Człowiek chcący uchodzić za wykształconego i inteligentnego nie może myśleć prosto i jasno. To wręcz niedopuszczalne. Jasno wyrażana myśl i proste w odbiorze słowa wg obowiązujących standardów znamionują człowieka nie potrafiącego „zagłębić się w gęstwę znaczeń, podtekstów, w złożoność problemu”, jednym słowem – prostaczka, nad którym ci lepsi mogą jedynie z politowaniem pokiwać głową. I kiwają.
Sęk w tym, że kiedy on zatrzymuje się na czerwonym świetle unikając w ten sposób niebezpieczeństwa, oni brną przez jezdnię dywagując, czy światło „aby nie jest z lekka pomarańczowawe… a może z odcieniem fioletu…”
Zderzenie tych dywagacji z rzeczywistością nawet w postaci TIRa nie zmienia ich podejścia do problemu.
Nic nie jest jasne i proste. Nic nie jest tym czym się być wydaje, a jeśli rzeczywistość twierdzi co innego, tym gorzej dla rzeczywistości.
Najlepszym przykładem takiej sytuacji jest tzw. poprawność polityczna, nawet nie wymagająca ośmieszania przez „prostaków”, bo ośmieszająca się sama dzień w dzień, a mimo to trwająca dzielnie na swym posterunku i wciąż wyznaczająca standardy wypowiedzi publicznych, zachowań i co gorsza – stanowionego prawa w tzw. krajach cywilizowanych (cokolwiek to znaczy).
Jej geneza jest bardzo wzniosła i szlachetna w swej oczywistości. Ludzie chcąc w sposób radykalny odejść od lat dyskryminacji, nierówności, pogardy prowadzącej do zbrodni, do zbudowania świata kolorowego w miejsce czarno – białego, czy wreszcie do lepszego wzajemnego poznania się bez uprzedzeń, co w efekcie wzbogaci każdą kulturę, stworzyli w praktyce potworka nie tylko śmiesznego, ale i groźnego.
Pamiętam jeszcze czasy, gdy mistrzynię olimpijską wyproszono w USA (dla których zdobyła medal) z restauracji „nűr fűr weißen”.
Dziś w tym samym kraju Murzyn to nie Murzyn, lecz „Afroamerykanin”, choć słowo „nigger” początkowo oznaczało jedynie kolor skóry, cała pogardliwa otoczka przyszła dopiero dużo później. Walczący z niewolnictwem obywatele USA używali słowa nigger i nie widzieli w tym niczego zdrożnego. Jest to o tyle ciekawe, że im bardziej zwiększał się zakres praw ciemnoskórych obywateli, tym bardziej pejoratywnego kontekstu nabierało to zwykłe, najzwyklejsze niegdyś słowo, używane dawniej bez żadnych złych intencji.
O czym to świadczy? O pejoratywnym znaczeniu tego słowa, czy też raczej o ukrytym, wewnętrznym oporze części społeczeństwa przed objęciem czarnych prawami równymi z białymi?
USA z gorliwością neofity narzucały swoje standardy innym, którzy stosowali je w czasie, gdy one były od nich, mówiąc łagodnie – dość daleko. Neofici tak mają.
Aby było ciekawiej w 2007 roku „Rada Miasta Nowy Jork wprowadziła zakaz używania słowa nigger i zaapelowała o wykluczenie piosenek, w których to słowo występuje z Nagród Grammy”(za Wiki)
W ten sposób John Lennon, który nagrał niegdyś piosenkę, z której treścią utożsamiał się „cały postępowy świat” – Woman Is the Nigger of the World, szans na nagrodę by nie miał.
Rezultat jest dziś taki, że film ze słowem „czarnuch” (bo tylko tak jest dziś tłumaczone słowo nigger) w życiu nie ujrzy światła dziennego, za to o „białasach” mamy w co drugim. To ważne dla moich dalszych rozważań.
Na dodatek słowo nigger jest dziś używane przez „Afroamerykanów” w znaczeniu jak najbardziej pozytywnym, oznaczającym dumę z koloru skóry.
Ale polityczna poprawność nie odwołała wyroku. Sprawia wrażenie, jak by chciała coś zasłonić. Co? Tłumioną niechęć białych współobywateli, skrywaną pogardę, z którą lepiej nie obnosić się publicznie?
Sytuacja, w której ktoś usiłuje być świętszym od papieża zawsze wydaje się z gruntu podejrzana.
A mamy takie sytuacje i u nas. „Postępowe” grupki naszego społeczeństwa wyrażają swój sprzeciw wobec lektury „W pustyni i w puszczy” argumentując go „niewłaściwym obrazem stosunków miedzy Stasiem i Kalim”. Jakim niewłaściwym? Owszem, niewłaściwe byłyby podobne stosunki dziś, ale książka mówi o wieku XIX, kiedy były one na porządku dziennym. Mamy więc fałszować historię w imię … no właśnie – w imię czego? Podobnych przykładów mogę podać setki.
Wielokrotnie na tych łamach dyskutowaliśmy o tzw. uczuciach religijnych. Większość zgadzała się co do jednego – trudno obejmować je ochroną prawną w sytuacji, kiedy sam objęty ochroną obiekt jest z zasady niedefiniowalny i dla każdego obywatela może oznaczać co innego. Przykładów mieliśmy w naszej politycznej praktyce aż nadto.
A to prawo wciąż obowiązuje i nie widać, by ktoś ośmielił się je oficjalnie zakwestionować.
Na tym tle dochodzimy już do absurdów. Kuria biskupia nie zgodziła się na zdjęcia w katedrze sandomierskiej ekipy kręcącej film „Ziarno prawdy”, która to ekipa chciała sfilmować wiszący tam słynny obraz przedstawiający dzieciątka, ofiary bestialskich, a żarłocznych Żydów, którzy wytoczyli z nich krew na mace.
Dlaczego? Reżyser nie ukrywał krytycznego stosunku do dawnych przesądów, czyżby więc kuria chciała je chronić? Czy wręcz przeciwnie – wstydzi się swego przewodnictwa w ich propagowaniu? Gdyby zachodziła ta druga możliwość – byłoby pięknie. Zbyt pięknie. Za całą odpowiedź musiały ekipie wystarczyć półsłówka „a po co to, no wiecie…” itd. Sytuacja co najmniej dwuznaczna.
Mam domniemywać, że w części naszego światłego społeczeństwa bzdura o „krwawych macach” wciąż ma się dobrze? Nie dociera do niego fakt, że taka maca, poza wszystkim innym, byłaby zwyczajnie niesmaczna?
I nawet prawo mówiące o finansowym współudziale państwa w restauracji zabytków sakralnych (także tego obrazu) nie jest silniejsze, od prawa o ew. obrazie uczuć religijnych, które spowodować mógłby film.
Niewielką pociechą jest fakt, że nie jesteśmy osamotnieni w wystawianiu tego kabaretu.
Niedawno na światło dzienne wypłynęły rewelacyjne w swej wrażliwości zalecenia Oxford University Press dotyczące zamieszczania w publikacjach informacji o istnieniu świń, kiełbas i wszystkiego, co mogłoby urażać muzułmanów i Żydów.
Nie pomogły oświadczenia środowisk żydowskich i muzułmańskich, że zalecenia są „absolutną bzdurą”, ale chyba nie to jest najważniejsze.
Istotniejszy wydaje mi się fakt, że coś takiego w ogóle powstaje w ludzkich umysłach, nawet jeśli zdobędziemy się na wysiłek i uznamy pobudki za szlachetne. Nie chciano zauważyć, ze wydając takie zalecenia, tak naprawdę działa się przeciw ludziom, których „uczucia” chce się chronić. Przecież jeśli ktoś uwierzy, że samo istnienie w kosmosie zwierzątka o nazwie „świnia” uraża czyjeś uczucia – konsekwentnie uzna kogoś takiego za niespełna rozumu. Tylko to można osiągnąć takimi pomysłami.
Młodzież mawia, że nadgorliwość jest gorsza od faszyzmu i pewnie ma rację. A tak się jakoś składa, że Europa pełna jest ostatnimi czasy tej nadgorliwości czego świadkami byliśmy choćby ostatnio z okazji zamachu na redakcję „Charlie Hebdo”, po którym z zapałem godnym lepszej sprawy politycy na wyścigi składali oświadczenia, że „nie mają nic do islamu jako takiego” itp. choć nikt ich o to nie pytał, a już najmniej środowiska islamskie.
To co mnie zdumiewa w tym wszystkim, to ewidentny brak symetrii w tych poprawnościowych staraniach. Byłyby one może do przyjęcia, gdyby np. środowiskom muzułmańskim w Europie tłumaczono, że powinny szanować kulturę kraju, do którego przybyli. Tego się jednak nie robi z obawy bycia posądzonym o rasizm, nietolerancję itp.
Nawet wojowniczy pan Cameron woli w swych przemówieniach dostrzegać problem Wielkiej Brytanii w imigrantach z Polski, niż powiedzieć cokolwiek na temat czarnoskórych przybyszy z obszarów Commonwelthu, w tym muzułmanów żądających wprowadzenia w Anglii prawa szariatu.
Aż taki odważny to on nie jest.
Dlaczego nie umie powiedzieć: tu jest Brytania, zapraszam cię do siebie, możemy żyć tu razem, każdy kultywując swoje tradycje ze wzajemnym ich poszanowaniem?
Sam fakt, że by to powiedzieć potrzeba dziś odwagi jest przerażający. A brniemy w to coraz głębiej.
Dlaczego w placówkach edukacyjnych zabrania się używania nazwy „Boże Narodzenie” w „obawie przed dyskomfortem” na jaki można by tym narazić dzieci innych wyznań? Słów „ramadan” czy „Allah” się nie zabrania, nie zważając na ew. dyskomfort innych dzieci.
Czyżby w odniesieniu do przybyszy nie obowiązywało przekonanie o „wzbogacaniu własnej kultury” poprzez kontakt z innymi? To znaczy co – uważa się ich za głupszych, prymitywniejszych, niezdolnych do pojęcia takich subtelności? Przecież to ubliżające w stosunku do nich, nieprawda?
I tak jest ze wszystkim. Dlaczego nie możemy rozmawiać np. o antysemityzmie bez wstępnego ustalania aksjomatów? Mam podejrzewać, iż to dlatego, że najbardziej zaangażowani w walkę z nim są do własnych argumentów mało przekonani (część z nich to ewidentni koniunkturaliści) i wolą wszystkich zakrzykiwać? Ale to tylko moje podejrzenie.
Dlaczego mówiąc feministce, że klnąc jak szewc i chlejąc jak menel (o tym już pisała Orzeszkowa), że przejmując wszystkie możliwe negatywne zachowania płci przeciwnej nie stanie się równą mężczyźnie, a przede wszystkim – nie przysporzy sobie w ten sposób rozumu – natychmiast zostajemy okrzyczani mizoginicznym dinozaurem?
Budujemy świat sztucznych, nieprawdziwych pojęć, fantasmagorycznych wyobrażeń, koniunkturalnie zmieniając znaczenie prostych słów i udając, że widzimy co innego, niż widzimy.
Jak długo jeszcze?
Może się zdarzyć taka chwila, iż małe dziecko zawoła, że król jest nagi.
I nikt mu nie uwierzy.
Jerzy Łukaszewski



Uważam, że omówione przez Pana przykłady należą wbrew pozorom do różnych sfer. To jasne, że język zmienia się i słowa nabierają różnych konotacji. Angielski wyraz „gay” jest tego znakomitym przykładem. Niegdyś oznaczał wesoły i tyle. Dzisiaj nie jest już w tym znaczeniu używany gdyż znaczenie nowe wyparło stare. Tak samo jest w przypadku słowa „queer”. Co do „nigger” – nie ma co buntować się, w moim przekonaniu, przeciwko zdecydowanie negatywnym konotacjom. To słowo JEST symbolem opresji i przyjęte jest obecnie powszechnie, że jest pejoratywne. Mówi się o „n-word”, żeby nie używać go nawet w przykładach czy cytatach. Tak czują nie tylko czarnoskórzy, ale i biali. Co innego gdy słowo to używane jest między ludźmi czarnoskórymi – ale to ICH decyzja, ich prawo, ich własne subtelności. Pamiętam walki z dawnym kolegą z redakcji, który upierał się, że OK jest używanie w druku słowa „pederasta”, bo niby jest zupełnie neutralne. Nie jest, co wielokrotnie zgłaszali czytelnicy-homoseksualiści (skoro mamy „homoseksualista” i gej” to po co się upierać). Dlaczego on się upierał? Bo jest stary homofob i już. Język nie powinien ranić, chyba że o to nam chodzi. Długo można by o tym. Co do Bożego Narodzenia, zrobiłam małe badanko nieformalne przed Świętami w Toronto, Z zapytanych o zdanie ponad 50 niechrześcijan, WSZYSCY powiedzieli, że nie mają nic przeciwko „Merry Christmas” i nie zależy im na „Happy Holidays”. To zresztą było do przewidzenia. Bo to jest głupotą i przegięciem, jak niektóre inne wskazywane przez Pana przykłady. Ale kiedy zmienia się dłuuuugo panujące porządki, zawsze dochodzi do przegięć. Nie zmienia to słuszności zmian. I jeszcze myślę, że te wszystkie dywagacje zależą od tego, skąd się na nie patrzy.
Oj, panie Łukaszewski, ciekawym czy dostanie Pan w łeb z jednej, dwóch, a może z każdej strony, z jakiej słoneczko spogląda?
@Malgorzata P. Bonikowska, ja tylko apeluję o konsekwencję. „Im wolno – nam nie” – to nie jest rasizm tylko „ich subtelności”.
Nam coś wolno, a im zakażemy – to jest rasizm.
Konsekwencja? Aż kipi.
@Jerzy Łukaszewski
Powiedziałbym 1000% racji, ale pozostańmy przy tradycyjnej setce.
To, że się Pan wielu naraził (nawet w SO) jest pewne, ale jak długo można dać się ogłupiać?
Gdyby ten tekst podpisał ktoś z zewnątrz, tutejsza reakcja byłaby jednoznaczna: katotalib, ciemnogrodzianin, zaściankowiec, zacofaniec, faszysta, prawicowy oszołom, hominid. Wymieniłem tylko te najsympatyczniejsze.
Niestety historia „dewaluacji” słów jest dużo starsza. W języku polskim ilustrują je określenia człowieka żyjącego z roli. Dawne określenie „cham” już tak silnie nasiąkło pejoratywnym znaczeniem, że mało kto je kojarzy z czym innym niż paskudny charakter. Kolejne nieurażające zastępniki tego słowa szybko nabierały w ustach wywyższających się nad nimi znaczenia obelgi – taki los spotkał kmiecia; chłop broni się jeszcze z trudem.
Tak więc IMHO nie jest to problem (przynajmniej nie tylko) eksplozji „poprawności politycznej”, a głównie wciąż (zawsze?) obecnej w ludziach potrzeby wywyższania się, i pogardzania innymi.
Bo tak naprawdę nie nazwa jest istotna, tylko znaczenie jakie się pod nią podkłada…
Tzw. „poprawność polityczna” to nic innego jak ostrożność. Ostrożność może być daleko posunięta (nawet do absurdu) lecz gdy istnieje choćby 1% ryzyka, to musimy stwierdzić, że ostrożność jest uzasadniona (nawet gdy słabo). Politycy należą do grupy ostrożnych, gdyż to oni ponieść mogą odpowiedzialność ryzykowanych decyzji, nawet gdy te wynikałyby z zachęty tłumu. Tłum szybko zrezygnuje z poparcia, gdy coś pójdzie nie tak.
@Jerzy Łukaszewski
Tak jest! I dlatego lubię cytować tekst piosenki zespołu Raz, Dwa, Trzy: „Nazywaj rzeczy po imieniu, a zmienią się w okamgnieniu…”. Oraz Alberta Einsteina: „Jeżeli nie potrafisz czegoś prosto wyjaśnić – to znaczy, że niewystarczająco to rozumiesz”.
Szanowni komentatorzy skupili się na słowach i ich definiowaniu. Mnie od jakiegoś czasu bulwersują najrozmaitsze ograniczenia i zakazy, nie zawsze wprost formułowane, ale zręcznie ową poprawnością polityczną maskowane. Okazuje się bowiem, że jak jest się kobietą, w dodatku ze sporo wcześniejszego rocznika, a więc mniej ładną, to już absolutnie pani kandydatki na Prezydenta RP, oceniać nie wolno. Jeszcze bym rozumiała, gdyby krytyka dotyczyła n.p. kształtu nóg, ale mowa jest n.p. o niefortunnych wypowiedziach dotyczących prawa. Póki co panom wolno… chwalić urodę, bo jak już coś na nie, to seksizm.:-)))
Pomyślności.
Czy nie doszło tu przypadkiem do pomylenia słów nigger i negro ?
Podobnież jeszcze nie tak dawno negro nie było w USA obraźliwe, a teraz już jest.
Pozdrawiam całą redakcję.
@wdr, negro to osobny rozdział. W czasie gdy negro było słowem „normalnym”, nigger było obraźliwe. Nigger jest starsze niż negro i jest to udokumentowane w literaturze. Potem przyszło „black” itd. Nie chciałem się rozpisywać, by nie zawężać problemu do USA.
Tak czy owak żonglerka znaczeniami jest ewidentna pod wpływem bieżącej koniunktury.
Inna rzecz, że jeszcze pod koniec XVIIIw. w Polsce obraźliwym było słowo „kobieta”, choć etymologicznie to dostojne słowo „niewiasta” jest bardziej krzywdzące dla płci przepięknej.
Czyli że jak? Można już mówić bez żenady, że prezydentem Słupska jest pedał, jego orientacja to pedalstwo, pewien czarnuch chce do PSL-u, a Wojtyła był katabasem?
@wejszyc, dokładnie tak. Jak pan zauważył, konsekwentnie to robię.
@ Jerzy Łukaszewski
Czyli to:
https://www.youtube.com/watch?v=mrvKdPddAXA
to wypowiedź najzupełniej normalna?
Panie Jerzy, no przecież nie.
Drogi panie, miałem nadzieję, że zauważy pan ironię 🙂
W tekście jest wyraźne (taką żywiłem nadzieję) rozróżnienie inwektyw od słów jak najbardziej normalnych, którym sztucznie nadano status inwektywy. „Pedał” nigdy nie było zwykłym określeniem, przynajmniej ja sobie takiego przypadku nie przypominam.
Albo zginęło na dobre 🙂
W każdym razie z mojej strony to „potwierdzenie” było tylko ironią – to chciałem panu wyjaśnić.
Wcięło mi odpowiedź, poczekajmy na BM, ok?
Chyba nas BM, jak to się mówi, olał, he, he…
jako żyd muszę (i nawet chcę) zaprotestować przeciwko lekceważeniu moich etnicznych pobratymców z USA. poświęcasz wiele uwagi wychodzącemu już z użycia określeniu „nigger”, nie wymieniając ani razu, wyrazu „kike”, który ma conajmniej tak samo pejoratywny ładunek.
oddawna lansuję tezę tezę, że można będzie mówić o rzeczywistym postępie dopiero wówczas, gdy merykańskim prezydentm zostanie czarna żydowska lesbijka. zaproponowałem nawet mojej tutejszej amerykańskiej przyjaciółce, annie (honi soit qui mal y pense) by startowala w wyborach, ale sprytnie mi się wyłgała od nęcącej oferty.
– jestem wprawdzie czarna (shit!forgive my political incorrectness) i mogłabym przejś na judaizm.nie byłoby to trudne, bo mam nawet zaprzyjaźnionego rabina w brooklinie. problem będzie ze zmianą orientacji seksualnej, bo mój duński mąż może opacznie to zrozumieć i zażądać rozwodu, a jak wiesz, żyję w szczęśliwym małżeństwie.
Natan, nie porzucaj nadziei 🙂
Odnoszę wrażenie, ze Panu Redaktorowi rozmydlają się nieco różnice pomiędzy „poprawnością polityczną” a nadgorliwością polityczna i zwykłym nadużyciem prawa.
Opisane przez Pana działania Kurii w Sandomierzu są najwyraźniej nadużyciem przywileju i najprawdopodobniej prawa. Jeżeli nie litery tego prawa na na pewno jego intencji. Od społeczeństwa, mediów i sądów będzie zależało jak daleko takie nadużycia będą tolerowane. W moim odczuciu są one równie szkodliwe jak działania, które miało ograniczać prawo o ochronie uczuć religijnych.
Przykładów nadgorliwości nie brakuje i zawsze one będą. Nie oznacza to jednak, że sama idea jest szkodliwa. Przeciwnie, jest z powodzeniem stosowana. Dzięki tym mechanizmom społecznym opowiadanie dowcipów o głupich Polakach przestało być w USA wesołe.
Wracając do Pańskiego przykładu świateł na skrzyżowaniu: to trochę tak jakby ktoś się zatrzymywał na zielonym bo zaraz przecież może się zmienić na czerwone, a inni kierowcy mieli pretensję, że te skrzyżowania ze światłami to głupota.
@Tomek Kniat, pewnie z różnych części świata widać to inaczej, ale słusznie pan zauważył, że nadgorliwość ośmiesza i szkodzi samej idei. O to właśnie mi chodziło. Tyle, że reakcji na tę nadgorliwość nie widać póki co. Przynajmniej w Europie.
A światła, drogi panie są i czerwone i zielone. Źle zaczyna się wtedy, gdy zaczynamy udawać, że czerwone nie jest czerwone a zielone nie jest zielone,
Mogę tylko dodać, że na szczęście świat nie jest czerwono-zielony.
@Tomek Kniat, podzielam pańskie zdanie.
Najciekawszy w tym jest fakt, że pojęcie „poprawność polityczna” zostało po raz pierwszy użyte dla krytyki przesady w unikaniu obrażania mniejszości…
To częste zjawisko, kiedy nowo wprowadzane pojęcie przyjmuje z czasem znaczenie odwrotne do pierwotnego zamysłu…
Panie Autorze,właśnie tak-świetny artykuł.Nic ująć a dodać czemuś nie mogę.Wciskam kciuk ku niebu na wszystkie gwiazdki naciskam a ranking nie zmienia się.
Nie muszem tego robić tylko chcem a nie mogem.
dobrze, posmiejmy sie:
udawanie ze kolory sa inne nie jest zle ino gupie, zle jest gdy kolory staja sie wartoscia sama w sobie.
a ja ku obronie poprawności politycznej, a przede wszystkim standardów, nie tych tworzonych przez tych którzy usiłują (słabo się na tym znam, może i pojąć w stanie nie jestem to i mnie to od pokusy uwalnia) lecz tych, które są niezbędne aby nie pogrążyć się w odmęcie ludzkich interesów, usiłowań itp. itd. To jak kodeks postępowania. Bynajmniej nie oznacza to, że spraw nie należy nazywać po imieniu, odnosić się do ich meritum itd., wręcz przeciwnie, nie należałoby natomiast przy okazji obrażać. Także poprawność nie musi oznaczać plątania się, a pomaga.
@PK i ja się z panem zgadzam, tyle ze rzecz psują nie ci, którzy nie chcą się tej poprawności podporządkować, bo ich wbrew pozorom jest mniejszość, a nadgorliwcy, którzy szukają dziury w całym i wymyślają (w czyim interesie) wciąż nowe obszary „niepoprawności”, jak choćby wspomniany w tekście Oxford Uniwersity Press.
Pamiętam szok, jak usłyszałem od studentki z Nigru, że Murzyn to określenie obraźliwe! Okazało się, że tak jej wytłumaczono … w Łodzi na przygotowawczym kursie językowym! Mówiła, że woli bym ja nazywał „czekoladką”. Po mojemu to właśnie ta czekoladka była dość lekceważąca, na co czarna dama nie zasługiwała, zaś Murzyn etymologicznie jest słowem jak najbardziej prawidłowym i nie niesie ze sobą żadnych treści o charakterze wartościującym.
może to nie o to chodziło..
a poważniej, mieszkałem przez pewien czas w Stanach i mogę się zrewanżować takimi przykładami:
1/ jeden z profesorów uniwersytetu z rozbrajającą szczerością poinformował mnie, że wydział zatrudnił kolegę, profesora (notabene z doktoratem z uniwersytetu Stanforda) dlatego, że lepiej wychodzi na podatkach jeżeli zatrudni murzyna, na korytarzu się lubili..
2/ zapukał do mnie student po swoich zajęciach z akustyki mówiąc, że on sądzi, że wykładowca go dyskryminuje, jako, że uważa, specjalnie staje przy nim świszcząc obracaną w ręku rurą, a jego po tym boli głowa popatrzył badawczo i zapytał co o tym sądzę, udzielę przy tym poprawnego w Stanach określenia, że był Afro-amerykaninem
O ile wiem w angielskim Niger ma negatywne konotacje historyczne, w Polsce zaś różne rzeczy się, chyba już z reguły, różnie przekładają… niedawno znajomy opisując działanie firmy wykorzystującej przy sprzedaży rynkowe różnice cenowe w różnych krajach nazwał to projektem oportunistycznym, choć było to pewnie wykorzystywanie możliwości ekskluzywnych…