Wypisy z prasy kulturalnej
Czy w Polsce działa cenzura? Czy to prawda, że w Polsce demokracja zagrożona jest przez Kościół katolicki? Czy katolicy są w Polsce współczesnej pozbawiani swych praw do religijnej wolności? Podobnych pytań można dziś, po 25 latach funkcjonowania nowej demokracji, postawić więcej i w dodatku są to pytania, które, być może, uznać trzeba będzie za nośniki kwestii nierozstrzygalnych.
Problem ten w dodatku do „Rzeczpospolitej” – „PlusMinus” nr 40/2014 – podjął Mariusz Cieślik w artykule zatytułowanym „Niebezpieczne tematy”. Punktem wyjścia rozważań publicysty jest m.in. sytuacja lekarza, profesora Bogdana Chazana, który, powołując się na klauzulę sumienia (nazywaną też deklaracją wiary), nie dopuścił do tego, by pozostająca pod jego opieką pacjentka mogła skorzystać z przysługującego jej prawa przerwania ciąży. W efekcie lekarza, pełniącego też funkcję dyrektora jednego ze szpitali, zwolniono ze stanowiska.
Autor wskazuje także inne przypadki dowodzące wedle niego, iż istnieje konflikt między reprezentowanym przez władze i część środowisk opiniotwórczych „obozem postępu” a broniącymi zasad ludźmi Kościoła, w wyniku zaś tego konfliktu wyznawcy katolicyzmu są szykanowani i ogałacani ze swych praw: „W kraju, w którym do tego wyznania przyznaje się ponad 90 procent obywateli, fakt, że wysoki urzędnik jest człowiekiem wiernym nauce Kościoła, nikogo nie powinien zaskakiwać. Tymczasem zaraz, i to także ze strony dziennikarzy, nie tylko polityków, pojawiło się żądanie, by go odwołać. Wedle tej logiki można być chrześcijaninem, pod warunkiem, że do nakazów wiary człowiek nie stosuje się w pracy zawodowej”. I w zakończeniu: „Jak widać, z roku na rok wolność słowa w Polsce jest coraz bardziej ograniczana, a lista niebezpiecznych tematów wciąż się wydłuża. Dziś należą do nich wiara, geje, kwestia żydowska i niewygodne epizody w biografii, ale kto wie, co będzie dalej. Mówiąc publicznie o wierności nauce Kościoła, można zostać uznanym za fundamentalistę; podejmując temat mniejszości seksualnych zostaje się homofobem; badając przeszłość bohaterów czy wybitnych twórców, można zostać człowiekiem „chorym z nienawiści” z wilczym biletem; a antysemitą jest się właściwie z automatu, gdy podejmuje się jakąś kontrowersyjną kwestię związaną z Żydami. Pisanie i mówienie prawdy jest, jak widać, w Polsce zajęciem niebezpiecznym”.
Cieślik oczywiście żartuje, gdy mówi, że w Polsce jest ograniczana wolność słowa: żaden z tematów, które przywołuje, nie jest przecież objęty zakazem i każdy może pisać i mówić, co tylko zechce, ale musi też – to właśnie ryzyko sprawia, że zwiększenie wolności zmniejsza poczucie bezpieczeństwa: nie ma tak dobrze, by mieć zarazem i wolność, i poczucie bezpieczeństwa! – godzić się ponosić konsekwencje wypowiadanych lub napisanych przez siebie słów. Póki co, w Polsce nie ma cenzury, choć oczywiście niektóre kwestie są, jak choćby wzywanie do nienawiści rasowej, prawnie zakazane. Poza tym obowiązuje stara zasada prawa rzymskiego mówiąca, że co nie jest zakazane, jest tym samym dozwolone. Co nie znaczy, że nie istnieją tematy ryzykowne i wymagające szczególnego poczucia odpowiedzialności za słowo.
Ale, oczywiście, pozostaje wciąż otwarta kwestia prawa stanowionego i jego relacji z prawem boskim określanym u nas także mianem prawa naturalnego. W obszernym wywiadzie, jakiego udzielił dominikańskiemu miesięcznikowi „W Drodze” (nr 10/2014) teolog Jarosław A. Sosnowski a zatytułowanym „Nie chodzi o Boga ani o Kościół” czytamy, w nawiązaniu do przypadku doktora Chazana:
„Wróćmy jednak jeszcze na chwilę do sprzeciwu sumienia. Niektórzy zarzucają osobom korzystającym z tej możliwości słabość. Mówią: nie potrafili zdobyć demokratycznej większości, to teraz wymyślają sobie jakąś klauzulę sumienia. (…) Otóż chciałbym bardzo mocno podkreślić, że skorzystanie ze sprzeciwu sumienia nie jest przejawem słabości człowieka, ale przejawem jego najwyższej odwagi. Bo prawem można zapewnić wolność sumienia i realizację klauzuli sumienia, ale prawo nie gwarantuje, że każde wykorzystanie klauzuli sumienia będzie pod ochroną. I obyśmy nigdy takich regulacji nie próbowali wprowadzić. (…) Bo nie wiemy, czy ktoś, kto decyduje się na sprzeciw sumienia, odwołuje się rzeczywiście do obiektywnego porządku, czy też do swoich przeczuć lub odczuć. Dlatego objęcie ochroną każdego aktu odwołania się do klauzuli sumienia groziłoby anarchią. (…) Jeśli sygnałem wywoławczym jest dla nas kazus prof. Chazana, zostańmy przy przykładzie ginekologii. Przypuśćmy, że lekarz diagnozuje patologię ciąży. Obawia się jednak, że gdy powie o tym swojej pacjentce, ta zechce ją usunąć. Dlatego, powołując się na klauzulę sumienia, nie mówi jej o tym. Tak lekarzowi postąpić nie wolno! Pacjentka – w imię prawa pacjenta do informacji i prawa odpowiedzialności matki za dziecko, które nosi – musi znać swoją sytuację. Tymczasem niektórzy twierdzą, że lekarz katolik powinien swoim sumieniem otoczyć także pacjentów, a to oznaczałoby, że on nie tylko ich leczy, ale jednocześnie prowadzi moralnie. Otóż takiego mandatu nikt lekarzowi nie daje. On ma prawo działać zgodnie z własnym sumieniem, ale wyborów własnego sumienia nie może narzucać innym. Gdyby więc ukrył informację o stanie ciąży, byłoby to ewidentne nadużycie i takie zachowanie powinno się piętnować. Natomiast z tego, że informuje pacjentkę o stanie ciąży, nie wynika, że ma jej podsunąć myśl o ewentualnej aborcji i pomóc w przeprowadzeniu zabiegu. (…) Jeżeli dajemy człowiekowi konstytucyjne prawo do wolności sumienia, to dajemy mu je właśnie po to, żeby mógł z niego skorzystać. Natomiast tu mielibyśmy sytuację, w której lekarz jeden czyn – odmowę aborcji – podejmuje zgodnie ze swoim sumieniem, ale już następny – wskazanie innego lekarza [który może aborcji dokonać] – musi podjąć przeciwko swojemu sumieniu. W ten sposób dochodzimy do absurdu”.
W dawnych czasach podobny absurd nazywano tragedią – przecież to, z czym mamy tu do czynienia, to klasyczny przykład doświadczenia opisanego w „Antygonie” Sofoklesa. Tyle tylko, że tutaj profesor Chazan, skazany na konieczność wyboru między prawem boskim i prawem stanowionym, ponosi mniejsze konsekwencje swych decyzji niż osoba od niego zależna, której te decyzje dotyczą, a którą jest nie mogąca skorzystać z przysługujących jej praw pacjentka. Dodać należy – czy raczej przypomnieć, bo sprawa była głośna – że dziecko, które się w efekcie tych decyzji urodziło, było w zasadzie pozbawione mózgu i żyło drastycznie krótko. Niemniej z punktu widzenia obrony zasad wolności sumienia profesor Chazan wykazał się dramatycznie żelazną konsekwencją, choć naruszył przy tym zasady prawa stanowionego: musiał tak uczynić, by pozostać w zgodzie z nauką Kościoła. Nie przypadkiem też wywiad z Jarosławem A. Sosnowskim rekomendowany jest na okładce pisma formułą: „Klauzula sumienia. Kiedy mamy prawo do sprzeciwu wobec prawa”.
To jest, oczywiście, ważny temat i nie sądzę, by był szczególnie niebezpieczny. Obecność wierzących w życiu publicznym jest oczywistością. Pytaniem otwartym natomiast pozostaje kwestia relacji zasad wiary i zasad stanowionego przez świeckie państwo prawa w podejmowanych przez ludzi wierzących działaniach, szczególnie urzędowych. Jak widać z przykładu profesora Chazana, może tu dochodzić do nierozwiązywalnych ze swej natury konfliktów. Wyjściem jest rzecz jasna podporządkowanie prawa stanowionego zasadom wiary, ale wówczas trzeba zrezygnować ze świeckości państwa i zdecydować się na życie w państwie wyznaniowym, tak jak w krajach muzułmańskich, w których obowiązuje szariat. Trzeciego rozwiązania w zasadzie nie ma, choć praktyka życia publicznego dopuszcza, jak w Polsce, wariant mieszany czyli nieformalne, lecz respektowane ze względu na silną pozycję Kościoła „prawo do sprzeciwu wobec prawa”. Tutaj też otwiera się temat naprawdę ważny i wart dyskusji, której wszakże podjęcie z pewnością jest dla kogoś, kto ją zainicjuje, ryzykowne.
Ani ten, ani inne tematy nie są w Polsce objęte cenzurą. Innego wszakże zdania zdaje się być felietonista i prozaik Marcin Wolski, który w nocie „Cenzura wiecznie żywa” zamieszczonej w tygodniku „Do Rzeczy” (nr 41/2014) pisze najpierw o cenzurze PRL: „Zamysł był prosty – PRL miał się jawić jako prawdziwy raj bez konfliktów i problemów, wątpliwych decyzji władz, a nawet klęsk żywiołowych. Powodowało to konieczność eliminowania nazwisk szkodników (najczęściej literatów), którzy obraz ten usiłowali zmącić, pisząc protesty na przykład przeciwko konstytucji czy publikując za granicą paszkwile na partię i rząd. Na listę taką można było trafić, ale również w bliżej niejasnych okolicznościach ją opuścić”. Tymczasem dzisiejsza cenzura, choć formalnie nie istnieje, jest bardziej podstępna i w zasadzie niepochwytna. Powiada bowiem Wolski: „Nie ma żadnych czarnych list, a przecież można wymienić setki ludzi skazanych na nieistnienie. Nie wolno mówić i pisać o nich nawet krytycznie, co w PRL było dozwolone nawet wobec wrogów. Czy istnieje tu jakiś rozdzielnik, komórka przy premierze, prezydencie, ministrze spraw wewnętrznych? Wątpię. Proces wykluczania też uległ prywatyzacji. Kiedyś mogło nas unicestwić Biuro Prasy przy KC, dziś byle panienka w TVP. Przy czym wszechwładna staje się zasada: „Lepiej nie!”. I tyle. Nigdy nie myślałem, że przyjdzie mi zatęsknić za listą zakazanych nazwisk. Znając reguły, można było nauczyć się metod ich obchodzenia i zwalczania. Wiedząc co jest zakazane, można było znaleźć sposób na to, jak to przemycać”.
Takich narzekań jest więcej, szczególnie w mediach określających się jako prawicowe czy nawet „niepokorne”. Mechanizm tego jest jednak prosty: autorzy podobnych utyskiwań nie mogą się pogodzić z faktem wielogłosowości życia publicznego – a tak już jest w normalnym świecie, że różne środowiska mają swoje media. Gdy PiS doszedł do władzy, czystka w państwowym radio i telewizji miała charakter radykalny, zaś szereg osób, w tym i ja, objętych zostało nieformalnym „zapisem” nie mogąc występować w publicznych rozgłośniach opanowanych przez zwolenników rządzącej ekipy. Rzecz w tym, że dzieje się tak w Polsce po każdej wymianie ekipy rządzącej i nikt nie umie jak na razie temu zaradzić. Istnieją natomiast media środowiskowe, przeznaczone dla „swoich”. Gdy więc Wolski pisze o tym, że „można wymienić setki ludzi skazanych na nieistnienie”, to byłoby miło, gdyby na łamach choćby „Do Rzeczy” taką listę ujawnił i wyznał czy także w tym organie o tych ludziach pisać nie wolno i „lepiej nie” drukować ich tekstów. Jeśli ta tajna lista obowiązuje także i tutaj, to rzeczywiście jest o co się upominać. Jeśli nie – nie ma sprawy.
Leszek Szaruga
Oryginał publikowała Nowaja Polsza, nr. 11/2014
Moje komentarze są czasem dość enigmatyczne. To wada i zaleta. Pół godziny temu dałem komentarz do Marzyńskiego. O dziwo pasuje i tutaj:
„Patrzę w lewo, patrzę w prawo. Patrzę dookoła. Widzę złych, widzę dobrych. Ciekawe, że jedni i drudzy są zgodni w tym, że zło rośnie w siłę. I że to jest niedobrze.”
*
A M. Wolski jakby przeżył jakiś „mind swap”, jak w tej jego”śwince”. Musi dojrzał, a potem dopiero spadł o parę klas. Inaczej niż ci funkcjonariusze partyjni, co zaczynali dojrzewać dopiero jak spadli ze stanowisk. Oni wtedy, za Peerelki pilnowali pionu twórców, zaś oni się w dopuszczalny (jeszcze – jeszcze) sposób odchylali, ale pilnowali poziomu. Stąd TV żeruje do dziś na przyzwoitych wytworach Minionego. Ci twórcy byli przy palu męczarni (wynalazek Indian) co im zastępowało kręgosłup. Jak tego już nie ma, trudno utrzymać ten poziom. Chyba że się ma kręgosłup. Ale to rzadkie.
Zetempowcom i członkom Służby Polsce w rodzaju Karnowskich i tego tam Cieślika Mariusza się nie dziwię: młode toto, durne, ale cwane i ambitne. Zdumiewa mnie Marcin Wolski. Członek PZPR i autor znakomitych słuchowisk nadawanych w „60 minut/godz”. Jak trudno mu się pogodzić z uwiądem talentu.
@wejszyc , a może to nie tyle był talent, co rzeczywistość, która śmiała się sama z siebie i wystarczyło ją opisywać?
Niech Pan zwróci uwagę na sporą liczbę dawnych „bożyszcz” tłumów, które zwiędły natychmiast po uzyskaniu wymarzonej (ponoć) przez nich pełnej wolności twórczej. Niektórzy z nich (nomina sunt odiosa) do dziś usiłują walczyć z komuną.
I widać w ich postawie cały tragizm śmierci znienawidzonego Smoka. Zabrakło tego, co napędzało ich „talent”. Nie umieją się już odnaleźć. A chodziło przecież o to, by nie „złowić króliczka, ale by gonić go…” A tu, psia krew, przyszli i złowili. I co teraz
@ Jerzy Łukaszewski Czytałem przed laty, jeszcze za komuny chyba, historię młodej polskiej projektantki odzieży, która z niewielkiej ilości byle czego potrafiła w Polsce wyczarować ciekawe modele. Dostrzegła ją jakaś firma na Zachodzie i sprowadziła. Projektantka nie poradziła sobie. Olbrzymia ilość różnych materiałów, guzików, dodatków itd. obezwładniła ją, za duży wybór, nie mogła projektować. Może teraz w przypadku niektórych twórców jest podobnie. Dla mnie krótka sekwencja z kratą, na którą natykają się bohaterowie „Kanału” jest wymowniejsza niż cały „Pierścionek z orłem w koronie” i „Katyń”. Może niektórzy potrzebują bata, cenzury, zamordyzmu?
Bardzo możliwe, że sztuka jako taka potrzebuje ram. Inaczej przestaje sama siebie odnajdywać. S.p. Jerzy Nowosielski pisząc kiedyś o teorii ikon pokazywał na ile artyzmu musiał zdobyć się malarz, który nawet schemat kompozycyjny miał narzucony. W odróżnieniu od niego swobodne „obrazy o treści religijnej” czyli bohomazy (taka jest bowiem proweniencja tego wyrazu) mógł malować każdy i nikt nie odróżnił artysty od pacykarza.
Na oportunizm nie ma rady.
Najgorsi są hipokryci udający nawróconych…
A mnie się wydaje, że to jest wydaje, że tu nie chodzi o zgodę na wielogłosowość czy pluralizm, ale zwyczajnie o to, że samemu nie ma się nic do powiedzenia, więc się krytykuje tych, co do powiedzenia coś mają. A że tak się składa, że Kościół nie tylko nic do powiedzenie nie ma, ale z zasady ma za złe wszystkim, którzy coś mówią, więc tzw. prawica naśladuje kler i hierarchię. Przecież hecę z Chazanem to klery wydumał, podobnie cały szereg innych tzw. tematów zastępczych. Dobrze to pokazuje film „Lewiatan”, wprawdzie o Rosji, ale i do Polski pasuje.
@J.Łuk. Buddyści – zen, mają tu termin: „der Weg ist das Ziel”, czyli – jak wyżej – gonić króliczka. Zaciekawiło mnie, przed laty, kiedy jeden minister od spraw wew. się zdeklarował jako buddysta. Bo on się tym od trzydziestu lat zajmował, a ja akurat trzydzieści lat wcześniej – przestałem. Był to sympatyczny gość i – jak na prawnika – nawet inteligentny. Ale moje próby nawiązania przyjaźni są czasem jak te Jasia Himilsbacha: „Denaturat – piłem, wode brzozową – piłem. A popatrz: Hydrol mi szkodzi!”
(jak byś nie zgadł, to był Milczanowski)
Zabawne jak ważna jest semantyka. Pojęcie cenzury odnosi się do państwa lub innych władz zwierzchnich nad medium. Tak więc, piszący o cenzurze w jednej z największych gazet w Polsce jest cokolwiek śmieszny. Żaden organ państwowy nie sporządził zapisu na pisanie o pokracznym sumieniu pana Chazana i żaden organ państwowy nie byłby w stanie takiego zapisu wyegzekwować. Pan Chazan sumiennie naruszał prawo, obrońcy takiej amoralnej postawy piszą o tym i w mediach drukowanych i w mediach elektronicznych. Co gorsza, mienią się obrońcami moralności i udają, że zupełnie nie rozumieją, co to jest cenzura i czym się ona różni od polityki redakcyjnej czy moderacji debat w mediach elektronicznych. Podobną postawę prezentują różne internetowe trolle, kiedy są wykopywane z powodu łamania regulaminów danego forum. Nie jest to tylko nadużycie bezmyślności, w tym szaleństwie jest metoda. Stąd warto takim łapserdakom przypominać, że semantyka to ważna rzecz.
W kazdym kraju bez cenzury, prezydent zeznajacy przed sadem to wiadomosc na pierwsza strone gazet i pelna relacja w telewizji. Kto lub co sprawilo ze nas w Polsce to nie interesuje.
@Koraszewski: no właśnie – uporządkować nazwy. Aby uprawnić myślenie pojęciami. I uniemożliwić „sumienne naruszanie prawa”. (dzięki – bardzo dobry skrót, choć przy dzisiejszym poziomie rozumienia tekstu dostępny dla mniejszości). Ale dla mnie to wcale nie jest zabawne. Jeszcze trochę śmieszy, ale już nie bawi. Chyba się w końcu starzeję.
To chyba mozna okreslic „rzucanie perel przed wieprze”. Wyjatkowo dobry artkul jak na ten portal, i te komentarze na poziomie.
@ Andrzej Koraszewski↗
Pan byl dlugie lata zagranica, dlatego nie zauwaza ile osob wypadlo z glownych mediow. Oczywiscie nie bedzie sobie pan tym zaprzatal glowy. Jezeli wypadli, to widocznie im sie to nalezalo. Oszolomy jakies, albo nie z tej psiarni, jak to barwnie okresla pan BM.
„ile osob wypadlo z glownych mediow”
.
Nie tylko z mediow. Popatrzmy na PiS. Ile nazwisk tam bylo, a juz nie ma. Co ciekawe, po odejsciu z PiSu te osoby sie calkiem niezle zasluzyly dla kraju, ale juz pod innymi sztandarami. Czyli byli to ludzie nie pozbawieni wartosci.
.
Cenzura? A moze po prostu nie kazdy ma odpornosc na prawicowy smrodek? Mi sie wydaje, ze na prawicy na dluzej pozostaja glownie ludzie pozbawieni powonienia. Po jakims czasie sie okazuje, ze prawicowy smrodek gestnieje, a jego amatorzy wszyscy jakos do siebie dziwnie podobni.
Tak dziala cenzura w Polsce. Jezeli jeszcze pamietacie osobe konserwatora zabytkow, ktora PODSLUCHANA powiedziala cos o Golgocie, tez stracila prace.
http://m.deon.pl/religia/kosciol-i-swiat/z-zycia-kosciola/art,19517,nie-jest-nam-potrzebny-drugi-chazan.html
@ narciarz2↗
Ta wstawka o PIS-ie wyglada jak ucieczka od pierwszego pytania. Pan chyba moze porownac relacje mediow amerykanskich, z waznych przesluchan przed komisja Kongresu. Mamy sie czego uczyc, czy sie glupio ludze?