Telewizja pokazała (593)13 min czytania

25.04.2020

Andrzej Sośnierz, poseł Zjednoczonej Prawicy, były prezes NFZ:

W walce z koronawirusem państwo okazało całą swoją słabość.

Według jego szacunków liczba chorych z koronawirusem jest co najmniej trzykrotnie większa od oficjalnej:

Śmiertelność z powodu COVID-19 wynosi około 1–1,5 procent. Jeżeli przyjmiemy, że jest 100 zmarłych, to znaczy, że było 10 tys. zakażonych. W Polsce mamy ponad 300 zmarłych, czyli 30 tys. zakażonych. To jest oczywiście uproszczone wyliczenie, ale się sprawdza.

Dodałbym, że prawdopodobnie liczba zakażonych jest jeszcze większa, bo liczba zmarłych z powodu koronawirusa jest zaniżona – wielu zmarłym przypisuje się inne powody zgonów.

Przyczyną niedoszacowań jest, jego zdaniem, zbyt mała liczba testów oraz to, że na wyniki testów czeka się bardzo długo – na przykład studenci szkoły pożarnictwa czekają już na wyniki pięć dni.

Nie mamy przygotowanego odpowiedniego systemu zbierania próbek. Ludzie potencjalnie zakażeni dzwonią do sanepidu, a tam słyszą, że nie kwalifikują się do testu. Albo pacjent musi przejechać do stacji pół miasta i po drodze zakazić tych, których spotka. To jest katastrofa.

Z koronawirusem walczymy już dwa miesiące, a system wciąż nie działa.

* * *

Strach przed możliwością zakażenia koronawirusem powoduje, że chorzy unikają szpitali i umierają. Tymczasem choroby serca i rak zabijają o wiele więcej osób niż koronawirus. Co miesiąc umiera w Polsce ponad 33 tys. ludzi, a choroby serca i rak stanowią 70% przyczyn zgonów.

Chorzy na różne choroby często rezygnują z planowanych zabiegów czy odwiedzin u lekarza. Nie jest to zupełnie pozbawione racji, jako że jedna trzecia zakażeń ma miejsce w placówkach służby zdrowia. Także z powodu zakłóceń pracy lekarzy (też są często zakażeni, bo brak jest środków ochrony i testów sprawdzających, czy ktoś z personelu medycznego jest nosicielem wirusa) odkłada się niezbędne operacje. Wszystko to daje dodatkowe ofiary epidemii.

C:\Users\Piotr\Pictures\Saved Pictures\koronawirus.jpg

* * *

Co jest takiego atrakcyjnego w posiadaniu władzy, że ludzie dla niej odstępują od podstawowych zasad, pozwalają sobą rządzić, a nawet pomiatać i często wręcz się kurwią? Widzimy, jak politycy kłamią w żywe oczy, wysłuchują koszmarnych bzdur i nawet nie mrugną okiem, oszukują nie tylko polityków z innych partii i oczywiście elektorat, ale także swoich kolegów. Czy motywem zdobycia władzy są możliwości doznania tego, co Mr Hyde, któremu rozkosz sprawiało bezkarne czynienie zła?

Zapewne między sobą politycy nie mogą być szczerzy. Ciekaw jestem co myślą, a może i mówią o sobie wzajemnie. Co gadają o pani Pawłowicz, pani Szydło, panu Macierewiczu, panu Dudzie? Może to samo co my o nich myślimy? Może tylko cenią ich zręczność i skuteczność? Zapewne bywają czasami szczerzy, jak na przykład Morawiecki, kiedy prywatnie mówił kolegom o tym, że trzeba ludziom obiecywać to, czego się domagają, potem wygaszać ich oczekiwania, a oni mają zapier… za miskę ryżu. Może niektórzy zachowują poziom, ale z relacji i podsłuchanych rozmów wynika, że w węższych gronach okropnie mówią o sobie wzajemnie.

Władza sprawia, że grupują się przy niej specyficzni ludzie, a ci, co się tam dostali, dopasowują się do reszty.

Posiadanie władzy dodaje ważności. Pozbawieni ministerialnych czy marszałkowskich stołków politycy gdzieś giną, nikt ich nie pyta o zdanie.

C:\Users\Piotr\Pictures\Saved Pictures\pech.jpg

* * *

W mediach trwa dyskusja o mankamentach i nieścisłościach ustawy o głosowaniu korespondencyjnym. Gdzieś umyka sama idiotyczność takiego pomysłu. Przypomina się opowiadanie Sławomira Mrożka, gdzie narrator został zaczepiony na ulicy przez nieznajomego, który mu wydał polecenie sprzątnięcia mieszkania. Narrator jest oburzony, a nieznajomy wydaje szereg szczegółowych poleceń dotyczących staranności sprzątania. Narrator wciąga się w dialog, dyskutuje o szczegółach poleceń, zapominając o surrealizmie sytuacji. Na koniec rozstają się i narrator jest rozczarowany, bo obcy nie podał mu adresu swego mieszkania, które miał wysprzątać.

Jeżeli w końcu nie dojdzie do wyborów korespondencyjnych, komentatorzy będą zapewne rozczarowani, bo tyle ważnych szczegółowych uwag dotyczących druku i rozniesienia kart do głosowania oraz procedury głosowania pójdzie na marne.

Obstawa listonoszy na wybory

* * *

Niedawno prof. Marcin Król znalazł pewną zaletę w sytuacji, jaką sprawił nam koronawirus. Powiedział: „To jest koniec niskiej pogardy dla ludzi wiedzy. To upadek populizmu. Ufamy specjalistom: profesorom, wirusologom. Ludzie wiedzy będą teraz w wielkiej cenie”.

Faktycznie, na początku epidemii zmalał nieco jazgot durnych polityków, a częściej zaczęli zabierać głos lekarze. Ale to nie znaczy, że wszędzie do głosu doszli fachowcy.

Sytuacja w służbie zdrowia jest ciężka. Błędy i nieporadność władz, które nie potrafią zapewnić bezpieczeństwa personelowi medycznemu, to jedno. Ale w praktyce mamy wiele przykładów tego że na przykład kierownictwo szpitali nie nadaje się na te stanowiska. W Polityce Martyna Bunda pisze:

Historia szpitala w Grójcu byłaby jak scenariusz peerelowskiej komedii absurdu, gdyby nie fakt, że wydarzyła się naprawdę i kosztowała życie kilku osób: najpierw ignorowanie ryzyka zakażenia, potem testy na wirusa, które zrobiło sobie kierownictwo, ale nie personel, wreszcie, gdy zakażenie wielu chorych się potwierdziło, pospieszne wypisywanie ciężko chorych do domów – niektórych z koronawirusem – do rodzin, które były zdrowe; gubienie pacjentów bądź podsyłanie ich innym szpitalom jako bezdomnych, wreszcie okłamywanie rodzin, do których wracali bliscy, że są już wyleczeni. Na koniec laborantki w pośpiechu uciekające z dezynfekowanego już budynku, bo zapomniano je zawiadomić, że trujący gaz jest rozpylany.

W tej sytuacji, jak się pomyśli, że sprawiedliwość ma wymierzać Ziobro, robi się podwójnie nieprzyjemnie.

Założę się, że zarówno w gabinetach dyrekcji szpitala jak też w salach chorych wiszą krucyfiksy, a zarządzający uważają siebie za chrześcijan.

Jeszcze raz przypomnę zdumiewające zdarzenie: minister zdrowia głosował przeciwko propozycji, aby personel medyczny był raz w tygodniu badany pod kątem nosicielstwa koronawirusa.

Badani powinni być także wszyscy pacjenci przyjmowani do szpitala. Media donoszą o przypadkach, kiedy przyjęto pacjentów, którzy okazali się zarażeni koronawirusem i spowodowali szerzenie się zakażeń.

Prof. Cezary Szczylik:

Liczono na to, że w Polsce nie powtórzymy scenariusza włoskiego  czy hiszpańskiego i traktowało się nas, jak naród wybrany – „nam się to nie może zdarzyć”. Myślę, że to była taka forma lekceważenia zagrożenia, które nadciągało. To spowodowało, że my po prostu zbyt późno zaczęliśmy kupować testy i nie sprawdzaliśmy nawet, jakie testy kupujemy. Na moim oddziale mieliśmy problem, bo 3 dni czekaliśmy na wynik testu na koronawirusa, aresztując cały personel medyczny i zamrażając ruch pacjentów. Dopiero po 3 dniach dowiedzieliśmy się, że podejrzana chora jest zdrowa i nie ma infekcji wywołanej koronawirusem. Myślę, że to jest spowodowane zbyt późnym zdaniem sobie sprawy z powagi sytuacji.

Ogromne niebezpieczeństwo czeka nas w związku z wyborami. Ministerstwo Zdrowia mówi, że nadciąga szczyt pandemii, a tymczasem rozluźnia się reżimy związane z prewencyjną polityką państwa, tylko i wyłącznie po to, by powiedzieć, że możemy pójść do wyborów. To jest nieprawdopodobny skandal! 

* * *

Dr Paweł Grzesiowski, ekspert w dziedzinie immunologii i terapii zakażeń, bije na alarm, bo bałagan związany z wykonywaniem testów na koronawirusa powoduje, że jako zdrowi są kwalifikowani chorzy i na odwrót. W wywiadzie z Anną Dryjańską w NaTemat mówi:

To organizacyjny chaos, na który składają się presja czasowa, niesprawdzone testy, niedoświadczone laboratoria, niedoświadczeni diagności i brak nadzoru centralnego nad całym procesem. Od kilku tygodni krążą pisma między Ministerstwem Zdrowia, Głównym Inspektoratem Sanitarnym i Państwowym Zakładem Higieny, ale nie powstał zintegrowany system nadzoru nad laboratoriami, wykonującymi badania genetyczne i serologiczne.

Część testów, która napływa do Polski, nadaje się tylko na śmietnik. Ale nie ma państwowej kontroli, która by to sprawdzała.

Ministerstwo Zdrowia często zmienia dostawców. Laboratoria, które wykonują testy firmy A, muszą przerzucać się na firmę B czy C i tak dalej. W efekcie trzeba ciągle przestawiać linię diagnostyczną, a to zajmuje kilkanaście godzin i wymaga dodatkowych zabezpieczeń. Jeśli zrobi się to nieprecyzyjnie albo na skróty, to testy dają fałszywe wyniki.

Kolejnym problemem jest to, że na fali „testomanii” za te niezwykle precyzyjne badania biorą się niedoświadczone laboratoria i diagności, którzy nigdy nie pracowali w trybie dyżurowym, na próbkach od chorych. Brak doświadczenia przekłada się na to, że nawet dobre jakościowo testy mogą zostać fałszywie zinterpretowane, a zła jakość testów nie jest zauważona.

Dr Grzesiowski dodaje, że część nowo otwartych laboratoriów „wykrywa” pseudo zakażenie u prawie wszystkich pacjentów, których próbki są testowane w danej serii. Tymczasem odsetek ten powinien wynosić maksymalnie kilka procent.

Jest wielki nacisk władzy na ilość i szybkie wyniki, co powoduje skracanie procedur. A procedury to nie sztuka dla sztuki, tylko gwarancja, że wyniki badań odpowiadają rzeczywistości. Sytuacja ze szpitala na Śląsku, a wcześniej na Mazowszu i w kilku innych województwach, pokazała, że takiej pewności nie mamy. Ten testowy chaos będzie miał drastyczne konsekwencje i dla systemu opieki zdrowotnej, i dla społeczeństwa.

Wymogów nie spełnia też pobierany materiał biologiczny. Presja na jak największą liczbę testów sprawia, że badane są nawet wadliwie transportowane lub źle przechowywane próbki. Przecież ich testowanie to strata czasu i pieniędzy, a dodatkowo ryzyko związane z fałszywym wynikiem.

Fałszywe wyniki testów nie są bowiem wyłącznie problemem akademickim. Zdrowi ludzie dostają informację, że są zakażeni, a ci, którzy mają koronawirusa, są uspokajani, że nic im nie jest. Jedni niepotrzebnie trafiają do szpitala i na kwarantannę, drudzy idą między ludzi i nieświadomie zarażają dalej. Walka o testowanie koronawirusa poszła na żywioł. Nacisk na ilość testów kosztem ich jakości już się okrutnie mści.

* * *

Krakowski podróżnik Jędrzej Majka opisuje, jak zachorował na koronawirusa:

Najpierw dziesięć dni chorowałem w domu, w ostatnich było już bardzo źle. Gorączka czterdzieści stopni. Telefon w ręce i szukanie pomocy. W takich sytuacjach człowiek doświadcza, w jakim kraju żyje. Do tej pory minister zdrowia z podkrążonymi oczkami wzbudzał mój podziw i szacunek. Kiedy zachorowałem, zrozumiałem, co to za kraina kłamstwa i obłudy. Telefon do NFZ – kpina. Sanepid, kontakt z którym należy zaliczyć do cudu, odmówił zrobienia testu na koronawirusa. Fakty są takie, że przez długi czas testy wykonywane były tylko w ustach polityków podczas konferencji prasowych i w orędziach do narodu. Niewiele brakowało, a dołączyłbym do grona tych, którzy nie doczekali się na zrobienie testu, którym w karcie zgonu wpisano: niewydolność oddechowa. Kiedy w nocy zadzwoniłem na pogotowie, informując, że już dłużej nie wytrzymam z tak wysoką gorączką i duszącym kaszlem, odmówiono wysłania karetki, bo stanowiłem zagrożenie. Moja lekarka rodzinna (jej przede wszystkim zawdzięczam, że żyję), lecząc mnie przez telefon, od początku podejrzewała, z jakim wirusem mamy do czynienia. Przez kolejne dni usiłowała załatwić wykonanie testów – bezskutecznie. W końcu, jako szczęściarz, trafiłem do Szpitala Specjalistycznego im. Stefana Żeromskiego (Oddział Zakaźny). Tu zrobiono mi testy i kolejnego dnia usłyszałem, że wynik jest dodatni. Stamtąd przewieziono mnie do Szpitala Uniwersyteckiego w Krakowie  (Oddział Pulmonologii przekształcony w COVID-19).

W Szydłowcu gmina współpracowała z żołnierzami Wojsk Obrony Terytorialnej. Dowództwo WOT ukrywało fakt, że wśród żołnierzy niosących pomoc sześciu miało pozytywny wynik testu na koronawirusa i zarażało tym samym ludzi, którym nieśli pomoc. Jaki trzeba mieć mózg i charakter, żeby tak postępować?

* * *

Tekst prof. Obirka o zbawieniu poza Kościołem skłonił mnie do zastanowienia nad sprawami ostatecznymi.

Z tym zbawieniem to nie jest dla mnie jasna sprawa – jakie to przestępstwo popełniłem, że muszę się starać o zbawienie, uwolnienie od kary? To mi przypomina inicjatywę PiS sprzed lat (popartą przez PO), dotyczącą lustracji. Tysiące ludzi musiałoby wypełniać ankiety i szukać swoich ewentualnych błędów popełnionych w przeszłości (świadome bądź nieświadome kontakty z „reżymem komunistycznym”), a o tym, czy są winni, decydowaliby młodzi bojownicy PiS, zapewne po przeszkoleniu przez Macierewicza. SLD zaskarżył ustawę do Trybunału i padła. Ciekawostka mówiąca o nastawieniu ludzi do tej inicjatywy: jeszcze zanim Trybunał Konstytucyjny odrzucił tę próbę wzięcia ludzi za mordę, rektor Uniwersytetu Jagiellońskiego z własnej woli zarządził, aby pracownicy naukowo-dydaktyczni Uniwersytetu wypełniali te ankiety.

Podobieństwo polega na tym, że doszukuje się jakichś przewinień, które przecież wynikają z natury człowieka, a kto go taką naturą obdarzył? I odnosi się do grzechu popełnionego przez odległych przodków (kto wie, czy nie komunistów). I tu i tam narzuca się jakąś przynajmniej potencjalną winę, z której trzeba się tłumaczyć, a oceną zajmują się odpowiedni funkcjonariusze.

* * *

Prezydent Duda oznajmił, że pandemia zdaje się zanikać, a większość Polaków jest za przeprowadzeniem teraz wyborów prezydenckich. Rzecznik ministerstwa zdrowia zaś oświadczył (nie on jeden), że szczyt zachorowań jest przed nami. Media podały, że większość Polaków, w tym wyborców PiS, jest przeciwnych urządzaniu teraz wyborów.

Jest więc jak w powiedzeniu autorstwa Juliana Tuwima o różnicy zdań: Ona utrzymuje, że jest zaręczona a on zaręcza, że ją utrzymuje.

To niestety nie zmieni poparcia jakim się Duda cieszy u elektoratu.

* * *

Czekają nas trudne czasy.

C:\Users\Piotr\Pictures\Saved Pictures\593 d.jpg
C:\Users\Piotr\Pictures\Saved Pictures\593 e.jpg

PIRS

 

2 komentarze

  1. Yac Min 26.04.2020
  2. Andrzej Goryński 26.04.2020