Jerzy Łukaszewski: Czekoladopodobni7 min czytania

czekolada2016-01-15.

Są tacy, którzy z nutką tęsknoty wspominają czasy, kiedy to w sklepie ze słodyczami nabywało się „wyrób czekoladopodobny” (za samą nazwę należał się Nobel literacki) i to czasem, by pełnia szczęścia była obecna w naszym życiu – w opakowaniu zastępczym. Ech, to były czasy…

Półki sklepowe nowej Polski wprawdzie pełne aż do przesady, też nie zachwycają choćby dlatego, że brak na nich wyrobów, które kiedyś uchodziły za szczyt luksusu, jak np. czekolada na licencji Van Houtena, co jeszcze byłoby zrozumiałe gdyby dostępny był oryginał, ale tego także nie uświadczysz.

Nawiasem mówiąc, bardzo polityczna to była czekolada, bo właśnie firma Van Houten skutecznie obroniła niepodległość wysp u zachodnich brzegów Afryki, którą europejscy kolonizatorzy usiłowali zdławić sankcjami gospodarczymi. Van Houten, który używał w swojej produkcji  ziarna kakaowego wyłącznie z tamtych stron oświadczył, że sankcje ma … no właśnie tam i że nie ma zamiaru zbankrutować ze względu na czyjeś polityczne fanaberie. A ponieważ kakao z tych wysp ma smak niepowtarzalny i łatwo rozpoznawalny, inna opcja nie wchodziła w grę. Czekolada wygrała z polityką.

Czekolada – nie wyrób czekoladopodobny.

Mam jednak wrażenie, że tęsknota za nim tkwi w sercach i umysłach niektórych ludzi do tego stopnia, że usiłują oni przenieść ideę tego wynalazku na inne dziedziny życia i – trzeba to przyznać – czynią to z niejakim powodzeniem.

Tyle, że to nie nadaje się specjalnie do żartów, do których jestem za zwyczaj skłonny.

Wyrób prezydentopodobny, po którym nie spodziewałbym się niczego oryginalnego wyznał niedawno publicznie, że martwi się o córkę studiującą prawo na wydziale, który niedawno tak krytycznie odniósł się do jego poczynań w zakresie łamania Konstytucji. „Czy nikt jej nie będzie dokuczał?’ – martwił się zatroskany – „czy nie będzie ponosiła konsekwencji bycia jego córką?”

Andrzej Duda martwi się o córkę

Przypomnijmy, że Kinga Duda jest studentką właśnie tego wydziału. Dudę martwi to, czy jego latorośl jest dobrze traktowana, oraz czy nikt nie sprawia jej przykrości. Można by sadzić, że troska jest przesadzona. W końcu córka prezydenta nie odpowiada za przebieg jego kariery politycznej i przynajmniej do tej pory nie odczuła niechęci ze strony studentów czy wykładowców.

To nie jest śmieszne. Politycy miewają dzieci, czasem lepsze, czasem gorsze, na ogół jednak dobrze sobie radzące i to bez pomocy tatusiów (vide panna Tusk) w całkowicie innych branżach niż polityka i jak dotąd nikt z tego nie robił problemu, a już na pewno politycznego.

Tu dochodzi jeszcze jeden element.

Czy wyrób prezydentopodobny jest aż tak głupi, cyniczny, bezduszny, pozbawiony wyobraźni*, że nie rozumie co robi?

Normalną koleją rzeczy teraz dopiero może się zdarzyć, że koledzy i koleżanki młodej studentki zaczną rzucać pod jej adresem kąśliwe uwagi, że ten i ów wykładowca nie wytrzyma i coś palnie, czym zrobi Bogu ducha winnej dziewczynie przykrość. Tak to działa i trzeba wyjątkowej głupoty, a może i czegoś więcej, by coś takiego zrobić własnej córce.

Chętnie wierzę, że córka jest oczkiem w głowie tatusia, ale tym bardziej swoje zmartwienia powinien zachować jeśli nie dla siebie to dla bardzo wąskiego kręgu rodzinnego, a nie wywlekać je publicznie.

Chyba, że chodzi właśnie o wywołanie sprawy – zrobienie dziecku krzywdy, by potem powiedzieć „a nie mówiłem?”

Ile trzeba mieć jednak w sobie złej woli, by zrobić coś takiego własnej córce i to nawet nie dla własnych, a cudzych politycznych celów?!

Wyrób ojcopodobny – nijak inaczej tego nie określę. W opakowaniu zastępczym.

Ojciec Rydzyk w zasadzie nikogo już chyba niczym nie zaskoczy i cokolwiek by się o nim nie powiedziało może się ziścić prędzej, niż nam się wydaje. Dlatego komentowanie jego kolejnych występów tak szybko znudziło się mediom, bo te żerują na niespodziankach, a w jego przypadku o takie trudno.

Natomiast mimo wszystko są dla mnie niespodzianką reakcje hierarchii Kościoła Katolickiego na jego wybryki, a raczej ich brak tam, gdzie bezwzględnie powinny mieć one miejsce. Chodzi mi o sprawy dotyczące stricte religii i wszystkiego co się z nią wiąże.

Dopóki ojciec Rydzyk ściąga swoje haracze od ludzi zgromadzonych wokół jego „dzieł” – wszystko jest ok. On prosi o kasę, ludzie mu ją dają – czego się tu czepiać? Chcą, to dają.  Dopóki nikt ich do tego nie zmusza – nie widzę powodów do robienia alarmu. Mogę sobie zżymać się, pokpiwać, dziwić – wolno mi. Ale to wszystko.

Ostatnio jednak (a zdaje się nie jest to jakiś wyjątkowy przypadek) szanowny wyrób kapłanopodobny przeszedł samego siebie i nie tylko siebie.

W trakcie jednej z audycji RM jak zwykle część czasu poświęcił wbijaniu do głów radiosłuchaczy numeru konta, na które należy przekazywać datki oraz tłumaczeniu jak przekazywać 1% podatku na wskazane przez niego cele.

Jak dotąd – ok, wolno mu.

Natomiast to co mogło zdumiewać nieprzyzwyczajonych to były „dodatki” w stylu:

„Skoro już zostaliście oświeceni przez Ducha Świętego, to wiecie co macie robić…”

A po chwili:

„…a co powiecie na Sądzie Ostatecznym jak padnie ta kwestia ?”

Nie jestem specjalnie gorliwym obrońcą spraw religijnych, choć z racji fachu rozumiem ją po swojemu i mam do niej łagodniejszy stosunek, niż wielu moich przyjaciół ateistów. Nie założę na pewno Komitetu Obrony Religii Ewidentnie Krzywdzonej z obawy o zatkanie tym korkiem połączeń myślowych.

Natomiast dziwię się hierarchom tak dzielnie stojącym na straży „wartości”, którzy nie reagują w obliczu ewidentnego bluźnierstwa (niech mnie pan prof. Obirek poprawi jeśli się mylę) jakim jest wplatanie osoby boskiej w sprawy finansowe toruńskiego biznesmena, którego wypowiedź, jak zwykle gramatycznie oryginalna, może nawet sugerować, że on sam się za Ducha Świętego uważa.

Naprawdę mówię serio, wcale mi nie do żartów, a to dlatego, że moim zdaniem przekroczona została granica, za którą może okazać się, że nie istnieje coś takiego jak Kościół Katolicki w Polsce o znanych wszystkim zasadach, przestrzegający znanej powszechnie nauki itd. A jeśli tak to z kim mamy do czynienia? Z sektą podszywającą się pod KK, z sektą, o której celach niczego nie wiemy i nie potrafimy przewidzieć jej kolejnych posunięć w dążeniu do nieznanych nam celów. A to już jest niebezpieczne dla wszystkich, powiedziałbym – mocno rydzykowne dla całego państwa.

A hierarchia przewidziana do pilnowania czystości nauki Kościoła milczy, albo pisze w tym czasie listy nieomal po niemiecku. Ergo – przyklepuje milczeniem sytuację stworzoną przez Ojca Dyrektora.

Wyrób religiopodobny. I to w opakowaniu wyjątkowo obrzydliwie zastępczym.

Zastanawiam się, czy to są jakieś przypadkowe wydarzenia, czy też trwały trend w polskim życiu publicznym. Bez większego trudu daje się wyłowić więcej takich „wyrobów” a to profesoropodobnych, a to znów dziennikarzopodobnych, o politykoppodobnych nawet nie wspominam, bo w zasadzie nie mamy wypracowanego wzorca tego wyrobu, a więc odróżnienie oryginału od podróbki może okazać się trudne.

Wredność wrodzona podpowiada, że gdzieś tam u źródeł tej sytuacji leży brak wzorców u nas samych bo to w końcu „krew z krwi naszej, kość z kości i forsa z naszych portfeli” jak mówi poeta, ale to nie załatwia problemu.

Jak znaleźć sposób, byśmy i w życiu prywatnym i w publicznym nauczyli się stawiać jednak na oryginalne wyroby?

Kiedyś u nas mawiano” „nie stać mnie na tanie buty, muszę kupić droższe”.

Jeśli ktoś wie skąd to powiedzenie, może znajdzie odpowiedź na to pytanie.

A czas by już je postawić najwyższy.

Jerzy Łukaszewski


* niepotrzebne skreślić ew. coś dodać.

 

14 komentarzy

  1. wdrw 15.01.2016
  2. dawniej_kuba 15.01.2016
  3. dawniej_kuba 15.01.2016
  4. j.Luk 15.01.2016
  5. dawniej_kuba 15.01.2016
  6. SAWA 15.01.2016
    • dawniej_kuba 15.01.2016
  7. SAWA 15.01.2016
  8. PIRS 15.01.2016
  9. andsol 15.01.2016
  10. slawek 16.01.2016
  11. jmp eip 16.01.2016
  12. slawek 18.01.2016
  13. A. Goryński 19.01.2016