Samorząd albo partia4 min czytania

02.09.2018


Mamy rząd, powinniśmy mieć samorząd”

Premier tuż po ogłoszeniu terminu wyborów samorządowych, na pierwszym spotkaniu przedwyborczym w Sandomierzu powiedział ni mniej, ni więcej: „Mamy rząd, powinniśmy mieć samorząd”.

No i dobrze, no i na zdrowie – jak mawiał poeta. A jednak prości ludzie (nie mylić z prostakami!) zadają sobie pytanie, co ma premier rządu do kampanii samorządowej? Jak to co? Wszystko, ponieważ ma pieniądze i może nimi machać przed oczami wyborców.

Poza tym w polskiej tradycji wyborczej leży to, że prezydentów miast, burmistrzów, naczelników a nawet wójtów przywoziło się ‘w walizce’. Dzisiaj walizki niemodne, lepsza jest prezentacja kandydatów podczas konferencji prasowej. Na przykład w wykonaniu prezesa rządzącej partii, który wyczytuje nazwiska, a zza kulis wychodzi… wiceminister Jaki, kandydat na prezydenta Warszawy. Konferencja wcale nie jest potrzebna, wystarczy sugestia prezesa, że burmistrzem Nowego Sącza ma być żona jednego z posłów; przecież to dla niej zaszczyt…

W Internecie można przeczytać, że „siostra premiera powalczy o fotel burmistrza w Obornikach Śląskich”, a dlaczego nie? Przystawka Kukiz-15 na prezydenta stolicy desygnowała swego posła, a ten natychmiast pochwalił się w jednej ze stacji radiowych, że dostał zadanie partyjne. Jako menadżer gospodarczy, który z nudów wszedł do polityki, zapewne wykona je po mistrzowsku, jak transakcję ze sprzedażą browaru…

‘Partia’ to słowo, które – jak wiele innych polskich terminów – wywodzi się z łacińskiego czasownika partire, to znaczy dzielić. Można je też wyprowadzić od rzeczownika pars, czyli część. Gołym okiem widać, że partie są wynikiem podziałów na części dużego zbioru zwanego społeczeństwem. Przypomina ono tort, w którym da się wykroić zarówno większy jak i mniejszy kawałek.

W naturze partii, czyli tego, co fragmentaryczne, leży rywalizacja – niekiedy na śmierć i życie; przecież tort stanowi pokusę, której trudno się oprzeć.

Wcześniej rolę tortu pełnił ‘postaw sukna’, czyli fragment tkaniny, który jeden polski magnat wydzierał drugiemu – jak w Potopie Sienkiewicza; chodziło o to, by tego materiału mieć dla siebie jak najwięcej.

Dzisiejsza Polska w niewielkim stopniu przypomina tamtą, powieściową, ale nawyki arystokratów przejął lud, który za pośrednictwem partii dzieli rzeczony ‘postaw’. Ma już duży fragment zwany umownie rządem,  więc chce mieć także mniejsze kawałki, czyli samorządy.

Tymczasem ‘samorząd’ to słowo z gruntu polskie – pochodna ‘rządzenia się samemu’. Nie ma ono związku z partią, w której nakazy płyną z centrali, lecz jest emanacją wspólnot lokalnych – przede wszystkim miast. W przeciwieństwie do partii (przypomnijmy sobie ‘partię’ p. Kmicica), samorząd nie ma genezy szlacheckiej, ale mieszczańską i odnosi się do spraw społeczności, których interesy nie zawsze były w smak szlachcie. Dowodem na to sytuacja miast w dawnej Polsce, która była najgorsza w Europie. Szlachta blokowała i opóźniała ich rozwój; musiały się więc dobijać o swoje prawa, czego wyrazem była pamiętna ‘czarna procesja’, wyprzedzająca o jakieś trzysta lat dzisiejsze czarne protesty polskich kobiet

Samorząd zasadza się na współdziałaniu, dogadywaniu się etc. i nie powinien w żadnej mierze zależeć od partii; nawet wtedy, kiedy zasiadają w nim zwolennicy jakichś ugrupowań politycznych. Jest najlepszą szkołą ‘obywatelstwa’, czyli świadomego uczestnictwa we wspólnocie lokalnej, które wymaga szerokiej współpracy. Wszak civis Romanus znaczy obywatel miasta o nazwie Rzym.

W Polsce początku XXI wieku panuje deficyt „społeczeństwa obywatelskiego”; wypiera je brutalnie i skutecznie „społeczeństwo partyjne”. Trend ten może zostać zatrzymany tylko wtedy, kiedy ludzie uświadomią sobie skutki upartyjnienia życia na najniższym, lokalnym poziomie. Niszczy ono i zabija tkankę społeczną, choć dla władzy jest to podstawowa forma jej sprawowania, wyrażająca się w formule: Divide et impera – „dziel i rządź”.

Nadchodzące wybory samorządowe pokażą, czy raczkujące społeczeństwo obywatelskie da się upartyjnić w kręgu spraw sobie najbliższych.

Sprawa nie będzie prosta ani łatwa, ponieważ kartą przetargową tej kampanii jest szantaż pozytywny. Premier, przewodniczący kampanii wyborczej PiS, ministrowie i urzędnicy jeżdżą po Polsce i przekonują – jeśli poprzecie naszych kandydatów, sypniemy pieniędzmi na: metro w Warszawie, boisko w Kielcach, luxtorpedę w Pcimiu i kawałek chodnika w Krzywej Wólce…

Widzę w tym jednak znaczny postęp na drodze wprowadzania moralności do polskiej polityki; wszak mogliby szantażować negatywnie – jeśli nie poprzecie… itd.

J S

Print Friendly, PDF & Email
 

4 komentarze

  1. gurnatko 02.09.2018
  2. Obirek 02.09.2018
  3. j.Luk 02.09.2018
    • Obirek 03.09.2018