Aneta Wybieralska: Żabusia dla Hani10 min czytania

24.05.2023

Chłodny, dżdżysty dzień 16 maja 2023 roku. Chwilę wcześniej przekroczyłam próg Auli Głównej mieszczącej się w jednym z najstarszych gmachów Politechniki Wrocławskiej. U wrót stały uśmiechające się do wchodzących studentki, trzymające w rękach puszki na datki pieniężne. „Co łaska” zamiast biletu wstępu.

Wrzuciłam niewiele, ale tyle, ile mogłam i na ile mnie stać.

Prawie trzy czwarte z 360 krzeseł było zajętych. Siadłam z przodu. By móc słyszeć i widzieć wszystko, co za chwilę miało zadziać się na przestronnej scenie. Na razie udekorowana była zapowiedzią ciekawego wydarzenia artystycznego: meblami z „epoki”, męskim kapeluszem, czarnym fortepianem ustawionym lekko z tyłu, ale na poczesnym miejscu.

Owym wydarzeniem był charytatywny spektakl teatralny „Żabusia” wg Gabrieli Zapolskiej przygotowany przez studentów Wydziału Matematyki Politechniki Wrocławskiej. Cały dochód z tej imprezy ma zasilić rehabilitację kilkuletniej Hani Sikory, ciężko uszkodzonej neurologicznie córeczki pracownika naukowego tego wydziału.

Przybyłych gości zaprosili na spektakl dziekan prof. dr hab. inż. Marcin Magdziarz i dr Grzegorz Sikora. Dowiedziałam się także, z jaką determinacją i z jaką ogromną miłością oraz odważnym zaangażowaniem rodzice Hani walczą o życie swojego dziecka, oraz jak bardzo wdzięczni są wspierającym ich w tej walce kolegom i studentom naszej znamienitej uczelni.

Hania jest skrajnym wcześniakiem. Po urodzeniu ważyła 870 gramów. Kilka dni później jej maleńki niedotleniony mózg uszkodzony został dodatkowo przez kilka groźnych i fatalnych w skutkach wylewów, potem jeszcze przyplątała się sepsa i wiele kolejnych dolegliwości. Od tego czasu dziewczynka cierpi na mózgowe porażenie dziecięce. Istnieje szansa, że kiedyś Hania będzie mogła funkcjonować w miarę samodzielnie. Że zacznie mówić, zacznie chodzić. Ale na to potrzeba nie tylko rodzicielskiej miłości i determinacji, ale czasu, ludzkich otwartych serc i … mnóstwa pieniędzy.

Spektakl rozpoczęła odziana na czarno alegoria ludzkiej duszy. Wprowadziła widza (i mnie) w świat Zapolskiej, w jakże aktualny również dziś klimat polskiej mentalności, obłudy, mieszczańskiej kołtunerii. Nakazała śmiać się, bo „Żabusia” jest komedią. I przy okazji przedstawienia śmiać się z także z siebie.

To prawda. Rozgrywające się na naszych oczach narodowe dramaty można przedstawić komediowo, satyrycznie, ironicznie. Z czego właściwie my się śmiejemy? Z nas samych. Ze zwykłego życia zamkniętego w czterech ścianach. Z naszej zaściankowej codzienności, z polskiej dulszczyzny, czyli z okrzepłej oraz codziennie utrwalanej zakłamanej obyczajowości.

Przyznam, że dałam się porwać tej narracji i wszystkiemu, co zaprezentowane zostało na scenie. Bawiłam się doskonale, często śmiałam. Oczywiście także z siebie.

Albowiem ten jakby odgórnie narzucony na wstępie klimat został doskonale uchwycony przez przechadzających się po scenie aktorów. Tych fantastycznych ludzi nazwę aktorami, choć przecież każdy z nich jest klasycznym, raczkującym na teatralnych deskach amatorem.

Tak, potwierdzam, było bardzo amatorsko. Kreowanie odgrywanych ról, ekspresja sceniczna, dekoracja, kostiumy, makijaże. Ledwie słyszalne dialogi. Ale ja nie dostrzegłam niczego, co można byłoby porównać do amatorszczyzny. W żadnym razie. Żadnego kiczu, żadnego udawania, przerysowania czegokolwiek, nic na siłę. Czysty, przejrzysty, przemiły w odbiorze teatr.

Wszystko, co działo się na tej amatorskiej scenie było … prawdziwe. Właśnie tak. Prawdziwe.

Zachwyciłam się szczerością i serdecznością przedstawienia odegranego przez wszystkich ośmioro z ogromnym zaangażowaniem, z empatią, z pasją. Wprawdzie w powietrzu auli wisiała przeogromna trema, ale została zdominowana przez właśnie przez tę szczerą energię oraz entuzjazm.

Ci cudowni młodzi i utalentowani aktorsko matematycy – studenci, a wśród nich grający Żabusinego kochanka wydziałowy prodziekan prof. Bartosz Frej, przekroczyli granice swoich możliwości. Nie tylko scenicznych. Na tej scenie nagle stali się doświadczonymi profesjonalistami, otworzyli się na sztukę. Co więcej, każdy z nich niezwykle i zaskakująco obnażył wrażliwe wnętrze. Pomimo faktu, że „fachu” uczyli się tylko przez trzy miesiące, jak też ćwiczyli mozolnie kilka dni w tygodniu poza swoimi licznymi uczelnianymi obowiązkami, nieporadność przekuli w odwagę. Kreowanym postaciom nadali zupełnie inny wymiar. Nieco strachliwy, ociupinę infantylny, co nie znaczy, że kiczowaty. Bynajmniej nie jarmarczny. Powtórzę: świeży, piękny i szczery.

W pewnym momencie poczułam, że tę sztukę grały przede wszystkim otwarte na ludzką krzywdę, ogromne, czułe i wrażliwe serca. Nie politechniczni naukowcy. Karolina Wypych (Żabusia), Rafał Sokołowski (mąż Żabusi) i inni okazali się „naturszczykami”, nieoszlifowanymi diamentami aktorstwa amatorskiego. Brawo!

Powiem więcej. Uważam, że ogromnym atutem tej ekipy była właśnie jej niczym nieskalana amatorskość. Gdyby podczas przygotowań i prób otrzymali wsparcie teatralnego profesjonalisty, niechybnie pozbawiłby ich tej uroczej świeżości, niewinnej naturalności, szczerości nieskażonej sceniczną rutyną.

Za klawiaturą czarnego fortepianu zasiadła kolejna artystka wielkiego formatu – Emilka Dulak (drugi rok studiów). Choć przecież też amatorka i studentka kierunku ścisłego. Granymi z ogromną pasją nokturnami Chopina doskonale wypełniła antrakty między poszczególnymi aktami sztuki, przygotowała podkład instrumentalny do paru znamiennych scen. Brawo!

Pomysłodawcą i opiekunem artystycznym spektaklu jest “prawie magister” Marta Kroczak. Urocza, śliczna młoda kobieta, piękna i przesympatyczna postać. Na co dzień studentka piątego, ostatniego roku politechnicznej matematyki, dwukrotna przewodnicząca samorządu studenckiego, osóbka uwrażliwiona artystycznie. Nie lubi nazywać się reżyserem. Ta cudowna dziewczyna zgodziła się na rozmowę ze mną kilka dni przed spektaklem. Cel jest przecież nad wyraz szczytny. Zebranie funduszy na rehabilitację chorego dziecka.

Pobyt na turnusie rehabilitacyjnym kosztuje obecnie cztery tysiące złotych. Moim marzeniem jest zebranie takiej kwoty, ażeby rodzice Hani mogli opłacić przynajmniej jeden taki turnus – powiedziała Marta zapytana o konkret, czyli o pieniądze.

– Marto, jesteś pomysłodawcą i kreatorem tego przedstawienia. Skąd pomysł?

– Muszę zacząć od teatru, który pokochałam. Teatr to moja pasja. Zaraziłam się nim kilka lat temu, gdy weszłam w ten klimat w amatorskim teatrze Grzegorza Stawiaka. Pochodzę z Dzierżoniowa, a Grzegorz jest w tamtym regionie, to znaczy w Wałbrzychu i najbliższych jego okolicach, animatorem kultury. Robi świetne rzeczy, głównie eksperymentalne, performerskie projekty teatru współczesnego. Wpoił nam, że „w teatrze ma być niewygodnie”. I że „sztuka ma drapać w środku”.

– Skądinąd słusznie. Też tak uważam.

Ja zajmuję się trochę szkoleniami personalnymi, jestem zaangażowana w działalność samorządu studenckiego. Nie tak dawno obejrzałam reportaż Jacka Hołuba o niepełnosprawnych dzieciach. Zrobił na mnie ogromne wrażenie, o niczym innym nie myślałam. A ja chciałam zrobić coś więcej. Komuś pomóc. Wpadłam na nieco szalony pomysł, by jakoś wesprzeć dr Sikorę i jego rodzinę. Wie pani, że on wziął bezpłatny urlop, żeby zajmować się córką? To są fantastyczni, ciepli ludzie. Zebrałam parę osób. Rzuciłam hasło:

– A gdyby tak zrobić spektakl? Można byłoby zrobić cos fajnego. Niech ta nasza praca nie pójdzie na marne. Przyklasnęli, zaangażowali się. Wspólnie zaczęliśmy o tym myśleć. Potem zadzwoniłam do Grzegorza, zapytałam, zgodził się. W projekt zaangażowałam także administratorkę Katedry Matematyki, ona natomiast porwała innych wspaniałych pracowników politechniki.

– A skąd Zapolska? Dlaczego akurat „Żabusia”?

– Zapolska jest kompromisem. Między teatrem ambitnym a świadomością tego, że szuka będzie grana przez absolutnych amatorów. Ludzi zaangażowanych, mających wolę, ale jednak amatorów, którzy nigdy nie stanęli na scenie. I robiona przez amatora, to znaczy przeze mnie, tylko trochę bardziej okrzepłego teatralnie. Ja nie lubię sztuk, które nic nie wnoszą, nie uwierają. Płytkich komedyjek w stylu „May Day” albo „Okno na parlament”. Równocześnie zastanawiałam się, jak to zrobić, żeby wszystkich obeszło tak samo?

– Jak długo przygotowywaliście się?

– Trzy miesiące. To bardzo krótko. Teatry amatorskie robią sztuki nawet do roku. Moi przyjaciele musieli nauczyć się ról, nauczyć się grać ze sobą i przed widownią. To ciężka praca. Sami robiliśmy dekoracje, wymyślaliśmy kostiumy, fryzury, odpowiednie makijaże. Spotykaliśmy się wieczorami kilka razy w tygodniu, ćwiczyliśmy do późnej nocy. Wszyscy jesteśmy studentami, dorabiamy sobie, ja obecnie kończę pisanie mojej pracy magisterskiej. Tak mi zależy, że jej obronę przełożyłam na wrzesień. Przecież musiałam skupić się na tym ważnym projekcie. I nie mogłam zostawić tych wszystkich ludzi. Skoro się zaangażowali?

– A jaki jest temat tej twojej pracy? Jeśli to nie jest tajemnica.

– Ona jest jakby kolejnym kompromisem i połączeniem zawodu z moją pasją kulturalną, artystyczną. W skrócie „Analiza tekstów dialogowych seriali telewizyjnych”.

– Aha? A trochę jaśniej? Niewiele z tego rozumiem.

– Ogólnie rzecz biorąc chodzi o zastosowanie algorytmów tak zwanej sztucznej inteligencji do tworzenia nowych odcinków jakiegoś serialu.

– O, to ciekawe. Wyręczenie scenarzysty? Przyśpieszenie produkcji? Cięcie kosztów?

– No, mniej więcej. I wykorzystanie nauk ścisłych do robienia sztuki filmowej.

– A co robi się po ukończeniu metamatematyki politechnicznej?

– Znakomita większość absolwentów znajduje zatrudnienie w branży IT. My wszyscy jesteśmy wykształconymi programistami. A matematyka jest w tym szalenie pomocna. Gdybym mogła, moje życie zawodowe związałabym ze sztuką. Ale z tego nie ma pieniędzy, a przecież trzeba z czegoś żyć. I mieć środki na spełnianie marzeń. Gdybym mogła przy tym robić teatr? No i właśnie teraz go robię. Dla tych ludzi. To mnie tak bardzo nakręca! Oni chcą! Wie pani, ja mam ochotę krzyczeć i płakać, gdy widzę, jak ci ludzie się otwierają, przełamują, jak w roli na siebie patrzą, dotykają się, śmieją! Żeby w tym wszystkim były szczere emocje. Wykrzesałam to z nich. Hołub nazywa to przebłyskami świadomości scenicznej. To się dzieje. Naprawdę! I to jest piękne. I wszyscy tutaj nam pomagają! Najbardziej nasz Dziekan. Zaprosiłam do współpracy profesora – Prodziekana, i gra z nami.

– Czy wyszłabyś z tym przedstawieniem poza Politechnikę Wrocławską?

– Oczywiście. Gdyby się udało przy okazji zebrać kolejne środki dla Hani, byłoby wspaniale. Sądzę, że, gdyby nadarzyła się okazja, koledzy wyrażą zgodę.

– Kiedy i gdzie odbędzie się próba kostiumowa?

– W auli. W sobotę od ósmej do oporu. Zapraszam.

– A mogę przyjść na spektakl?

– Oczywiście. Teraz już pani musi przyjść.

– Dziękuję ci, Martusiu. I wam wszystkim. Przyjdę, a potem Was obsmaruję.

– To ja bardzo pani dziękuję za zainteresowanie i kontakt. To był mój pierwszy prawdziwy wywiad.

Podczas spektaklu „Żabusia” zebrano kwotę sześciu tysięcy złotych. Spełniło się jedno z bieżących marzeń cudownej osobowości, pięknej młodej matematyczki Marty Kroczak. Hania Sikora ma zapewniony pobyt na jednym turnusie rehabilitacyjnym oraz środki na połowę kolejnego.

\Można wpłacać datki na konto Dolnośląskiej Fundacji Rozwoju Ochrony Zdrowia, numer konta Bank PKO SA I Oddział we Wrocławiu Nr 
45 1240 1994 1111 0000 2495 6839
Z dopiskiem szczegółowym “darowizna na cele ochrony zdrowia – GROS10”.

Pozdrawiamy i dziękujemy!

avatar

Aneta Wybieralska

Dziennikarka – freelancerka, autorka kilku powieści

Print Friendly, PDF & Email
 

2 komentarze

  1. lolalola12 28.05.2023
    • Aneta 28.05.2023