2015-07-02. Kolejna panika na rykach finansowych spowodowana przez nieodpowiedzialnych i marnotrawnych Greków, którzy nie chcą płacić podatków jak każdy uczciwy naród i przez pokolenia żyli za pieniądze pożyczane z Unii Europejskiej, a teraz, gdy przychodzi pora oddawania tych pieniędzy, to się wypinają na resztę kontynentu wyciągającą pomocną rękę. Cała ta sytuacja powinna być przestrogą dla Polski, którą rządy Platformy Obywatelskiej zadłużały w rekordowym tempie – tak powiadają niektórzy. Czy słusznie?
(od naszych przyjaciół z kanadyjskiej „Gazety„)
Czy na pewno?
Po pierwsze – określanie obecnego pakietu finansowego jako pomoc dla Grecji jest bardzo mylące. Nic z tych pieniędzy nie trafi do tego kraju. Jest to pomoc dla wierzycieli, dla banków i inwestorów, którzy pożyczali więcej niż powinni. A mamy w ekonomi od 150 lat mechanizm na takie sytuacje: bankructwo. Operacja bolesna dla obu stron bo wierzyciel traci większość oryginalnej pożyczki, a dłużnik traci wszystko co miał, co mu zostało. Może to nie jest sprawiedliwe rozwiązanie, ale pragmatycznie pożyteczne. Ale obie strony nauczone przykrym doświadczeniem mogą nadal funkcjonować w ekonomii. Gdyby mechanizm bankructwa nie był mimo wszystko korzystny, to dawno byśmy z niego zrezygnowali. Kraje nie mogą bankrutować, bo drukują własną walutę, ale zmiany jej kursu powinny płynnie zapobiec takiej sytuacji, w jakiej obecnie znalazła się Grecja. Jednak od momentu wejścia do strefy Euro kraje europejskie nie kontrolują własnych walut, więc może przydałby się w EU mechanizm podobny do bankructwa.
Po drugie – skoro greckiego rządu nie stać na obsługę (już nie mówiąc o spłacie) zadłużenia, to może powinni ten dług spłacać ludzie, którzy z tych pożyczek kiedyś skorzystali? Tyle mówi się w mediach o Grekach żyjących ponad stan i unikających podatków jak ognia. Otóż zaledwie 10% zadłużenia zostało wydane przez rząd na urzędników i programy społeczne. A reszta? Reszta poszła na pomoc dla banków po kryzysie finansowym w 2007 roku. Banków będących greckimi oddziałami tych zachodnich banków (51% niemieckich i francuskich), które tak “pomocnie” pożyczyły rządowi.
OK, jeszcze raz to samo dla jasności (tylko z drugiej strony): po 2007 w greckim systemie bankowym zrobiło się źle, bardzo źle. Banki stanęły na granicy upadłości, podobnie jak w wielu innych krajach. Rząd pożyczył pieniądze od… banków (europejskich) żeby dofinansować filie tych samych banków w Grecji. Banki w Grecji wróciły do względnej stabilności, wypłacają dywidendy swoim inwestorom – w tym bankom europejskim, ale rząd Grecji wciąż ma do oddania pożyczki, tym razem z rosnącymi odsetkami. Banki europejskie natomiast zacierają ręce, bo jak się wszystko uda, to zarobią podwójnie: oprocentowanie z pożyczek i dywidendy z greckich filii. Nic więc dziwnego, że tak naciskają.
Trochę to skomplikowane? Tak, zgadzam się. Może właśnie dlatego media upraszczają swoje doniesienia, do tego stopnia, że trudno zrozumieć o co w tym wszystkim chodzi.
W bardzo podobnej sytuacji znalazła się po 2007 roku Islandii; jednak ten mały kraj, po wielu zamieszaniach pozwolił po prostu brytyjskim i duńskim bankom zbankrutować. Wszelkie transakcje międzynarodowe zostały zawieszone na kilka tygodni, obroty na giełdzie spadły o ponad 90%. Korona straciła w kilka dni połowę swojej wartości. Wszystko wyglądało na totalną katastrofę ekonomiczną. Dopiero od 2011 sytuacja zaczęła się powoli zmieniać.
A jak wygląda ekonomia Islandii dzisiaj? Deficyt rządu spadł poniżej 1% i wszystko wskazuje na to, że Islandia będzie miała nadwyżkę finansową w 2015. Poziom zadłużenia spada poniżej 60% produktu narodowego (a było nieco powyżej 100%). A określenie “bezrobocie” znika ze statystyk. Było ciężko, nawet bardzo ciężko, ale Islandia stanęła na nogi i zaczyna z tego czerpać korzyści dla swoich obywateli.
A jaka z tego lekcja dla Polski?
Przede wszystkim spójrzmy na zadłużenie naszej Ojczyzny w porównaniem z innymi krajami w Europie, a dopiero potem zaczniemy rozmawiać o tym, czy jesteśmy w takiej sytuacji jak Grecja:
Zadłużenie w stosunku do produktu narodowego. Kliknij, żeby porównać z innymi krajami
Nie tylko Polska jest w nieporównywalnie lepszej sytuacji niż Grecja, ale również lepszej niż Francja czy Niemcy. Wątpiących zapraszam do kliknięcia w wykres i dobierania innych parametrów.
Liczby nie kłamią. Rzadko tylko mówią całą historię. Wysokość zadłużenia to jedna sprawa, a to na co te pieniądze zostały przeznaczone to inna. Ale to już temat na zupełnie inny artykuł.
Greków czekają ciężkie czasy, bez względu na to jak zagłosują w niedzielnym referendum. Przyszłość pokaże, czy zdecydują pomagać bankierom czy sobie.
Tomek Kniat
Urodziłem się i wychowałem w Warszawie.
Kocham to miasto – o ile oczywiście miasto można kochać.
Od 1988 mieszkam w Toronto, czyli przez mniej-więcej połowę swojego życia.
W Toronto jestem Polakiem, a podczas wizyt w Ojczyźnie jestem Kanadyjczykiem w Warszawie.



Islandia nie jest dobrym przykładem do porównania z Grecją, bowiem ma własną walutę, a Grecja Euro. Bankructwo Grecji oznacza zapewne konieczność wyjścia ze strefy Euro. Wyobraźmy sobie, że Grecja poszłaby tą drogą i po paru traumatycznych latach ich gospodarka zaczęłaby rosnąć opierając się na drachmie. Pojawi się pytanie w Hiszpanii czy nie warto także opuścić strefę Euro, może też we Włoszech. Oznacza to ryzyko rozpadu strefy Euro, a może też całej UE. Nieprzewidywalność takiego scenariusza to problem dla Niemiec, Francji i innych. Możliwe jednak, że nie będzie innego wyjścia niż pójść tą drogą.
Polsce w długim terminie grozi scenariusz potężnego kryzysu gospodarczego, bowiem mimo różnic mamy też niemało podobieństw do Grecji z lat 90-siątych: bardzo marną klasę polityczną, bałagan prawny oraz korupcję, nie tylko klasyczną gotówkową, lecz także rozbuchany nepotyzm: gwarancja zatrudnienia i awansowania w administracji nominatów partyjnych oraz krewnych i znajomych. To ostatnie gwarantuje merytoryczną degenerację i decyzyjną bezradność.
Oczywiście, że każde porównanie ma swoje ograniczenia. Jednak mechanizm bankructwa zakłada, że obie strony posługują się tą sama waluta i będą nadal funkcjonować w tym samym systemie ekonomicznym.
Greków czekają trudne wybory i trudne czasy, ale jeżeli władcy Europy nie pozwolą Grecji na odrobinę więcej elastyczności, to istnieje bardzo poważne niebezpieczeństwo, że popłyną (i utoną) razem.
W każdym systemie ekonomicznym istnieje stałe niebezpieczeństwo kryzysu. W pewnym stopniu jest ono potrzebne, czasami wynika z konieczności podejmowanego ryzyka. Takie wahadło odwrócone, które przy odpowiednim kierowaniu doskonale funkcjonuje. Ale wyborcy nie powinni narzekać na „klasę polityczną”. Sami ich wybraliśmy. Jak ktoś potrafi lepiej – to serdecznie zapraszam. Grekom trzy generacje Papandreou się znudziły, wybrali zupełnie nowych polityków i chociaż starają się coś zrobić z tym całym bałaganem.
@Masz: mechanizm selekcji negatywnej znamy od 1945. Mimo to windowaliśmy się powoli do góry. Nawet gierkowska zapaść wyszła nam w rezultacie na dobre. Nie mówię, że to musi być u nas regułą. Zmorą tamtej rzeczywistości był nasz, polski Midas. Potrafił jednym dotknięciem papieru swoim wiecznym piórem zmienić najlepszą akcję w gówno. Przeżyłem to parę razy i to było rzeczywiście frustrujące.
Ludzie dzielą się (jeden z podziałów) na tych, którzy coś wnoszą i na tych którzy dają się nosić. Skuteczność działania każdej instytucji zależy od wzajemnej proporcji tych grup. Ostatnio zauważyłem (to oczywiście subiektywne, wynikające z osobistego zaangażowania) że na szczeblu lokalnym jakby zmieniało się na lepsze. Jeśli ta zmiana rozejdzie się „pod górę”, zacznę może być optymistą.
@Tomek Kniat
Za kilka dni dowiemy się w którą stronę zmierza Grecja. Jednakże na dziś odmowa Grecji oznacza zapewne konieczność wprowadzenia swojej waluty. Kraj który ogłasza niewypłacalność nie może funkcjonować w oparciu o walutę emitowaną przez pożyczkodawcę. Po prostu szybko skończą się pieniądze w systemie bankow,, a nowych nie da się wydrukować ani radykalnie obniżyć wartości waluty.
Owszem sami wybraliśmy klasę polityczną, 20 lat temu… Od tego czasu zabetonowali się dość skutecznie. Aby mieć wpływ na politykę, trzeba wejść do Sejmu. Aby to uczynić należy być członkiem wystawionym na listę przez partię polityczną mającą charakter silnie wodzowski, która zdobędzie co najmniej 5% w całej Polsce. Partie przez lata korzystając z nepotyzmu przywiązały do siebie swój aparat oraz obstawiły zarządy i rady nadzorcze spółek państwowych. Itd. Mamy dziś jedynie trochę większy wpływ na wybór klasy polityczmej jak kupujący samochód 100 temu w USA: mógł kupić absolutnie dowolny, pod warunkiem że był to Ford T w kolorze czarnym.
Oczywiście przesadzam, bo PO i PIS to nie to samo. Ale mamy jakąś miękką formę oligarchizacji polityki. Konsekwencją jest jej merytoryczna degeneracja oraz pojawiające się silne oznaki buntu wyborców.
zaledwie 10% zadłużenia zostało wydane przez rząd na urzędników i programy społeczne. A reszta? Reszta poszła na pomoc dla banków po kryzysie finansowym w 2007 roku. Banków będących greckimi oddziałami tych zachodnich banków (51% niemieckich i francuskich), które tak “pomocnie” pożyczyły rządowi.
………………………………….
Gratulacje dla Autora, nie ma oporów przed napisaniem bolesnej prawdy. Czy należy mieszkać w Kanadzie aby coś takiego pomyśleć? Nie mówiąc o napisaniu..
Polska ostała się jeszcze bo goni euro walutę i oby nie dogoniła. Posiadacze dolarów, jedynej „słusznej” waluty światowej ostro grają wszystkimi dostępnymi metodami.
Piszę, bo BGŻ już został połknięty przez Paribas i stał się FILIĄ… Kłopoty Paribas w pierwszym momencie dotkną filii,
jak w Grecji tamtejsze oddziały różnorodnych banków.
A kłopoty będą..
Patrzę na ten uroczo położony zielony wykresik i zachodzę w głowę, czy sposób wyliczania zadłużania jest w Polsce podobny jak w innych krajach, a liczby i ich graficzne wyobrażenie odniesione są do zespołu tych samych zjawisk.
Czarny PR byłego wicepremiera i ministra finansów mocno mnie niepokoi.
@panmodry: „Wątpiących zapraszam do kliknięcia w wykres i dobierania innych parametrów.”