Marek Jastrząb: Kołatka4 min czytania

25.03.2021

Rekrutuję się z czasów, gdy słowo oznaczało słowo, a nikt na serio nie ośmielał się go wyjaśniać. Nikt też – bez narażania się na kpiny – nie dokonywał jego znaczeniowej woltyżerki. Tak samo, jak nikomu rozsądnemu nie zdarzało się pomylić człowieka honoru z szubrawcem, kija z marchewką i plucia z deszczem.

*

Znaleźliśmy się na rozdrożach. Pomiędzy tym, co wyznawaliśmy, a tym, co należy do aktualnych wymagań. Jesteśmy nauczeni rozsądku, lecz obecni rządzący winszują sobie zachowań odmiennego rodzaju: mamy mówić, myśleć i działać, jakby nie istniały pewniki, a dwa plus dwa dawało trzy. Cztery, to dla nich ryzykowna teoria, heretyckie przypuszczenie, wybroczyna domorosłego matematyka. Pozostałość po zaprzeszłych czasach. Niegdysiejszych, czyli odwrotnych niż świetlane czasy PiS.

*

Zapanowała wolność, entuzjazm i beztroska wyrażająca się brakiem rygorów postępowania. Nastąpiło poluzowanie blokady z hamulcami i etyką ograniczeń. W anturażach powszechnych okrzyków radości, werbli, fanfar i petard narodził się i niemiłościwie panuje nad nami, powszechny odpust od wszelkiego dobrego. I z tej radości wziął się dyskusyjny tumult w kwestiach swobody.

Z prawa i z lewa podniosły się chóralne jazgoty o korzystaniu z jej przywilejów. Przy czym ugrupowiska prawicowe rozumiały wolność po swojemu; opowiadały się za podporządkowaną wyłącznie swojej partii. Lewackie odłamy toczyły walki z wiatrakami zwane bojami o niezależność od jakichkolwiek nacisków.

Wynik? Wolność, która nami targa teraz, jest kompozycją wariata. Ideą wyzwoloną z kaftanika bezpieczeństwa i puszczoną na żywioł, uwolnioną od brania leków, przebywającą na odwyku od myślenia; jest ideą ziomala występującego w przyrodzie pod nazwą Człowiek.

*

Pozbawiony poprzedniej obroży, jął tęsknić za następną. Stwierdził bowiem, że bez niej czuje się łyso, że mu brakuje podpowiedzi, jak żyć; istnienie bez instrukcji, bez wytycznych, wskazówek i przestróg, wydawało mu się głupotą. Nonsensem tak ogromnym, że aż przerażającym go do szpiku kości.

Bez dotychczasowego parasola ochronnego, zdany na samodzielne podejmowanie wyboru, czuł się zagubiony, bezradny, jak dziecko, i nie miał wrażenia, iżby choć trochę był wyluzowanym facecikiem.

*

Nowy rozdział swojej egzystencji zaczął od kasacji pojęć, których nie przyswajał. Po cholerę ma uczyć się czegokolwiek, znać Historię, wiedzieć, co to filozofia, matma, łacina. I na co komu literatura, greka, jakieś popieprzone klasyki, Nałkowskie, Szymborskie, Kapuścińskie, Reymonty i inne łamagi, po diabła te Noble i Pulitzery, Kościelskie i Nike, o których nie opłaca się mieć rzetelnej wiedzy?

Po jakie licho słuchać Beethovena, skoro istnieje gwiazda w pudelku? I na co komu Chopin i jego fortepianowe banały, ta romantyczna pierdoła z przedawnionych czasów? Po co malować, pisać lub komponować? Picasso był, Rafael do spóły z Bachem także, podobnie Norwid, Chopin czy inne Mozarty do kupy z pozostałymi Van Goghami, wobec tego jaka idea w twórczym przetwarzaniu ich dzieł? W inspirowaniu się nimi? Byli, ale się zmyli. I koniec tematu.

Na co szkoła, studia, codzienna mordęga z ponurą rzeczywistością i czy nie lepiej być Rydzykiem? Czy nie starczy, że nie trzeba myśleć, bo myślą za człeka ci, których nazywa się przywódcami, elitą, wybrańcami narodu?

Po cóż być kulturalnym w przestarzałym stylu, chorobliwie ciekawym różnorodności świata, jego umiejscowienia na mapie naszych pragnień, dążeń, aspiracji? Na jaką cholerę ślęczeć nad poznawaniem historycznych korzeni, wiedzieć cokolwiek więcej od Neandertalczyka, mieć apetyt na świadome życie, skoro mamy Internet, komputery i telewizję talerzową?

Wedle rozeznania każdy człekokształtny człek ma orientować się, gdzie dają piwo, rachować na palcach, wyniuchać, przed kim klęczeć, a komu dać w pysk. Więcej przyswoić sobie, to zbrodnia, masakra, przepych.

*

Mógłbym dalej wyliczać, ale co to da? Światli wiedzą, a niegramotnych i tak nie przekonam. Toteż doszedłem do wniosku, że i z dzisiejszych czasów można się czegoś nauczyć. Stwierdziłem, że musi być czegoś za wiele, by po pewnym okresie odczuć tego czegoś przesyt. Coś na kształt dokuczliwego kołatania mózgu. A ta kołatka już teraz jest tak namolna, że prędzej niż później przywiedzie nas na powrót do zbezczeszczonych norm.

Marek Jastrząb

Pisarz
Debiutował w 1971 roku na łamach „Faktów i Myśli”. Drukował także w wielu innych czasopismach swoje opowiadania, felietony, eseje, recenzje teatralne i oceny książek. Jego prozatorskie miniatury były wielokrotnie emitowane w Polskim Radiu w Bydgoszczy.

 

źródła obrazu

  • jastrzab: BM