Filip Hagenbeck: Jak oślepiono państwo7 min czytania

05.02.2020

Autor jest byłym zawodowym oficerem polskiego wywiadu. Lubi o sobie mówić per „zwyczajny szpieg” — i taki też tytuł noszą jego bestsellerowe wspomnienia, opublikowane przez wydawnictwo Czarna Owca. Obecnie na emeryturze, pracuje nad kolejną publikacją i ma aktywne konto na Facebooku, w którym zamieścił poniższy tekst. Publikujemy go za jego zgodą, wraz z wyjątkami z dyskusji, którą rozpoczął.

Tytuł pochodzi od redakcji.

Moi koledzy z wywiadów partnerskich wielokrotnie podejmowali ze mną rozmowy na ważkie dla wywiadów całego świata tematy. Jednym z nich była współpraca z politykami. A w ramach tej współpracy najciekawszym dla mnie wątkiem był temat prawa służby do doznawania „wywiadowczej porażki”. I jej akceptacji nie tylko przez kierownictwo służby. Ale także przez kierownictwo państwa.

Photo by Free-Photos on Pixabay

Wywiad jest narzędziem w rękach polityków. Jak brzytwa. Lub skalpel. Może ratować lub niszczyć. Jest narzędziem bardzo szczególnym. Czasem niebezpiecznym. Dla użytkowników i przeciwników. Zakłócenie funkcjonowania tego narzędzia pozbawia nas, Polaków, sprawnych oczu i uszu. To nie tylko aktualna władza traci. Tracimy my wszyscy. Pytanie, czy to narzędzie jest sprawne i jak bardzo sprawne. Na ile procent swoich możliwości działa?

Załóżmy na chwilę teoretycznie, że kiedyś nasz wywiad cywilny osiągnął jakieś wzorcowe apogeum i działał na 100% możliwości, wbrew zasadzie Pareto. Dysponował więc pełną obsadą kadrową, odpowiednimi środkami finansowymi i organizacyjnymi i był wspomagany nie tylko przez obywateli chętnie udzielających pomocy, ale i przez sojusznicze i partnerskie służby, które udzielały nam rozmaitych informacji, jakich nie mogliśmy zdobyć sami. W zamian przekazywaliśmy im wybrane elementy z naszej wiedzy. Politycy rozumieli, jak działa taka służba i umiejętnie z jej pracy korzystali. Jednym słowem – sielanka.

Niestety, cieniem na zaufaniu polityków do realnego, a nie teoretycznego wywiadu (oraz pozostałych służb) kładł się fakt, że swego czasu wywiad cywilny zdołał obalić własnego premiera, ponoć szpiega Moskwy. Ciekawe, że zrobił to wywiad, a nie kontrwywiad. Potem jak z worka posypały się i inne akcje. Wiele z nich zakończone klęską uwikłanych w nie służb. Zauważmy jednak, że obecnie nad służbami czuwa nie nuworysz, jak kiedyś, ale doświadczony człowiek, który wie „jak się kręci lody” za zasłoną tajemnicy państwowej.

Częste zmiany warty we władzach powodowały, że kolejne zmiany polityków – nauczone doświadczeniem – nie przejmowały się wcale subtelnościami funkcjonowania wywiadu. Raczej skupiały się na poszukiwaniu haków na poprzedników, odpowiednio podmieniając kadrę kierowniczą na coraz bardziej wierną. Bo zdrowy rozsądek podpowiadał im, że wierny szef służby może przynajmniej starać się rozbrajać polityczne miny jakie zawsze pojawiają się na drodze polityków.

Gdybyż tylko zadowalano się podmianą szefów. Niestety, dawne dylematy nawarstwiały się, bo oto wymiana kadry kierowniczej schodziła coraz to niżej i niżej. Personel z naboru po 1990 roku z reguły oczekiwał szybkich awansów w miarę czyszczenia szeregów z tzw. starych komuchów. Ale to czyszczenie nie mogło się odbywać zbyt szybko, bo służbie groziła utrata płynności kadrowej i operacyjnej. Należało postępować ostrożnie w tej materii. Dlaczego?

Rola tego ostatniego elementu – płynności operacyjnej – rosła proporcjonalnie do naszego polskiego wrastania najpierw w struktury Paktu Północnoatlantyckiego, a następnie Unii Europejskiej. Służby partnerskie oczekiwały rzetelnej i korzystnej współpracy. Jakość tej współpracy w jakimś stopniu zależała od poziomu „expertise” prezentowanego przez polskich oficerów oddelegowanych do działań z partnerami.

Siłą rzeczy na pierwszy ogień szli ludzie doświadczeni, a więc i starsi stażem. Młodsi powoli dorastali i dojrzewali. Ale w tej sytuacji tylko naprawdę utalentowana kadra młodszego pokolenia mogła prześcigać tych starszych. Pozostali niecierpliwili się. Nie zawsze rozumieli, że wywiad jest procesem, a nie spektakularną jednorazową akcją.

Rozmaite zabiegi kolejnych szefów sprawiały, że doświadczonych oficerów pospiesznie wypychano na emerytury. Często za pośrednictwem zabiegów pseudoformalnych (przekroczone 55 lat życia) bez umocowania ustawowego albo z gatunku „rozwibrowywania zybertowiczowskiego”, co czyniło zapewne więcej szkody niż pożytku. No i prawie natychmiast o nich zapominano. W odróżnieniu od reszty świata, gdzie takich starych repów wykorzystuje się do maksimum, aż przestanie im się chcieć.

Nie wykluczam, że dochodziło też do skrytego mobbingu, mającego zachęcić „obiekt” presji do odejścia na emeryturę lub do innej służby. Co ciekawe, w polityce takiego pozbywania się niektórych ludzi drogą przejścia do innej służby niekiedy stosowano dziwaczną politykę limitowania miejsc, do których można było się przenieść. Na przykład przejście do służby mundurowej X było zakazane (brak zgody) a do służby mundurowej Y było akceptowane. Te zagadkowe zasady często wyjaśniała osobista sympatia lub antypatia jednego szefa do drugiego.

Poważnym problemem stało się też swego czasu zdominowanie kadry kierowniczej wywiadu przez ludzi zakotwiczonych w kontrwywiadzie. Niektórzy nie byli w stanie wyjść z mentalności „policjanta”, aby skutecznie stać się „złodziejem” cudzych tajemnic. Stąd w przeszłości taka kadra skupiała się na bardzo rozbudowanych zabiegach w obszarze kontrwywiadowczego zabezpieczenia kadry, obiektów i własnych działań.

Nie twierdzę, że niepotrzebnie. Ale … coś za coś.

Ograniczone środki finansowe, brak doświadczeń „złodziejskich” i równoległe większe poczucie pewności w obszarze „policyjnym”, to wszystko powoli, ale skutecznie podkopywało etos wywiadu w „wywiadzie”. Operacyjna śmiałość z łatwością mogła być wypierana przez operacyjną nadostrożność. Atutem była więc umiejętność działania lub pozorowania działania, z absolutnie zminimalizowanym ryzykiem operacyjnym. Bo najwyraźniej kadra kierownicza – szefowie służby, dyrektorzy biur i ich zastępcy, a nawet naczelnicy – nie byli gotowi na prowadzenie spraw z podwyższonym poziomem ryzyka operacyjnego i politycznego. Do tego potrzebne jest głębokie zrozumienie, do czego służy wywiad w łonie kierownictwa państwa. I akceptacja ewentualnych porażek. Bo wywiad działa w takich obszarach świata, gdzie pewna jest jedynie niepewność.

Przyglądam się więc ławom rządowym w Sejmie… Hmmm…

Takie oto dziedzictwo ma w swojej dyspozycji nasza Agencja Wywiadu. Czy zdoła je przezwyciężyć? Martwię się. Bo życzę moim Koleżankom i Kolegom, aby wszystkie współczesne, prześmiewcze uwagi pod adresem ich Firmy były tylko bajkami z mchu i paproci…

#ZwyczajnySzpieg

Filip Hagenbeck

Fragmenty dyskusji

MF: Nie zgodzę się z jednym. Przychodząc i pełniąc służbę w wywiadzie w połowie lat 90, nikt nie myślał o starszych, doświadczonych kolegach w kontekście przeszłości politycznej. Doświadczenia i dokonania były najważniejsze. Generalnie ci którzy byli… ch… byli tak postrzegani przez starszych i młodszych. Nic do tego nie miała ich była przynależność polityczna. A teraz, dzisiaj? W naszej firmie najwięcej zostało „firmy” z wszystkich służb w PL. To wiem. Ale to, co piszesz, jak oni teraz patrzą na świat, niestety się zgadza. To już produkt obecnej sytuacji, oni się uczą, jak się awansuje, z kim trzeba sobie zrobić zdjęcie na jakiej imprezie, w czym uczestniczyć… Nie dotyczy to wszystkich zapewne, ale z pozostałych może czynić outsiderów. To jest najbardziej przykre.

Autor jest emerytowanym pracownikiem polskiego wywiadu, autorem bestsellerowej książki Zwyczajny Szpieg

ZR: Nie ma szpiegów nieomylnych Philip.
Nawet wśród tych nadzwyczajnych:-)

AO: Celnie napisane, ze szczególnym uwzględnieniem przedostatniego akapitu.

JO: przedostatni rzeczywiście nasycony 🙂

Print Friendly, PDF & Email
 

One Response

  1. Yac Min 06.02.2020