03.05.2019
Teatr fasadowych ról — do odegrania, gdzie żenadę próbuje się przykryć rozbawieniem. Niby komedia, a jednak dramat. Ten typ poczucia humoru dominuje w polskiej komedii, którą szczególnie upodobała sobie polska publiczność.
Nawet Maciej Stuhr z dużym powodzeniem gra już w tak kreowanych rolach. Gra jak inni, tyle że jest bardziej rozpoznawalny i to jego atut. Tak on przynajmniej musi to sobie tłumaczyć.
Wiosna, w osobie Biedronia, też poddała się presji i licytuje wyżej niż Kaczyński: minimalne płace jak w Unii.
To świat pretensjonalnych masek.
Wystarczy uparcie w tym tkwić, by być, być na miarę własnych wyobrażeń o naturalności masek i przypisanych im wartości. Przerysowania wtedy nawet są na miejscu, by być bardziej wyrazistym w kreowanej roli. Nachalna wyrazistość w oczach polskich widzów jest doceniana widownią liczną w miliony. Niestety takie są fakty. Rekordy oglądalności są argumentem, że tak właśnie się dzieje.
Nie razi ich, że zza fasady zieje pustką, że role są powierzchowne, nadęte, a sens wszystkiego, co ważne jest na wierzchu — na pierwszym planie i nic więcej. Dla widza innych planów tam nie ma. To taki rodzaj naturalnej sztuczności. Takie są właśnie upodobania polskiego widza… i suwerena. Ma po prostu słabość do błazenady i jest, jak jest.
Teatr polityczny w Polsce się tylko do takiej publiczności przystosował. To taki rodzaj kalkulacji.
Nazywamy to upadkiem klasy i określamy to czasami żenadą, ale to tylko igrzyska na ludową nutę — to taka commedia dell’arte.
Takie są konsekwencje traktowania populistycznej formy demokracji — funkcjonującej pod presją sondaży — z pełną powagą.
To chyba nawet obecnie główny nurt nie tylko polskiej pop-kultury.
Polityk nie musi być „z krwi kości”, by istnieć — wystarczy, że odgrywa rolę i istnieje medialnie. To może niektórych jeszcze dziwić, że wystarczą jedynie fałszywe pozory istnienia, ale żyjemy już w rzeczywistości medialnej. Medialną rzeczywistość daje się dość swobodnie kreować, tworząc wirtualne światy — awatary, gdzie troll czy bot skutecznie konkurują z konwencjonalnym — zazwyczaj sezonowym — idolem. To oczywiście tylko teatr, w którym wykreowane znikąd postaci mają swoje role do odegrania, i nic więcej. Konwencja błazenady pozwala na wiele, a istota gry jak zawsze dotyczy władzy, która podobno upaja.
W przeciwieństwie jednak do teatru i kina, na scenie politycznej rachunek wystawia się z odroczeniem. Tłum zazwyczaj ma poważny problem z kojarzeniem przyczyn i skutków, i tylko dlatego to ciągle tak skutecznie działa.
Ta maskarada schlebiająca gustom tłumów jest zazwyczaj starannie wyreżyserowana i przeważnie nie ma jednego autora.
Ta gra to efekt zmagań wielu podmiotów, ale to już całkiem odrębny temat.
Marek Jodkiewicz
Publikował wcześniej w SO pod pseudonimem (z jednym wyjątkiem), z zawodu architekt, który skłonny jest wierzyć jedynie w to, co jest w stanie zrozumieć.
Marek Jodkiewicz