Stefan Bratkowski: Dokąd idziemy22 min czytania

2017-03-17.

To nie dopiero teraz było już tak. Sam posłużyłem się takim tytułem jak wyżej. Ale zgoła dla innych potrzeb – zastanawiało mnie, ile się zyskuje, poznawszy zapomnianą przeszłość.

Tym razem będzie o rewolucji. Brałem ją serio. Kto oglądał euforię tłumu pod pałacem prezydenckim po sukcesie Dudy, wie, że to była swoista wiara, wyznanie religijne, święcące zwycięstwo. Ze szczerą do głębi radością. To nie było fingowane przedstawienie, słyszało się pełne dumy głosy, że Polska jest znowu wolna.

Po godzinie zaczynało się rozumieć – te zgromadzone kilkanaście tysięcy, nie tak znowu dużo, jak na miasto półtoramilionowe, to autentyczny, szczery populizm, dobroduszny idiotyzm uogólniony, w którym rozpłynie się prawda. Ci, których słuchałem, mówili w imieniu zmartwychwstałej wiary, tłumionej ich zdaniem i wyśmiewanej. Stawali z kompleksem szlachetnych, fanatycznych wojowników islamu, niedocenionych, a pewnych swego przywróconego prawa do zwycięskiej radości…

I chcieli się cieszyć już dzisiaj, nie przejmowali się tym, że przyjść może jakaś demokracja, z potęgą w skali paruset tysięcy zwolenników na warszawskiej ulicy. Nie potrzebowali w tej chwili wodza, który gdzieś przecie jest, na pewno też się cieszy i powiedzie zwolenników do ostatecznego zwycięstwa.

My natomiast, widzowie innych opcji, odkrywaliśmy, po raz nie wiem który, jaką siłę oddziaływania ma zdanie trafnie ujęte, odpowiednio upowszechnione, sięgające do serca, czyli populizm. Nikogo nie przekonalibyśmy, że wszystko, co oglądamy, słyszymy, jest fikcją, że prawdziwy świat wygląda odwrotnie.

***

To nie było i nie jest dziełem jednego przemyślnego człowieka, wybitnie inteligentnego psychopaty – choćby nawet spontanicznym, frenetycznym aplauzem darzyła go, i to szczerze, ulica Berlina czy, powiedzmy, Buenos Aires.

Blisko sto lat wcześniej to nie Hitler stworzył hitleryzm. Nie sam Peron mocą swej determinacji objął władzę nad Argentyną. Nie oszukujmy się. Nie tak dawne badania Edmunda Wnuka-Lipińskiego ukazały, że jedna czwarta Polaków gotowa byłaby poprzeć autorytarny system władzy, a dalsze ćwierć zachowałoby wobec niego obojętność, no, przynajmniej pewną wyrozumiałość, zrozumienie. Tylko połowa byłaby wyraźnie przeciw – moim zdaniem, i tak dużo, badania bowiem nie doceniły chyba warstwy pośredniej.

Tak czy inaczej, Kaczyński jako wódz też nie wymyślił populizmu. On tylko w nim pływa jak w swoim naturalnym żywiole, żywiole najrozmaitszych nieprawd, i może być dumny, gdy z rosnącą pychą steruje zachowaniami tysięcy ludzi – ku coraz wyraźniejszej szkodzie Polski. Coraz więcej ludzi boi się go – i dlatego ten nieszczęśnik głosowanie w Unii przegrał tak sromotnie.

Polska przegrywa sama ze sobą. Padł już tak Trybunał Konstytucyjny, ataki bezpodstawnymi kłamstwami przypuszczono wobec najcenniejszych ludzi kraju, chirurgów, demolowane jest szkolnictwo, zagrożone sądownictwo, stoją wobec gróźb katastrofy samorządy. Jego sukces powtarza udane początki późniejszego, niszczycielskiego dorobku Perona w Argentynie, ale to nie Peron wymyślił swój ustrój. Hitler pierwszą próbę przegrał i wylądował w pudle; ale nie z pudła zaczynał. Historia nas poucza, że kończyć się to może śmiertelnie groźnie.

Na razie Europa się w tym zorientowała i odżegnała się. My nie.

***

To przecież nie koniec. Kaczyński w ciągu minionych swoich pierwszych dwóch lat władzy demonstrował upodobanie do przemocy, zakończone śmiercią Barbary Blidy, czyli, że u nas najpiękniejsze dopiero przyjdzie. To, co przeżyliśmy, było tylko próbą rewolucji – jak to wcześniej zauważył Jerzy Stępień. Rewolucji bezkrwawej jak to u nas, ale – rewolucji.

Z całą namiętnością rewolucjonistów strzelała ta rewolucja nie z broni palnej, a słowami, czasem i morderczymi. Chciała przejąć funkcjonujący reżim, tak to sobie przedstawiła i w to uwierzyła. Nie jest prawdą, że po prostu obrodziła setkami wyrachowanych, cynicznych „poputczyków” i sprzymierzonych z nimi, rozgorączkowanych niedouków. Populizm nie zawsze wymaga idiotów. Wymaga serca. Oglądam i słucham facetów z socrealistycznymi tytułami naukowymi, uważanych dość powszechnie za głupków, zupełnie serio teraz przekonanych, że pracują dla poprawionej, lepszej Polski.

Idiotą można być zresztą bardzo szlachetnym. Co więcej, pewnym swych intelektualnych kwalifikacji. I co jeszcze więcej – idiota może mieć rację, która przegrywa z idiotyzmem. Zbyt może pokrętnie wykładam tu swoje przeciwne racje, ale populizm żadnych racji nie bada. Co najwyżej wymyśla. Jak Krasnodębski. Zdrada się rozpycha. Zniszczenie armii ukazuje, do czego można bezkarnie dojść.

***

Jest z nimi paru chłopców z tzw. dobrych domów, niezaspokojonych ambicjonalnie. Uczciwe obyczaje rodziców chyba jakoś im przeszkadzają, im, dość dwuznacznym moralnie jak np. Lisicki, Gowin czy Saryusz-Wolski.

Wytłumaczę się tu zaraz ze zwrotu na temat „dobrych domów” – nabiera dziś bowiem wiarygodności teza, że rewolucje wymagają przywództwa inteligencji. Obserwujemy to w odwróconej wersji. Dawniej status „dobrego domu” był zastrzeżony dla rodzin, odpowiednio zamożnych, ludzi dobrze wychowanych, dobrze urodzonych, umiejących znaleźć się w towarzystwie.

Tym razem nie chodzi o wykształcenie, wysokie urodzenie, mocnych społecznie rodziców i nawet skromną majętność. Tu chodzi o przyzwoitość i o wszystko, co się z tym pojęciem wiąże.

O to wszystko, co w minionym ustroju pozwalało starszym ludziom budować psychologiczną ścianę obronną przed systemem. Budowało się tę ścianę z uczciwości, lojalności, słowności, aż po kulturę słowa, dobre obyczaje w codziennych stosunkach z ludźmi i stateczność – jeśli kto rozumie to słowo. Bez dzisiejszego zalewu kłamstwem, intrygami i lizusostwem, budzącymi wręcz podziw dla zręczności bohaterów tych przedstawień. Dziś, jak próbowałem tu wyłożyć, opiera się na cechach osobistych i na rodzicach o takich cechach. Przyzwoitość nie jest formą życia ponad stan.

***

Populizm wymaga niezadowolenia. U nas dostarczała go nie dość usatysfakcjonowana część polskiego Kościoła, niemiotająca jednak gromkich wezwań i potępień. To co najwyżej Polska była i jest grzeszna, nie dość katolicka w swej spontaniczności, a i nie usłuchana, usuwana w nieobecność.

Mógł ostatecznie wziąć górę w Kościele jako ideolog ojciec Rydzyk, bardzo katolicki przywódca narodu. Miał zaś u boku, chyba dla równowagi, antysemitę radykalnego, czego się Rydzyk przytomnie wypierał, może dlatego, że ludzi nawet z babcią niesłusznego pochodzenia można w Polsce na palcach policzyć.

Antysemityzm Michalkiewicza jako duchowe paliwo zawiódł, Polska okazała się polska. W jednych wyborach antysemici uzyskali wszystkiego 1% głosów, a w następnych 0,5%. Zwrot ku „prawdziwej, katolickiej Polsce” był, jak się okazuje, reakcją chrześcijańską. To tylko polskie (uwzględnijmy tę odrębność, nieliczącą się z Watykanem) krajowe chrześcijaństwo reprezentowało inne niezadowolenie. Czasem i pełne złości, owszem, jak księdza Oko, który by Chrystusa pouczał, ale bez skłonności do przelewu krwi i okrucieństwa.

Przemiła aktywistka partyjnych „struktur poziomych”, moja wtedy serdeczna przyjaciółka, zaczęła się modlić z niepozorowaną wiarą. Odegrał w tym swoją rolę Jan Paweł II, na pewno, ale to jej wątpliwości co do idei „socjalizmu”, nawet w jego cywilizowanej wersji, kazały jej szukać piękniejszej idei… Znalazła. Przy Janie Pawle II, zdolnym łagodzić skrajności nawet i świętych.

***

Nie jest jasne dla mnie, czy z tą wojną otwierało się jakieś wyższe powołanie. Pomoc boska przydaje poczucia ważności – to Pan Bóg ma pobłogosławić populizm i upoważnić do rewolucji. Ale z rewolucjami to jak z zaproszeniami na występy w dyskusjach telewizyjnych: dosłownie każdy może być znaczącym trybunem rewolucji – z Bogiem czy też i bez Boga.

***

Nie tak dawno programowy awanturnik rzucił hasło zdemolowania państwa, co pozbawiłoby nas nie tylko dopływu ciepłej wody, obiecanej przez Tuska. Ze swoim hasłem został wybrany do sejmu. Zgodnie z tym, co ogłaszał, wszystko jest źle. Proklamował więc destabilizację państwa. O niczym, co można by zaakceptować, nie słyszał.

O jawnym wstydzie też nie. Inteligentni ludzie, którzy dołączyli do niego jako bohaterowie ostatniej godziny, mają się zgadzać z samymi sobą, bo nikt i o nich nie słyszał. On zaś nie modli się publicznie, bo po co. Wystarcza mu tupet. Został nikim na scenie, kiedy już nie jego, ale wodza odrzuciła Europa.

Modli się publicznie chłopak, którego Jarosław Kaczyński wybrał prezydentem jako nikogo. Ten nie może pamiętać nawet 1980 roku, ale po wyborze zadeklarował się jako zwolennik wspólnoty narodowej. Nie wiem, czy sam to wymyślił, czy ktoś wymyślił jak jego samego – bo jeszcze kilka miesięcy wcześniej widział wszystko ruinami i zgliszczami.

Czyimi oczami widział, oficjalnie też nie wiadomo. Potem chciał „naprawiać” Polskę – „piękny kraj”. Z całą logiką kłamstwa. Ale potrafi przynajmniej znaleźć się w towarzystwie, mówi poprawną polszczyzną, inaczej niż wódz, co to sam nie zna dźwięku „ą”. Ale i bez prawidłowego „ą” nasz populizm wyznawców wodza nie musiał czekać na objawienia Carla Schmitta, nauczyciela hitleryzmu. Ten uznawał walkę i wojnę za najwłaściwszy przejaw człowieczeństwa.

Wódz sam go zareklamował, sam reklamował konflikt jako drogę do przyszłości. Przed sześcioma laty sam ostrzegałem z tych łamów przed skłonnością niektórych partii do faszyzowania. Dzisiaj, ze zniszczeniem armii, to skłonność do zdrady.

***

Mądrość przekazują on, wódz, i jego alter ego, zażywna teraz, mocna kobieta. Mówią przekonująco, zwłaszcza ona, ona budzi szacunek, trafia do wyobraźni, podnieca, i krok za krokiem, rośnie grono jej zwolenników. Nie mieli komu wierzyć, więc nabierali zaufania do niej, bo w tych trzydziestu procentach ludzi są tacy jak ona, prości, a dumni.

Ich zgrupowania, wiece, wyłaniały jakichś organizatorów, przywódców niższego szczebla. Też niegłupich. Wódz odkrywał im krzywdy, niesprawiedliwości, które ich dotykają, budził ich niechęć i złość, nie bardzo wiadomo, do kogo, bo wroga już stworzył. Uczył konfliktu. Operował epitetami nasyconymi nienawiścią i tworzy nadal siłę do walki, nie bardzo wiadomo, z kim.

Teraz wzywa do tępienia… Kogo? Dawniej tępiłby Żydów, teraz wzywa do tępienia – komunistów. Dziś nie ma ani jednych, ani drugich. O autentycznych prawicowcach, że tacy byli, też nikt już nawet nie wie. Wódz chce jechać na komunistach, aż po uniesienia pani Cichockiej, sięgające pasji, nadmuchiwane ambicją własną członków – z doraźnie imaginowanym poczuciem wyższości, entuzjazmem zwycięstwa, pewnością siebie, którą trzeba w sobie rozwijać, jest się wszak lepszym od innych narodów, partii, wyznawców itp.

Do czasu.

Teraz przyszła katastrofa, wódz najwyraźniej traci nerwy. Już nie polemizuje. Obraża. Nazywa swego znienawidzonego przeciwnika politycznego „człowiekiem niemieckim”, sam będąc typowym „człowiekiem rosyjskim”. Potrafi niemal w każdej wypowiedzi atakować Tuska, a Rosji nie chce się narażać, poświęca jej parę słów raz na miesiąc. Jeśli w ogóle. Pracuje wszak dla niej.

***

Swoistego napędu przydają populizmowi ci, którzy karmią się nienawiścią. Nienawidzą ci, którzy skorzystali na zmianach.

I chcą dalej. Ciągle muszą Polaków „gorszego sortu” pokonywać – żeby finał wojny zamienić w zwycięstwo. „Zwyciężymy!”, „Idziemy po zwycięstwo”, takie hasła pokrzykiwali manifestanci tej „lepszej” strony na czele z Kaczyńskim.

Teraz, po katastrofie, pokrzykuje to znowu sam Kaczyński, kiedyś jeden z najinteligentniejszych chłopaków, jakich znałem. Spytałem znajomego – kogo chcecie zwyciężyć? „A choćby takich jak pan”, usłyszałem. Nie mam nic poza książkami, to co mi zabierzecie po zwycięstwie? „pan, panie Stefanie, przekonuje ludzi, że my nie mamy racji. Nie damy panu tego robić…”

Bohaterowie, którzy nabrali odwagi w czasach bez barykad, gdy nic im już nie grozi, teraz biegali zorganizowanymi grupami na wszelkie spotkania ważnych postaci przeciwnika. Obrażali je i poniżali, wrzeszcząc i skandując, zakłócając tumultami nawet pogrzeby. Teraz cierpią, doznając w rewanżu ledwie ułamka takich przeżyć.

I nikt nie mówi o pokoju, sam Kaczyński niepostrzeżenie stał się swoim wrogiem, zapewniwszy sukces swoim krytykom. Bo to dzięki niemu samemu Europa dała mu nauczkę. Szczęśliwie dla nas. Grożąca nam, dość oczywista zdrada zamienia się w festiwal szkód rozszalałej imaginacji.

***

Niechęć, dzieląca w 1989 r. dwie strony konfliktu społecznego, to była dla wyznawców Kaczyńskiego niechęć niedokończona, zmarnowana. Oni by nie odpuścili tym, od których dostali władzę. Pokój, zawarty przy Okrągłym Stole, to zdradzieckie cwaniactwo. Uznanie go byłoby zdradą, niwelowałoby poczucie triumfu obecnych zwycięzców z panią Szydło na czele!

I już nie ma ani słowa o zawarciu pokoju, nawet korzystnego. Szuka się wręcz konfliktu, wódz wygłosił swoistą o nim rozprawę, to się snadź przydać może zdemoralizowanej pokojem naszej części ludzkości. Marks ze Schmittem się kłaniają. Zwłaszcza że druga strona, nie ukrywajmy, przysparza pretekstów.

***

Ostatnią, bliżej nam znaną, bezkrwawą rewolucję czy pokojową wojnę domową zakończyło porozumienie stron w roku 1989. Żadna z nich nie musiała się poddać, w imię wspólnej mądrości zawarto pokój. Populizm przegrał.

Tym razem. Bo dzisiaj zwycięzcami robią się ci, którym starcza sama wiara w reklamę swojego zwycięstwa. Zwycięstwa bez walki, bez żadnej broni. Żadnej bitwy nie musieli stoczyć, los nie oczekiwał dzielności, ani żadnego bohaterstwa. Natomiast tych, którzy przekazali władzę bez walki, traktuje się jak przestępców.

Wielu młodych ludzi przekonywało mnie, że Polacy obecną niepodległość dostali w prezencie, bądź od wielkich mocarstw jako sojuszników, których stać było na takie gesty, bądź od ofiarnych sąsiadów, którzy nawet nie bardzo wiedzieli, co robią. Takie dwuznacznie odczytywane, na pół podejrzane interesy inspirowały pytanie – kto właściwie był w nich zainteresowany? Czy to różne, miejscowe społeczeństwa szukały swojej drogi w przyszłość, próbując się rozeznać w bałkańskim tłoku geograficznym Środkowej Europy? Czy zwolennicy Kaczyńskiego działali i działają w myśl propagandy i za pieniądze Rosji, skoro czerpie ona tak niekłamane korzyści z każdego dosłownie ich kroku? Toż co chwila, w każdej wypowiedzi, powtórzę, ludzie tej proweniencji muszą dezawuować partnerów sporu, podczas gdy o Rosji prawie milczą i dlatego pada pytanie – „za ile tak milczą?”

***

Populizm nie jest chmurą, którą byle wietrzyk historii wymiecie z horyzontu. Sądząc po jego wypowiedziach Kaczyński liczy, zasadnie, na kolejne zdobycze i chce wziąć wszystko. Żeby „wychować nowego człowieka”, jak to formułował znany program z lat trzydziestych XX wieku.

Zdyscyplinowaną, „narodową” telewizję i radio, potrzebną, żeby umysły rodaków przygotować na dalsze podboje i aneksje – już ma. Tak miało być ze wszystkim, co daje szansę iście radzieckiego panowania nad Polską, co pozwala rządzić i ścigać wszystko. Bez miejsca dla jakichkolwiek wolności. Bo niby po co one? Mało praktyczne, będą tylko przeszkadzać.

Przesadzam? To wszystko wódz wyłożył. expressis verbis. Nic o wolności. Już wiemy, że chce unicestwić niezależne sądownictwo, ściąć wolności samorządów. Mówił o ich gangrenie, z obrzydzeniem. Czy ze skutkiem? Populizm, dopóki nie przerżnął tak demonstracyjnie, mógł mieć rację w różnych szczegółach. Mógł nimi poprzeć swoje racje i to go umacniało. Idiotyzmy ludzi rozsądnych, jak Heideggera, umacniają go jeszcze bardziej. Polska przegrywa z nimi. Tych nie przekona dziennikarska trawestacja Hipokratesa – „najpierw nie krzywdzić…”

***

Sam zwracałem nieraz uwagę – razem z moimi kolegami – że demokracja nie musi zabawiać obywateli. Może być wręcz nudna. Napisał to i Marcin Król…

Stabilizacja nuży, zwłaszcza nieprzyzwyczajonych do życia i pracy w demokracji, a porządek sam siebie podważa. Regularny dopływ ciepłej wody w kranie to nie dosyć, nie zapewnia satysfakcji zwycięstw, nie wymaże Polski z mapy Europy. Dopiero władza, jak się ją zdobędzie, rozgrzesza z bezmyślności. Widać to na każdym kroku.

Bo trzeba ciągle wygrywać. Poczynając od stajni z elitą koni, kończąc na pomiataniu ludźmi wybitnymi i na dezorganizacji szkolnictwa. Kaczyński przecież, jak zapowiadał, chciałby przeciwników usunąć raz na zawsze ze sceny politycznej. Żeby zbudować własne państwo z władzą prawie absolutną. Z pełną kontrolą nad swobodami obywateli. Rządzić będzie jak najdłużej, właściwie zawsze, to nie utopia, to praktyczne zamierzenie. Wódz taki plan już wyłożył – plan, który nie ma projektowanego dalszego ciągu, bo po co projektować coś, co się ma nie zmienić?

***

Nikomu nie przychodzi do głowy spytać, jak ludzi, którzy nadstawiali głowy i włożyli tyle wysiłku w odzyskanie i budowę niepodległego państwa, czyli faktycznych autorów Polski wolnej, zrobiono jej wrogami. Populizm odbiera im poczucie tożsamości, status współgospodarzy domu.

Nie tylko się ich lekceważy, ale obsypuje pełnymi wrogości przezwiskami, wytykającymi niesłuszne, „gorsze pochodzenie” polityczne, zasługujące wręcz na karę. Stają się mierzwą zwycięstwa. Oskarża się ich o rozmaite przewiny, idiotyczne i faktyczne, w każdym razie poniżające i odbierające pełne prawa obywatelskie – i może to trafiać do oficjalnego języka, jak dyfamacja Wałęsy czy pretensje pod adresem Tuska, ludzi z dwoma polskimi nazwiskami, najcenniejszymi dziś, obok Balcerowicza, w skali światowej.

Co do innych, deklarowano wprawdzie przy zawarciu pokoju równość wobec prawa, ale z ich praw niewiele zostaje… Mieliśmy wybaczać, karząc tylko przestępców, ale pamiętam, że jak zbrodniarza potępiono aktora, który wszystkiego był konfidentem. Tak odpłacaliśmy się przeciwnej stronie w naszej pokojowej wojnie domowej za to, że opłaciła go dobrowolną klęską, darmo oddając władzę. Choć tępić mieliśmy tylko przestępców. Oto dlaczego nie mogło być roku Leśmiana, jednego z największych poetów polskich, ale niesłusznego pochodzenia, więc z natury wrogiego „dobrej zmianie”…

***

Jest się wrogiem, bo się jest, bo się istnieje. Wódz, tak inteligentny, nie może wyzwolić się mimo to z chorobliwej zawiści – oraz impulsu niszczenia Polski. Przy każdej okazji wtrącić musi on, jak i każdy jego zwolennik, coś krytycznego, złośliwego wobec Donalda Tuska z jego międzynarodową pozycją, bo to wódz powinien być postacią międzynarodowego znaczenia.

Antypatię wobec innych może okazać każdy wierny wodzowi: wierni przestają lubić innych. Z powodów ideologicznych. Od poziomu państwowego aż po klatkę schodową.

Sąsiadka, z którą pomagaliśmy sobie wzajem, mieszkając na tym samym piętrze bloku, przestała ze mną rozmawiać, od kiedy mówiłem w kościele o współpracy, a nie o starciu – ja, niewierzący dobry chrześcijanin, jak mianował mnie mój młodszy przyjaciel, Jurek Popiełuszko. Wedle innego sąsiada ktoś piętro wyżej za głośno stukał. Tak samo unika rozmowy ktoś, z kim dawniej robiliśmy na dole zakupy i nie dawno mu polecałem świetnego kurczaka w galarecie…

***

Nie chodzi o bunt przeciw kurczakom w galarecie. Brzmi to wszystko i wygląda na jakiś proces humorystycznie postępującej, aż po wszechstronność aberracji. „Wychowanie nowego człowieka”, „budować potęgę”, brzmi u nas nieco zabawnie, choć wcale nie żartobliwie unosi wodza ponad rzeczywistość.

I to już było. Ponad rzeczywistością może być nam z populizmem groźnie. Teraz polski wódz od dłuższego czasu prowadzi niemal otwartą wojnę z władzami Unii – nie bacząc na ewentualne straty, które już poniesie za swoją zawiść i nienawiść. Wykończył Saryusza-Wolskiego. Wiedział, że ten jako fachowiec musi przegrać, i wrobił go w tę grę! W swojej pysze oczekiwał po tylu swoich zwycięstwach, że z kolei Unia Europejska mu ulegnie i podda się jego życzeniom, usuwając i Saryusza-Wolskiego z pola gry. Na wszelki wypadek. Ma, jak widać, radzieckie nawyki – siłą dojdzie się do wszystkiego, a populizmowi to daje spełnienie. „W najgorszym razie opuścimy Unię” – i to usłyszałem od jednego z wyznawców.

Cóż, w Stanach Zjednoczonych spotkałem ludzi, którzy nadal jeszcze marzą o samodzielnym, suwerennym państwie „Nowy Jork”: płaci ono Waszyngtonowi więcej niż połowę podatków USA (co nieprawda). Spytałem, czy każdy suwerenny stan otrzyma dla siebie z przydziału odrębny, samodzielny język jak w Europie? Suwerenność pozostała chwytnym hasłem – krzyżującym drażliwość z pewnością siebie, świetnie sprawdzającym się w populistycznym wydaniu. Nasi obrońcy suwerenności nie robią tego darmo – całkiem suwerennie biorą z Unii spore pieniądze. Niszcząco dla własnego kraju.

***

Kaczyński zdradzał ambicje przewodzenia polityce Europy, nawet pokawałkowanej – tak słyszałem od pełnych wiary w siebie jego współpracowników. Ale gdyby się naprawdę udało odłączyć kogoś od Unii, to Bałkany, włącznie z Polską, znalazłyby się, chcąc nie chcąc, ku zadowoleniu władców Rosji, w orbicie Rosji. Zagarnęłaby do sfery swych wpływów więcej Europy niż kiedykolwiek wcześniej między Adriatykiem a Bałtykiem.

Ostatnimi laty to „Międzymorze” od Bałtyku do Morza Czarnego miało być konkurencją dla Unii. Teraz to Międzymorze rozszerzyło się na terytoria między Bałtykiem, Morzem Czarnym i Adriatykiem. Temu sprzyja praktykowany dość szeroko koncept „wyzwolenia od Brukseli”. Ambicja wielkości sama dla siebie czuje się wielkością, dlatego nie boi się lekkomyślności. Odważnie będzie ryzykowała państwem i narażała je na zbędne, a zasadniczej wagi niebezpieczeństwa. Włącznie z geopolitycznym nonsensem. Mamy zapłacić za to. Własną armią. Przegrywając, jak mówiłem, sama ze sobą.

***

Ten, co chciał być uosobieniem zwycięskiego nonsensu, w imię lokalnego „mocarstwa” polskiego, z brednią „od morza do morza”, teraz chce mieć granicami bredni – „trzy morza”, poza rzekomym dyktatem Niemiec, Francji i Wielkiej Brytanii. Powołuje się na kontynuację bzdurnej polityki zagranicznej. Nie narzuconej. Własnej, jagiellońskiej. Miała uwieść wyobraźnię Polaków – zwycięstwami, od Grunwaldu po Bitwę Warszawską. Chłopcy stanu, innymi słowy, próbują grać w piłkę nożną – kwadratową piłką. To już trzeba, moim skromnym zdaniem, traktować poważniej. Wszelkie idiotyzmy są możliwe. Te idiotyzmy nie są może tak skuteczne i zabójcze, ale dezorganizują pracę i postęp. Już wykluczyliśmy się z grona najpoważniejszych państw Europy.

***

Jak się będą cieszyć teraz ci wzruszający swym poczuciem wolności i zwycięstwa wyborcy Dudy, cywilni i kościelni?

Otóż to nie było powszechne skażenie politycznego powietrza, jakieś ogólnoeuropejskie jego zatrucie, które się odczytuje z sukcesów Marie Le Pen w walce z imigracją. Nikt w cywilizowanym kraju nie spodziewał się tak systematycznego rozkładu normalności.

To pouczające. W atmosferze rozstroju obyczajów sprawdził się wytrwały populizm, przyciąć mu perspektywy może dopiero wysoka inflacja i wzrost cen. Kwitnie natomiast ciągła i drastyczna, skuteczna dyfamacja, osobista i polityczna, konsekwentne odbieranie wiarygodności komu się da, wymysły, wyśmiewanie i podważanie cudzych postępów i sukcesów.

My jeszcze mamy na dobitek dla barwności obrazu obyczaje z trybun boisk piłkarskich, obelgi i chuligańskie awantury na spotkaniach, gesty odmowy współpracy, bezwstydne kłamstwa, uruchamiane nacjonalistyczne kompleksy, urazy, przejawy idiosynkrazji, niechęci, zawiści, słowem, każdy materiał i bodziec do insynuacji i wymysłów. Przyzwoici partnerzy konfliktu są winni temu, że są – prawda, że często ze swoimi własnymi głupstwami, którymi karmią populizm. Moim zdaniem, populizm ich nie docenia. Jeszcze ich popularyzuje.

***

Awangarda, nawet wyrosła z kłamstwa, spełnia swoje zadanie. Jej zwolennicy nie lubią tych, których uważali i uważają za lepszych. Więc manifestują, że przecież to oni są lepsi! Wojna domowa to wojna. I dlatego raczej nie skończy się to rokowaniami jak w roku 1989. Nie może być pokoju, jeśli nie potwierdzi on ich racji.

Chyba że znajdzie się ktoś taki jak Patton w 1945 r., jak inni amerykańscy dowódcy, wkraczający w świat hitlerowski z programem reedukacji demokratycznej.

doświadczenie denazyfikacji bardzo się przyda.

Uprzedzałem, co się może zdarzyć. Uprzedzałem dość dawno. I zdarzyło się. Przykro mi, że radość z wyboru Dudy zmieniła się w złość nielubianych zwycięzców. Ich Dudę wygwizdano na stoku narciarskim. Są świadomi, że buńczuczność większości sejmowej przysparza już tylko niechęci ze strony większości kupujących tanio kurczaka w galarecie. Brak tu mądrości jakiegoś lokalnego Adenauera.

***

Jako wieczny optymista jestem tym razem optymistą do tyłu.

Stefan Bratkowski

 

45 komentarzy

  1. otoosh 17.03.2017
  2. hazelhard 17.03.2017
    • j.Luk 17.03.2017
  3. Zbyszek123 17.03.2017
    • Stary outsider 18.03.2017
  4. otoosh 17.03.2017
  5. otoosh 17.03.2017
    • Mr E 18.03.2017
    • jotbe_x 18.03.2017
  6. andrzej Pokonos 18.03.2017
  7. Mr E 18.03.2017
  8. Sir Jarek 18.03.2017
    • Magog 18.03.2017
      • Sir Jarek 18.03.2017
        • Sir Jarek 18.03.2017
      • A. Goryński 19.03.2017
        • andrzej Pokonos 19.03.2017
  9. jacekm 18.03.2017
    • Sir Jarek 18.03.2017
      • Sir Jarek 18.03.2017
  10. slawek 18.03.2017
  11. J.S. 18.03.2017
  12. wejszyc 18.03.2017
  13. andrzej Pokonos 18.03.2017
  14. kolarz 18.03.2017
  15. J.S. 18.03.2017
  16. andrzej Pokonos 18.03.2017
  17. Magog 19.03.2017
  18. Sir Jarek 19.03.2017
  19. Sir Jarek 19.03.2017
  20. Sir Jarek 19.03.2017
  21. Sir Jarek 19.03.2017
  22. andrzej Pokonos 19.03.2017
  23. andrzej Pokonos 19.03.2017
  24. Emerytka 19.03.2017
    • Sir Jarek 19.03.2017
  25. Sir Jarek 19.03.2017
    • andrzej Pokonos 19.03.2017
      • wsc 21.03.2017
      • andrzej Pokonos 21.03.2017
  26. Sir Jarek 19.03.2017
  27. wsc 22.03.2017
  28. andrzej Pokonos 22.03.2017
  29. wsc 23.03.2017