2017-08-23.
[dropcap]K[/dropcap]ościół jest uznanym autorytetem moralnym, więc było rzeczą naturalną, że po upadku komunizmu, tworząc po raz kolejny niepodległą Rzeczpospolitą, ludzie chcieli to robić nie tylko z Matką Boską w klapie, ale i słuchając uważnie autorytetów moralnych. Czy rozumiano autorytet tak jak go definiowała filozof etyki Barbara Skarga? Ona sama pisała, że autorytet to ma być wzór, wzór rozumnego postępowania, wzór społecznej postawy, „strażnik tych wartości, które zachowały wysoką cenę, których przynajmniej jakaś część ludzi chciałaby jeszcze bronić. Takim autorytetem obdarza się kogoś, kto o tych wartościach stara się przypominać, kto jeszcze nie zwątpił w ich sens”.
Od czasów biblijnych słyszymy o fałszywych autorytetach, o przysłowiowych faryzeuszach, o ludziach, którzy mówią jedno, a czynią coś wręcz odwrotnego. Już teatralne szaty instytucjonalnego autorytetu mogą i powinny budzić pewien niepokój.
W tym samym tekście, Barbara Skarga mówiła, że ona sama nie ma autorytetów i nie lubi autorytetów, że w stosunkach międzyludzkich wystarczy wzajemny szacunek. Wyczuwamy tu jakąś niepokojącą sprzeczność. Istnieją wzory rozumnego postępowania, społecznej postawy, strażnicy wartości, ale filozof mówi, że nie ma autorytetów i nie lubi autorytetów, że w stosunkach międzyludzkich wystarczy wzajemny szacunek. Czy chce nam powiedzieć, że nie ma autorytetów, wobec których odczuwa nadmierny szacunek, z którymi nie może mieć relacji partnerskich, których nauk nie wolno kwestionować?
Barbara Skarga nie czerpała swoich wartości z religii, ani z ideologii. Uważała, że wartością jest człowiek, ten, kto, jak mówiła, nie tylko te wartości wyznaje, ale musi je również realizować. A więc, łajdak utrzymujący się z prawienia o moralności i drapujący się w szaty namaszczonego kaznodziei jest autorytetem najdelikatniej mówiąc wątpliwym.
Młodsza o szesnaście lat od Barbary Skargi Barbara Stanosz była również profesorem filozofii i jeszcze przed upadkiem komunizmu, ostrzegała w prasie drugiego obiegu, że jedne dogmaty mogą zostać zastąpione innymi, a po fałszywych autorytetach machających czerwonymi flagami mogą pojawić się fałszywe autorytety spod znaku krzyża.
Przypadek zrządził, że podczas lektury w Studiu Opinii artykułu Andrzeja de Lazariego o tym czy chrześcijaństwo łączy, czy dzieli „wyskoczył” stary tekst Stanisława Obirka (z 2014 roku) pod tytułem „25 lat w cieniu Kościoła”. Profesor Obirek pisał o Barbarze Stanosz i jej książce W cieniu Kościoła czyli demokracja po polsku. Książka ukazała się w 2004 roku i jest zbiorem jej tekstów publicystycznych pisanych od wiosny 1989 roku. Natychmiast postanowiłem, że muszę je sobie raz jeszcze przypomnieć i sięgnąłem po stojący na półce egzemplarz. Barbara Stanosz od pierwszej chwili naszego wybicia się na niepodległość widziała więcej niż inni i bardzo dokładnie pokazywała zagrożenie wolności przez głoszących absolutne dobro faryzeuszy.
Pierwszy tekst w tym zbiorze traktuje o akcji przeciwko zabijaniu nienarodzonych. Na kilka miesięcy przed czerwcem 1989 roku Barbara Stanosz pisała o wojowniczej mobilizacji parafialnej moralności. Teatr absurdu – „kraj ze zrujnowaną gospodarką, zniszczonym środowiskiem naturalnym, brak podstawowych leków i sprzętu medycznego, lekarzy i szpitali, żłobków, przedszkoli, szkół, nauczycieli, katastrofalny brak mieszkań, postępująca patologia życia społecznego…” a Kościół organizuje kabaret mobilizacji wszystkich sił w obronie życia nienarodzonych.
Barbara Stanosz była logikiem, doskonale widziała harce ze słowami. Nagle komórka w chwilę po zapłodnieniu staje się „dzieckiem”, „człowiekiem”, jej zniszczenie „zabójstwem”. Buduje się – pisała – definicje perswazyjne. Robiła to władza komunistyczna i te same sztuczki kościelna strona zaczęła uprawiać, kiedy tylko zwietrzyła szansę na odzyskanie rządu dusz. Autorka miała przemożne wrażenie, że ostatecznym celem tej kampanii jest „narzucenie nam wszystkim założeń światopoglądowych katolicyzmu”. Nie myliła się.
Kolejny tekst jest już z 1990 roku. (Pierwotnie publikowany w „Gazecie Wyborczej”, która niebawem uzna tę autorkę za nazbyt kontrowersyjną .) Ten artykuł nosi tytuł „Jeśli nie zdarzy się cud…” Zaczyna się od stwierdzenia, że instrukcja MEN o nauczaniu religii w szkołach nikogo nie zaskoczyła, dla tych, którzy chcieli patrzeć, wewnętrzna logika zdarzeń była doskonale widoczna, tzw. nauka społeczna Kościoła zaczęła błyskawicznie przyjmować „pełnioną dotąd przez marksizm rolę filozofii oficjalnej”. Autorka pisze, że jest to próba wychowania nowego pokolenia „bojowników świętej sprawy”.
Cud się nie zdarzył i istotnie byliśmy i jesteśmy świadkami wymiany jednej totalitarnej ideologii na inną. Ta nowa ideologia ma podpórkę w długiej tradycji i autorytecie świętości. Lubi się również podpierać „prawem naturalnym”. Socjalizm był „naukowy” narzucanie religijnego światopoglądu też wymaga oprawy sugerującej jakiś racjonalizm. Tak więc prawo do życia jest prawem naturalnym. Barbara Stanosz zwraca uwagę, że to brzmi podobnie do praw natury. Te są twierdzeniami, które wyjaśniają fakty i pozwalają przewidywać wyniki przyszłych obserwacji; przykładem jest prawo grawitacji. „Prawami naturalnymi natomiast bywają nazywane pewne uprawnienia lub powinności przyznawane na ogół tylko ludziom i oparte na powszechnie uznawanych normach moralnych.” Te dwa rodzaje praw nie mają ze sobą żadnego związku. Prawa naturalne odwołują się do naszej woli, do tego, czego chcemy i czego oczekujemy. Stwierdzając, że coś jest prawem naturalnym sugerujemy, że wszystko jest rozstrzygnięte, dyskusja jest zamknięta. Salami odcinane jest plasterek po plasterku. To co zostało zadekretowane w Watykanie, zostało uznane za „prawo naturalne”, o którym nie wolno już dyskutować.
Pytając w kolejnym artykule „Dokąd zmierzamy?” Barbara Stanosz stwierdzała, że pojęcie klerykalizacji życia publicznego, które czasem pojawiało się w mediach, jest zbyt wąskie dla określenia istoty sporu, bowiem ten spór toczy się w istocie rzeczy o zamknięty bądź otwarty charakter społeczeństwa. Jest maj 1991 roku, Barbara Stanosz pisała:
„Nie jest to dyskusja poprzedzająca wybór, Polska bowiem została już wprowadzona na drogę powrotną ku państwu ideologicznemu.”
To nie było trudne, społeczeństwo było przyzwyczajone do indoktrynacji w szkole i w środkach masowego przekazu, do deklaracji prawomyślności, do pustych haseł. Kolejne tytuły wiele mówią; „Absolut żąda ofiar”, „Terror z ludzką twarzą”, „Lip service”. Ta książka jest pamiętnikiem narodzin bliźniąt syjamskich – III i IV Rzeczpospolitej. Na wszelki wypadek starano się nie zauważać, że pociąg do demokracji wykoleił się ruszając ze stacji. Próbowano tego nie zauważać. Epidemia lip service zbierała pierwsze żniwo.
W 1993 Barbara Stanosz należy już do publicystów wyklętych. Inicjuje założenie nowego pisma „Bez Dogmatu”. Jej pierwszy pomieszczony w tym zbiorze tekst z tego miesięcznika traktuje o postrzeganiu władzy w kategoriach ONI. Uświadomiłem sobie jak głęboko ten fenomen jest zakorzeniony w naszej mentalności, kiedy wiele lat temu, podczas dyskusji na szwedzkim uniwersytecie, użyłem określenia „władza i społeczeństwo”. Wywołało to natychmiastową burzliwą dyskusję. Zwrócono mi uwagę, że władza jest zawsze częścią społeczeństwa, że możemy zasadnie mówić o władzy i zwykłych ludziach, o przywilejach z tytuły władzy, o władzy i ludzie, ale nie możemy przeciwstawiać władzy społeczeństwu, bo to przeczy definicji społeczeństwa. W polskiej socjologii to przeciwstawienie jest tak „naturalne”, że nawet tego nie zauważamy.
Barbara Stanosz piesze, że to stwierdzenie o ludziach dzierżących władzę, jako o grupie mającej własne interesy, które mogą być różne od tego, co deklarują publicznie, jest właściwie uniwersalne. „Demokrację różni od dyktatury nie psychologia rządzących, a gęsta sieć kontroli społecznej.” Przekonywanie do czystości intencji, mądrości i miłości rządzących jest w efekcie zaproszeniem do rządów autorytarnych. Budowa państwowego i obywatelskiego systemu kontroli nie powiodła się. Chciano oprzeć nową Polskę na kredycie zaufania do styropianu, do weteranów walk, a nie na kwalifikacjach i solidnych instytucjach kontrolnych patrzących władzy na ręce.
„… a nadzorczo-doradcza rola radzieckiego ‘starszego brata’ przekazana została – mutatis mutandis – Kościołowi katolickiemu (wraz ze związanymi z tą rolą serwitutami politycznymi i materialnymi).”
Nowa, etosowa, władza nie przyjęła do wiadomości obaw społeczeństwa w kwestii przyjętej strategii polityki gospodarczej i społecznej. Poparcia szukała w Kościele, dziwiąc się i oburzając na coraz bardziej widoczne odrzucenie.
Czy konflikt między Kościołem i demokracją jest nieprzezwyciężalny? Tadeusz Mazowiecki pod koniec swojego życia mówił z rozpaczą, że polscy biskupi nie rozumieją demokracji. Prawdopodobnie należałoby dodać, że nawet nie próbują zrozumieć demokracji i nie leży to w ich interesie. Barbara Stanosz pisze, że ten konflikt między „instytucją Kościoła katolickiego i modelem nowoczesnej, liberalnej demokracji jest autentyczny i głęboki: interesy i aspiracje każdej ze stron tego konfliktu są niszczące dla drugiej. Nie ma tu jednak pełnej symetrii. Sytuacja Kościoła w tym konflikcie jest mniej dramatyczna niż sytuacja demokracji”.
W zaawansowanych demokracjach widzimy kościoły pogodzone z demokracją i faktycznym rozdziałem Kościoła i państwa, które przyjęły na siebie nową rolę instytucji konsolidujących wspólnoty wierzących i zaspakajających indywidualne potrzeby wyznawców. (Warto dodać, że ten opis jest nazbyt optymistyczny, gdyż nie zrobiły tego dobrowolnie i nigdy nie straciły apetytu na powrót na scenę polityczną.) Polski Kościół katolicki ani na chwilę nie traktował poważnie możliwości uczciwego rozważenia oferty „przyjaznego rozdziału Kościoła i państwa”, zaś otwarci katolicy spod znaku „Tygodnika Powszechnego” zostali użyci jako taran do rozbicia wrót wrogiej twierdzy i odrzuceni po sforsowaniu bram. Barbara Stanosz nie miała najmniejszych wątpliwości, że już dyskusje wokół konkordatu, a następnie wokół konstytucji wskazywały na przegraną polskiej demokracji na wszystkich frontach.
Do tej książki z pewnością warto wracać szukając odpowiedzi na pytania o genezę dzisiejszej sytuacji i obecnego stanu polskiej demokracji. Trzy lata temu Stanisław Obirek przypomniał ją z okazji konferencji zorganizowanej przez Stowarzyszenie „Koalicja Ateistyczna” oraz Fundację im. Kazimierza Łyszczyńskiego, a patronat objęła nad tą konferencją Wanda Nowicka, pełniąca wówczas funkcję wicemarszałka Sejmu. Sama konferencja poświęcona Barbarze Stanosz odbyła się w budynku Sejmu, co dziś trudno sobie wyobrazić. Lektura tych tekstów może wywoływać głęboki pesymizm i uczucie przegranej. Może również skłaniać do refleksji na temat strategii dla ponownej próby wybicia się na demokrację.
Kościół w Polsce nie jest partnerem w budowaniu lepszego państwa ale raczej szemranym biznesmenem, który grozi że jak nie dostanie działki to wywróci stolik. Dlatego każda władza musiała kupować spokój społeczny płacąc koncesjami dla Kościoła.
Mazowiecki oddał Kościołowi szkoły. Miller lizał tyłek Kościołowi żeby ten nie buntował ludzi przeciw wstąpieniu do Unii Europejskiej. Stale wisi groźba, że tzw. suweren podbechtany przez Kościół może wystąpić wbrew interesom państwa. Niewiele się zmieniło od czasów gdy Kościół ekskomunikował niepokornych władców. A buta i ciemnota hierarchów którzy zabierają głos w sprawach publicznych nie spotykają się z oporem wyznawców.
Kościół jest wspólnotą wierzących, niedaleko do pojęcia odpowiedzialności, takie rzeczywiście może być różnie rozumiane. Skoro o polityce, także społecznej – ciekawe czy w Polsce mogłaby powstać partia chrześcijańsko – demokratyczna, odnosząca się jednocześnie do bazy społecznej i inteligencji katolickiej. Dotąd nie powstała a jest potrzebna.
Głupia ilustracja, to autor ? mógłby się powstrzymać, nawet jeżeli lubi obrażać.
To ja (jeśli chodzi o tego gifa), nie Andrzej Koraszewski. Faktycznie, nie lubię przedstawionego obiektu (chadeków zresztą też nie, nawet nieskrajnych) , ale czy to jest obraźliwe? Dla kogo, mianowicie? Chyba tylko dla tego kichającego grubasa.
dla katolików, sutanna i krzyż (przecież to symbol męki Jezusa), dla mnie to tylko niesmaczne. Wracając do meritum, zwróć uwagę, że partia chadecka byłaby ciekawym rozwiązaniem, lub lepiej powiedzieć, że jego częścią, w zasadzie wydaje mi się, że konieczną wobec sympatii społecznych i zamierzonej reprezentatywności parlamentu.
Oczywiście że masz rację. Niech sobie będą. Nie powiesiłbym się na widok chadeka, ale z pewnością na nic takiego bym nie zagłosował. A co do tej obraźliwości… Faktycznie, katolicy są mocno nadwrażliwi. Co obraźliwego w tym, że niezbyt apetycznie wyglądający facet ma sutannę? Czyżby sutanna sama w sobie była przenajświętsza? A symbole? Cóż, gdyby tak, to nie można byłoby pokazać np. niezbyt urodziwego strażaka w mundurze… Ale jak ci dwaj ludzie mówią, że jesteś wlany – kładź się spać, mimo że nie piłeś. Usuwam. Zachowując skrajnie antyklerykalne zdanie odrębne.
@ BM Ecr. l’inf.!
Mais oui! Vive Voltaire!
(…) que la religion n’a rien de commun avec l’État; qu’elle est de Dieu à l’homme, et non pas du citoyen au citoyen ; que la funeste coutume de mêler Dieu aux affaires purement humaines a ensanglanté l’Europe depuis Constantin. (…) ; qu’on doit juger d’un homme non par ses dogmes, mais par sa conduite ; non par ce qu’il pense, mais par ce qu’il fait (…)
i przechodząc do praktyki, tu o zakończeniu problemu konfederacji barskiej:
(…) Il n’y a pas eu le plus léger désordre. Elle enrichissait le pays au lieu de le dévaster ; elle n’était là que pour protéger la tolérance (…)
To prawda, co pisała Barbara Stanosz się spełniło. Jak słusznie Andrzej Koraszewski zauważył, jej głos został zmarginalizowany przy walnym udziale tzw. mediów liberalnych. Upieram się jednak przy zdaniu, że Kościół/religia ma tyle władzy politycznej ile my, jako społeczeństwo mu damy. Do tej pory dawaliśmy mu jej zdecydowanie za dużo. Trzeba spróbować mu ją odjąć. To się udało w tylu krajach nominalnie katolickich więc nie widzę, żadnego powodu by nie miało się udać w Polsce. Polecam lekturę książki antropologa Scotta Atrana, „Talking to the Enemy: Religion, Brotherhood, and the (Un)Making of Terrorists”. Jeśli można rozmawiać z terrorystami to można i z przedstawicielami instytucji religijnych.
Która ilustracja, bo są tam trzy? Moja – historyczne zdjęcie prezydenta Wałęsy i jego żony z Janem Pawłem II i kardynałem Glempem, Barbary Stanosz oraz trzecia (która mnie też trochę razi). A czy lubię obrażać? Generalnie, nie, ale nie mam cech anioła i jak mi ktoś na odcisk nadepnie to bywam złośliwy, czego czasem żałuję, bo często jest to znak, że człowiek dał się ściągnąć do poziomu oponenta, a lepiej się do poziomu oponenta wznosić niż opadać.
Też mnie dziwiło, że nie powstała w Polsce partia polityczna chrześcijańskich demokratów. w połowie lat 90. w Londynie był biskup Pieronek i odwiedził Polską Sekcję BBC, podczas spotkania w małym gronie zadałem mu pytanie dlaczego nie ma takiej partii. Biskup odpowiedział mi wyniośle, że Kościół nie miesza się do polityki, ja nie kontynuowałem rozmowy. Kolega po spotkaniu zapytał dlaczego byłem taki agresywny. Do dziś nie wiem, czy w moim pytaniu był ton agresji, czy tylko ciekawości. Prawdą jest, że częściej zadawałem to pytanie ludziom ze środowiska TP i chyba najzabawniejsze jest to, że nawet nie pamiętam co odpowiadali, bo odpowiadali jakoś tak, na okrągło. Za każdym razem czułem się jak przybysz z Marsa, który zadaje pytanie od rzeczy. Tak więc, tu pojawia się reakcja na komentarz Stanisława Obirka, że dobrze by było Kościołowi trochę tej władzy odjąć. Zrobić to mogą tylko wierzący (zarówno w Boga jak i w demokrację), nam ateizm tylko czoło zdobi i Bóg mi świadkiem, że biskupów w anioły nie przerobi. Czyli wracamy do problemu chrześcijan będących przekonanymi demokratami, którzy mogliby rozmawiać z Kościołem nie na kolanach i nie jako siła zewnętrzna. Tacy chrześcijanie w Polsce są, ale są zupełnie niezorganizowani.
Nie pozbawiałbym dawnej wypowiedzi biskupa kontekstu historycznego połowy lat 90tych. Z ostatniego wywiadu z biskupem Pieronkiem: (…) A ludziom potrzebny jest stanowczy głos Kościoła ? „To jest lina po której trzeba umieć balansować. Wtedy, kiedy ludziom odpowiada głos Kościoła to go oczekują, ale kiedy nie odpowiada, to krzyczą, że Kościół się odzywa. W „Biskupacie” jest dzisiaj większość zwolenników Radia Maryja i rządu, więc mają kłopot w wypowiadaniu się, nawet w taki sposób jak zrobił to abp Gądecki.”
Pozostawiając na boku sympatie polityczne wypadałoby więc jednak zapytać: obawa to czy pryncypia ? Trochę w takim pytaniu byłoby mojego poczucia humoru, w każdym razie tutaj zgodziliśmy się, że socjotechnika istnieje i że interesujące są losy chadecji. W taki sposób wracamy do problemu odpowiedzialności społecznej.
Ja na partię chrześcijańskich demokratów pewnie też bym nie głosował (gwarancji nie daję, bo w pewnych okolicznościach mógłbym zmienić zdanie). Problem w tym, ze takiej partii nie ma. Dawno przestałem wierzyć, że mogłaby wyrosnąć ze środowiska salonowych chrześcijańskich demokratów. Taką inicjatywę mogłyby rzucić np. Dziewuchy (czyli ruch kobiet protestujących przeciw ograniczaniu ich praw). Większość z nich to oczywiście dziewuchy wierzące, które nie zamierzają rezygnować ani ze swoich praw, ani ze swojej wiary. Chwilowo boją się dotykać tego, że protestują przeciwko polityce Kościoła, a nie tylko rządu, wyciszają każdy głos na ten temat, ale to się może zmienić, a wtedy sprawy mogą przybrać zupełnie inny obrót i kto wie, może mogłaby powstać partia chrześcijańsko demokratyczna, bez kościelnych doradców i patronatu episkopatu. (A tylko taka byłaby partią demokratyczną.)
także się dziwię, nie jestem politykiem ale wydaje się, że do tzw. zagospodarowania byłaby całkiem spora baza społeczna, w każdym razie program konstruowałbym zwracając uwagę na kwestie socjalne (może przy okazji byłby to pomysł na polską lewicę parlamentarną..)
OBIREK
Ale z terrorystami można negocjować.