20.10.2019

Każdy kraj ma takiego dyrygenta, na jakiego widocznie zasługuje. Choćby oszołom dyrygował z tylnego siedzenia pierwszoplanowymi pacynkami. Litościwie bez i tak wszystkim znanych przykładów.
Wielka Brytania ma swego Borisa. Właśnie w sobotę 19 października, osobnik ów dostał po nosie od rodzimego Parlamentu, który w czasie burzliwej debaty zdecydował o odsunięciu w czasie podjęcia uchwały w sprawie Brexitu, a jego samego – Premiera – zobowiązał do poproszenia Unii o odroczenie wyjścia.
Wszystko to odbywało się w oprawie kilkusettysięcznego marszu (niektóre źródła podawały zbliżoną do miliona liczbę uczestników z różnych zakątków Zjednoczonego Królestwa) przechodzącego ulicami Londynu trasą od Marble Arch na wysokości Speaker Corner w Hyde Parku, do Pałacu Westminsterskiego.
Wplątaliśmy się w tłum na starcie, przyspieszając miejscami w miarę możliwości w pościgu za czołem. Chwytając na lewo i prawo piknikową, przy pięknej pogodzie, atmosferę protestu doszliśmy odrobinę dalej poza Downing Street 10, gdzie ustawiony był telebim transmitujący bieżące komentarze i na żywo obrady Parlamentu, gdzie ostatecznie padły baterie w dwóch aparatach, a na dodatek niespodziewanie nadciągnął rzęsisty szkwał. Zdążyliśmy jeszcze przeżyć w strugach deszczu żywiołową reakcję zatłoczonej Whitehall na pomyślną poselską decyzję.
To, że aura umożliwiła uczestnictwo w pochodzie całym rodzinom, było zrozumiałe. Młodzieży z wirtualnymi umysłami również. Ale zastanawiający był fakt obecności ogromnej liczby ludzi w zdecydowanie zaawansowanej drugiej połowie życia. Zmęczonych marszem, ale z uśmiechem na ustach. Często z przygotowanymi własnym sumptem gadżetami z unijnymi symbolami. Bez parasolek i różańców zabranych w wiadomym polskim celu.
Podobieństw między Wielką Brytanią i Polską, między Brytyjczykami i Polakami można się na upartego doszukać, zwłaszcza teraz. Różnice widoczne są gołym okiem. Świętych krów tu nie widać, o klauzuli sumienia nie słychać, obraza uczuć religijnych jest pojęciem niezrozumiałym, a rzeczy właściwe daje się słowo. Nie przepycha się również najważniejszych spraw głęboką nocą ani nie budzi nad ranem Królowej do zatwierdzenia podjętych decyzji.
Boris Johnson jest typem upartego pieniacza. Ryzykanta i szantażysty. Ale nie tchórza. Tyle że tu się go nikt nie boi. Policja nie wyciąga według niejasnego lub bardzo czytelnego klucza demonstrantów z tłumu. Organizacja i zabezpieczenie sobotniego marszu wprost koncertowe. Przy podzielonym jak polskie społeczeństwie życzliwość odczuwana na każdym kroku.
Nad Wisłą to wszystko nie do pomyślenia. Tyle w kilku zdaniach, reszta zamknięta w kadrze.
WaszeR Londyński