08.04.2019

Dziennik Tadeusza Sobolewskiego (Dziennik. Jeszcze jedno zdanie, WAB 2019) to fascynujący zapis przemyśleń, rozterek, nadziei i wątpliwości polskiego inteligenta (gatunku podobno zanikającego). Obejmuje niezwykle ważne dla nas wszystkich lata 1982–2005. Ma wiele warstw – historyczną (stan wojenny i zmiana ustroju) i osobistą, rodzinną, kulturalną (refleksje na temat książek i filmów) i środowiskową (np. dotyczącą środowiska filmowego).
Szczególnie wyrazista i godna scharakteryzowania w tym miejscu jest jednak przewijająca się przez zapiski z kilkunastu lat refleksja nad dziedzictwem PRL i sensem zmian ustrojowo-politycznych.
Zapis z 5 kwietnia 1989: „Upada komunizm, a z nim – antykomunizm. Dawni wyznawcy ’konieczności historycznej’ przychodzą teraz do Kościoła. I nie ma komu wypomnieć dawnych grzechów”.
27 września 1989: „Komunizm w gruzach. Czyżby i ‘Solidarność’ razem z nim padła jako idea? Woroszylski w ‘Tygodniku Powszechnym’ nawołuje, żeby ratować z ‘Solidarności’ to, co było w niej najlepsze – sposób myślenia o świecie. Ale nie jej antykomunizm”.
14 maja 1990, w związku z filmem Marcela Łozińskiego 45–89: „To był mój czas. Najlepsze lata mojego życia. Gdybym całą tę rzeczywistość, w której byliśmy zanurzeni, uznał za nieważną, musiałbym przekreślić siebie. Bo przecież nie żyło się osobno, nie myślało się wtedy o innej Polsce, z orłem w koronie. Chciało się właśnie, jak to określiła Maria Dąbrowska, aby ‘ta Polska się udała’. Nie było innego kraju, innej historii ani innych filmowych kronik.”
Sobolewski z „Solidarnością” utożsamiał się wyraźnie, był zaangażowany w różne formy podziemnej działalności kulturalnej. W żadnym sensie nie należał do beneficjentów PRL. Ale patrzył na rzeczywistość samodzielnie i krytycznie, nie ulegał stadnym odruchom typowym do środowisk inteligenckich. Dostrzegał niebezpieczeństwa kryjące się w powierzchownym entuzjazmie i demonstracyjnej jedności. („Totalitaryzm był zły, kiedy był cudzy. Trzymanie za mordę jest dobre, kiedy to robią nasi” – 22 czerwca 1991).
Czytane dziś te fragmenty dziennika brzmią gorzko. Pewne zjawiska i procesy dostrzegane przez autora już w latach 80. (nadmierna rola Kościoła jako instytucji zastępującej dla wielu ludzi państwo) czy wczesnych 90. („pełzający fundamentalizm”) dziś przynoszą owoce deklaracje o zerwanej ciągłości bytu państwowego, o tym, że w 1968 r. Polski nie było i za nic nie ponosimy odpowiedzialności, o czarnej dziurze, czy że dopiero w 2015 r. zaczyna się niepodległość.
Sobolewski (choć niektóre swoje zapiski komentuje i uzupełnia z dzisiejszej perspektywy) daleki jest od częstej u pamiętnikarzy postawy „a nie mówiłem …” czy „już wtedy wiedziałem …”. Widzimy wyraźne, że widział (wiedział?) i przeczuwał wiele, ale cechą jego myślenia jest stawianie znaków zapytania, wyrażanie wątpliwości, podważanie poglądów uznanych za politycznie poprawne. Pyta więc, czy przemyśleliśmy dziedzictwo PRL, czy umiemy ocenić te lata w całej ich złożoności. Uważa, że nie możemy ich odrzucać w całości, potępiać i negować, bo to po prostu nasze życie, a tego nie da się unieważnić. A jeśli będziemy próbowali unieważnić, to skutki tego mogą być opłakane. I nie tylko o wymiar społeczny i polityczny mu idzie, ale także osobisty, prywatny bo budowaliśmy sobie różne azyle, zdobywaliśmy przestrzeń wolności, po prostu żyliśmy, „a tamta literatura i film wyprowadzały poza ten ciasny polityczny barak zwany PRL-em”
Bo przeszłość jest złożona, wielobarwna, nie da się wtłoczyć jej w czarno-białe schematy. Sobolewski pisał już o tym przed laty w książce pod prowokacyjnym tytułem Dziecko PRL. Reprezentowana przez niego postawa dziś staje się jeszcze ważniejsza, bo żyjemy w czasie niezwykłej demagogii i prób budowania fałszywej mitologii narodowej. To ważne nie tylko dla nas, licznych przecież dzieci PRL, ale i dla naszych następców, bo „Jeżeli teraz nie zaakceptujemy naszej przeszłości, jutro nie znajdziemy sensu w tym, co przeżywaliśmy dziś.”
Leszek Kamiński
