Krzysztof Łoziński: Deja vu i zygu – zygu6 min czytania

gomulka2016-01-18.

Słuchając reakcji panów i pań nieszczęśliwie nam rządzących na wydarzenia ostatnich dni (decyzja agencji ratingowej Standard & Poors, decyzje organów UE, spadki na giełdzie) mam wrażenie, że słyszę dalszy ciąg kampanii propagandowej, tylko nie wiem, czy Kaczyńskiego, czy Gomułki. To jest jakaś żałosna i zarazem obrzydliwa mieszanka kłamstw, obelg a jednocześnie wręcz komicznej i groźnej zarazem niekompetencji.

Politycy PiS, poczynając od prezydenta, zachowują się jak dzieci, które gryzą i kopią, bo łopatka czy wiaderko wpadły im do dołu, które same wykopały. Z jednej strony puszą się komicznie jak cietrzewie, a drugiej strony gadają Gomułką, który w marcu 1968 roku zapluwając się na mównicy krzyczał o Stefanie Kisielewskim i  Pawle Jasienicy: „i tacy ludzie nazywają mnie ciemniakiem!”.

Naprawdę komiczne jest wyobrażenie pana prezydenta, że politycy wielkich państw Unii zmienią zdanie o tym, co się dzieje w Polsce, pod wpływem paru propagandowych artykułów na wykupionej powierzchni reklamowej w zachodnich gazetach, bo w tych artykułach podsuwa im się wierutne kłamstwa i oszczerstwa wobec przeciwników PiS. Zupełnie już żałosny był „wesoły pan Zbyszek”, który myślał, że jeden z najważniejszych polityków UE wycofa się pokornie, gdy dostanie list z bzdurami i obelgami.

Nie wiadomo, czy śmiać się , czy płakać. Rządzący nami ludzie chyba nie rozumieją, iż politycy z innych państw Unii nie muszą czytać sponsorowanych bredni wykupionych w gazetach, bo głównym źródłem informacji dla nich są ambasady ich państw w Warszawie i raporty całej grupy międzynarodowych instytucji i organizacji monitorujących to, co się w świecie dzieje.

Te całe gierki godne piaskownicy dają efekt odwrotny od zamierzonego. Naiwne zagranie ministra Waszczykowskiego, który „zwrócił się o opinię do Komisji Weneckiej”, posyłając jej nie tekst uchwalonej ustawy, tylko jej inną wersję i projekt partii Kukiza, i myślał, że komisja da się nabrać, spowodowało tylko większą czujność i nieufność do informacji, które ta ekipa jej podsuwa. Komisja Wenecka zresztą szybko odparła: – zaraz, zaraz, to nie te kwity, dawajcie właściwe.

Później „wesoły prokurator” Piotrowicz oświadcza z mównicy sejmowej, że prokuratury „nie mogą być niezależne”, bo muszą „być instrumentem władzy wykonawczej do wpływania na orzecznictwo sądów”, zaś „wesoły pan Zbyszek” ogłasza, że będzie wkrótce prokuratorem generalnym i będzie prowadził „politykę karną”. Dla ludzi z państw o ugruntowanych rządach prawa jest to zapowiedź, iż dla rządzących w Polsce priorytetem jest legalizacja niezwykle poważnego przestępstwa przeciwko prawu, czyli właśnie ręczne sterowanie przez polityków postępowaniami karnymi i sądowymi. To, za co Kaczyński i Ziobro mieli stanąć przed Trybunałem Stanu, a Kamiński został nawet za to skazany na 3 lata, czyli przestępstwo z art. 231 kk, ma być teraz ustawowym mechanizmem działania władzy wykonawczej. Nawiasem mówiąc, w USA grozi za to nie 3 lata, tylko 10. W dodatku tam wyroki się sumują, więc gdyby „pan Zbyszek” poprowadził „politykę karną” 3 razy, to mógłby za to dostać 30 lat.

I po tych występach, nasi rządzący, jak niewiniątko, co świeczkę zjadło i siedzi po ciemku, nie rozumieją, o co właściwie pretensja.

Po tym wszystkim pan prezydent ogłasza mętny projekt ustawy o „frankowiczach”, z której wynika, że mają oni nie spłacić bankom części zaciągniętych kredytów. Pół biedy by było, gdyby tę część za obywateli spłaciło państwo. Nikt na świecie by nie protestował. Ale tu jest taka sytuacja: obywatele zaciągnęli kredyty, a państwo ogłasza, że części ich nie spłacą i już.

A później zdziwienie: tracimy ocenę ratingową (czyli mówiąc prostszym językiem: wiarygodność kredytową kraju). Oczywiście państwo powinno pomóc obywatelom, którzy znaleźli się w kłopotach, bo państwo od tego jest, by o obywateli dbać. Ale nie w ten sposób. Nie mówiąc bankom (z których część to jedne z największych banków świata, np. Citi Bank): – „myśmy od was kasę wzięli i jej nie oddamy, a wy nam możecie naskoczyć”. No to właśnie naskoczyli, tylko na odcisk – na giełdzie.

Jeżeli w dodatku zagraniczni analitycy słyszą, że w Polsce nie można nawet liczyć na sprawiedliwe sądy, bo prezydent nie wykonuje wyroku Trybunału Konstytucyjnego, szefowa kancelarii premiera głosi, że wyroku nie opublikuje, bo się z nim nie zgadza, a czołowi politycy partii rządzącej głoszą, że „władza wykonawcza będzie wpływać na orzecznictwo sądów”, to jakim cudem taki kraj ma mieć wiarygodność kredytową? Kraj, który może pożyczyć kasę, nie oddać i nawet nie można się do sądu odwołać?

A na koniec jeszcze pan Szałamacha, minister finansów nie będący ekonomistą, oświadcza, ze „zażąda od agencji ratingowej zmiany decyzji”, bo przedstawi fakty, że gospodarka polska jest w świetnej formie, a jeszcze kilka miesięcy temu jego partia głosiła, że gospodarka jest „w ruinie”, „nie mamy przemysłu”, „państwo jest w strasznym stanie” itp. I ten pan nie kojarzy, że normalni wykształceni ludzie nie wierzą komuś, kto kłamie tak, lub siak, w zależności od tego, co mu akurat pasuje. Ta agencja zresztą dobrze wie, że polska gospodarka jest w niezłym stanie, ale wiarygodność ludzi, którzy teraz rządzą jest zerowa i tym uzasadnia swoją decyzję.

I tu drobny przykład. Mój zagraniczny znajomy spytał mnie kiedyś: – „Jak to jest, że Kaczyński mówi, stojąc w stoczni, że stoczni nie ma? To jest ta stocznia, czy jej nie ma? Bo skoro jej nie ma, to gdzie on to mówi?”. Tak, proszę państwa. Nawet ludziom, którzy skończyli więcej niż 7 klas (3 pierwsze i 4 drugie) czasami trudno naszego Hegemona zrozumieć, bo nie mieści się im w głowie, że jeden z najważniejszych polityków kraju tak bezczelnie kłamie (nie tylko na ten temat).

Jakby dla podsumowania niepowagi tej ekipy, prezydencki minister, Maciej Łopiński, ogłasza, że waluty mają być wymieniane nie po kursie rynkowym, lecz „sprawiedliwym”, a jaki będzie ten „sprawiedliwy” to nie wiadomo, bo za każdym razem inny.

I co z tym mają zrobić zagraniczni inwestorzy? Zabrać swoje zabawki (funty, euro, franki, dolary) i iść na inne podwórko. I to właśnie się dzieje. A dyskutować w gazetach sobie można, tylko nie ma z kim. Po prostu tysiące giełdowych inwestorów, prezesów firm, analityków, nawet jeśli wpadnie na pomysł robienia jakiegoś biznesu z Polską, po chwili machnie ręką i pomyśli: – a może nie…, może w Tajlandii… I nic na to nie pomogą żadne przemówienia Andrzeja Dudy.

Krzysztof Łoziński

Print Friendly, PDF & Email
 

13 komentarzy

  1. Marian. 18.01.2016
    • wejszyc 18.01.2016
  2. slawek 18.01.2016
  3. slawek 19.01.2016
  4. Leontyna 19.01.2016
  5. andrzej Pokonos 19.01.2016
  6. otoosh 19.01.2016
  7. slawek 19.01.2016
  8. Leontyna 20.01.2016
  9. slawek 20.01.2016
  10. andrzej Pokonos 20.01.2016
  11. andsol 20.01.2016
  12. slawek 20.01.2016