Andrzej C. Leszczyński: Zarzut zdrady8 min czytania

FotoSketcher - michalik2016-04-04.

Podczas mszy odprawianej w Wielką Niedzielę – najważniejszym po Wielkim Piątku dniu dla chrześcijan – arcybiskup Józef Michalik nie zamilkł, bezradny wobec tajemnicy Zmartwychwstania. Nie próbował wyjść poza granicę tego, co widzialne. Zajął się polityką.

Religia polityczna

Przeciwników obecnej władzy nazwał nową Targowicą, co jest równoznaczne z oskarżeniem o zdradę narodową. Mówił: „Nowa Targowica się pojawiła. Oskarżają Polskę. Mobilizują obce narody na forach międzynarodowych do nienawiści wobec Polaków, którzy mieli odwagę wybrać  innych, a nie ich samych”.

Trudno zebrać myśli po takiej wypowiedzi. Odwołanie się do dramatu sprzed ponad dwustu dwudziestu lat miałoby oznaczać, że i tamci i ci są jedno? Tamci (Branicki, Rzewuski, Potocki oraz prawie wszyscy polscy biskupi) dążyli do obalenia Konstytucji chcąc ułagodzić Katarzynę II. Ci (wychodzi na to, że wszyscy poza PiS-em) uparli się bronić Konstytucji by przypodobać się Brukseli. I wtedy i teraz szukając oparcia poza Polską.

Paul Ricoeur pisał, że namiętność klerykalna potrafi zrodzić „wszystkie podstawowe postaci kłamstwa, które odkryje na nowo totalitaryzm polityczny”. W ujęciu Józefa Tischnera (W krainie schorowanej wyobraźni) taka namiętność klerykalna jest formą religii politycznej. Przy pomocy tego pojęcia pod koniec lat trzydziestych ubiegłego wieku opisywali zjawiska totalitarne Eric Voegelin i Raymond Aron. Pisał Tischner dwadzieścia lat temu: „Problem »religii politycznej« nabrał ostatnio w Polsce szczególnego znaczenia. […] w niejednej katolickiej duszy rodzi się pokusa władzy. Czy nie należałoby sięgnąć po jakiś środek przymusu – boć przecież nie przemocy – by dopomóc słusznej sprawie?”.

Owszem, zdrada ma swoje miejsce w kulturze. Targowica, Judasz, Konrad Wallenrod, Ryszard Kukliński. Wyrazistość i – to pozorny paradoks – niejednoznaczność tych zdarzeń miałaby być tej samej miary, co odwoływanie się do trwałego w Europie, zapisanego w unijnych traktatach, myślenia o demokracji? Skoro tak, trzeba by wśród zdrajców umieścić europosłów Prawa i Sprawiedliwości, którzy zorganizowali w Parlamencie Europejskim wysłuchanie publiczne w sprawie sfałszowania wyborów samorządowych w 2014 roku i związanych z tym zagrożeń dla demokracji w Polsce.

Rzeczywiście, wielka musi być „namiętność polityczna”, która pozwala biskupowi podczas mszy wielkanocnej czynić podobne porównania.

Może, zamiast łatwego etykietowania i oskarżania, warto byłoby zastanowić się, czym jest zdrada. Można dostrzec przynajmniej dwa związane z tym pojęciem znaczenia.

Wiarołomstwo

Po pierwsze, zdrada może być przeniewierstwem, wiarołomstwem, czynnym odrzuceniem przyjętych zobowiązań. Dopuścić się tak rozumianej zdrady, to przejść na stronę przeciwnika, działać na szkodę swego kraju (zdrada stanu), zdradzić współmałżonka sprzeniewierzając się przysiędze małżeńskiej itp.

Motywy takiego postępowania mogą być niskie, dyktowane zawiścią, związane z pieniędzmi („judaszowymi srebrnikami”, ros. priedatielstwo). Jednak przeniewierczość nie zawsze wyrasta z tak marnych pobudek. Nie zawsze też jest łatwa. Przeciwnie, może iść w parze z męką wyboru wartości bliskich sobie, lecz wzajemnie sprzecznych. Może to być spóźniona wierność czemuś, co dopiero po czasie zostało dostrzeżone i uświadomione.

Zdarza się, że akt formalny (przysięga) staje w opozycji do jego rzeczywistej zawartości aksjologicznej. Dylemat pułkowników Andrzeja Kmicica i Ryszarda Kuklińskiego nie jest, jak widać, pozbawiony cech tragicznych, czyli takich, które nikogo nie pozostawiają czystym. Przysięga i wola jej dochowania może pozostawać w konflikcie z trwałym i głębokim uczuciem. Uczucie może kłócić się z moralną powinnością (doktor Judym).

Dogłębne doświadczenie zdrady może wydobyć i zobaczyć własny stan moralny. Kazać postawić pytanie: czy, gdyby nie dało się uniknąć takiej alternatywy, wolałbym zdradzić (skrzywdzić), czy być zdradzonym (skrzywdzonym)? Wyrządzić zło, czy go dozna?. Być katem czy ofiarą? Tuż obok stoją oczywiście pytania o dobro: wolałbym kochać czy być kochanym, brać czy dawać itd.

Niewierność każe pytać o sens wierności, o jej przedmiot. Wierność człowiekowi – przyjacielowi, biskupowi, prezesowi? Czy wartościom? Za drugą możliwością opowiada się Arystoteles, pisząc w Etyce Nikomachejskiej, że dla ocalenia wartości (prawdy) trzeba poświęcić nawet to, co jest nam bardzo bliskie: „[…] bo gdy jedno i drugie jest drogie, obowiązek nakazuje wyżej cenić prawdę [aniżeli przyjaciół]”.

Wzorcem podobnej postawy jest Prometeusz, bóg stający wbrew swoim w obronie poniżanych ludzi. Poezja Zbigniewa Herberta, proza Josepha Conrada (Lord Jim) to szczególnie wyraziste przykłady przedkładania aksjologii nad psychologię. Także Henryk Sienkiewicz każe Oleńce Billewiczównie stawiać aksjologiczny warunek Andrzejowi Kmicicowi („ – Panie Andrzeju!… odstąp zdrajców!… a wszystko może być…”).

Zgodnie z zaleceniem Arystotelesa wybierali Tomasz Mann i Willi Brandt. Także – zdaniem wielu – Edward Snowden, sygnalizujący (whistblower) nadużycia władzy własnego państwa.

Można spotkać ludzi z dumą obnoszących się z wiernością sobie. Wierność sobie to etyka przekonań. Czy da się ją pogodzić z etyką dobra wspólnego, która jest przecież fundamentem demokratycznej polityki? Zdarza się, że poseł uznaje wyższość racji swego sumienia (światopoglądu) nad racjami sumień wyborców, których jest mandatariuszem, a których o zdanie w ogóle nie pyta.

Wierność sobie ujawnia niekiedy cechy bliskie narcyzmowi, upajanie się własną siłą moralną. Potrafię bez trudu wyobrazić sobie godną minę zadowolonego z siebie docenta Przełęckiego, bohatera sztuki Stefana Żeromskiego Uciekła mi przepióreczka, gdy w ostatniej scenie mówi do Smugonia: „Wszystko zrobiłem, com przyobiecał. […] bo takie są moje obyczaje”.

Podstęp

Po drugie, zdrada to podstęp, nieszczerość, wykalkulowana gra. Chyba o takiej śpiewa Kora: „Zdrada. Zdrada. Podstępne zimne oczy gada”. Kłamliwość stanowi jej fundament – świadome wprowadzanie w błąd, czyli oszukiwanie.

Nie chodzi tu nawet o takie skrywanie się za fasadą, jakie wytyka Edward Stachura (Życie to nie teatr) komuś, kto sądzi, że wszystko w życiu jest udawaniem: „Ty prawdziwej nie uronisz łzy,/ Ty najwyżej w górę wznosisz brwi,/ Nawet kiedy źle ci jest, to nie jest źle,/ Bo ty grasz”. W końcu na tym także polega kultura, że skrywamy rzeczywiste myśli i emocje. Rzecz się komplikuje – i można dopatrywać się wtedy cech oszukańczych – kiedy gra wypełnia i zastępuje najbardziej podstawowe relacje  międzyludzkie, imituje uczucia. Gdy na przykład ktoś niezdolny do miłości zakłada rodzinę.

Z pewnością nieszczerość staje się zdradą wtedy, gdy jest podstępnym wkradaniem się do obszaru nienależnego, wchodzeniem „w łaski” z zamiarem wykorzystania ich, spożytkowania na własną albo czyjąś korzyść, udawaniem kogoś innego niż się jest. Kto wkrada się w taki sposób, określany jest potocznie mianem wtyczki.

Przy ocenie oszustwa, jakiego dopuszcza się wtyczka, trzeba brać pod uwagę intencje każące wcielać się w jakąś rolę (jednak najbardziej szlachetne nie przysłonią dokonywanego nadużycia). Wtyczką szczególnego rodzaju jest badacz naukowy, kiedy stosuje metodę obserwacji uczestniczącej ukrytej i – jak socjologowie prof. Kazimierz Doktór czy prof. Krzysztof Konecki – wciela się w rolę członka badanej społeczności. Jeszcze inną wtyczką jest artystka Katarzyna Kozyra, z przyprawionym silikonowym fallusem udająca mężczyznę w ramach projektu Łaźnia męska.

Najprostsze odczucia wskazują na odmienność oszustwa Konrada Wallenroda, może też pułkownika Kuklińskiego – i donoszących policji politycznej na dwójkę swych bliskich przyjaciół Lesława Maleszki. To samo tyczy donoszącej na swego męża, Pawła Jasienicę, Neny O’Bretenny.

Zdradliwość w grze politycznej to najczęściej przywdziewanie przez wilka owczej skóry. Myślę teraz o niedawnej kampanii wyborcze Prawa i Sprawiedliwości. O wkradaniu się w łaski wyborców za pomocą ukrywania rzeczywistych zamiarów dotyczących obsady stanowisk rządowych. O oszukańczych obietnicach kandydata tej partii na prezydenta, deklarującego budowanie jedności społecznej, własną niezłomność itp.

Myślę także o podszywaniu się pod chrześcijan ludzi, którzy w sposób bałwochwalczy rangę świętości nadają własnemu narodowi (Biblia mówi, że jeden był tylko naród wybrany, później „nie masz Żyda ani Greka”). Którzy wykonują znak krzyża będąc antysemitami. Którzy przedkładają autorytet hierarchów nad dar boży, jakim jest sumienie.

Stygmat

Użycie określenia „nowa Targowica”, odniesienie go do jednostki lub grupy ludzi, ma sens stygmatyzujący. Najlepiej, gdy stygmat konkretyzuje się indywidualnie: Arab, Żyd, lewak, barbarzyńca, zboczeniec. Teraz – targowiczanin.

Stygmat (gr. stígma) jest piętnem. To etykieta dyskredytująca, wskazująca odszczepieńca i wyłączająca go z grona „swoich”. Jest oczywiście stereotypem, obrazem uproszczonym, lecz właśnie dzięki temu trafia do świadomości szukającej świata uporządkowanego i dającego się nazwać.

Wskazywanie odszczepieńca służy zachowaniu i odtwarzaniu istniejącego porządku społecznego. Przypięta komuś etykieta zdrajcy utwierdza „swoich” we własnej tożsamości, w godziwości tego, co robią.

Wszystko to jest znane, opisane i – niestety – widoczne wciąż w praktykach manipulacyjnych. Czemu do podobnych praktyk ucieka się duchowny chrześcijański, trudno mi wciąż pojąć.

Andrzej C. Leszczyński

Print Friendly, PDF & Email
 

2 komentarze

  1. kolarz 04.04.2016
  2. jureg 05.04.2016