Wspominałem już kiedyś o egoizmie i wyrachowaniu. Pisałem o tym, czym powinien się kierować wyborca. Starałem się przypominać, że nie jest rolą wyborcy snucie intryg, budowanie wyrafinowanych konstrukcji politycznych ani nawet nagradzanie czy karanie polityków. Teraz proponuję krótką refleksję czym się różni polityk od wyborcy i co z tego wynika.
No więc podstawowa różnica jest taka, że polityk nie odpowiada za nic, a wyborca odpowiada całym swoim życiem za swoje decyzje i wybory.
Polityk może powiedzieć wszystko. Może obiecać wszystko. Może zrobić wszystko. Nawet, kiedy złamie kodeks karny czy drogowy, jego odpowiedzialność jest mocno ograniczona. A co można powiedzieć o odpowiedzialności za niespełnione obietnice, nadmiernie rozbudzone nadzieje i oczekiwania, wdrożone projekty, które nie przyniosły obiecywanych efektów?
Wyborca musi się stosować do obowiązującego prawa. Musi realizować przepisy wdrażane przez polityków. Musi płacić ustanowione podatki. Dostaje (lub nie) uchwalone zasiłki czy zapomogi, żyje z renty czy emerytury, której wysokość zadekretowali politycy. To wyborca może stracić prawo jazdy w wyniku wprowadzonej zmiany w kodeksie drogowym, albo stracić życie w wyniku jej niewprowadzenia. Jeżeli na skutek pomyłki polityków kraj przestanie się rozwijać, gospodarka zacznie podupadać, a sojusznicy i sąsiedzi się od nas odwrócą, to kto najdotkliwiej odczuje konsekwencje na własnej skórze?
W wyborach do Sejmu wybieramy 460 posłów. Do Senatu wybieramy 100 senatorów. Razem nieco ponad pół tysiąca osób. Uprawnionych do głosowania mamy trochę ponad 30 milionów. A mieszkańców w Polsce jest ponad 38 milionów. Czy nie wydaje się Państwu małostkowością pochylanie się i szczegółowe analizowanie przez 30 milionów losów mniej niż tysiąca polityków i jednocześnie odrzucenie praktycznie jakiejkolwiek refleksji nad losem 38 milionów?
A przecież do tego sprowadzają się rozważania w stylu: ten budzi moje zaufanie, tamta jest leniwa, ci dwaj nieelegancko się zachowali, tamten dał się podsłuchać, ta się źle prowadzi, tamten jest przystojny a ten kłamie i bije żonę… Ciągle głosujemy, jakby wybór na posła był nagrodą za dobre sprawowanie, uhonorowaniem zasług, czy jakąś formą wyróżnienia. Oczywiście, że dobrze mieć uczciwych, mądrych, przystojnych i elokwentnych przedstawicieli w parlamencie. Ale pamiętajmy, że oni są naszymi pracownikami. A płacimy im nie za to, kim są, ani nie za to, co do tej pory zrobili, ale za to, co dla nas zrobią. Nie chcemy, żeby pięknie wyglądali w telewizorze, żeby podbudowywali nasze poczucie własnej wartości czy zapewniali rozrywkę w długie zimowe wieczory. Chcemy, żeby przyczyniali się do wzrostu gospodarczego i rozwoju cywilizacyjnego, żeby stworzyli warunki, w których będziemy się czuli bezpiecznie, żeby zapewnili nam realizowanie naszych praw i nie żądali od nas więcej, niż jesteśmy gotowi od siebie dać.
My, wyborcy, lubimy dać prztyczka politykowi czy jego partii. Lubimy narzekać, że nie będziemy głosować na mniejsze zło. Głosić, że w końcu chcemy wyrazić swoje przekonania. Że mamy dość tego, co było, i chcemy czegoś nowego. Że potrzebna nam nowa klasa polityczna. Że trzeba wszystko zmienić. Zburzyć i zbudować od nowa. Dosyć to oderwane od rzeczywistości i raczej śmieszne. Traktujemy nasze życie jak udział w programie Taniec z Gwiazdami czy Big Brother. Udział zza ekranu telewizora. Wyślemy SMS’a i tego nagrodzimy, a tamtego skarcimy. Czy naprawdę nie widzimy, że wybory to nie zabawa w importowanym formacie? Że to my i tylko my zapłacimy za swoje decyzje?
Polityk to osoba, która składa ofertę i czeka na wynik przetargu. Jest przygotowany do wygranej i do przegranej. Albo wejdzie do parlamentu, albo będzie musiał żyć poza nim. Czyli tak, jak my wszyscy. Nie dzieje się mu krzywda, nie dostaje nagrody szczególnej. Po prostu udało mu się wygrać albo nie. Jak nie teraz, to następnym razem.
A wyborca? Wybrał dobrze, albo wybrał źle. Zatrudnił hydraulika, który mu naprawił instalację, albo naraził na zalanie i wypłacanie odszkodowań sąsiadom. Zatrudnił lekarza, który go wyleczył albo zostawił nożyczki w jamie brzusznej. Mechanika, który naprawił mu samochód, albo doprowadził do awarii hamulców przed dużym skrzyżowaniem.
Zbliżamy się do dużego skrzyżowania. Wyniki najbliższych wyborów będą ważne. Mogą być przełomowe. Bardzo prawdopodobne jest, że się cofniemy. Że wygra opcja, która jest przeciwko demokracji, której nie podoba się europejska solidarność, która sceptycznie odnosi się do rozwoju cywilizacyjnego. Opcja, dla której znacznie ważniejsze są mity, teorie spiskowe i szukanie rewanżu, niż doganianie cywilizowanego świata. Tak będzie, jeżeli wygra PiS.
Jestem przekonany, że sztab prezesa Kaczyńskiego już przygotowuje listy osób, którym trzeba podziękować za wsparcie. Wszystkim, którzy zabiorą głosy Platformie Obywatelskiej. Wszystkim, którzy zmarnują głosy wyborców. Wszystkim, którzy rozdrobnią obraz przyszłego parlamentu. Obowiązująca w Polsce ordynacja wyborcza, z metodą D’Hondta, promuje duże ugrupowania. Najmniejsze, zabierając do 5% głosów wyborców, nie wchodzą w ogóle. Nieco większe dostają mandaty, ale proporcjonalnie mniej do liczby otrzymanych głosów, niż te duże. Jeżeli jedna partia otrzymałaby 30% głosów, to dostanie więcej mandatów, niż gdyby się podzieliła na 4 części i każda z tych części otrzymała po 7,5% głosów. Kto oddaje głos na partię, która uzyska powyżej 20% ma jakby więcej, niż jeden głos. Kto oddaje głos na partię, która ledwo przekroczy próg wyborczy, ma jakąś część głosu. Kto oddaje głos na partię, która progu nie przekroczy, oddaje decyzję co do swojej przyszłości innym. Tym, którzy zagłosowali na większe ugrupowania.
Politycy muszą tworzyć nowe ugrupowania, promować nowe idee, szukać nowych sposobów dotarcia do wyborców. Wyborcy muszą szukać rozwiązań dobrych dla siebie. Z punktu widzenia partii powstanie i uzyskanie 4,5% głosów w wyborach to duży sukces. Z punktu widzenia wyborcy oddanie głosu na taką partię to totalna porażka – utrata głosu.
Na marginesie jednak warto zaznaczyć, że rozkwit nowych ugrupowań niedługo przed wyborami jest zadziwiający. Z jednej strony mamy starych graczy pod nowymi szyldami, z drugiej nowych, którzy chcieliby się załapać. W mętnej wodzie… Kiedy do wyborów staje ugrupowanie obecne na scenie od lat, to nawet pod mienioną nazwą, w nowej konfiguracji czy koalicji, wiemy czego się po nim spodziewać. Kiedy powstaje nowe ugrupowanie tworzone przez nowych ludzi, nieznanych, dotąd nieobecnych na scenie politycznej, nie wiemy, czego można od niego oczekiwać. Jak ocenić ich wiarygodność? Wszyscy obiecują, wabią, zachęcają…
Nie wierzę, żeby któremukolwiek z nowych ugrupowań (lub starych pod nowym szyldem) udało się w tych wyborach przełamać duopol PO–PiS. Nie wierzę również, żeby w ciągu kilku miesięcy, w czasie kampanii wyborczej, można było stworzyć sprawną organizację polityczną i przygotować dobrą reprezentację parlamentarną. Kampania to nie jest czas tworzenia. Trudno oczywiście dyskwalifikować ostatecznie ugrupowanie tyko dlatego, że powstało w logice kampanii wyborczej. Ale zbyt wiele jest niewiadomych, żeby można było zawierzyć wyłonionej w ten sposób reprezentacji. Dosyć przypadkowy sposób wpisywania kandydatów na listy wyborcze, bez weryfikacji w działaniu, bez nawet dobrego poznania się może owocować nie tylko zaskoczeniem, ale i transferami w trakcie kadencji. Mieliśmy już taki przykład, kiedy z 40 osobowego klubu na początku ostatniej kadencji zrobiło się koło poselskie z 11 członkami.
Czy zatem nowe, posiadające niewielkie poparcie społeczne, ugrupowania nie zmienią nic na senie politycznej? Otóż zmienią. Bo zabierają głosy dużym. A konkretnie zabierają głosy Platformie Obywatelskiej. Przy uwzględnieniu specyfiki metody D’Hondta, stosowanej przy przyznawaniu mandatów należy zauważyć, że głos oddany na mniejsze ugrupowanie daje mniejszą część mandatu, niż ten oddany na większe ugrupowanie. Ale, co należy szczególnie mocno podkreślić, głos oddany na ugrupowanie, które nie przekroczyło progu wyborczego, nie daje najmniejszej nawet części mandatu.
Gdyby zamiast jednej partii z 30% uzyskanych głosów postawić 5 partii, z których każda dostałaby po 6% głosów, to łączna liczba uzyskanych mandatów będzie w drugim przypadku nieco mniejsza. Ale jeżeli z tych pięciu partii trzy uzyskają po 7% głosów, a dwie po 4,5%, to łączna liczba mandatów spadnie dramatycznie. Wiem, że w Polsce przez wiele lat nie było obowiązkowej matematyki na egzaminie maturalnym, więc trudno oczekiwać pełnego zrozumienia dla algorytmów i wzorów stosowanych przy ustalaniu wyników wyborów. Czy jednak nie przydałby się jakiś przyspieszony kurs dla wyborców?
Co z tego wszystkiego wynika?
Otóż za trzydzieści kilka dni obudzimy się w nowej rzeczywistości. My, wyborcy. My, mieszkańcy Polski. Ponad 38 milionów nas. I może się okazać, że z wyniku zadowolonych będzie tylko około 8 milionów wyborców. Tych, którzy oddali głos na zwycięskie ugrupowanie. A pozostałe 22 miliony uprawnionych zacznie tęsknie wypatrywać kolejnych wyborów. Część, bo nie poszła do wyborów licząc, że inni za nich zadecydują. Część, bo oddali głos na ugrupowania, które nie przekroczyły progu wyborczego. Mieli satysfakcję, że głosują zgodnie z przekonaniami, ale w istocie zmarnowali swój głos. Część, bo oddali głos na ugrupowanie, które z niewielką liczbą mandatów weszło do parlamentu i teraz, żeby cokolwiek osiągnąć i tak będzie musiało się dogadywać z dużymi, przeciwko którym prowadziło kampanię i zdobywało głosy.
A politycy? Na pewno będą się cieszyć z wygranej lub martwić porażką. Ale czy wyniki wyborów zmienią ich życie w sposób zasadniczy? I ilu zmieni? Czy dla lepszego życia nawet kilku tysięcy polityków warto poświęcać jakość życia milionów wyborców? I czy to ma takie ogromne znaczenie, czy tych kilkaset czy kilka tysięcy stanowisk obejmą politycy z tego czy z innego ugrupowania? Dla mnie ważne jest, jak będzie wyglądał nasz kraj pod ich rządami, jak będzie się żyło mi i moim bliskim.
Patrząc na ostatnie 26 lat wybieram mądrą kontynuację i stały rozwój. A rewolucjoniści… są tacy nudni i przewidywalni. Obiecuję, że zagłosuję na takiego, który zrewolucjonizuje sposób walki o władzę. Przekona mnie, że ulepszy dokonania poprzedników, podtrzyma i rozwinie ich dobre koncepcje oraz podziękuje im za to, że przygotowali kraj do jego rządów. Zadba o ciągłość i stabilność, oferując może lepsze i skuteczniejsze sposoby. Na razie będę głosował na tych, którzy najwięcej dokonali i nie chcą tego zniszczyć.
Mateusz Kijowski



Pod artykulem Krzysztofa Burnetki znalazlem komentarz. Moim zdaniem lepszy, niz sam artykul.
http://www.polityka.pl/forum/1243654,prezydent-jak-ognia-unika-spotkania-z-premier-kopacz-to-partyjniacki-cynizm.thread
——————————————–
2015-09-24 17:11 | Robert_xx
Jaka powinna być rola mediów w dzisiejszych czasach?
Ciekawy aspekt obecnych wyborów: politycy PiSu prowadza kampanie według najlepszych wzorów teoretyków w tej dziedzinie. W szczególności w dużej mierze wzorują się na modelu opracowanym przez Drew Westena (książka Mózg polityczny). Według tej recepty, na wyborców należy naciskać w sferze emocjonalnej i budować dobry „szlachetny” obraz własnej partii, a obrzydzać partię opozycyjną. Racjonalne podejście ma małe szanse konkurować z tym emocjonalnym, w dużej mierze płaci za złe podejście pani premier Kopacz! W skrócie pięknie opisał jak to działa jeden z ex-doktorantów prof. Zybertowicza (Maciej Gurtowski „Mniej mózgu w mózgu”) w Nowej Konfederacji. Ważnym elementem w implementacji takiej strategii w wyborach jest posiadanie sieci mediów i innych środków komunikacji, które kreują niezbędny element „echo chamber” (tzw. pudło echowe według prof. Zybertowicza). Zajmuje się obserwacją wyborów w rożnych krajach i zdecydowanie ten emocjonalny-vs-racjonalny dialog partii najciekawiej pracuje właśnie w Polsce. Śledzenie może dawać dużą satysfakcję intelektualną, jeśli na walkę polityczną w Polsce patrzy się z tej perspektywy…
@Narciarz2, w realu wyborcy nie patrzą z perspektywy tylko uczestniczą w tym pokazie bezpośrednio przed i po wyborach. Problem w tym, aby bez wględu na stopień zniesmaczenia i zniechęcenia politykami mieli na tyle oleju w głowie, aby na te wybory jednak szli.
.
A wracając do artykułu autora. Pan Mateusz Kijowski przeciwstawił kilku setkom polityków 30 milionów rodaków. A to przecież nie cała historia. Wprawdzie Platforma była pierwsza, która starała się zerwać z nepotyzmem panującym od wyborów 1989 roku: zwycięskie partie brały wszystko. Nie tylko stołki w sejmie, ale i naokoło: w administracji rządowej, w spółkach skarbu państwa i we wszelkich radach nadzorczych u swoich sponsorów. PO nie jest tu wyjątkiem, swoich ludzi ulokowała w wielu miejscach, choć przynajmniej na początku była mowa o ochronie administracji państwowej. Co czasem obróciło się przeciw samej PO, bo ta administracja państwowa służyła np PiS-owi… PSL już się z tym nie kryło, po co startuje w wyborach. A PiS oficjalnie przyznawało, co się mu NALEŻY. I choćby dlatego należy zwalczać to trefne ugrupowanie w dzień i noc!
.
I tak z garstki prawodawców mamy kilka jeśli nie kilkanaście tysięcy beneficjantów w każdych kolejnych wyborach, na każdym szczeblu państwowej hierarchii od administracji państwowej po samorządy i dalej… Szkoda, że dobry pomysł na ten tekst autora nie zawarł tej wstydliwej dla jednych i oczywistej dla innych prawdy…
Ileż to liter Pan zmarnował w tym tekście.
Wystarczyło napisać – wyborca ma nie kombinować, tylko głosować na Platformę, bo jak nie to „PiS dojdzie do władzy”, a wtedy…
– ludzie będą bez wyroku przetrzymywani po 5 lat w areszcie,
– 15 uzbrojonych funkcjonariuszy będzie wywlekać z domu niewidomego starca
– pieniądze podatników będą przekazywane na budowy kościołów
– Saska Kępa zostanie przemianowana na Beata Kempa
.
Chociaż nie – to wszystko się dzieje i teraz. No może oprócz ostatniego.
tra la la..tra la la..tra la la la..
A mnie niewykształciuch Dorn ułatwił decyzję.
Oddam głos na PSL.