2013-08-22. Umówiłam się na spotkanie. Żaden problem, przecież odbywamy ich setki, jak nie tysiące. Problem w tym, by się nie spóźnić. Umówiona osoba wyznała gdzieś tam, że składając się z samych zalet ma jedną paskudną wadę, a mianowicie nie znosi spóźnialstwa, bo to przejaw nieszanowania innych. We mnie to ostatnie, czyli szanowanie innych, jest jedną z nielicznych zresztą zalet, ale składając się w większości z wad, za jedną z największych uważam u siebie spóźnialstwo właśnie. W przypadku kolizji zalet z wadami, daję zawsze prymat tym pierwszym, więc pozostało mi tylko jedno – żeby się tylko nie spóźnić. I tak już od wieczora poprzedzającego spotkanie, w żyłach tętniła krew w takt – że-by-się-tyl-ko-nie-spóź-nić. Wszystko dlatego, że genetycznie obciążona sowa obnosi się ze swą adrenaliną po północy, a budzi z reguły skoro świt dwunasta, jeśli wcześniej nie musi. Rano udało mi się otworzyć oczy tak, by wskazówki zegara nie doszły jeszcze do dwucyfrowych numerków i potem jazda na spotkanie.
Autobus podjechał, sięgam do zestawu kart, przytykam do wiszącej na rurze żółtej skrzynki zbliżeniową kartę miejską, a skrzynka zamruczała i na czerwonym tle zagadała do mnie, że sorry, ale ważność jej minęła. Urlopowy czas, rzadziej się podróżuje, a felery wynikające z nieubłaganych cyferek w peselu dają o sobie znać. Znalezione gdzieś w czeluściach zakładek portfela bilety jednorazowe dały podobny efekt – jeden okazał się nieważny, a drugi za stary. Widać wśród biletów też preferuje się młodość. Wot siurpryza, nie wysiądę teraz, bo … – żeby się tylko nie spóźnić.
Tuż obok kątem oka zauważyłam większą skrzynkę w kolorach żółci i czerwieni. Nie ma co, trzeba będzie z tego krokodyla skorzystać. Otwieram portmonetkę, a tam w przegródkach na papierki hula wiatr, a w części zapinanej na zatrzask kilkanaście okrągłych metalowych kółek, w sumie na jakieś marne kilka złotych. No trudno, jakoś trzeba sobie poradzić i kupić chociaż bilet jednorazowy, bo przecież nie wysiądę – żeby się nie spóźnić. Co prawda z krokodyli to z reguły wolę nie korzystać, bo jak się okaże, że nie umiem, mogłabym się jeszcze zbłaźnić, ale tu nie ma wyjścia, spięłam się w sobie na odwagę – żeby się tylko nie spóźnić. Wyjęłam kółko o nominale 2 złote i dawaj próbować je wcisnąć w jakąś tam dziurkę, ale żaden otwór nie dawał przystępu. W ferworze inne nominały kółek zaczęły wypadać z portmonetki, a pół autobusu miało oczy skierowane na moje zmagania.
– To trzeba palcem nacisnąć na ten ekran – powiedziała pani w jasnym sweterku siedząca najbliżej.
– No dobrze, nacisnę, ale co mi z tego, gdy i tak potem nie będę wiedziała, gdzie tę blaszkę wcisnąć krokodylowi do gęby – odpowiadałam na głos bez poirytowania, ale z uśmiechem oznaczającym wdzięczność.
Siedzący bliżej i dalej pasażerowie komentowali, kiwali głowami, że oni też nie wiedzą – wszyscy raczej tacy jak ja – z gatunku górnych, a nie dolnych stanów wieku średniego. W miarę jak maszyna coraz jaśniej gadała do mnie za pomocą kolejnych komunikatów, w akcję zakupu biletu zaangażowane już było pół autobusu, jedni podawali pomysły, co dalej, inni pomagali zbierać z podłogi co i rusz rozsypujące się okrągłe blaszki wypadające z mojej portmonetki. Tak ujechałam z półtora przystanku, a w głowie miałam już nie tylko usilną chęć zakupu biletu, ale i wizję, że jak przyjdzie kanar, to już nie tyle chodzi o karę, choć wstydu nie będzie, bo mam wszystkich za sobą, co widzą, jak bardzo chcę być uczciwa. Najgorsze, że on mi każe wtedy wysiąść, a przecież – żeby się tylko nie spóźnić. Jednak wiedziona już tą myślą, że mam za plecami pół autobusu kibiców, którzy na serio bardzo mnie wspierają w moim uporze, postanowiłam nie odpuścić. Czułam się jak zawodnik, za którym obstają kibice i oczekują na tego upragnionego gola. Wreszcie w aurze wzajemnego wsparcia wspólnie doszliśmy do tego, że ten krokodyl nie karmi się metalowymi kółkami, tylko jest wyższej generacji – on konsumuje tylko karty płatnicze. Jak to? To ja kartą mam płacić marne 1,70zł???? Jeżeli byłaby taka możliwość, to ja nie chcę jednorazowego biletu, tylko naładowania karty miejskiej, skoro mam płacić kartą, to mnie na to stać – przelatywały mi myśli po głowie.
– Pani ma przyłożyć kartę – podpowiadał szczupły pan.
– Ale nie tę miejską, tylko płatniczą – dopowiadał ktoś inny.
– Nie nie, tutaj to miejską, a płatniczą w ten otwór – słyszałam zza pleców.
Teraz w rękach miałam już dwie karty, a blaszane kółka zaczęły się z większą częstotliwością wysypywać na podłogę, bo trzeciej ręki zabrakło. Jedni zbierali krążki, inni zajęli się dalej pomocą intelektualną.
– Pani teraz wybierze na ekranie bilet, jaki pani chce kupić – z troską podpowiadała pani.
– Ale ta pani nie chce jednorazowego biletu, tylko doładowania karty miejskiej – równie troskliwie wyjaśniał pan.
Położyłam kartę miejską na stosowne dla niej miejsce. Krokodyl wyższej generacji inteligentnie odczytał z niej, jaki bilet był poprzednio i czy taki sam sobie życzę.
– OOOO! A to tak też można? – słyszało się z innych miejsc.
Po wielu nieudanych próbach wciskania karty płatniczej w pewien otwór, otworzył on swe podwoje, ale dopiero wtedy, kiedy krokodyl na ekranie napisał jasno czarno na białym „teraz włóż kartę” , potem poszło gładko, jak w znanej już procedurze w bankomacie > wpisz PIN> zaakceptuj> zabierz kartę płatniczą > potem miejską i ją uaktywnij.
Radość i wrzawa zapanowały w autobusie, gdy oznajmiłam, że procedura przebiegła do końca pomyślnie. Ukłoniłam się wszystkim nisko i podziękowałam za pomoc i wsparcie.
I nie spóźniłam się J
Wracając wsiadłam do autobusu, stanęłam koło krokodyla, na spokojnie przyjrzałam się instrukcjom napisanym wedle kanonów sztuki obrazkowego porozumiewania się i wszystko, co tam było napisane i narysowane było tak oczywiste, jasne, jednoznaczne i proste, że chyba tylko analfabeta, by tego nie zrozumiał. 😉
Danuta Adamczewska-Królikowska


Widziałem u nas zabawną scenkę czas jakiś temu, kiedy wprowadzono kupowanie biletów przez komórkę. Najpierw pani się biedziła z kupnem, a potem … weszli kontrolerzy 🙂
Okazało się, że też nie bardzo wiedzieli, jak to sprawdzać, bo w praktyce mieli z tym pierwszy raz do czynienia.
Usiedli z panią i zaczęły się próby.
W końcu rozległy się dwa głośne okrzyki.
Jeden kontrolerów:
– Jeeeeest! Huraaaa!
I drugi okrzyk pasażerki:
– Cholera, miałam wysiąść na poprzednim przystanku!!!
Pozostając przy sprawie biletów komunikacyjnych ucieszyło mnie, że będzie ich mniej rodzajów http://wyborcza.pl/1,75248,14474823,Rewolucja_biletowa_w_stolicy__Zniknie_bilet_jednorazowy.html#TRrelSST . Moja przygoda z krokodylem skłaniała mnie do wniosku o analfabetyzmie w kulturze komunikacji obrazkowej. Zdawało mi się, że pokolenie wychowane na kulturze słowa pisanego nie nawykło do obrazków, stąd ten analfabetyzm. Jednak po przeczytaniu wpisów pod linkowanym artykułem trzeba stwierdzić, że moja diagnoza była chybiona – czytanie słów ze zrozumieniem stoi u nas chyba na jeszcze gorszym poziomie. Wycofanie biletów 40- i 60-minutowych (droższych od jednorazowego)i zastąpienie ich 75-minutowym (w cenie jednorazowego), „wnikliwy czytelnik” komentuje, a co on będzie robił w tym tramwaju przez 75 minut? Taki na pewno pojedzie tym tramwajem na upragnione referendum i świadomie się wypowie.
@SAWA, ale to jest doskonały pomysł!
Nie wypuszczać pasażera, aż mu się bilet skończy 🙂
Jakie to daje wspaniałe możliwości!
🙂 🙂 🙂 Chyba się będą musieli z tego pomysłu wycofać, bo jak wszyscy zaczną wykorzystywać te bilety przez całe 75 minut (przecież w końcu za tyle zapłacili, to szkoda żeby się zmarnowało), to takie tłoki będą w tramwajach, że …. jak nie HGW, to i nawet Komisarza będą chcieli odwołać w jakimś referendum.
Bardzo fajna ta historyjka. I jakby z życia wzięta. O normalnych problemach normalnych ludzi. Ja też głównie taką Polskę widzę, gdy wyjdę na ulicę.
.
Co innego gdy włączę radio lub telewizję. Tam istny horror, psychiatryk, „Kobra”. Brrrrrr.
bisnetusie, ona nie „jakby”, ale na prawdę z życia wzięta w najdrobniejszych szczegółach. Radość miałam z niej wielką, bo okazało się, że:
– nie taki krokodyl straszny, na jakiego wygląda,
– nie ma się co wstydzić nieumiejętności obsługi, krokodyli, bo takich jak my, w naszym wieku jest więcej
– LUDZIE wokół są wspaniali, uczynni i chętni do pomocy!
.
Zastanawiałam się jednak, dlaczego ja te problemy odebrałam bez irytacji, raczej z uśmiechem i Ty mi bisbetusie coś właśnie uświadomiłeś
– Ja od kilku miesięcy nie oglądam programów informacyjnych, przestałam też regularnie słuchać radia (tego z informacjami i napaścią jednych na drugich). I od razu świat jest piękniejszy, ludzie są życzliwi, a przy okazji nawet krokodyl nie taki straszny.
😉 – dziękuję Ci za zwrócenie na to uwagi.
I od razu mamy u Fredry tzw. głębszy sens…
„Jeśli nie chcesz mojej zguby
krokodyla daj mi luby.
Choć znad zęba on zezuje
ja go wkrótce opanuję…”