[dropcap]J[/dropcap]anek Walc, opozycyjny dziennikarz, napisał w POLITYCE tekst „sędziowie dyspozycyjni” – wydarzenia radomskie były w roku 1976, tekst mógł się ukazać może dwa lata później, a POLITYKA była wówczas organem KC PZPR. Wydrukowali!
Trzydzieści lat temu!
Jan Walc nie żyje już od wielu lat.
Zespół radomskich sędziów złożył wówczas pozew do Sądu, a Walc przez około trzech lat – stosując różne sztuczki – zwlekał, na rozprawy się nie stawiał. Groziły mu cztery lata… za tekst wydrukowany w organie KC PZPR!
Zabawa była świetna, wiadomo było bowiem, że ustrój wszelakiej pomyślności właśnie dogorywa, prokuratorom się już nie chciało, a sędziowie jeszcze udawali obrażonych tekstem. Sąd jeszcze udawał, że ściga, Walc udawał, że ucieka. Waliło się! Mieliśmy podstawy do optymizmu.
W stanie wojennym WRONA zamknęła go natychmiast. Siedział zadowolony i rozluźniony… wiedzieliśmy wszyscy, że to „bój ich był ostatni”, a jego proces właśnie się samo-zaniechał. Kilka czy kilkanaście innych osób też w ten sposób pozbyło się natręctwa „wymiaru sprawiedliwości”.
Sądy zawiodły, prokuratura przespała. Zmuszona okolicznościami „sprawiedliwość” musiała zostać przejęta przez ubecję. Z dzisiejszej perspektywy patrząc i wedle mojej dzisiejszej oceny w Białołęce – a później w Jaworzu — ubecję szczególnie interesowali najpierw palacze, później alkoholicy. Palacz to normalka, alkoholik to jest dopiero mniód dla ubeka!
W Białołęce ubecy spokojnie wyczekali aż internowani wypalą wszystkie papierosy i dopiero rozpoczęli przesłuchania. Nie było innych papierosów niż te, którymi częstowali ubecy. Nasi rewolucjoniści ochoczo zapisywali się do kolejki. Niektórzy do dziś się chlubią, że niczego specjalnego nie powiedzieli 🙂 W celi byłem jedyny niepalący, mogłem sobie pozwolić na odmowę przesłuchania a koledzy mieli do mnie żal… bo przecież mógłbym im przynieść papierosa!
Alkoholik był obiektem specjalnej, ubeckiej troski. Po wezwaniu na przesłuchanie było:
– Panie Romku, to może po jednym na początek… i nalewali, może 5 gram, potem było rozluźniające gadanie o niczym, a po godzinie, dwóch:
– No to może jeszcze po jednym? A potem, jak upłynęło trochę czasu:
– No to strzemiennego?
A po obiedzie, po paru godzinach znowu wezwanie na przesłuchanie, a potem już tylko zaproszenie, a przed nocą Pan Romek miał taki ciąg, że dla każdej kropelki C2H5OH zeznawał co chcieli i podpisywał co podłożyli. Po kilku dniach sam się napraszał.
A od rana – od początku, a potem „jeszcze jeden na początek” i tak po kilku tygodniach z tych kropelek powstał wówczas sławny akt oskarżenia o zdradę stanu dla Kuronia i Michnika! Kara śmierci była wówczas zawarta w kodeksie, a ten paragraf akurat to przewidywał.
Wiem to od samego Pana Romka, który mi to wypłakał po kilku latach w przypadkowym spotkaniu!
Usprawiedliwiał się, że „w trakcie” opowiadał takie bzdury, że i tak żaden sąd by przecież nie uwierzył. Poza wymyślaniem idiotyzmów pod wymagania śledztwa Kuronia i Michnika, Pan Romek zeznawał o nieistniejących drukarniach w piwnicach niepodpiwniczonych domów. Plutony ubeków przekopywały działki, przesuwały węgiel, psami wywąchiwali piwnice. Pan Romek zeznawał (bzdury dla zmylenia przeciwnika) kto ma w domu granatnik przeciwpancerny, a kto chce gdzieś podłożyć bombę… Były więc śledztwa, rewizje… Kompletny absurd.
– Panie Romku, no to może jeszcze po jednym?
Pan Romek ględził i bronił się oparami absurdu.
Ale to nie miało żadnego znaczenia. Był już wyznaczony prokurator, dyspozycyjny Sędzia czekał, Niedopity Pan Romek był przygotowany, wytresowany i gotów na wszystko. Każde pytanie obrońcy można było oddalić, a niemiłego dowodu nie dopuścić. Kilku obywateli w szeleszczących ortalionach (to za Januszem Szpotańskim) było gotowych świadczyć w imię konieczności uspokojenia napięć społecznych. Zapewne znalazłoby się i kilku zatroskanych obywateli przekonanych, że dla idei końca anarchii i ostatecznego wprowadzenia porządku… warto świadczyć!
A dzisiaj patriotyczne gazety i tak udowadniają, że Michnik zbyt długo żyje! Sąd wówczas się nie spisał.
Sprawą kierował odpowiedni wydział KC PZPR, a Sąd wedle dyrektywy realizował!
Sąd wojskowy!
Szczęśliwie nie zdążył.
Kierowniczą rolę partii mieliśmy zapisaną w Konstytucji, a Trybunału, podobnie jak już i dziś – wówczas nie było.
A wszystko mi się przypomniało, bo w Sądzie (wreszcie, bez oporu mogę napisać Sąd z dużej litery) trwa sprawa przeciw lekarzom o doprowadzenie do śmierci Ojca Ministra Sprawiedliwości i Generalnego Prokuratora. Sąd już dwa razy lekarzy uniewinnił. Prokurator zapowiedział kolejną apelację.
Ciąg dalszy – im nastąpi później, tym dla lekarzy gorzej; wielce prawdopodobne, że już trwają poszukiwania niedopitych lekarzy, może wystarczy przymulony sanitariusz albo pielęgniarka odurzona nową ideologią. Stare wraca, sądom już zaordynowano rekolekcje.
Suweren przyklaśnie w imię skończenia z warcholstwem i nieuzasadnioną agresją!
Morał z tego taki, że władzy potrzebni nałogowcy, a nie lekarze – i tutaj może się pojawić problem wzbudzania (się) świadomości klasowej elektoratu… ale dopiero gdy choroba dopadnie!
Piotr Topiński
Z tej samej chmurki oparów absurdu mamy dziś odrzucenie zaskarżenia nie drukowania orzeczeń Trybunału Konstytucyjnego przez miłościwie panujący rząd. A ktoś chce z nimi wygrać wybory!
Samo odrzucenie to „pryszcz”, ale to uzasadnienie… „ochrona wyższych wartości”…
NÓŻ SIĘ W KIESZENI OTWIERA
Zawierzyłem pamięci… a to było -„działaniem podyktowanym ochroną interesu publicznego”
przepraszam… już nie ta pamięć krótkotrwała…
Postępowanie dyscyplinarne wobec nauczycielki pod zarzutem niewłaściwego koloru stroju.
Zakapował kolega – związkowiec.
I tyle zostało z „Solidarności”. Brudna, śmierdząca szmata w pokoju nauczycielskim.
„Solidarność” skończyła się krótko po 1989 roku…
Dzisiaj to jest coś na kształt komunistycznej CRZZ…
Czasem jeszcze gorsza, bo podszyta kołtunem i naziolem…
@OTOOSH : Fakt, Fakt! Skazała sobaka. (prikljuczenjia Czipollino)