Zbigniew Szczypiński: Urząd Prezydenta RP5 min czytania


27.11.2024

Wybory prezydenta przed nami. Za sześć miesięcy pójdziemy do urn, by obywatele wybrali kogoś, kto przez kolejnych pięć lat będzie prezydentem RP mającym silny mandat, bo pochodzący z wyborów powszechnych.

Nie będę wchodził w to, co przed nami. W trudną i brudną kampanię prowadzoną przez sztaby wynajętych fachowców, badających nastroje i formatujących przekaz swojego kandydata tak, aby najlepiej trafiał w oczekiwania swojego elektoratu. Wybory to teatr, to targowisko, w którym decydującą rolę odgrywają sztaby i pieniądze, wielkie pieniądze, współczesne wybory to klęska demokracji, a nie jej święto. O tym jak zaskakujące są wyniki takich wyborów świadczy wygrana Donalda Trumpa w Stanach Zjednoczonych AP, czy wstępne wyniki w wyborach prezydenta Rumuni – wyniki odbiegające od przewidywanych w sondażach przedwyborczych. To nie były wypadki przy pracy, to już raczej norma, a nie wypadek.

Przechodząc na nasz polski grunt, przypomnijmy sobie, jak mało znany kandydat PiS Andrzej Duda, pokonał „murowanego” kandydata do reelekcji – Bronisława Komorowskiego. I przez następne dziesięć lat robił to, co robił, szkodząc Polsce i wpisując się w poczet niechlubnych postaci jakich niemało w naszej historii. Dlatego też nie będę analizował szans Rafała Trzaskowskiego z Karolem Nawrockim – wymyślonym przez sztaby i zatwierdzonym przez prezesa wszystkich prezesów na „kandydata obywatelskiego”, nie będącego członkiem żadnej partii (to prawda, jako prezes IPN nie może, ale jako człowiek może być więcej niż członkiem partii PiS, bo nominatem prezesa).

Jaki będzie wynik tego starcia przekonamy się za pół roku – trzeba mieć nadzieję, że będzie to wynik dla odbudowy demokracji i praworządności korzystny.

Chciałbym się zająć samą konstrukcją urzędu prezydenta w systemie politycznym zapisanym w Konstytucji RP z 1997 roku. Miałem szczęście brać udział w jej powstaniu. Byłem jednym z 560 członków Zgromadzenia Narodowego, które w głosowaniu przyjęło tę Konstytucję – ja byłem za, pamiętam też kto wtedy głosował przeciw.

Urząd prezydenta pochodzącego z wyborów powszechnych pojawił się w określonych realiach tamtych czasów. Wpisaliśmy go do Konstytucji, w której władza prezydenta została zredukowana do kilku zaledwie możliwości: do prawa weta przegłosowanej w Sejmie ustawy i własnej inicjatywy ustawodawczej. Prezydent jest tylko dodatkiem do obowiązującego w Polsce systemu parlamentarno-gabinetowego. Jest też zwierzchnikiem sił zbrojnych (ale nie dowódcą), podpisuje nominacje profesorskie i sędziowskie (ale nie on decyduje, kto ma być mianowany), nadaje ordery. Ma też prawo łaski, co jest i śmieszne i straszne patrząc jak prezydent Duda z niego korzysta. Prezydent mieszka w Pałacu Prezydenckim mieszczącym się w dawnym Pałacu Namiestnikowskim – namiestnika rosyjskiego cara z czasów, gdy Warszawa była w rosyjskim zaborze. Tyle i aż tyle, ale patrząc na to, co nawyrabiał Andrzej Duda, pamiętając też co wyrabiał Lech Wałęsa, mogę śmiało powiedzieć – wystarczy!

W trzydziestoletniej historii mamy wystarczająco dużo przykładów, by zastanowić się nad dalszym trwaniem w tym błędzie, jakim było wpisanie urzędu prezydenta mającego silny mandat pochodzący z wyborów powszechnych do systemy parlamentarno-gabinetowego. Zawsze wtedy gdy prezydent i rząd bili z różnych opcji politycznych, dochodziło i dochodzić musiało do ostrych napięć i konfliktów. Czy to było wojna o krzesło, czy rozbieżne priorytety w polityce zagranicznej, czy zupełny odlot prezydenta w sprawach tego, kto jest sędzią, a kto profesorem, czy ambasadorem – przykładów zebrało się aż nadto. A to, co dzieje się, gdy prezydentem jest tak słaby i mały człowiek, który utwierdza się w przekonaniu, że to on rządzi, a nie rząd i jego premier, że to on jest królem, którego wola jest ponad wszystkim i wszystkimi, widzimy obecnie aż nadto dobrze.

Czy tak ma być zawsze, czy nie czas wrócić do tego, co było w zamyśle twórców konstytucji, by urząd prezydenta, tak pomyślanego i z takimi kompetencjami pochodził z wyboru Zgromadzenia Narodowego – tych 560 wybranych wcześniej w wyborach powszechnych ludzi. Racjonalność takiego gremium jest nieporównywalnie wyższa, niż to, co może się zdarzyć i zdarza wtedy, gdy do wyborów stają miliony.

Szperając w swoim komputerze znalazłem swoje stare felietony zamieszczane pod wspólnym tytułem „Okiem socjologa” w latach 2004 – 2007 w prasie wybrzeża. W jednym z nich zamieściłem analizę zmian w postawach Polaków wobec demokracji. To bardzo pouczające wyniki.

I tak: przekonanie, że demokracja, to przede wszystkim wolność w 1995 roku wyrażało 72%, w 1996 -67%, w 1997 – 63%, a przekonanie, że demokracja to przede wszystkim bałagan i chaos – w 1995 – 19%, w 1996 – 24%, w 1997 – 23%, w 2005 – 31%.

Przyjmując wartości brzegowe należy stwierdzić, że w przedziale lat 1995 – 2005 nastąpił 12% spadek postrzegania demokracji jako przede wszystkim wolności i taki sam w ilości ludzi postrzegających demokrację jako chaos i bałagan.

W tych samych latach mierzono poziom akceptacji ludzi dla następujących opinii:

– demokracja to najlepszy sposób rządzenia

– silny człowiek u władzy może okazać się lepszy niż rządy demokratyczne.

Akceptacja dla tego pierwszego poglądu zmieniała się następująco: w 1995 – 53%, w 1996 – 50%, w 1997 – 52%, w 2005 – 45%.

Akceptacja dla drugiego poglądu przedstawia się następująco: w 1995 – 31%, w 1996 – 30%, w 1997 -31%, w 2005 – 40%.

Na przestrzeni dziesięciolecia mamy więc do czynienia ze spadkiem akceptacji dla rządów demokratycznych o 8 punktów procentowych i wzrostem o 9 punktów procentowych akceptacji dla rządów niedemokratycznych.

Tu ważny jest kierunek zmian, ważniejszy niż wielkości spadku. czy poparcia.

Taki jest nasz świat. Ten mały, ale i ten wielki.

Tylko racjonalność, a nie tani populizm pod maską „demokracji” naszą szansą.

Tak myślę !

Zbigniew Szczypiński

Polski socjolog i polityk. Założyciel i wieloletni prezes Stowarzyszenia Strażników Pamięci Stoczni Gdańskiej.

 

3 komentarze

  1. slawek 28.11.2024
  2. iksis 28.11.2024
  3. Zbigniew 30.11.2024