26.10.2025
👉 Tu jest ten majstersztyk z Krytyki Politycznej, jeśli chcesz się poirytować razem ze mną
https://krytykapolityczna.pl/swiat/dlaczego-zalamal-sie-liberalny-porzadek-swiata-jacobin/
Czytam sobie w niedzielę rano Krytykę Polityczną, jak każdy szanujący się liberał, który nie lubi spokoju ducha. I nagle widzę artykuł o tym, jak zawalił się liberalny porządek świata. Serio? Bo ja myślałem, że to tylko ja nie ogarniam poniedziałków, a tu proszę – świat się kończy, bo ktoś na Twitterze napisał, że lubi tradycyjne wartości.
Artykuł jest długi jak lista obietnic wyborczych, których nikt nie zrealizuje. Autor (Michael C. Williams, politolog, czyli człowiek, który ma opinię na każdy temat, ale nie musi za nic odpowiadać) tłumaczy, że liberalizm padł, bo konserwatyści się na nas, biednych liberałów, obrazili. I teraz nie chcą się z nami bawić w globalne instytucje, prawa człowieka i wspólne wartości.
No cóż. Szok. Jakby ktoś właśnie odkrył, że po rozstaniu nie wszyscy chcą zostać przyjaciółmi.
CO AUTOR CHCIAŁ POWIEDZIEĆ (I CO MU NIE WYSZŁO)
Autor z jakiegoś powodu myśli, że liberalny porządek to był taki super związek między liberalnymi i konserwatywnymi elitami, którzy razem ratowali świat przed komunizmem i złymi pomysłami. A teraz? Konserwatyści wrócili do kochania granic, tradycji i zupy ogórkowej, a nie postępu i globalizacji.
Liberalizm bez konserwatystów, według autora, to jak koncert bez publiczności. Problem w tym, że ta publiczność od dawna gwiżdże, wychodzi, rzuca pomidorami i odpala race. A zamiast zastanowić się, czy może gramy nudną muzykę, autor obraża się, że ludzie nie klaskają. I pisze tekst, w którym liberalizm to biedna ofiara, porzucona przez swojego brutalnego chłopaka – konserwatyzm.
CZY LIBERALIZM UMIERA? NIE, ON PO PROSTU MA KACA
Liberalizm nie umiera. On się po prostu obudził z kacem po imprezie globalizacji. I teraz siedzi w kuchni, w kapciach i z herbatą z cytryną, patrząc, jak prawica pakuje swoje rzeczy i wyprowadza się do innego świata – świata nostalgii, mitów i prawdziwej tożsamości narodowej, cokolwiek to znaczy.
Konserwatyści są źli, że liberalizm pozwala ludziom być kim chcą, kochać kogo chcą, chodzić w sukience lub w garniturze, albo w niczym, jeśli tak im wygodnie. No i że czasem trzeba słuchać ekspertów, a nie wuja Zdzisia z Facebooka. To straszne rzeczy, wiadomo. Więc konserwa się obraziła i teraz udaje, że demokracja to tylko wtedy, gdy wygrywają ich kandydaci.
CO W TYM WSZYSTKIM ŚMIESZNEGO? WSZYSTKO. ALE TEŻ TROCHĘ SMUTNO
Najlepsze jest to, że autor tego tekstu naprawdę wierzy, że konserwatyści byli kiedyś naszymi sojusznikami, a teraz trzeba ich odzyskać. No cóż, powodzenia. To trochę jakby próbować pogodzić się z byłym, który właśnie wrzuca twoje rzeczy do ogniska i krzyczy: „TO DLA TRADYCYJNEJ RODZINY!”
Nie da się uratować porządku świata, który opierał się na tym, że wszyscy udawali, że się lubią, ale tak naprawdę każdy miał ochotę komuś przypieprzyć paragrafem. Konserwatyści zawsze chcieli czegoś innego. Tylko kiedyś im się to mniej opłacało, więc siedzieli cicho.
Teraz, kiedy mogą mówić głośno, że nienawidzą globalnych elit, praw człowieka, migracji i tofu – to to robią. A liberalna lewica siedzi w kącie, pisze eseje i tęskni za rokiem 1997.
CO NA TO LIBERAŁ? CZYLI JA, ZDROWO MYŚLĄCY CZŁOWIEK Z OSTATNIMI RESZTKAMI CIERPLIWOŚCI
Liberalizm nie potrzebuje konserwatystów, żeby istnieć. Potrzebuje odwagi, pomysłów i jaj (metaforycznych, spokojnie). Jeśli lewica i liberałowie będą dalej płakać nad tym, że „kiedyś to było”, to zostanie z nas tylko hasło w podręczniku do historii i żart w memach.
Zamiast płakać, że prawica nas nie kocha – może warto pokazać, że liberalizm to nie użalanie się nad sobą, tylko:
- realna wolność wyboru,
- demokratyczne instytucje,
- otwarte społeczeństwo,
- szacunek do wiedzy,
- i tak, czasem nudne, ale stabilne zasady.
Bo serio – wolę żyć w kraju, gdzie państwo broni twojego prawa do bycia sobą, niż w takim, gdzie rząd tłumaczy, że bicie dzieci to element kultury.
WNIOSKI:
- Artykuł z KP? Za długi, za smutny, za oderwany od realiów.
- Liberalizm nie umiera, tylko czeka, aż ktoś go obudzi z drzemki.
- Konserwatyści nie są zagubieni – oni po prostu idą swoją drogą.
- A my? Zamiast płakać, może pora wreszcie wrócić do gry. Ale z nowym scenariuszem.
Krzysztof Bielejewski

W pełni podzielam diagnozę autora i widzę, ze takich politologów nam się namnożyło i kraczą, ze PiS z Konfederacja w 2027 wygra bo naród głupi. A może warto postawić na społeczeństwo obywatelskie (stając się jednym z tych obywateli) I zakasać rękawy i nie biadolić tylko pogonić populistów nie tylko wspaniałymi argumentami, ale realna sprawczoscia polityczna.
Pan Krzysztof Bielejewski w recenzji chwyta za gardło artykuł Michaela C. Williamsa, i szczerze mówiąc, trudno mu się dziwić. Bo rzeczywiście, czytanie o tym, że „liberalizm ma kaca po imprezie globalizacji” to niemal poetyckie podsumowanie stanu rzeczy.
Williams, politolog z Uniwersytetu w Ottawie, faktycznie prezentuje dość melancholijną wizję upadku sojuszu między liberałami a konserwatystami, który jego zdaniem podtrzymywał powojenny ład międzynarodowy. I tu trzeba przyznać Bielejewskiemu rację – brzmi to trochę jak żale po nieudanym związku. „Kiedyś się kochaliśmy, wspólnie walczyliśmy z komunizmem, a teraz oni pakują walizki i wyprowadzają się do świata tradycyjnych wartości”.
Ale czy ta diagnoza to rzeczywiście „użalanie się nad sobą”, jak sugeruje recenzent? Williamsa analiza faktycznie wskazuje na coś istotnego – rozpad konsensusu, który przez dziesięciolecia umożliwiał funkcjonowanie liberalnego porządku międzynarodowego. Konserwatyści rzeczywiście „wypowiedzieli umowę”, jak to określa autor, kwestionując podstawy praw człowieka, multilateralizmu i globalizacji.
Bielejewski ma rację, gdy pisze: „konserwatyści zawsze chcieli czegoś innego. Tylko kiedyś im się to mniej opłacało, więc siedzieli cicho”. To w gruncie rzeczy trafna obserwacja – zimnowojenni konsensus nie oznaczał, że prawica nagle pokochała liberalne ideały, tylko że miała wspólnego wroga w postaci komunizmu.
Ironiczne jest też to, że Williams faktycznie wydaje się nostalgicznie tęsknić za okresem, gdy liberalizm miał konserwatywnych sojuszników. Jakby liberalne idee nie mogły funkcjonować bez błogosławieństwa prawicy. To tak, jakby demokracja potrzebowała pozwolenia od tych, którzy jej nie lubią.
Metafora Bielejewskiego o „kacu po imprezie globalizacji” jest zaskakująco trafna. Współczesny kryzys liberalnego porządku rzeczywiście przypomina poranek po zbyt długiej imprezie – wszyscy się budzą, oglądają szkody i zastanawiają się, kto to wszystko posprząta.
Williams w swoich analizach wskazuje na realne problemy: erozję zaufania do instytucji międzynarodowych, wzrost nacjonalizmu, odwrót od multilateralizmu. Ale czy rozwiązaniem jest płacz nad rozpadłym sojuszem z konserwatystami, czy może raczej budowanie nowego fundamentu dla liberalnych wartości?
Bielejewski ma rację, gdy pisze, że „liberalizm nie potrzebuje konserwatystów, żeby istnieć. Potrzebuje odwagi, pomysłów i jaj (metaforycznych, spokojnie)”. To faktycznie trafia w sedno problemu – zamiast nostalgii za utraconym konsensusem, może warto skupić się na tym, co liberalizm może zaoferować w nowych realiach.
Ironiczne jest też to, że Williams, analizując upadek liberalnego porządku, sam potwierdzza jego słabość – pokazuje, jak bardzo był on zależny od zewnętrznego wsparcia. Jakby liberalne wartości nie były wystarczająco przekonujące, żeby bronić się same.
Na koniec – obu autorom należy się uznanie za szczerość. Williams nazywa rzeczy po imieniu i nie udaje, że wszystko jest w porządku. Bielejewski z kolei, mimo sarkastycznego tonu, faktycznie formułuje konstruktywną alternatywę: zamiast płakać nad przeszłością, może warto wreszcie pokazać, że liberalizm to coś więcej niż tylko nostalgia za „dobrymi starymi czasami”.
Rzeczywiście – jeśli liberalny porządek świata można było zburzyć jednym tweetem Trumpa i referendum o Brexicie, to może problem nie leży w „zdradzie” konserwatystów, ale w tym, że ten porządek nie był tak solidny, jak się wydawało. I dobrze. Czasem trzeba się obudzić, żeby zrozumieć, że impreza naprawdę się skończyła.
Drogi Panie Sławku,
czytając Pana komentarz, uśmiechnąłem się jak liberalny ideał w fotelu Larsa von Triera – nieco znużony, ale zaintrygowany. Bo Pan, niczym subtelny psychoterapeuta, z wyczuciem rozgrzebał moje zdania, pogładził Williamsa po melancholii i na koniec wszystkim rozdał punkty pocieszenia. I za to – szczerze dziękuję.
Zgadzamy się w gruncie rzeczy co do sedna: że tekst Williamsa brzmi miejscami jak list pożegnalny pisany nad szklanką bourbonu i atlasem zimnowojennego świata. On tęskni – to widać – za czasami, gdy konserwatyści siedzieli przy jednym stole z liberałami i udawali, że smakują im te same dania. A dziś wzięli i poszli – ze stołu wzięli srebra, zostawili rachunek.
Pan bardzo ładnie to wszystko rozkłada na czynniki pierwsze, ale… pozwolę sobie jednak utrzymać mój ironiczny ton, bo – nie oszukujmy się – bez ironii trudno dziś uprawiać publicystykę. Zwłaszcza gdy liberalizm musi się tłumaczyć, dlaczego znów nie wstał z łóżka, choć obiecał.
Tak, Williams diagnozuje rzeczywiste problemy, ale ja mam wrażenie, że robi to z pozycji porzuconego kochanka: „Byliśmy tacy piękni, takie mieliśmy idee…” Tymczasem świat nie czeka – konserwatyści już dawno przenieśli się na Telegram, lewica kręci się wokół dekonstrukcji wszystkiego, a liberalizm… dalej patrzy w lustro i pyta: „Czy to ja jestem winny?”
Nie jestem. Nie jesteśmy. Ale jeśli mamy jeszcze coś znaczyć, to czas przestać żałować, że impreza się skończyła, i zacząć budować nowy klub – taki z regulaminem, ale bez dress code’u opartego na „kiedyś to było”.
Pan pisze, że metafora o „kacu po globalizacji” jest trafna – dziękuję. To był kac, ale też sygnał, że nie da się wiecznie pić na cudzy rachunek – czy to polityczny, czy ideologiczny. Liberalizm nie może już żyć z przeszłych zasług. Potrzebuje aktualizacji. Wersji 3.0. Może i z bugami, ale bez wiecznej aktualizacji żalu.
A jeśli miałbym coś dodać, to tylko tyle: z tą szczerością, o której Pan wspomina, to u mnie bywa różnie. Ale sarkazm? Zawsze autentyczny.
Z wyrazami podziękowania za rzeczową polemikę (i bez żadnego kaca),
Krzysztof Bielejewski
Panie Krzysztofie,
dziękuję za odpowiedź – błyskotliwą, ironiczną i w punkt. Czytając, ma się wrażenie, że liberalizm faktycznie może jeszcze wstać z łóżka – może nieco potargany, ale z kubkiem mocnej kawy i gotowy przynajmniej spróbować. I tak, niech to już będzie „wersja 3.0” – mniej nostalgii, więcej kodu.
Z sympatią i bez moralizowania – niech sarkazm zawsze pozostaje autentyczny.