2018-06-02.
Mam na wykładach słuchacza, o którym wiem, że słuchając mnie cierpi.
Nie to, żebym mówił niewyraźnie, nie. Faflunię nie bardziej, niż przeciętny zblazowany wykładowca, odróżniam „tą” od „tę” i nawet „bohater” mówię przez samo „h”.
Chodzi o przekazywane treści. I tu już może zacznę serio.
Pierwsze zastrzeżenia pojawiły się kiedy oświadczyłem, że nie będę szczegółowo zajmował się opisami heroicznych bojów naszych przodków i nie opowiem jak to jeden pan trzymanym w prawej ręce pod kątem 97 stopni mieczem wyklepanym z dwóch rodzajów stali (twardej i miękkiej) urżnął drugiemu panu głowę oddzielając ją od tułowia, który to tułów oblał się 3,47 litra posoki koloru marchewkowego, a następnie jej reszta została wyciśnięta w trakcie ćwiartowania. Bardziej interesuje mnie dlaczego to zrobił.
Odmowa opowieści o wielkości naszych przodków, która według niego polegała właśnie na machaniu tymże mieczem, zrobiła na słuchaczu przykre wrażenie.
Zaczął coś podejrzewać…
Potem było już tylko gorzej.
Przychodził także na wykłady z cyklu „Historia w Biblii” i to tam po raz pierwszy ujawnił swój sprzeciw.
Za którymś razem podszedł do mnie i oświadczył, że więcej przychodził nie będzie, ponieważ „opowiadam kłamstwa”. Z dalszej części wypowiedzi wynikało, że opowiadam bzdury o jakichś „autorach i redaktorach” Biblii, a przecież „każdy wie, że Biblię zesłał pan Bóg”.
Mamusia nauczyła mnie zachowywać się w towarzystwie dlatego powstrzymałem wrodzoną złośliwość i nie zapytałem w jakiej oprawie. Twardej, miękkiej czy może w półskórku? Klejona? Szyta?
Myśl, że Biblia może być dziełem rąk ludzkich wstrętna mu była niesłychanie.
Szczerze mówiąc byłem nieco zdumiony słysząc, jak dorosły (bardzo) człowiek w XXI wieku może wysuwać tego rodzaju zastrzeżenia. Zacząłem więc dyskretnie obserwować tego pana i zdumienie moje rosło (wciąż rośnie) ze spotkania na spotkanie.
Kiedy mimo wszystko pojawił się następnym razem oświadczył, że „przyszedł tu przypadkiem” czym uradował moje serce, łaknące humoru na co dzień jak kania dżdżu. Chodził tym przypadkiem jeszcze parę razy i wysłuchiwał m.in. o tworzeniu się kanonu biblijnego przez długie wieki aż do „ostatecznego” w wersji katolickiej w 1546 roku (prawosławnego jeszcze później).
Tłumaczyłem słuchaczom mechanizm jego powstawania, który wyjaśniał te tak późne daty, ale nie powstrzymałem się, by nie rzucić w przestrzeń pytania, czy zgodnie z logiką tego mechanizmu do Biblii nie można by dziś czegoś dopisać?
Udzieliłem również odpowiedzi – z punktu widzenia historii, biorąc pod uwagę argumenty stojące za umieszczaniem w niej różnych treści w ciągu wieków – nic nie stoi na przeszkodzie, aby dopisać. Było zresztą kilka grup wyznaniowych, które tak uczyniły (np. mormoni).
Wrodzona delikatność nie pozwoliła mi na wzmocnienie mojego pytania problemem: co się takiego stało, że od 1546 roku pan Bóg umilkł? Tego słuchacz mógłby nie przetrzymać, a sami państwo wiedzą, że na naszą służbę zdrowia możemy liczyć jedynie w ograniczonym stopniu.
Wyników kolejnych obserwacji może nie powinienem ujawniać, bo są dość obrzydliwe i ewidentnie kłócą się z wpojonym mi poczuciem estetyki, ale trudno – zacząłem to polecę dalej.
Spotykam tego pana także w inny dzień kiedy to wychodzi wraz z wykładowcą (to ważne) z zajęć pt. „Teologia praktyczna”. Prowadzi je ksiądz, z którym zawsze witamy się z uśmiechem i sympatią (dostarczył mi parę razy super ciekawych materiałów do moich zajęć). Pewnie dlatego nigdy nie poprosiłem go o odpowiedź na nurtujące mnie pytanie: czy istnieje także teologia niepraktyczna? (pana prof. Obirka serdecznie przepraszam, upały powodują, że głupstwa plączą się laikowi po głowie)
Otóż wspomniany słuchacz, na oko ze dwa razy starszy od wspomnianego księdza sprawia na mnie w tych momentach wyjątkowo przykre wrażenie.
Drepcze przy boku duchownego zgięty niemal w pół, ze wzrokiem wpatrzonym w księżowskie oblicze, z tak służalczym uśmiechem, tak pochłonięty chłonięciem każdego jego słowa i tak wrogo nastawiony do każdego, kto ów proces unicestwiania własnej godności zakłóca, że człowiek najchętniej odwróciłby się, żeby na to nie patrzeć.
Kiedyś chyba nie wytrzymam i poproszę sympatycznego księdza, by zdradził mi co przekazuje mu ów słuchacz z moich zajęć.
A może nie, bo ksiądz nie wydaje się być zażenowany dość szczególnym przylepkiem u boku, więc może mu taka sytuacja odpowiada?
Na zajęciach z historii Polski także bywał (i nie twierdził, że przypadkiem), ale już przestał, bo ze mną „nie da się rozmawiać”.
Stwierdził to wielokrotnie więc dał sobie spokój.
Rzecz polegała na tym, że kiedy mówiłem o czymś, co niekoniecznie pokrywało się z jego waleczno patriotycznymi poglądami, zabierał głos w dyskusji mówiąc z odpowiednio dobraną miną „ – Tak, tak, a przecież wszyscy wiemy jak to NAPRAWDĘ było”. Poproszony o tę „prawdę” milczał uśmiechając się znacząco dając wszystkim do zrozumienia, że nie każdy jest godzien by ową poznać.
Raz kiedy odezwał się, że „czytał gdzieś zupełnie co innego na temat, który omawiałem, poprosiłem go o źródło jego rewelacji. Wtedy właśnie uznał, że ze mną „nie da się rozmawiać”.
I ostania rzecz. Owego słuchacza poznałem kilka lat temu kiedy poproszono mnie o zastępstwo za wykładowcę, który ze względów zdrowotnych nie był w stanie dokończyć rozpoczętego cyklu.
Zastępowałem go ze trzy – cztery miesiące, nie więcej.
Po kończącym cykl wykładzie zjawił się przede mną właśnie ten pan i w towarzystwie miłej pani wręczył mi prezent od słuchaczy z podziękowaniami.
Byłem lekko zszokowany, nieprzyzwyczajony do takich pożegnań, tym bardziej, że – jak mówiłem – byłem z nimi krótko i na zastępstwie.
Otóż ów słuchacz urządził zbiórkę wśród bywalców zajęć, za którą kupiono komplet pióro i długopis w pudełku z … wygrawerowanymi podziękowaniami i moim pięknym nazwiskiem!
Nie wiedziałem jak się w tej sytuacji zachować, byłem naprawdę skonsternowany. Z jednej strony widziałem jej niestosowność, z drugiej nie chciałem zrobić przykrości setce sympatycznych ludzi.
Ostatecznie komplet jest do dziś w moim posiadaniu i dziś nawet cieszę się, że jest. Stanowi bowiem materialny dowód na mentalność jakiejś części naszego społeczeństwa.
Co kieruje człowiekiem, który wyczynia takie rzeczy w stosunku do ludzi, od których przecież nie zależy nic co go dotyczy? Rozumiałbym gdybym był (lub ów ksiądz) jego przełożonym w pracy, wtedy uznałbym go za podróżnika sempiternalnego, obrzydliwego, ale ostatecznie jakoś tam rozumiałbym jego postawę. Ale tu? Niezwalczona potrzeba posiadania kogoś, przed kim się będzie płaszczył? Jakaś szczególna odmiana masochizmu? Diabli wiedzą.
Widząc jego oczy płonące szczęściem kiedy ksiądz raczy się do niego odezwać – martwię się.
Przecież on nie jest jedynym egzemplarzem tego gatunku. Bezgodnościową służalczość wobec jednych osób doskonale łączy z agresją wobec innych, nie podzielających jego wiernopoddańczości wobec wybranych przez siebie (całkowicie dobrowolnie) idoli.
Zawsze w takich momentach opadają mnie wątpliwości, czy wolność, o której tyle się mówi, o którą walka powszechnie uznawana jest za coś pozytywnego, naprawdę jest ludziom tak bardzo potrzebna? Przynajmniej niektórym ludziom.
Ilu ich jest? Biorąc pod uwagę słupki poparcia dla naszych katolickich bolszewików u koryta, całkiem sporo.
W dyskusjach rodzinno-politycznych zawsze tłumaczę, że mnie nie zdumiewa fakt, iż jeden czy drugi polityk z tego grona zachowuje się jak cham, idiota, cynik czy kłamca. Np. ten
Piotrowicz przyłapany, kiedy cytował fikcyjną książkę jak historyczny dokument. “Co w tym złego?”
Poseł PiS na spotkaniach z wyborcami przytaczał tekst “Instrukcja Carycy Katarzyny II”. Cytowany dokument ma mieć 200 lat i według Piotrowicza, idealnie oddaje on realia europejskiej polityki. Okazuje się jednak, że słowa “instrukcji” pochodzą z książki Waldemara Łysiaka.
„Co w tym złego?” Zwracam uwagę, że ten element traktuje własnych wyborców jak idiotów, a oni to łykają jak gęś kluski. A ich to nie obraża!
Niepojęte!
Tacy zawsze byli i będą, tłumaczę. To statystyka społeczna i nie ma co się obruszać.
Natomiast fakt, że takie egzemplarze znajdują popleczników, ba – wręcz wyznawców, zawsze przyprawia mnie o mrowienie w różnych częściach cielesnej powłoki.
Bo to jest zwyczajnie niebezpieczne. Dla ciebie, dla mnie, dla nas wszystkich.
Jedni mówią o mentalności folwarcznej, inni posuwają się dalej mówiąc o Polakach jako tych, którzy tylko pod batem zachowują się właściwie.
Jak jest naprawdę?
Nie tak dawno @Hazelhard proponował rozpoczęcie rozmów. Polaków z Polakami.
Najchętniej wziąłbym w tym udział, ale przyznam, że mam pewne obawy.
Jeśli gołym okiem widzę, że nie da się uzgodnić nie nawet tematu, ale SPOSOBU rozmowy, to jakie to wszystko ma szanse?
Coraz częściej natomiast pytanie rzucane czasem przez moją starszą siostrę „po cholerę było w takim razie tę komunę obalać?” odbieram jako retoryczne…
Jerzy Łukaszewski
Ależ dyskusja Polaków z Polakami jest jak najbardziej możliwa. Trzeba tylko wybrać tych którzy naprawdę naszym zdaniem są Polakami i wtedy w tym miłym niewielkim gronie można sobie podyskutować.
A komuny nie trzeba było obalać tylko – jak tego chcieli członkowie Solidarności i światli partyjniacy – poprawić. Miał być socjalizm z ludzką twarzą a wyszedł kapitalizm z nieciekawą gębą.
Komunę obalaliśmy po to, by świętować obalenie komuny.
Zawsze mnie zastanawiało to dziwne zapętlenie. Z jednej strony niszczy się wszelkie autorytety, a z drugiej szuka kogoś kogo się będzie słuchało jak świnia grzmotu, bez refleksji, z zachwytem i podnóżkowym uwielbieniem. Teoretycznie jest to sprzeczność sama w sobie, ale czy na pewno? Nie umiem sobie odpowiedzieć do dziś.
Biorąc pod uwagę genezę religii wszelakich musi tu działać podobny mechanizm.
W przeciwnym razie jak wytłumaczyć brak reakcji zwolenników PiS na wyczyn Piotrowicza?
Szuka się autorytetów na swoją miarę i na aktualne potrzeby. Chyba.
“Mój ci jest !!!” – Danusia J.
Bardzo dobry przykład. Jak rzeczona okryła Zbyszka chustą, tak towarzysz Śniadek osłonił I sekretarza parasolem. Tyle, że Danusia nie zdążyła skonsumować, a towarzysz jak najbardziej.
Jest jeden aktualny autorytet i każdy kto wobec niego zachowuje się nie tak – jest draniem.
Przypomnę anegdotę o kazaniu jakie wygłosił kapelan wojskowy żołnierzom.
Kapelan: I wtedy Jezus rzekł Piotrowi: – Nim kur trzykroć zapieje ty mnie się wyprzesz.
– Nie panie, odrzekł Piotr, nie wyprę się!
– Zaprawdę, powiadam ci Piotrze, że mnie się wyprzesz.
– Nie Panie, nie wyprę się, odrzekł Piotr.
– I wyparł się.
Żołnierze: – O w d… j…y!
@J.Luk “Z jednej strony niszczy się wszelkie autorytety, a z drugiej szuka kogoś kogo się będzie słuchało jak świnia grzmotu”
Zbiory niszczących i szukających są z początku rozłączne. Ci pierwsi zaczynają niszczenie właśnie po to, by ci drudzy mogli ich słuchać jak katolik księdza. Gdy już znajdą się ci pierwsi słuchający, to dalej już idzie “samo” – posłuchają i w poczuciu miłego zaspokojenia najbardziej z podstawowych potrzeb niszczą coraz śmielej i coraz szerzej. Tak jest od wieków.
Opowiadałem już chyba jak kiedyś bawiłem z wizytą u pewnej pani, w której parafii wybuchła afera. Ksiądz molestował dziewczynki, sąd wydał wyrok (w zawieszeniu), a parafianie żądali odwołania proboszcza.
Pani była oburzona … żądaniami sąsiadów.
– To pasterz wybiera bydło, a nie bydło pasterza! – krzyczała.
Do dziś nie mogę zapomnieć widoku kobiety, na oko normalnej, która nie widziała niczego niestosownego w stawianiu się na pozycji bydła.
Panie Jerzy – “bydło” w rozumieniu tej pani, to wszyscy inni wierni oprócz niej samej, ewentualnie jej rodziny czy kilku znajomych, którzy myślą podobnie jak ona. To zjawisko nagminne – wielu ludzi mówi o innych: hołota, motłoch, tłuszcza, czerń, hałastra, plebs, gawiedź, etc. stawiając się obok, a najlepiej ponad tę zbiorowość opisywaną takimi epitetami. Robią to ludzie, którzy niczym pozytywnym z tej zbiorowości się nie wyróżniają. Jeżeli już to wyróżniają się raczej in minus. PiS ośmielił takich ludzi do zachowań chamskich, aroganckich, bezczelnych dotychczas hamowanych przez poprawność polityczną, czyli minimum szcunku dla adwersarzy. Ośmielając chamów, meneli, szowinistów, kołtunów, homofobów i innych “ów” poprawiono samopoczucie wielu ludziom. Tanim kosztem (wg. pisu tanim) zdobyto poparcie wszelkich nienawistników – stąd tzw. “politycy” pisowscy pozwalają sobie w stosunku do innych obywateli polskich używać haseł “odrobaszcznie, odszczurzanie, deratyzacja”, itp. Skądinąd wiadomo, że tacy malkontenci oraz krzykacze potrafią być we własnych kręgach znajomych osobami dość opiniotwórczymi.
Samo zjawisko nie jest nowe i nie pis je wymyśliło. Zjawisko poprawy własnego samopoczucia kosztem demonstrowania wyższości wobec innych jest stare jak świat. Współczesnie jest coraz bardziej anachroniczne, nieskuteczne i szkodliwe dla samych jego wyznawców. Warto jednak pamiętać, że daleko nam do jego wyeliminowania. Potrzebna jest edukacja i praktyka otwartego społeczeństwa obywatelskiego i zaszczepienia ludziom szcunku do innych jako warunku szacunku dla siebie samego. Długa i żmudna droga, ale (chyba) innej nie ma.
ależ drogi profesorze, interesowność nie jest przecież stanem naturalnym, zainteresowanie to co innego
Kto Ty jesteś?
Feliks Koneczny: Harmider etyk
>> Okoliczności te stanowią zarazem dowód, że nie ma syntez pomiędzy cywilizacjami, boć w takim razie musiałaby być możliwa jakaś synteza etyk. Bo jakżeż być moralnym według kilku metod etycznych, wykluczających się nawzajem ? Jakżeż w mieszance etycznej pomieścić do jakiegoś wspólnego celu ? Odmienne etyki mogą tylko przeszkadzać sobie wzajemnie, bo jakżeż złączyć do wspólnego mianownika ludzi, z których jedni uważają za dobro to właśnie, w czym inni współobywatele upatrują zło ? Toteż aż wre koło nas od anarchii etycznej.
Kto wie, czy wszystko zło, trapiące Europę, nie pochodzi z tego, że dziś ogół nie wie, jakiej się trzymać etyki. A w naszej Polsce jest ich aż cztery, bo cztery cywilizację współzawodniczą o kierownictwo: łacińska, bizantyńska, żydowska, turańska. Nie odmawiam nikomu dobrej wiary, ni patriotyzmu nikomu, kto jest odmiennego ode mnie zdania – lecz pytam każdego: Co da się zrobić dobrego przy takim harmiderze etyk ?<<
Czas zastanowić się, do której też Polska właściwie należy cywilizacji i jakiej mamy trzymać się etyki ? Inaczej grozi nam stan acywilizacyjny i bezetyczny.
http://myslkonserwatywna.pl/feliks-koneczny-harmider-etyk/
Do cywilizacji wieloplemiennej; przy czym miewam wrażenie, że współzawodnictwo dotyczy m.in. zbieractwa skalpów i gotowania czarowników, jedni są następnie podawani w truskawkach, inni w grzybkach halucynogennych, jeszcze inni soute. Jako, że należymy do Europy przejęliśmy natomiast zasady etyki przy stole (biegle posługujemy się widelcami) i wzrasta sprzedaż garniturów. Jest to tak zwana cywilizacja o zasadach skwantowanych.
Mnie sie zdaje, że odrzucenie autorytetów jest formą buntu społecznego i odbywa sie w każdym pokoleniu. Po odrzuceniu przedstawiciele tego pokolenia znajduja nowe autorytety lub sami stają sie autorytetami, itd. Dobrym przykładem współczesnym są ruchy antyszczepionkowe. Ich zwolennicy odrzucają wiedze głoszona przez wybitnych lekarzy czy profesorów medycyny, po to aby na pidestał autorytetu wynieść lekarzy czy ludzi przewodzących antyszczepionkowcom. Nie byłoby w tym nic nowego gdyby nie ryzyko – ryzyko, że te nowe autorytety są postaciami szkodliwymi dla ich wyznawców. Niestety, współczesne autorytety są coraz groźniejsze dla przetrwania i rozwoju gatunku ludzkiego. Na szczęście to nie ten przypadek. JK i zwolennicy PiS nie są w stanie odegrać roli poważnych autorytetów, bo są za mało prawdziwi a hipokryzja wystaje im z butów. Co innego krk w Polsce, choc to też raczej spadkowa dynamika zmian.
Co do rozmowy Polaka z Polakiem, to czasem (tzn., bardzo często) diabli mnie biorą, jak przedstawiciele PO, .N, czy SLD nieporadnie dyskutują z posłem Suskim, czy profesorem Legutko. Nieporadnie, bo jedyną formą rozmowy z takimi osobami jest zadawanie pytań. Na przykład, “A ile wynosi zadłużenie na głowę w Polsce?”, albo “A ile miało być na B+R w Strategii na rzecz Odpowiedzialnego Rozwoju?”, itp. Pytać tylko o liczby, i nic poza tym. Problem w tym, że pytający powinni na początek sami te liczby poznać.
Ależ poseł Suski jest uszkodzonym robotem, który na dźwięk głosu włącza gadanie i nie można go w żaden sposób wyłączyć. Dyskusja z robotem i w dodatku zepsutym to strata czasu. Nawet po naprawie odpowiedziałby na każde pytanie według własnego programu: wyliczyłby ile dobrego zrobiło PiS, ile zła zrobili poprzednicy itp. Ten program mają wykuty na blachę wszyscy jego koledzy, a ich wyborcy mają własną telewizję, gdzie podaje się same odpowiedzi posła a nie pytania.