Robimy… wampiry!3 min czytania

2015-06-27. Bardzo mi się podoba nazwa tego produktu: „Wampir”. Jej nadanie świadczy o inteligencji i poczuciu humoru producentów i konstruktorów, a to są cechy bezcenne w naszym zadęto-kartoflano-prowincjonalnym światku. Ale do rzeczy. Jak podaje portal innpoland.pl:

„Wampiry” z Radomia to prawdziwe cuda techniki. Tak powstają autobusy do pobierania krwi

„Wampiry” z Radomia to prawdziwe cuda techniki.
Tak powstają autobusy do pobierania krwi Fot. Jarosław Kubalski/Agencja Gazeta

Na pokładzie jest mała elektrownia, sieć LAN, sprężarki, agregaty do chłodzenia, ambulatorium, miejsce na podgrzewanie wody i specjalnie zaprojektowane pojemniki odporne na wysokie temperatury. Do tego stanowiska komputerowe, laboratorium i garderoba, a nad wszystkim dominują wyświetlacze. Sercem pojazdu są cztery wygodne fotele przeznaczone do poboru krwi. Szacuje się, że w ciągu roku mobilne ambulanse zbierają ok. 10 000 litrów krwi.

Innowacje to nie tylko nowy pomysł czy myśl techniczna. Czasami jest to po prostu znalezienie niszy rynkowej. Można produkować pojazdy dla policji, BOR, straży granicznej czy pożarnej, jak również przerobić Jeepa J8 na wersję wojskową. Można jednak również produkować „wampiry” w Radomiu, jak potocznie nazywa się specjalne busy do pobierania krwi. Wszystkim tym zajmuje się jedna, polska firma – Zeszuta.

Autorskie przeróbki
Pojazdy do pobierania krwi bazują na autobusach Mercedesa, jednak wyposażenie jest całkowicie autorskie i realizowane pod klienta, jakim zazwyczaj są Centra Krwiodawstwa. Tych pojazdów jest zaledwie kilka w Polsce i dlatego ich produkcja to niemal ręczna manufaktura.

Infrastruktura takiego busa jest prosta. W bocznych bagażnikach pojazdu znajduje się wszystko, co niezbędne do zasilania – czyli agregat Fisher Panda o mocy 30kW, napędzany z głównego zbiornika paliwa. Do tego ładowarki i kompresor, który zasila układ pneumatyczny pojazdu podczas postoju. Do tego jego zadaniem jest podtrzymanie klimatyzacji kiedy silnik nie pracuje. To element niezmiernie ważny dla komfortu pracy personelu, ale i urządzeń na pokładzie pojazdu.

By ograniczyć hałas w środku, agregat zamontowany jest na dachu. Łącznie pojazd wyposażony jest w trzy tryby zasilania: stacjonarny z możliwością podpięcia się do zwykłej sieci, tradycyjny wykorzystywany w autobusach i awaryjny, gdzie prąd 220 V pobierany jest z akumulatorów, co pozwala na normalną pracę punktu poboru krwi, bez jednak opcji ogrzewania czy klimatyzacji.

Serce mobilnego pobierania krwi
Zarządza się tym wszystkim za pomocą 24 przycisków, ulokowanych na tablicy w pobliżu siedzenia kierowcy. Wewnątrz ulokowano sieć LAN (gniazdka do niej znajdują się przy każdym stoliku), specjalne oświetlenie i nagłośnienie. Istotne są również stulitrowe zbiorniki z wodą, odporne na warunki temperaturowe.

Do tego dochodzi małe biuro – do rejestracji i obsługi pacjentów. Kiedy pogoda sprzyja, po obu stronach na zewnątrz pojazdu można opuścić markizy i biuro przenieś pod chmurkę.

Bar do podniesienia ciśnienia
Sercem pojazdu są jednak fotele przeznaczone dla tych, którzy oddają krew. Są rzecz jasna obracane i podczas jazdy pełnią role zwykłych siedzeń dla pasażerów. Łącznie z tymi, które znajdują się w poczekalni, takich miejsc jest dziewięć. Nad głowami są dwa ekrany połączone z systemem nagłośnienia. Naprzeciwko gabinetu zainstalowano barek.To wbrew pozorem nie fanaberia, ale miejsce gdzie za pomocą kawy podnosi się ciśnienie krwi, tak żeby sama transfuzja przebiegała szybciej i sprawniej. Wokół blaty i szafki i lodówka do przechowywania krwi.

Cena? Każdy taki autobus, łącznie z wyposażenie, kosztuje ok. 2 milionów złotych.

Oczywiście – już widzę, jak wieczni malkontenci marudzą: e, mercedesa przerobili, co za sztuka? Gdyby tak wszystko było „nasze, polskie”, od opon po wyposażenie i projekt każdego detalu…

A miejsca pracy dla radomskich fachowców – to mało? A pomysł na wykorzystanie niszy rynkowej, to mało? A pożyteczny produkt dostępny na rynku, to mało?

Swoją drogą zaczyna być widoczna nowa luka na rynku: mobilna egzorcyzmownia z programowaną kropielnicą. Mogłaby się nazywać „666”…

 

One Response

  1. john 30.06.2015