Jan Cipiur: Pan Dudley i na dokładkę Grecy5 min czytania

2015-01-28.bp logo

Wprawdzie PT Czytelnicy Studia nie odczuwają do spraw gospodarczych pociągu, to jest potrzeba ogólnonarodowa, żeby co jakiś czas Towarzystwo to podrażnić. Gniew spadający na posłańca targającego ze sobą zupełnie „nie lewicowe” wieści i recepty może być srogi, więc będzie dość krótko.

26 stycznia prezes Bob Dudley, czyli szef BP – jednej z największych firm naftowych świata ogłosił w okólniku wysłanym do wszystkich niemal 100 tysięcy pracowników koncernu, że zarząd zamraża do końca 2015 r. ich płace podstawowe.

Ceny ropy spadły od lata 2014 do dziś z ok. 110 dolarów do ok. 45-50 dolarów za baryłkę. Co gorsze nikt nie wie, co przyniesie najbliższa przyszłość, bo że w długim okresie ropa znowu zdrożeje mocno, prawie nikt nie wątpi.

Mimo niesłychanej bezczelności i kapitalistyczno-imperialistycznej zachłanności Dudleya, do dziś, to jest do popołudnia 28 stycznia, prasa światowa nie przyniosła wiadomości o strajkach lub choćby tylko pogotowiach strajkowych na szybach wydobywczych i w rafineriach BP. Czynny opór po prostu nie występuje. Jaka może być tego przyczyna? Winić być może trzeba słabe w BP związki (zawodowe) i mocne zarazem związki z pracodawcą, który płaci zupełnie nie najgorzej.

Z serwisu wynagrodzeniowego Payscale dowiedzieć się można, że stawki wynagrodzeń w BP są o kilka procent wyższe niż u konkurentów. Np. inżynier naftowy pobiera pensję podstawową w wysokości od 57,5 tys. dol. do 161 tys. dol. rocznie, ale z dodatkami i nagrodami taki najlepiej uposażony zgarnia do 180 tys. dol. rocznie.

Decyzja p. Dudleya ma jednoznaczny kontekst ekonomiczny, ale gwoli ścisłości BP i inne największe zachodnie koncerny naftowe wcale nie stoją dziś pod ścianą. Kalkulacje są oczywiście o niebo bardziej skomplikowane, lecz warto wiedzieć, że według ekspertów tzw. techniczne koszty wydobycia ropy obejmujące także koszty poszukiwań nowych złóż i amortyzację (a więc odkładanie pieniędzy na odnowienie majątku) wynoszą w BP 33 dolary na baryłce. W Shell i Chevron ma to być 30 dolarów i parę centów, a w gargantuicznym ExxonMobil 23 dolary i 20 centów na baryłce.

Spadek cen jest olbrzymi, ale „techniczny” zarobek brutto na baryłce wynoszący równowartość aż połowy kosztów to nadal wynik wyśmienity. Mimo to ruszył Dudley jednak z brzytwą ciąć zarobki swoich ludzi. Tłumaczyć go mogą obawy o wielomiliardowe odszkodowania sądowe za katastrofę platformy Deepwater Horizon w Zatoce Meksykańskiej, ale odważny ten Dudley prawie tak jak nasz prezes Zagórowski! Ten z Jastrzębia.

Teraz obrazek ze słodkiego południa. Wygrał groźny sowizdrzał wybory w Grecji, a obligacje greckie lecą na łeb i szyję. Zarobek (po ang. yield) na dwuletnich wzrósł przez dzień o niespotykane 2,63 proc., osiągając wysokość 16,5 proc. Zarobek rośnie i świadczyć ma to o katastrofie? Przy okazji wyłożę zatem pewien mechanizm, który sprawia, że 99 proc. tzw. normalnych czytelników nie jest w stanie pojąć ani na jotę żadnego tekstu o obligacjach.

Obligacja to pożyczka, której cena określona jest w postaci odsetek wypłacanych zazwyczaj co roku pożyczkodawcy (w przypadku kredytów bankowych odsetki te nazywane są oprocentowaniem i nie budzi to konfuzji, bo kredyty mamy bardziej oswojone). W przypadku obligacji odsetki wyrażone są kwotowo i kwota liczona od nominału emisji nie zmienia przecież wartości wraz z ruchami cen tych papierów na rynku. Np. w przypadku obligacji oprocentowanych nominalnie w wysokości 5 proc. i które nie zmieniły na rynku swojej ceny zarobek wynosi po roku 5 złotych od każdych stu złotych pożyczki udzielonej w tej formie. Sprawa komplikuje się, gdy dochodzi do obrotu obligacjami, a ich ceny ulegają w tym obrocie zmianom zależnie od zmian w popycie i podaży oraz ocenie ryzyka, jakie pociągają za sobą sukcesy i porażki pożyczkobiorcy.

Jeśli ceny obligacji z tego przykładu wzrosły np. do 110 zł, bo wielu ich chce w swoim portfelu, to zarobek (yield) na jednej spada z 5 proc. do 4,5 proc. (bo 5/110 x 100 = 4,5 proc.). Jeśli zaś ceny spadły na rynku np. do 80 złotych od jednej sztuki obligacji, to zarobek rośnie do 6,3 proc. Kalkulacyjny zarobek na obligacjach rośnie zatem wraz ze spadkiem ich ceny, czyli oceny ryzyka i korzyści przewidywanych przez potencjalnych nabywców, zaś spada, gdy dane obligacje są w cenie i drożeją na rynku.

Zarobek (yield) na „grekach” w wysokości 16,5 proc. to zatem po prostu katastrofa. Niemieckie, 10-letnie dają ostatnio yield w wysokości 0,37 proc.

Miało być krótko, więc będzie.

Dług grecki wynosi obecnie z grubsza 320 mld euro, a państwa strefy euro, EBC i MFW wpompowały pospołu w ratowanie utracjusza jakieś 240 mld euro. Miała po II wojnie Grecja swoje złe dni w postaci wojny domowej, a potem rządy „czarnych pułkowników”, lecz bilans ogólny 60 lat jest pozytywny. Byli Grecy wolni i mogli robić u siebie co chcieli, nie tak jak Polacy i Ukraińcy.

Ukraina liczy jakieś 50 mln ludzi, jej dług międzynarodowy w formie obligacji to marne niczym splunięcie 16 mld dolarów i małe nadzieje, że ktoś jej przyjdzie z pomocą, bo ratować, proszę Państwa, to trzeba oburzonych i zniewolonych przez Szwabów Greków. Jeśli rozważacie zatem sprawy w kategoriach sprawiedliwości, to porównujcie, proszę grecką hańbę w wysokości 320 mld euro i 16 mld dolarów ukraińskiego nieszczęścia.

Jan Cipiur

 

5 komentarzy

  1. Karol 28.01.2015
    • Jan Cipiur 29.01.2015
  2. andrzej Pokonos 28.01.2015
  3. MaSZ 28.01.2015
  4. de mowski 30.01.2015