… czy na piasku, to niemalże synonim czegoś nieziszczalnego. A tu – coś, co tej obiegowej opinii przeczy. Przy okazji zaprzecza innej obiegowej opinii, takiej mianowicie, że potransformacyjna Polska „zniszczyła” jakoby nasz przemysł stoczniowy, w dodatku kolebkę tak wielbionej przez wielu „panny S”. Prawda – że ten przemysł był skrajnie niewydolny i był dla państwa jedynie źródłem strat – nie przebiła się do opinii publicznej, zwłaszcza prawicowej. Prawda, wielkich stoczni, wytwarzających głównie dla Związku Radzieckiego nieopłacalnie nafaszerowane dewizową elektroniką z Zachodu statki – już nie ma. Nie ma też na Wybrzeżu zbyt wiele miejsc pracy dla ludzi o niskich kwalifikacjach; ale dla tych kreatywnych i wykształconych otworzyły się za to zupełnie nowe możliwości i perspektywy. Poczytajmy w innpoland.pl:
Domy na wodzie i luksusowe jachty. Polskie firmy są międzynarodową potęgą w tych branżach
W Polskich stoczniach powstaje najwięcej na świecie małych łodzi motorowych. Nie tylko dlatego, że są tańsze od zachodnich odpowiedników, ale są też po prostu lepiej wykonane. Zawierają innowacyjne technologie i doskonały wystrój. Od niedawna klienci zainteresowani są też… domkami na wodzie. Tutaj funkcjonalność i przestronność każdego pomieszczenia jest przemyślana i sprawdzona w procesie projektowania 3D, przy użyciu trójwymiarowych modeli ergonomicznych. Wnętrza są stylizowane przez profesjonalnych architektów jachtowych. Do wyboru mamy kilkadziesiąt wersji zabudowy wnętrza w różnej kolorystyce i stylistyce: od Art Deco, przez zabudowy klasyczne, po wnętrza futurystyczne. Do tego innowacyjne materiały itechnologie zwiększające szybkość i wytrzymałość konstrukcji materiałów – wszystko to decyduje o tym, że polskie łodzie sprzedają się coraz lepiej.
Dofinansowanie
Coraz częściej z tych właśnie powodów budowa yachtów jest finansowana nie tylko przez same stocznie. Tak jest np. w przypadku Aquila Yachts, której projekt zyskał uznanie Polskiej Agencji Rozwoju Przedsiębiorczości,Ministerstwa Nauki i Szkolnictwa Wyższego oraz Narodowego Centrum Badań i Rozwoju, wyrażone przyznaniem dofinansowania przez Europejski Fundusz Rozwoju Regionalnego.
Aquila Yachts została też zakwalifikowana do udziału w amerykańsko-polskim programie Us-Poland Innovation Hub, wspieranym przez Narodowe Centrum Badań i Rozwoju, mającym na celu przygotowanie polskich innowacyjnych przedsiębiorstw do wejścia na rynek globalny (Go Global, Poland) i udostępnienie szerokiej sieci kontaktów biznesowych w USA. Aquila uzyskała certyfikat umożliwiający ubieganie się o wsparcie innowacyjnych firm komercjalizujących wyniki badań naukowych i prac rozwojowych na rynkach światowych.Prezes Zarządu Aquila Yachts, Krzysztof Maćkowiak sam opracował wniosek patentowy, dotyczący innowacyjnej technologii budowy jednostek pływających z kompozytów polimerowych, która będzie wykorzystywana przy budowie mniejszych jednostek o długości do ok. 15 m.Dzieło sztuki
Z kolei stocznia Delphia Yachts dostała 1,2 mln zł dofinansowania z programu Innowacyjna Gospodarka na zaprojektowanie i wdrożenie do produkcji Delphii 46 cc. Obszerny kokpit umożliwia wygodny odpoczynek pod żaglami sześciu osobom, do tego dochodzą dwie duże kabiny z łazienkami. Armatorska kabina rufowa z dużą łazienką, fotelami i miejscami do wypoczynku pozwala poczuć się na jachcie jak w domu.Gościnna kabina dziobowa również wyposażona jest we własną łazienkę z osobnym prysznicem. Pod pokładem znajduje się dodatkowa łazienka w części dziennej, a także szafy, które pozwalają pomieścić wszelkie bagaże gości. Stylizacja wnętrza to projekt cenionej w branży jachtowej Birgit Schnaase ze studia projektowego Schnaase Interior Design. Po 25 latach istnienia i wyprodukowaniu ponad 20 000 jachtów żaglowych i motorowych, marka Delphia jest rozpoznawalna wśród żeglarzy na całym świecie.
– Tą łódź można podziwiać jak małe dzieło sztuki ale zapewniam też, że doskonale się na niej pływa – twierdzi Andrzej Skrzat, jeden z najbardziej znanych projektantów jachtów w Polsce.
Grill na łodzi
Dla tych, którzy niekoniecznie lubią pływać, ale uwielbiają spędzać czas nad wodą, zaprojektowano pływające domki. Zacumowane przy pomostach, kejach, dzikich osłoniętych od fali nabrzeżach, spełniają rolę wypoczynkową. Mają silnik doczepny, co pozwala na pokonywanie kanałów, rzek oraz jezior. W tym czasie można z tarasu, położonego trzy metry nad wodą, podziwiać krajobrazy lub też zajadać się grillowanymi kiełbaskami.Grill gazowy umożliwia przygotowywanie posiłków bez konieczności schodzenia do kuchni. Całość górnego tarasu posiada wyloty ciepłego powietrza z ogrzewania Eberspacher. Przestrzeń ta wyposażona jest w składane cabrio, które w czasie niepogody osłania od deszczu i wiatru. W części rufowej znajduje się zjeżdżalnia na trap rufowy lub do wody. Dla tych, którzy nie przepadają za zimną wodą jezior czy rzek – jest jacuzzi.
Z górnego tarasu schodzi się na trapy: rufowy oraz dziobowy. Na tym pierwszym znajduje się stanowisko sterujące. W środku łazienki, kabiny prysznicowe, toalety i umywalki. Do tego oczywiście kuchenka gazowa, zlewozmywak, lodówka. Nie mówiąc już o klimatyzacji. Czas pomyśleć o urlopie.
Cóż – nie są to zapewne cacka dla klasy robotniczej. Ale przynoszą producentowi dochód. A klasycznej klasy robotniczej jakoś też coraz mniej…
Dzięki za ten przykład.
Do świadomości niektórych nie przebijają się nawet fakty pisane przez księgowych i to już jest tragiczne.
Takich bajerów, jakie pokazałeś jest coraz więcej i to one stanowią o budżecie miast Wybrzeża, co ciekawe – o wiele większym, niż gdy zrzucały się nań (czysto teoretycznie) stocznie, którymi nikt nie potrafił zarządzać.
I – niestety – prawdą jest, że bez kwalifikacji trudno dziś znaleźć u nas pracę. Za to z kwalifikacjami – z pocałowaniem ręki. Firmy często mogłyby robić więcej, ale brak im ludzi.
Poślij to ob. Dudzie, który obiecuje „odbudować polski przemysł” 🙂
Na prośbę p. Moniki Szwai:
No nie, w Szczecinie był przed kilku laty taki team, który umiał zarządzać stoczniowym holdingiem. Cały zarząd poszedł jednakowoż siedzieć pod lipnymi zarzutami: kiedy panów wypuszczono z pudła – bo sąd ich całkowicie oczyścił z zarzutów – nie mieli już do czego wracać.
To, że coś się dzieje na terenach stoczniowych, widać gołym okiem. Lubię sobie tamtędy przejechać, żeby zobaczyć jak powstają nowe obiekty. Ale jak się ktoś zafiksuje na katastrofie, to już mu tak zostanie.
Pozdrowienia dla P. Moniki Szwai 🙂
„Klasy robotniczej jakby mniej” – bo ją wywalono na zbity pysk. Trochę nie rozumiem radości z podejścia, że nie dość sexy i nowoczesny przemysł został zlikwidowany i zastąpiony zasiłkami czy pracą w śmieciowych usługach. Pojawiające się tu i ówdzie zakładziki nie są żadną odpowiedzią na główny problem: braku realnej wytwórczosci, braku produkcji, zmiany modelu ekonomicznego z przemysłowego na wzajemne podkradanie sobie bielizny ze sznurków. Proszę zwrócić uwagę, że realny dochód powstaje TYLKO w wydobyciu surowców, rolnictwie i produkcji. Dwie pierwsze gałęzie udało nam się wspólnym wysiłkiem zamienić w czarne dziury wołające o dotacje i umorzenia, przemysł – zlikwidowaliśmy. A na koniec – Serio? Stocznia po ćwierćwieczu istnienia i sprzedaniu tylu tysięcy jachtów nadal potrzebuje dofinansowania od podatnika, by opracować nową łódkę? I co księgowi na taki sukces?
Też pozdrawiam serdecznie, tylko nie wiem, czy mi wejdzie…
O, weszło. A nie wchodziło, stąd była prośba do Pana Redaktora.
Zdumiewające jest to, że najbardziej płaczą po „zniszczonym przemyśle” ludzie, którzy w nim nie przepracowali ani minuty.
Ci, którzy go znają z codziennej pracy wiedzą, że to co mieliśmy w końcu lat osiemdziesiątych i początkach dziewięćdziesiątych, to był SKANSEN, molochy zatrudniające do szczątkowej produkcji dziesięciokrotnie zawyżone ilości ludzi…
Firmy, które zamiast specjalizować się w produkcji skomplikowanego, nowoczesnego wyrobu utrzymywały wszystko, co z powodzeniem mogłyby im dostarczyć niewielkie specjalistyczne zakłady lub firmy np. transportowe…
Nikt nie liczył ile będzie droższa śrubka robiona w tzw. wydziale mechanicznym na rewolwerówce od takiej samej, lub lepszej zakupionej od wyspecjalizowanego zakładu…
Ta śrubka, wykonywana za horrendalną cenę we własnym zakresie i cała reszta drobiazgów i normaliów powodowała, że produkty, nie dość że przestarzałe, to jeszcze były kilkakrotnie droższe niż wykonywane w nowoczesnych zakładach w Europie…
Do tego wystarczy dodać dziewiętnastowieczne metody zarządzania firmą…
I już wiadomo dlaczego trzeba było to wszystko zaorać…
To się nie dało naprawić…
Na gruzach tych skansenów powstało tysiące mniejszych firm, robiących to samo, albo więcej i lepiej, zatrudniając kilkakrotnie mniej pracowników…
W tych „srebrach narodowych” tkwiło ukryte bezrobocie, w postaci niepotrzebnych nikomu pracowników, nie dających żadnego uzysku, żadnego sensownego produktu…
Kiedy to co w zachodnich firmach robiło u nas dziesięciokrotnie więcej ludzi na jednostkę wyrobu, to zrozumiałe jest, że MUSIELI ONI ZARABIAĆ DZIESIĘCIOKROTNIE MNIEJ…
Teraz takie Dudy wrzeszczą, że Polak zarabia połowę tego co Niemiec…
A ja na to powiem, ze po dwudziestu pięciu latach pogoni Polak zarabia już TYLKO o połowę mniej…
W 1988 roku zarabiało się w polskim przemyśle w przeliczeniu na rzeczywiste pieniądze w granicach 20 – 50 dolarów na miesiąc…
Dzisiaj jest to około 1000 – 3000 dolarów…
DUDY W MIECH !!!
Szanowny Panie Gospodarzu,
czy ten artykuł nie był pisany 1 kwietnia?…
Ta pływająca willa nasunęła mi takie skojarzenia.
Dla upewnienia się wysłałem maila na adres z linku z prośbą o informacje w j.j.francuskim lub angielskim z zaznaczeniem z jakiego kraju wysyłam tę prośbę…
Mais,jusqu’à aujourd’hui je n’ai pas reçu la reponse, inaczej:нет ответа.