Aneta Wybieralska: Powrót Barei czy gra wywiadów?6 min czytania

11.03.2023

zełenski

Fajny film wczoraj widziałam… To znaczy w sobotę wieczorem, w telewizji, emitowany od tygodnia na kanale Polsatu.

Serial (trzydziestominutowe odcinki puszczane po dwa) „Sługa narodu” zadebiutował właśnie w wersji rodzimej, polskiej, polsatowskiej.

Momentów nie ma. I chyba nie będzie. Chociaż obawiam się, że niektórzy telewidzowie (ci przypadkowi, chwilowi) zobaczywszy młodego faceta siedzącego na kiblu w spuszczonych spodniach, przy czynieniu czytającego nieprawomyślną gazetę, uznają tę scenę za „moment”, potem zaprotestują machając mi przed nosem symbolami religijnymi.

Wielce zainteresowana agresywną reklamą serialu, zwiastunami, jak też wyraźnym odniesieniem do obecnej sytuacji geopolitycznej, na czele ze stwierdzeniem: „serial, który zmienił bieg historii świata”, tym razem sięgnęłam po jego już napisane recenzje. Żeby sobie porównać, żeby upewnić się, że filmiki (dopiero cztery) oglądam ze zrozumieniem.

Aby była jasność, co teraz robić będę co sobotę wieczorem, nadmieniam, co następuje:

Scenariusz oparty jest, podobno bardzo wiernie, o oryginał wyprodukowany onegdaj przez  ukraińskie studio Kwartał 95, a założone przez Wołodymyra Zełenskiego. To on też wcielił się w postać głównego bohatera Wasyla Petrowicza Gołoborodki, nauczyciela, który został prezydentem. Epilog, właściwie konsekwencje tej historii, zna cały świat. Nawet najbliższy naszemu globowi kosmos. Dzięki ukraińskiemu serialowi Zełenski zdobył tak ogromną popularność, że w 2018 roku założył partię Sługa Ludu, naprawdę stanął do wyborów, które w 2019 r. wygrał w cuglach. Albowiem w drugiej turze zdobył ponad 70% głosów pokonując kandydata niby bezpartyjnego, ale chyba jednak prokremlowskiego. Pełna determinacji oraz odwagi bohaterska postawa Zełenskiego w obecnej wojnie z Rosją przyniosły temu serialowi światową sławę. Prawa do jego emisji kupiły stacje telewizyjne w całej Europie, zaś w USA można go oglądać na Netflixie. Nasz Polsat zdecydował się nakręcić własną wersję „Sługi narodu”. Wstrzelił się doskonale w okres kampanii wyborczej, przełomu politycznego w sprawie wojny na Ukrainie, problemów społecznych związanych z przyjęciem ukraińskich uchodźców, wyraźnej polaryzacji stosunków międzynarodowych.

W jednej z profesjonalnych recenzji wyczytałam: „Ale aż takiego ciężaru gatunkowego się po nim nie spodziewajmy”.

No, szczerze powiedziawszy nie lubię takich zajawek. Czy twórca sugeruje, że ten film nie jest ambitny, nie należy podchodzić do niego poważnie, a krajowy mainstream zareaguje entuzjastycznie, ale typowo dla tych, co codziennie śledzą lisy serialowych bohaterów? Poza tym, szanowny panie krytyku, co znaczy „aż takiego ciężaru”? Że niby my nie potrafimy oglądać „komedii politycznych”? Albo oczekujemy, cudu takiego jak nad Wisłą? Nie. My umiemy bawić się przy filmach Barei, które stały się dla nas kultowymi. Albo przy każdym odcinku „Rancza”. Także przerabialiśmy już paru kandydatów Tymińskich, innych wesołych panów wystawianych przez dziwne ugrupowania finansowane przez cholera wie, kogo. Pojawi się taki konieczny i znowu będzie powtórka z wolskiej rozrywki. Pan ma mnie za idiotkę? Dziękuję.

O co chodzi?

Ignacy Konieczny (Marcin Hycnar) – młody nauczyciel historii pracujący w warszawskim ogólniaku rozmawia na przerwie z kolegą wuefistą. Spolegliwy na co dzień, tym razem upuszcza nagromadzoną żółć. Słyszący tyradę belfra uczeń nagrywa dialog, potem wrzuca w sieć. Tak zaczyna się internetowa kampania wyborcza skutkująca najpierw wystawieniem, potem przegłosowaniem kandydatury Koniecznego na urząd prezydenta państwa.

„To my zapierdalamy, a oni to zapierdolą”,

„Wybory to jeden pieprzony gnojek kontra drugi. Wmawiamy sobie, że obaj są chujowi, ale ten jeden jest troszeczkę mniej chujowy”,

„Ale każdego to gówno obchodzi, bo jesteśmy w dupie. Chuj, dupa i kamieni kupa. Od 30 lat”.

Nic dodać, nic ująć.

Reżyser serialu, Maciej Bieliński, powiedział:

– Robimy dość bliską wersję oryginału, natomiast problemy, o których opowiadamy, perspektywa polityczna Ukrainy wtedy, gdy powstawał ten serial, jest inna, i problemy Polski dzisiaj też są inne. Więc momentami od tego oryginału odskakujemy i dodajemy swoje rozwiązania.

Ja pochwalam te rozwiązania. Najbardziej cieszę się z obsadzenia w głównej roli rewelacyjnego Marcina Hycnara. Aktora, reżysera, performera teatralnego. Wprawdzie jego fizyczne podobieństwo do Zełeńskiego nieco przesłania prawdziwość granej roli, co może zarówno przeszkadzać, jak i dopełniać odbiór obrazu, ale dla mnie warsztat aktorski tego czterdziestolatka jest wręcz na miarę Oskara lub Złotej Palmy. Poza tym na ekranie pojawiają się inni znakomici aktorzy, moi ulubieńcy: Krzysztof Dracz, Dorota Kolak, Sławomir Orzechowski. Choćby tylko dla nich z ogromną ochotą obejrzę kolejne odcinki.

Iście Barejowskie jawią się mi sceny związane ze stosunkami rodzinnymi bohatera („Nie przerywaj ojcu prezydenta!”), życiem podwórka starej warszawskiej kamienicy, pierwszymi lekcjami z bycia prezydentem.  Tych (lekcji) udziela Koniecznemu kpiący, cyniczny weteran sceny politycznej Cezary Kujawa (Krzysztof Dracz). Jest okrzepłym w polityce szczwanym lisem, „[…] nie tyle premierem narodu, ile beneficjentem swojego stanowiska. Korzysta na nim, bogaci się i wie, jak się ułożyć w konfiguracji politycznej, aby wyjść na swoje”.

Skąd my to znamy? Jakbym przeniosła się na plan serialu „Alternatywy 4” albo „Zmiennicy”.

Dlaczego uważam, że mimo transformacji ustrojowej niewiele się zmieniło? Bo my, jak wtedy, nie czujemy się za nic odpowiedzialni. Nawet za oddany nasz jedyny głos. Ufamy iluzji, pięknym słówkom politycznych demagogów. Łasi jesteśmy na posiadanie pozawijanych w tandetne pozłotki narodowych produktów. To, że Ukraińcy mieli szczęście, wybierając ostatniego prezydenta, wcale nie znaczy, że my takowe będziemy mieć. W Polsce to tak nie działa. Niestety.

À propos powyższego. Przeczytałam takie zdanie:

„Ponieważ serial stara się tak bardzo być wierny oryginałowi, raczej trudno będzie tu znaleźć polskie tropy polityczne, o czym zresztą mówili sami twórcy”.

Paradne. A niby co innego ci twórcy mają powiedzieć w telewizji, która chce trwać i nie mieć kłopotów z przedłużeniem koncesji? Co ma w tej sytuacji wyartykułować publicznie znany polsatowki producent – Okił Khamidow, który nie tylko pracuje dla pana Solorza, ale zainwestował w „Sługę Narodu” mnóstwo hajsu?

Ja natomiast nie mam nic do stracenia, zatem mogę napisać, co myślę i co czuję. Od pierwszej sceny znajduję „polskie tropy polityczne”, słyszę narrację naszych znakomitych (sic!) rządzących, sowicie opłacane działania propagandy sukcesu. Gołym okiem widać, że z ukrycia ktoś pociąga za sznurki. I znakomicie to mu (im) wychodzi.

Jeśli nie macie Państwo innego pomysłu na sobotni wieczór, zarezerwujcie sobie godzinkę i obejrzyjcie ze mną kolejne odcinki „Sługi Narodu”. Albo znakomitą grę aktorską Marcina, Krzysztofa, Sławomira, Doroty i innych.

avatar

Aneta Wybieralska

Dziennikarka – freelancerka, autorka kilku powieści

 

2 komentarze

  1. Jacek 11.03.2023
  2. Senex. 12.03.2023