy właściwie to byli, dopóki nie zamknęliśmy ruchu przygranicznego z obwodem Kaliningradu. Obie te nacje mają swój ugruntowany obraz Drugiej Wojny. Dla przeciętnego Rosjanina to co tutaj się dowie o swoim kraju to szok. Większość ich to z oburzeniem odrzuci. Ale przynajmniej zobaczą, że ich obraz nie jest jedyny. Może się zaczną zastanawiać. Choćby niektórzy. Wydaje mi się, że z moimi sowieckimi weteranami – kolegami ze studiów, przy wódce, mógłbym spokojnie pomówić, czy nawet posprzeczać się o pakt Mołotow-Ribbentrop, czy o zniszczenie Gdańska, w którym mieści się muzeum. Ale ostatnich dwóch widziałem w Moskwie dwadzieścia lat temu i wiem, że nie żyją. Z Niemcami, uczonymi o wojnie w duchu politycznej poprawności, nie powinno chyba być większych problemów interpretacyjnych, Ale może się mylę.

Res gestae Polonorum?

Zakładam, że zdaniem krytykujących muzeum z pozycji aktualnej polityki historycznej, powinno ono mówić głównie, jeśli nie wyłącznie, o wojnie w Polsce i o Polsce w wojnie, zapełniając tą treścią zdecydowaną większość kubatury, jedynie z marginalnymi odniesieniami do innych uczestników wojny. Można by i tak, ale to byłoby inne muzeum: Polska a IIWŚ. Przybysz z zagranicy, który chce się zapoznać z Polską, niekoniecznie musiałby zainteresować się nią w aspekcie wojny, o której już swoje wie. Jest tyle innego do obejrzenia.

Paryż. Pierwszy raz tam byłem – zapowiedziałem, że to tekst osobisty – w roku 1987. Pracowicie zaliczałem Luwr, d’Orsay, Centre Georges Pompidou, muzeum Picassa, katedrę Notre Dame. Potem bywałem dość często z przeświadczeniem, że wszystko mogę, ale już niczego nie muszę. Za którymś razem wjechałem na Wieżę Eiffla, za innym przepłynąłem statkiem po Sekwanie. A Musee de l’Armee zaliczyłem dopiero za ostatnim (?) pobytem, dwa lata temu i to w ramach umowy z żoną, że przedtem obejrzymy muzeum Rodina. Polecam. Przy czym o ile do Luwru praktycznie nie sposób wejść bez Internetu, to w armijnym bilet kupuje się bez problemu w kasie. I tłoku nie ma, bo większość przychodzi tam nie dla dział i mundurów, ale dla Les Invalides z grobem Napoleona i paroma innymi.

Moskwie każdy śpieszy do Galerii Tretiakowskiej. Potem jest kolej na bogate muzeum im. Puszkina ze wspaniałą sztuką zachodniej Europy. Kolejna wystawa w Maneżu. No i Kreml z zestawem atrakcji, a dla amatorów, Mauzoleum Lenina. I jest też w mieście aż dziesięć różnych muzeów wojennych. Centralne Muzeum Sił Zbrojnych Federacji Rosyjskiej, to za moich czasów było Muzeum Armii Czerwonej. Byłem przez kilka lat studentem historii na uniwersytecie moskiewskim, a nie mogę sobie przypomnieć czy je widziałem. Pamiętam natomiast bardzo dobrze wędrówkę po polu bitwy pod Borodino, bo to był event rosyjsko–francuski z komponentem polskim. Międzynarodowość tego miejsca zaznacza, przy pięćdziesiątce pomników rosyjskich pułków, postawiony w stulecie bitwy pomnik Napoleona.

I wreszcie, szybki wyskok z Brukseli, w której pewnie też jakieś wojenne muzeum się znajduje, na pole bitwy pod Waterloo. A tam przegrany Napoleon uhonorowany bardziej niż zwycięzcy; Wellington i Bluecher. I do kolekcji; oglądany przez zwiedzających Lipsk, gigantyczny pomnik „bitwy narodów”, poświęcony wszystkim – Bóg mi powierzył honor Polaków… – kilkunastu, którzy w niej uczestniczyli. Tak to bowiem jakoś wychodzi, że z perspektywy historii wojen większe zainteresowanie budzi to co dotyczy wszystkich uczestników niż tylko to co pokazuje jedna strona konfliktu.

Serbowie do dziś przeżywają traumę po przegranej bitwie z Turkami Na Kosowym Polu. W roku 1389! Potem były wieki tureckiej niewoli, a później także niewiele wesołego. Serbowie stali się wsobnym historycznie narodem. Emocje zrodzone przez złe historyczne doświadczenie utrudniają im racjonalne postępowanie. Takim wsobnym narodem są przez dwa tysiąclecia „wieczni tułacze”, Żydzi, zdruzgotani w zeszłym wieku przez Holocaust. Są też Rosjanie, którzy chyba przez pięć wieków nie otrząsnęli się po ponad trzywiekowym panowaniu Mongołów i pozostają mentalnymi niewolnikami. Polacy stali się historycznie wsobni, utraciwszy Rzeczpospolitą Obojga Narodów. W ciągu niecałego pokolenia, za Drugiej RP, nie zdążyli się pozbyć kompleksu niedocenienia w roli bohatera i ofiary. Zaś po roku 1989 nie pozbyliśmy się go wszyscy. I widzimy to, między innymi, przy podejściu do Muzeum II Wojny Światowej.

Zadęcie z powodu naszej narodowej wyjątkowości, połączone ze strachem przed skonfrontowaniem się z otaczającym światem. Zarzut jaki stawia w Rydzykowym „Naszym Dzienniku” Anna Zechenter z krakowskiego oddziału IPN: „…zbrodnia katyńska stopiona zostanie w jedno z niemieckimi zbrodniami na sowieckich jeńcach wojennych”. Pod pojęciem Zbrodni Katyńskiej rozumie się rozstrzelanie w Katyniu, Charkowie, Twerze, Kijowie i Mińsku około 22 tysięcy osób. Jeńców sowieckich było 5,7 miliona z czego Niemcy różnymi sposobami, w tym głodem, zamordowali 3,3 miliona. Żenujący jest strach, żeby tylko nie przeoczono naszej ofiary.

W tym samym numerze, dr. Krzysztof Kawęcki, nauczyciel akademicki, wiceminister edukacji w rządzie Jerzego Buzka, pisząc o muzeum, stwierdza: „Wiedza o losie Polaków pod niemiecką okupacją jest dla przeciętnego Niemca praktycznie nieznana” i jednocześnie zarzut pod adresem prof. Machcewicza, który: „…przestrzegał, że przekształcenie placówki w muzeum wyłącznie polskiej martyrologii skaże Polskę na marginalizację i niezrozumienie przez inne narody… Polskie doświadczenie miało zostać wpisane w europejską i światową pamięć historyczną”.

W tę pamięć już zdążyło się wpisać. „Sueddeutsche Zeitung”, „Frankfurter Allgemaine Zeitung” , „Tagesspiegel”, Der Spiegel”, „Daily Mail”, „Times of Israel”, „The Observer”, „Neue Zuericher Zeitung”, same poważne tytuły bronią muzeum w jego obecnym kształcie. Takoż cenieni profesorowie Norman Davies i Timothy Snyder, czyli „…niewielka grupa osób reprezentujących poglądy pozostające w orbicie Platformy Obywatelskiej i publicystyki „Gazety Wyborczej”. Dobra zmiana wszystko podporządkowuje swoim kompleksom. Ma nas trzymać w europejskim zadupiu, a Muzeum IIWŚ może się wtedy uchowa na frekwencji robionej przez wycieczki szkolne z całej Polski.

No, a poza tym, czy przede wszystkim, to muzeum to przecież robota Tuska!

De bello mundi

Karabin Mosin wz. 1891/30. Znajomy. Byłem weń uzbrojony w roku 1958, w 55 Elbląskim Pułku Zmechanizowanym. Tu by mi pasowała informacja o jego roli w Rosji i świecie, przejętej i kontynuowanej przez karabin Kałasznikowa.

Czołg T 34/85. Także znajomy. W roku 1960, w Oficerskiej Szkole Piechoty, jadąc na jego pancerzu przerabialiśmy taki rodzaj desantu. Przy czołgu jego dane techniczno-taktyczne. OK. Ale może by się przydała informacja, że był uważany za najlepszy czołg II WŚ. Owszem, krytykowany, lecz te maszyny zwyciężyły latem 1943 pod Kurskiem, w największej bitwie pancernej w dziejach tej broni. O tyle istotnej, że potwierdziła ona nieodwracalność zasadniczego przełomu w wojnie, jakim była Bitwa Stalingradzka 1942/43. Z dużych liter bo to już nazwa w historii.

W pewnym miejscu w muzeum, przeczytałem, że po przełomie jakim była ta bitwa, to coś tam… No dobrze, a sama ta bitwa?

Boję się napisać, że czegoś w tym muzeum nie ma, bo może jest, ale ja przeoczyłem. Wszelako pewne tematy, uważam, mogłyby tak być podane, aby nie było możliwości ich przeoczenia. Plany wojenne i operacyjne, wielkie bitwy, kampanie, dowodzący, statystyka wojny i tak dalej. Więc powtarzam; może to wszystko można w muzeum odnaleźć, ale nie jest to szkielet, na którym rozpięta jest narracja wielkiej wojny. Brakuje mi tego jako historykowi i jako przerośniętemu chłopcu, który pasjonował się wojną gdy trwała.

Pamiętam, że nie tylko ja, chłopiec, się nią pasjonowałem. Właściciele sklepów i knajp wieszali za okupacji wywieszki: „O polityce rozmawiać nie wolno”. Lecz poza miejscami publicznymi, dorośli, w każdym razie dookoła mnie, bez przerwy rozmawiali o wojnie, jej przebiegu i perspektywach. To była wszak szansa na jej przeżycie! Komentowano, w pożądany sposób, informacje szczekaczek i gadzinówek o „planowym skracaniu frontu” i o stratach przeciwników Niemiec. Słuchano zakonspirowanych odbiorników radiowych – rozpiętość kar była nieograniczona – i amatorskich konstrukcji. Do dziś nie wiem co to było radio na jakichś kryształkach, ale pamiętam takie coś wkładane do kryształowego wazonu, by dało się słyszeć. Najczęstszym źródłem była jednak powtarzana i przerabiana plotka.

Latem 1943 roku na ulicznych straganach w Warszawie widywałem żółwie. Kilka łaziło po przydomowym ogródku, w Wesołej czy Miłosnej – nie pamiętam i nie mam już kogo spytać. W tym czasie Alianci lądowali na Sycylii i co chwila słyszałem dowcip, że przegrali z żółwiami zakład o to kto szybciej dotrze do Warszawy. Byłby więc punkt zaczepienia żeby bardziej rozbudowaną historię militarną połączyć z uwagą poświęconą ludności cywilnej.

Koncepcja muzeum jest dziełem zbiorowym. Zatem wynikiem kompromisu. Machcewicz, Majewski, Marszalec, Wnuk, to są te podstawowe osoby, ale pracowało większe grono fachowców. Wyjaśnia to załączone oświadczenie profesora Jerzego W. Borejszy. Z czerwca zeszłego roku, dziś jeszcze bardziej aktualne.

Przy dziele tak wielkim i złożonym nie jest możliwe, żeby wszyscy akceptowali wszystko. Akceptuję, z wielkim uznaniem, całość, a zachowując swoje uwagi, nie chcę unicestwienia tego dzieła. W „Bitwie pod Grunwaldem” Matejki też chciałbym pewne rzeczy widzieć inaczej, ale nie chwytam za pędzel. Stoję i podziwiam.

***

Muzeum – póki co – działa. Widz wali drzwiami i oknami, bo nie wiadomo jak długo jeszcze. Minister kultury może robić zmiany w państwowych muzeach, ale diabeł i tu tkwi w szczegółach. Nie może minister naruszać praw autorskich, którymi jest objęta wystawa. To znaczy, że nie można jej przerabiać. Musi być wymyślona nowa koncepcja, opracowany projekt. To długie miesiące, jeśli nie lata. I to zanim się zacznie działać w materii. Znając sposób postępowania PiS, można sobie wyobrazić, że w każdej chwili muzeum zamkną, bo „trzeba robić pomiary dla nowego projektu”. A co z jego obecną zawartością? Zniszczyć? Przechować? Gdzie i dla kogo?

Minister profesor Gliński też ma prawo do uwag krytycznych. Mógłby jednak tę wystawę zobaczyć. Może by pomyślał czy w ogóle można ten problem, nawet w duchu dobrej zmiany, rozwiązać. Czy może mógłby podjąć się przekonywania Prezesa Polski, że problem jest bardzo trudny do rozwiązania, a każde rozwiązanie wszystkim przynosi szkodę. Nie są do argumenty które ostatnio do Prezesa trafiają. Ale do pana ministra mogłoby trafić, że ma dopiero 63 lata, że kiedyś nie będzie już członkiem rządu, a będzie się chciał jako tako czuć w gronie uczonych kolegów.

Ernest Skalski


Jerzy W. Borejsza: Oświadczenie członka Kolegium Programowego Muzeum Drugiej Wojny Światowej

Z ideą powołania w Polsce muzeum drugiej wojny światowej wystąpiłem w formie pisemnej w roku 1985. Proponowałem umieszczenie go w Wolfsschanze – kwaterze głównej Hitlera pod Kętrzynem. Idea ta nie znalazła wtedy zrozumienia w Warszawie.

Dzisiaj uważam, że zarówno Wolfsschanze jak i Westerplatte powinny funkcjonować jako filie Muzeum Drugiej Wojny Światowej, przedstawiając bardzo istotne wycinki dziejów. Ale samo muzeum , jego wystawa jest zbudowana wokół idei uniwersalnej: pokazania całej drugiej wojny światowej, jej grozy dla ludności cywilnej wielu krajów. Wystawa taka jest jak najbardziej na miejscu w środku Europy, w miejscu, które członek naszego Kolegium Programowego Norman Davies nazwał „sercem Europy”. Nasza wystawa pokazuje i wspólnotę losu i całą gradację cierpień, które w nierównej mierze wojna niosła Wschodowi i Zachodowi Europy. Żadne z muzeów europejskich nie stworzyło tak przekrojowej panoramy.

Pozwalam sobie zabrać głos w potrójnej roli: jako członek Kolegium Programowego Muzeum Drugiej Wojny Światowej, jako świadek historii i jako kolekcjoner dokumentów i książek. Nie zamierzam się wdawać w polemiki merytoryczne o drugiej wojnie światowej, hitleryzmie i faszyzmach. Nie ma bardziej fachowych dyskutantów niż członkowie naszego Kolegium Programowego. A my jesteśmy zgodni.

Problematyką, którą pokazuje muzeum, zacząłem się zajmować 45 lat temu, moje książki i artykuły z tego zakresu ukazały się w ponad dziesięciu językach obcych. Mój wykład o napaści ZSRR na Finlandię przesądził ostatecznie w 1975 roku o usunięciu mnie z Instytutu Historii Uniwersytetu Warszawskiego. Odsyłam do moich książek tych, którzy zechcą kwestionować moje kwalifikacje fachowe, a tym którzy zechcą poddawać próbie mój polski patriotyzm mogę tylko wskazać moją książkę o poglądach Hitlera na Polaków, Rosjan i cały świat słowiański. Jej internetowa wersja angielska wchodzi latem w obieg. O ile wiem, jest to jedyna tego rodzaju książka w literaturze światowej.

Jako historyk uważam, że dyrekcja i pracownicy Muzeum wykonali wielką znakomitą pracę wpisując losy szczególne Polski i Polaków w tło europejskie i światowe

Jestem jedynym żyjącym świadkiem głośnego masowego mordu Żydów dokonanego we Lwowie na ulicy Kopernika latem 1941 roku przez niemieckich i ukraińskich faszystów zaraz po zajęciu miasta przez wojska Hitlera. Miałem wtedy sześć lat. Ocaliła mnie moja matka. Miałem teraz nagrać dla muzeum wspomnienia. Ale pracownik naukowy, który sprawę ze mną omówił, nie zna dnia ani godziny swojej tu pracy. Zespół muzeum jest od miesięcy utrzymywany w stanie stresu.

I, wreszcie, trzecia racja. Przez bez mała pół wieku tworzyłem swój zbiór archiwalny i biblioteczny o drugiej wojnie światowej i totalitaryzmach. Jak uważał dyrektor Biblioteki Narodowej Michał Jagiełło – jeden z największych w Polsce. Zbiór jest rozrzucony w kilku miejscach. Rozważałem ofiarowanie go jako oddzielnej kolekcji Muzeum. Są to tysiące dokumentów i książek. Mogę je oddać w ręce ludzi, z którymi połączyło mnie kilka dobrych lat doradzania: Profesorom Machcewiczowi, Majewskiemu, Marszalcowi, Wnukowi, ale nie anonimowym recenzentom wystawy, którzy podobno istnieją, ale których w muzeum nigdy nie widzieliśmy.

Zwracam się więc z apelem: jest ostatni, najwyższy czas, aby zostawić w spokoju zespół, który jest w przededniu otwarcia jednego z najlepszych, moim zdaniem, muzeów polskich. Poparcie dla muzeum zadeklarowało ostatnio dwustu historyków. Kto więc jest przeciwny?

Nie przeciwstawiałbym, jak to czynią niektórzy, idei Muzeum Drugiej Wojny idei Muzeum Historii Polski. Ideę tego drugiego też popierałem jako kluczową. W Polsce jest dosyć miejsca na różne muzea, na prawdę historyczną, ale nie powinno być miejsca dla Herostratosów.

Świątyni Artemidy w Efezie nigdy już nie odbudowano.

 

Print Friendly, PDF & Email
 

8 komentarzy

  1. wejszyc 24.04.2017
  2. j.Luk 25.04.2017
  3. j.Luk 25.04.2017
  4. Zbyszek123 25.04.2017
  5. Obirek 25.04.2017
  6. Zbyszek123 25.04.2017
  7. Corvallis 27.04.2017
  8. Corvallis 27.04.2017