Przebrzmiały ostatnie dźwięki z amfiteatru, rozebrano dekoracje, spakowano wozy transmisyjne, artyści wszelkich kategorii rozjechali się na przedwakacyjne chałtury – słowem – 52 festiwal polskiej piosenki, który rozpoczął się dzięki polskiej telewizji, zakończył się, dzięki Bogu.
W takim tonie utrzymane są też recenzje. Za wydarzenie uznano bójkę w garderobie i dekolt Agaty Młynarskiej, skrytykowano pojawianie się zeszłowiecznych gwiazd i jak zwykle ubolewano nad aktualnym poziomem polskiej twórczości. Nihil novi! Przy okazji każdego festiwalu dziennikarstwo dostawało powód do narzekań pod hasłem: „kiedyś to był festiwal, a obecnie…”.
Zwłaszcza za czasów komuny temat Opola był chwytliwy, bo dawał okazję do krytyki, rzadko dopuszczanej do głosu na innych obszarach, nawet pokrewnych. Czytaliście, drodzy emeryci, jakąś krytyczną wypowiedź o pieniach dochodzących ongiś z Kołobrzegu czy Zielonej Góry? Tradycję narzekania na opolski festiwal przejęły kolejne pokolenia „znawców”, może dlatego, że to nie oni, ale ich zatrudnieni przez TVP koledzy organizują tę imprezę. I skutki tego są widoczne i słyszalne – zawłaszczona od lat przez hochsztaplerów i mianowanych „fachowców” opolska scena to rzeczywiście rozpaczliwy kąt, w jaki zapędzono polską piosenkę.
Pod salwą dźwięków w pierwszej kolejności padli twórcy – kompozytorzy i autorzy tekstów. PT Publiczności nie informowano, kto napisał dany utwór – zamiast tego serwowano kabaretowe (?) wygłupy. Zresztą – muzykę zagłuszyły „odkrywcze” aranżacje, a teksty, oprócz fatalnej dykcji wielu wykonawców zatarł także kunszt (?) realizatorów dźwięku. Ewa Demarczyk poległaby tam niechybnie. Dlatego podziwialiśmy piosenkarskie wyścigi oceniając kiecki piosenkarek, wyczyny baletu na tle migających świateł i tzw. przebitki na publiczność, demonstrującą do kamer chęć pokazania się znajomym.
Pewnie powiecie, że przemawia przeze mnie zgorzknienie faceta, który przez. wiele lat miał wpływ na kształt festiwalu. Tak, macie racje! Bo byłem wielokrotnie za tę imprezę odpowiedzialny w latach, gdy problemy techniczne, brak pieniędzy czy gorliwa cenzura były często poważnymi powodami niezadowalającego końcowego rezultatu. Dziś te przeszkody zostały usunięte – za to dostaliśmy bezładną składankę, w której dobre, nowoczesne utwory przegrały z klasyczną hucpą, w której nie sposób doszukać się sensownej reżyserii, w której dobór wykonawców i utworów jest prawdopodobnie wynikiem jakichś zakulisowych machinacji, w której nawet akompaniująca orkiestra daje solowe popisy zamiast akompaniować wykonawcy, co boleśnie dotknęło np. panią Halinę Kunicką, zresztą nie tylko ją. Z przykrością obserwowałem, jak Andrzej Zieliński siedząc przy instrumencie, na koncercie poświęconym Skaldom i połączonym z tzw. debiutami – usiłował coś „podgrywać” wokalistom – i zrezygnował, osłupiały, słysząc te jakże „odkrywcze” wykonania. Pewnie myślał: „czy to moje kompozycje? Niemożliwe…”
No cóż, chyba macherzy z Woronicza, kręcący tym festiwalem są z siebie zadowoleni. O co chodzi! Przecież była oglądalność, reklamodawcy nie zawiedli, a misja także była wypełniona. „Żeśmy nagrodziliśmy” kogo trzeba, bo SMS-y nie kłamią, a że nasi liczą, to inna sprawa. Jak się niektórzy przyczepiają do dupereli – to znaczy, że się nie znają, bo wiadomo, u nas pracują najtężsi na świecie fachowcy. Polska piosenka ma dzięki nim mocną pozycję na świecie i jeśli uda się namówić Krzysztofa Pendereckiego, żeby napisał jakiś kawałek na Eurowizję – wygramy i tam na pewno!
A wiecie, państwo – jest coś na rzeczy. Kiedyś byłem na festiwalu piosenki w Splicie, wtedy jeszcze w Jugosławii. Na próbie przeżyłem szok: pomyliłem się fatalnie w aranżacji – partia waltorni nie została napisana we właściwej tonacji i przez cały utwór fałszywe dźwięki boleśnie raniły moje ucho i dumę. Ale te dysonanse spowodowały, że otrzymałem od dyrygenta i orkiestry pochlebne oceny. „Witamy przybysza z kraju Pendereckiego” – kiwali głowami ze zrozumieniem. „Jakie to nowoczesne!”
Dlatego też oczekując na następny festiwal w Opolu już dziś przygotujmy się psychicznie do wstrząsających przeżyć. Będzie jeszcze więcej nowoczesności, zwłaszcza w dziedzinie scenografii, choreografii i reżyserii. Będzie jeszcze bardziej nowoczesny pan Orzech i pani Młynarska, będzie nowoczesny kabaret, i może nawet – jakieś piosenki.
Jednak przynajmniej jedna dziedzina będzie nawiązywać do tradycji – wszystko to, jak zwykle, przygotują ślepi i głusi „fachowcy” z Woronicza 17.
Życzę wielu wrażeń.
Ponieważ nie znam się na pisaniu piosenek to się wypowiem.
(to tak, aby być w „stylu) 🙂
Wezmę w obronę panią Młynarską, znaną mi z ekranu od lat. Porównując jej niegdysiejsze występy, kiedy to usilnie udawała, że ma 15 lat i starała się do tej roli dostosować i język i zachowanie, w tym roku w Opolu była wyjątkowo stonowana. Jeszcze 15 – 20 lat i będzie ok. Widać, że robi postępy.
Co zaś do Pendereckiego, to o ile wiem on ostatnio pracował nad jakimś projektem z kapelą rockową (nie pomnę nazwy).
Z bólem serca zgadzam się z Autorem co do dykcji obecnych „piosenkarzy”. Tego wybaczyć nie umiem, nie mogę, nie chcę.
Śp. Janusz Popławski opowiadał mi kiedyś o czymś takim, jak komisje kwalifikacyjne (tez nie pamiętam nazwy), które dawały artystom bez fachowego przygotowania prawo wykonywania zawodu jako zawodu (mogłem coś pomylić, ale mniej więcej chyba o to chodziło, proszę mnie poprawić) Zasiadał w nich m.in. Kzimierz Rudzki. Kogo on by dziś „puścił”? 🙂
Cytuję za Nową Trybuną Opolską wypowiedź prezydenta miasta:
Festiwal przez ponad 50 lat czerpał z różnych gatunków. Była kraina łagodności, piosenka aktorska… Nie chciałbym jednak, aby stał on się wydarzeniem o wyjątkowo wysokim poziomie artystycznym, bo wyrzucenie tego, co popularne, sprawiłoby, że trafiałby on do zbyt wąskiego grona odbiorców. Odejście od komercji jest zabójcze, gdyż odbiera oglądalność. To, co niektórzy traktują jako plastikowe czy kiczowate, jest częścią polskiej muzyki rozrywkowej. Nie jesteśmy społeczeństwem samych elit, a ten festiwal musi docierać do ludzi
Wreszcie Antoni Kopff pisze jak przystało Antoniemu Kopffowi.
Świetny tekst i to z pod pióra człowieka kompetentnego w materii muzycznej.
@Lukaszewski
Panie Jerzy, te egzaminy nazywane były weryfikacją i bez niej nie miał zespół prawa egzystować na estradzie.
Powodem był niski poziom wykształcenia muzycznego jako że ilość szkół muzycznych była ograniczona.
Nie pamiętam ale ta weryfikacja miała ważność na rok czy dwa.
Bez weryfikacji granie w dobrej knajpie nie było możliwe.
Nawet dyplom szkoły muzycznej nie zwalniał z egzaminu do rozrywki. To były czasy.. Nagrać płytę? dziś każdy to zrobi posiadając laptopa, mikrofony i pojęcie co z czym..
@Magog dzięki, tak – o to chodziło. Janusz mówił, że to nie była wcale taka tam sobie formalność. Na dodatek on oprócz gry w „Niebiesko Czarnych” miał już za sobą także wydany podręcznik gry na gitarze basowej.
Co do tekstu p. Antoniego, to ja będąc tylko odbiorcą też nie rozumiem dlaczego piosenkarka musi pokazać jak najwięcej tyłka, żeby zostać docenioną. Nie śmiem przypuszczać, że ona nie śpiewa ustami, bo byłoby to co najmniej nieeleganckie.
W mordę… wiecie, że ja pamiętam jeszcze Joannę Rawik, Fryderykę Elkanę, Łucję Prus, że o p. Santor nie wspomnę?
Boszsz jak ten czas leci 🙂