2016-10-02.
Miałem sen. Śnił mi się poniedziałek, poniedziałek powyborczy. Rano mogłem już spokojnie zaparzyć sobie kupioną w niedzielę kawę. Potem popijając delektowałem się jej wspaniałą wonią. Słuchałem jednocześnie komentarzy dotyczących wyników głosowania. PiS przegrało!
Czym się różni w swoich prawach obywatelskich, społecznych, lub rodzinnych – także tych świeckich i religijnych – kasjerka z hipermarketu od kasjerki w sklepie na stacji paliw? Czym się różni w swoich prawach sprzedawczyni w superkinie od sprzedawczyni w supermarkecie? Czym się różni w swoich prawach kierowca TIR-a od kierowcy samochodu dostarczającego towar do placówki handlowej? Czym się różni w swoich prawach kucharz w restauracji, od magazyniera w dużym sklepie na osiedlu?…
Niczym! Wszyscy oni są nie tylko równi wobec prawa, ale także wobec norm społecznych i religijnych. Jednym jednak próbuje się teraz w Polsce wprowadzić zakaz pracy w niedzielę, a drugim utrzymać nakaz!
Motywacja tego postulatu jest nader pokrętna, zawiła, tak jakby pomysłodawcy chcieli coś ukryć. Mówi się bowiem na przykład o prawie do odpoczynku (a gwarantuje go przecież restrykcyjny Kodeks pracy!), czy prawie do bycia razem z dziećmi w rodzinie (a co z osobami bezdzietnymi, czy z singlami), wspomina się także o święceniu dnia wolnego od pracy (a co z agnostykami i ludźmi niewierzącymi?…)…
Niezależnie jednak od wątpliwości, jakie budzą argumenty proponowanych restrykcji handlowych, te wszystkie szczytne idee powinny dotyczyć wszystkich. Także hotelarzy, restauratorów, barmanów, kelnerów, kontrolerów pociągów, czy ruchu lotniczego, lekarzy i pielęgniarki, pilotów i kierowców, energetyków, policjantów i strażaków, czy nauczycieli akademickich i studentów… Mnóstwa ludzi różnych zawodów i profesji. Ale nie, ten zakaz ma dotyczyć tylko… handlu. I to nie całego handlu!
Wbrew głoszonej przez pomysłodawców ustawy tezie, że w cywilizowanych państwach handel w niedziele jest zakazany, zdecydowana większość krajów świata proponowanych w Polsce ograniczeń nie ma. Stany Zjednoczone, Kanada, Australia, cała Azja czy katolicka Ameryka Południowa dają całkowitą dowolność w zakresie wolności prowadzenia działalności gospodarczej w niedzielę. Podobnie ma się to zresztą w samej Unii Europejskiej. Zaledwie 2 państwa spośród 28 krajów Wspólnoty mają taki zakaz, o który walczą projektodawcy w Polsce. Tylko w 7 krajach znajdziemy natomiast różnorakie ograniczenia. Część zresztą z nich już zapowiada wycofanie się z nich. W 19 jednak krajach członkowskich Unii jest tak, jak… w Polsce. To kolejna manipulacja społeczna uprawiana przez PiS i innych zwolenników zakazu pracy w handlu w niedzielę.
Inne szaleństwo, to twierdzenie, że zakaz pracy handlu w niedzielę ma wymiar „antropologiczny”. Co autor miał na myśli trudno powiedzieć, ale można się domyślić, iż chodzi między innymi o antropologię społeczną, czy kulturową. Jeśli tak, to ja nie podpisałabym się pod twierdzeniem, że społeczności anglosaskie, na przykład Brytyjczycy, czy Amerykanie, stoją na niższym poziomie rozwoju niż Niemcy, czy Austriacy. A co ze Szwedami, czy Duńczykami, gdzie zakazu też nie ma? Nie wiem też, czy nasza polska mentalność bardziej pasuje do wojskowej musztry zakazów i nakazów wzorowanych na doświadczeniach niemieckich, czy raczej do sfery wolności samodecydowania o sobie na wzór brytyjski.
Nie dajmy się oszukać. Każde ograniczenie pracy w niedzielę będzie miało też skutek ekonomiczny, a więc i społeczny na rynku pracy. Pracę może stracić nawet kilkadziesiąt tysięcy Polaków! Brak możliwości sprzedaży w dodatkowe 40 dni w roku dotknie bowiem nie tylko centra handlowe, hipermarkety, czy dyskonty, ale także osoby zatrudniane w usługach, na przykład w kinach, restauracjach, ochronie mienia, transporcie, czy sprzątaniu. Odbije się też na producentach i dostawcach. Ustawa, gdyby została uchwalona, przysporzyłaby więc problemów nie tylko pracodawcom, ale i pracobiorcom. Dodatkowo gospodarka mogłaby zmniejszyć się o miliardy złotych utraconych dochodów. No, ale jeśli ktoś kieruje się dogmatami, a nie realiami, to takie „czarnowidztwo” go nie przekonuje. Zresztą w Polsce zawsze mamy swój patent na problemy: „jakoś to będzie!”.
Ciekawe jest też i to, że projektodawcy sami chyba nie wierzą w swoje pomysły. Wszak jeśli byłyby one tak cudotwórcze, jak się je przedstawia, tak oczekiwane przez naród i tak konieczne dla cywilizacyjnego, również w tym antropologicznym rozumieniu, rozwoju, to dlaczego projektodawcy już szykują bat na ludzi? Miałby on przybrać postać kary więzienia, nawet do dwóch lat, za nieprzestrzeganie tych przecudownych rozwiązań.
A może to zagrożenie jest podyktowane tylko tym, że obecna władza nie potrafi przekonywać do siebie inaczej niż rozdawnictwem socjału z jednej strony i grożeniem więzieniem z drugiej strony?!
Miałem sen. Żyłem w kraju, w którym państwo nie narzucało ludziom jak mają żyć. Fajnie było wtedy budzić się wiedząc, że nie ma już PiS!
Adam Szejnfeld
Poseł do Parlamentu Europejskiego


Szkoda Panie Pośle, że nie czyta pan artykułow poblikowanych w Studio Opinii . Mógły pan sobie kilka tygodni temu przeczytać artykuł Janusza Dąbrowskiego w którym autor dokładnie wyjaśnił że mamy do czynienia z powtórką peerelowskiej „Bitwy o handel” z lat 1947-49 pod wodzą Hilarego Minca . Hilary Minc walczył z tzw inicjatywą prywatną, natomiast Mateusz Morawiecki już zapowiedział że będzie walczył z zagranicznymi koncernami typu Tesco, Carrefour, Lidl, Biedronka, Real, Leclerc, Kaufland itd wspólnie z przewodniczącym Solidarności Dudą, któremu zlecono zbieranie podpisów przeciwnych handlowi w niedzielę. W dodatku pan Morawiecki jako najbardziej kompetentny ekonomista kraju, oświadczył publicznie, że wszystkie państwa w Europie stosują ograniczenia niedzielnego handlu, więc powinniśmy pójść w ich ślady. O tym, że jest dokładnie odwrotnie i tylko Niemcy oraz Austria zamykają sklepy w niedzielę, bywały w świecie bankowiec, albo nie ma zielonego pojęcia, albo wzorem Jacka Kurskiego sądzi, że ciemny lud wszystko kupi. Wymierzony w zagraniczne markety specjalny podatek byłego pana ministra finansów Szałamachy właśnie został skasowany na skutek interwencji Unii. Przy okazji okazało się,, że zarówno pan Szałamacha jak i nowy „pomazaniec” polskiej gospodarki pan Morawiecki zupełnie nie wiedzą że wprowadzenie tych kompletnie pozbawionych sensu pomysłów, jak podatek dla sklepów oraz zakaz handlu w niedziele, poniosły właśnie kompletne fiasko na Węgrzech i zostały odwołane. Komentarz jest chyba zbędny, bo jaki jest koń, każdy widzi.