22.06.2020

Stop dyskryminacji osób o odmiennej orientacji intelektualnej!
Tęczowa panorama ludzkiej myśli nikogo nie frapuje, myśli mają być czerwone, koniec kropka. Rewolucyjny romantyzm jest zawsze żywy, nawet jeśli heroizm motłochu budzi jakieś wątpliwości, zawsze można je stłumić.
Tomasz Morus to jedyny katolicki święty, którego namiętnie popularyzowali wykładowcy marksizmu-leninizmu. Nic dziwnego, patron wszelkiej utopii obiecującej ubogim, że awangarda ich urządzi, wprowadzał centralny kanon marksizmu-leninizmu. Papież-Polak w październiku 2000 roku ogłosił tego świętego „patronem mężów stanu i polityków”. Wielu polityków zerka w kierunku utopii, a masy przekonane o słuszności ślepego gniewu obalają pomniki mężów stanu. Masy często coś kombinują i mają wrażenie, chociaż zazwyczaj są ku temu popchnięte przez szlachetnych pasterzy.
Topór kata oddzielił głowę od korpusu świętego Tomasza, ale jego myśl została żywa. W trosce o ubogich należy im oszczędzić wysiłku myślenia, otoczyć troską i zapewnić stałe miejsce na drabinie.
Niech nas Bóg broni przed ruchliwością społeczną inną niż ta rewolucyjna, która burzy wszystko, by wszystko mogło zostać tak samo.
To stare porzekadło, ale nie jest prawdziwe. Po zburzeniu wszystkiego jest zazwyczaj gorzej. Znacznie gorzej głównie ubogim, albowiem awangarda jakoś się urządzi i będzie przekonywać, że błędy i wypaczenia utrudniły budowę lepszego świata na gruzach starego. Mury miały runąć i jeszcze runą, chwilowo trzeba dokończyć robotę, która dopiero się zaczęła. Te błędy były spowodowane przez miłośników ciepłej wody w kranie i państwa prawa, walka z nimi zaostrza się w miarę burzenia murów i wzmacniania braterstwa awangardy wszystkich krajów świata w poszukiwaniu nowego proletariatu. Filozofię awangardy dobrze streścił stary reżyser mówiący swojemu uczniowi jak zrobić dobry film: defy authority, destroy property, take off clothes.
Kątem oka dostrzegłem w sieci słowa mojej amerykańskiej rówieśniczki, którą w jesieni życia zapytano, co by zmieniła, gdyby mogła swoje życie przeżyć raz jeszcze. Nobliwa starsza pani odpowiedziała, że mówiła by światu częściej fuck off. Rozumiem ją, chociaż ja mówiłbym częściej culture matters, częściej pytałbym o znacznie słów wypisanych na sztandarach i mogę być pewien, że moje sukcesy byłyby równie mizerne, jak były w rzeczywistości.

W dalekiej Kanadzie mała grupa ludzi odniosła małe zwycięstwo. Kto wie, może warto je opisać. Jest to opowieść o tym jak Bojówkarze Społecznej Sprawiedliwości postanowili zmienić kanadyjskie Stowarzyszenie Prawników w policję myśli. Niszczycielskiej sile postępowców przeciwstawiła się garstka ludzi przekonanych, że warto narazić karierę, stracić przyjaciół, a nawet możliwość uprawiania zawodu w obronie zasad. Podobnie jak sędzia Igor Tuleya powiedzieli nie, chociaż zrobili to trochę inaczej.
Cztery lata temu zarząd kanadyjskiego Stowarzyszenia Prawników w Ontario ogłosił raport przekonujący, że szeregi kanadyjskich prawników przeżarte są rasizmem. Takie podejrzenie jest zawsze warte uwagi i porządnego zbadania. Jak pisze Lisa Bildy, raport skłaniał do pewnych wątpliwości natury metodologicznej i nie tylko. Zarząd powołując się na ten raprot ustanowił jednogłośnie 13 rekomendacji, aby zapewnić „lepszą reprezentację rasową w zawodach prawniczych, odpowiadającą proporcjom społeczeństwa Ontario, we wszystkich miejscach pracy i we wszystkich grupach wiekowych”. Jak pisze autorka artykułu, miała wrażenie, że te „rekomendacje” mają bardzo mało wspólnego z walką z rasizmem, a bardzo dużo z oczekiwaniem od wszystkich prawników podpisywania lojalek wobec strażników postępowych wartości jako warunku dalszego uprawiania zawodu.
Zarząd wezwał do „przyspieszonej kulturowej zmiany” i wyprodukował obowiązkowe Oświadczenie o Zasadach, które wszyscy prawnicy mieli podpisać. Przedstawiono nawet trzy możliwości, które tak lub inaczej sprowadzały się do pisemnego zobowiązania się do promowania równości, zróżnicowania i inkluzywności w pracy zawodowej i w życiu osobistym. Realizacja tych zasad miała być odnotowana w dorocznym sprawozdaniu, zaś odmowa mogła pociągać kary dyscyplinarne. Jak pisze autorka, trudno było uniknąć skojarzeń z praktykami w systemach totalitarnych. „Mogłeś albo podpisać to oświadczenie bez przekonania i być hipokrytą, albo odmówić i ryzykować karierę zawodową”.
Kiedy słyszysz piękne słowa „wolność, zróżnicowanie, włączanie” możesz się wręcz zastanawiać, jak można się czemuś takiemu przeciwstawiać? Dopiero kiedy przyglądasz się bliżej bojówkarzom o sprawiedliwość społeczną, zaczynasz rozumieć, o co toczy się ta gra.
Warto dążyć do równości, ale strona internetowa zarządu nie pozostawiała wątpliwości, że pod pojęciem równości nie rozumiano równych praw i równych szans, ale zrównanie wyników, ignorowanie kwalifikacji, ciężkiej pracy i talentu na rzecz dziejowej sprawiedliwości. Nie wróży to dobrze ani jakości pracy zawodowej, ani walce z rasizmem.
Podobnie ani zróżnicowanie, ani inkluzywność też nie mogą być traktowane jako wartości nadrzędne, a kiedy na domiar złego są mgliście definiowane, to nawet uznając je za własne wartości możemy i powinniśmy obawiać się ich perwersyjnej interpretacji. Precyzyjne uściślanie znaczenia pojęć jest fundamentalnym elementem zawodu prawnika. A jednak niewielu kanadyjskich prawników zgłaszało zastrzeżenia.
Właściwie nikt nie reagował, póki profesor Bruce Pardy nie opublikował artykułu, w którym porównał tę akcję do praktyk w Korei Północnej. W reakcji na ten artykuł powstała niewielka grupka, która założyła stronę internetową, na której dyskutowano o niebezpieczeństwach tego rodzaju lojalek. Po miesiącach pracy grupa miała raptem 350 obserwujących. 97 procent kanadyjskich prawników posłusznie wypełniało informacje o realizacji wytycznych zarządu w sprawie równości, zróżnicowania i inkluzywności. Sprawa wyglądała na przegraną i grupa zaczęła się kurczyć.
Kiedy zbliżały się wybory do zarządu stowarzyszenia grupa postanowiła wystawić swoich kandydatów, angażując w kampanii autorytety prawne, organizując seminaria i dyskusje oraz edukacyjną kampanię w mediach społecznościowych. Efekt był dość zdumiewający, kiedy 1 maja 2019 ogłoszono wyniki wyborów 22 prawników z grupy zostało wybranych, a 19 członków starego zarządu znalazło się wśród przegranych. W tajnym głosowaniu poparcie grupy było piętnastokrotnie wyższe niż na stronie internetowej.
Stosunkowo drobne zwycięstwo za oceanem skłania do refleksji nad zachowaniami wyborczymi i strategiami działania. W tym przypadku była możliwość dotarcia praktycznie do wszystkich członków stosunkowo niedużej grupy zawodowej. Zdumiewa jednak lękliwość, obawa przed głośnym prezentowaniem swoich poglądów jak długo pozory sprawiają wrażenie, że społeczność uznawała, iż lwia większość zaakceptowała praktykę rażąco sprzeczną z etyką zawodową. Dopiero w tajnym głosowaniu okazało się, że nawet niezbyt silna presja psychologiczna może być niszcząca dla demokratycznych instytucji, kiedy większość ulega naciskowi dla świętego spokoju.
Autorka artykułu zastanawia się nad przyczynami tej lękliwości w wolnym, demokratycznym społeczeństwie i dochodzi do wniosku, że to efekt zmian w nauczaniu na uniwersytetach, które zaczęły się kilka dziesiątków lat temu. Efekt narastającego zafascynowania marksizmem, nieco zmodernizowanym przez takich filozofów jak Adorno czy Marcuse oraz tabuny postmodernistów. Stare szaty gołego cesarza widoczne są tylko dla posiadających łaskę wiary, ale uniwersytety produkują posiadających łaskę wiary w systemie taśmowym. Wszystkie stosunki społeczne muszą być oglądane przez potężne soczewki sprawiedliwości społecznej, historycznych krzywd i podziałów na uciśnionych i uciskających. Bojówkarze sprawiedliwości społecznej świadomie dążą do podważenia wszystkich instytucji demokratycznych i zmiany parlamentarnych dyskusji w nieustającą walkę klas, wojnę ras i chwałę heroizmu motłochu.
Czy można mieć nadzieję na odzyskanie państwa prawa, wolności słowa, prawa do różnorodności postaw i poglądów zderzających się w parlamentarnych sporach? Tej nadziei tracić nie wolno. Zagrożenie wolności przychodzi z lewa i z prawa. Lewicowe tendencje totalitarne wzmacniają prawicowe tendencje totalitarne. Bez wolności nie ma jednak mowy o równości, znika również szansa na bogacenie się razem, a nie jeden kosztem drugiego. Odepchnięcie tego zagrożenia nie będzie łatwe. Drobne zwycięstwa wymagają przemyślanej taktyki i ciężkiej pracy. Marzenie o ostatecznym zwycięstwie jest utopią. Przeciwieństwem rewolucyjnego romantyzmu jest pozornie nudny pozytywizm, każący sprawdzać znaczenie słów, uciekać przed patosem i znajdować braterstwo w zwykłej ludzkiej przyzwoitości.
Podkładanie siekiery pod busolę może nawet busolę moralną zmienić w narzędzie zbrodni.

Andrzej Koraszewski
Publicysta i pisarz ekonomiczno-społeczny.
Ur. 26 marca 1940 w Szymbarku, były dziennikarz BBC, wiceszef polskiej sekcji BBC, i publicysta paryskiej „Kultury”. Więcej w Wikipedii.
Co jest złego w zafascynowaniu marksizmem? A co jest nie w porządku w pragnieniu sprawiedliwości społecznej? Nie chciałbym uogólniać, ale mam wrażenie, że Polska już tak bardzo skręciła w prawo, że zniknęła za horyzontem. Że nawet mądrzy ludzie trzy razy się zastanawiają, czy wypada powiedzieć lub napisać coś przychylnego ideom lewicowym. To, że postępowcom zdarza się przesadzić nie jest żadnym czynnikiem dyskredytującym. Lewica nie ma obowiązku być ideałem, ucieleśnieniem wszelkich szlachetnych marzeń i pragnień ludzkości. Jej rolą jest nieustanne przywracanie „braterstwa w zwykłej ludzkiej przyzwoitości”. Bo po drugiej stronie mamy nieustające ciągotki totalitarne i ekskluzywne. Pamiętajmy, że czasy się zmieniają i Ojcowie założyciele Stanów Zjednoczonych AP równie dobrze mogli być w ich czasach nazwani rewolucyjnymi romantykami. Podobnie Jezus (w ujęciu św. Piotra). Na tle praktyk i obowiązujących przekonań ich czasów. Dzisiaj przyzwoici ludzie eksperymentują, ponieważ nie istnieją sprawdzone wzorce społeczeństwa przyszłości. Jak wiadomo, nie wszystkie eksperymenty się udają ale ludzie je weryfikują, co Autor ładnie przedstawił na przykładzie Stowarzyszenia Prawników. Jaką mamy alternatywę dla lewicowych eksperymentów? Chociażby państwo pisowskie w Polsce. Czy to jest wartościowa alternatywa?
Chciałbym też przypomnieć o czymś, co w dzisiejszej Polsce jest niemal zapomnianym elementarzem. Podstawową różnicą pomiędzy prawicą, a lewicą jest stosunek do człowieka jako jednostki, do altruizmu i hierarchii społecznej. Zacytuję za Wikipedią: we Francji, gdzie powstały te terminy, lewica została nazwana „partią ruchu”, a prawica „partią porządku”. Z czasem ten klarowny podział coraz bardziej się zacierał i dzisiaj powinniśmy używać układu kartezjańskiego do opisania spektrum politycznego. Niestety, dalej używamy jedno-osiowego podziału prawica-lewica. Może to i jest sensowne jako, że współczesne ruchy lewicowe nie grzebią już w podstawach ekonomii. I prawica, i lewica odgrywają ważną rolę w rozwoju. Można rozwój społeczny przyrównać do pociągu, który porusza się do przodu ale zatrzymuje też na kolejnych przystankach, uzupełniając przy okazji zasoby i sprawdzając stan techniczny. Ale każdy odcinek drogi trwa określony czas. Podobnie jak postój na przystanku. Mam wrażenie, że polski pociąg z jakiegoś powodu nie pojawił się na kolejnej stacji już co najmniej 10 lat. Mało tego, maszynista korzystając z faktu, że pasażerowie usnęli zawrócił pociąg do tyłu. To szaleństwo dotknęło nie tylko polskiego maszynistę.
Jakby tu odpowiedzieć, żeby nie urazić? Idea, że lewica posiada monopol na wrażliwość społeczną jest równie ponura jak duma prawiicy z przestrzegania tradycyjnych wartości. Pojęcie lewicy nic nie znaczy i jak długo nie definiujemy, co przez to się rozumie, podpisujemy się radośnie zarówno pod głupotą idei jak i pod jej zbrodniami. Dla historyka gospodarki książki Karola Marksa sa nadal interesujące, dla historyka idei historia marksizmu również. Idea społeczeństwa centralnie zarządzanego z wszelką własnościa we władaniiu komunistycznej partii, to nie jest nawet śmieszne, to akceptacja zbrodni. W odróżnieniu od rosyjskiego marksizmu (niemarksistowska) socjaldemokracja w krajach rozwiniętych zabiegała o cywilizowanie kapitalizmu, o ułożenie stosunków między pracą i kapitałem, o ochronę związków zawodowych. W krajach takich jak Szwecja i inne państwa skandynwaskie ta lewica popełniła inne błędy, podważając protestancka etykę pracy i tworząc całą klase społeczną zajmująca sie wtórnym podziałem dochodu narodoweglo, w której interesie był etatyzm i systematyczne nakręcanie roszczenoowości. Musze Pana zmartwić, przyzwoity człowiek nie jest ani lewicą, ani prawicą, jest po prostu przyzwoitym człowiekiem, pamiętając, że istotna nie jest czerwona czapeczka na głowie i czerwona chorągiewka na patyku w ręku, a konkretne wartości i ich faktyczne przybliżanie. Równość to nie urawniłowka, równość praw, to nie wrzaski na wiecach. chciałbym Panu przypomnieć, że po śmierci Zygmunta Augusta spierano się o ordynacje elekcji króla, jedni chcieli ordynacji „porządnej” czyli przez reprezentację wyłoniona na sejmikach, inni „wolnej”, czyli głosowania kupą przez pijaną szlachtę na placu elekcyjnym. Wygrali „marksiści”, których organizatorem był Jan Zamojski, a konsekwsencje tamtych wyborów cierpimy do dziś. Zamojski pod hasłem walki z możnymi został pierwszym z możnych, umacniając na stulecia niewolnictwo i blokując mozliwość pojawienia się kapitalizmu. Rozumiem Pana tęskonty do marksuizmu, ale ich nie podzielam. Niech się Pan nie daje nabierać na słówka. Lewica nie jest wartościa w sobie i dla siebie. Jest pustym oszukańczym słowem. (co oznacza, że w takiej Polsce potrzebna jest dyskusja na temat tego, jakiej socjaldemokracji XXI wieku trzeba, żeby mogła jakoś cywilizować nasz kapitalizm (równie niedojrzały jak ta nasza lewica, tak krajowa jak i ta na zarobkowej emigracji, ucząca się marksizmu jak ten Lenin w Genewie).
Dziękuję za komentarz. Przesuńmy proszę środek ciężkości argumentów jeżeli mamy mówić o tym samym. Ja się nie okopałem w moim opozycyjnym antykomunizmie z czasów Solidarności, ani nie myślę o sobie dzisiaj jako o człowieku lewicy. Cenię sobie wrażliwość społeczną ponieważ pozostaję wrażliwy na człowieka, a tę wrażliwość odnajduję dzisiaj bardziej po lewej niż prawej stronie. Najważniejsze przy tym dla mnie jest podtrzymywanie otwartości intelektualnej. Podkreślam: OTWARTOŚCI. To również oznacza dostrzeganie wartości intelektualnej prac Marksa i ich znaczenia dla rozwoju myśli. Proszę się powstrzymać przed etykietowaniem, bo ani marksizm nie jest synonimem zbrodni, ani ja się nie czuję jakoś specjalnie związanym z tym kierunkiem ideologicznym. To, że z uwagą wsłuchuję się w jakieś argumenty nie oznacza, że jestem ich wielbicielem, czy „tęskniącym”. Nie czuję się też nabranym na słówka. Mam swoje poglądy i dla części z nich widzę tożsamość z programem partii lewicowych. Twierdzi Pan, że już teraz mam uznać, że zostanę oszukany? Bardziej niż Pan popierający partie prawicowe? Bardzo szanuję Pana publicystykę od bardzo wielu, wielu lat, jeszcze długo sprzed SO i jestem zaskoczony nieoczekiwanymi uproszczeniami w Pana komentarzu. Proszę mi nie przyczepiać łatek. To jest moja prośba.
W obliczu dzisiejszych prawicowych szaleństw w Polsce i w kilku innych miejscach na świecie wytężona dyskusja jest jeszcze bardziej potrzebna niż 10 lat temu. Ale nigdzie nie dojdziemy zamykając się na najbardziej inspirujące źródło w tej sytuacji, w tych okolicznościach przyrody, czyli myśl lewicową. Pomyślmy przez chwilę, że PRL, Bolszewicy to był zły sen, oczyśćmy umysł i poczujmy się jak dziecko nieobciążone stereotypami przeszłości. Więcej będziemy mieli z tego pożytku niż z bezpłodnego powtarzanie słów wytrychów o komunistach, czerwonych, lewicowych zbrodniach, głupocie idei itp. itd. Chyba nie muszę tutaj przypominać w kontekście historii, że nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki. Zapomnijmy nawet o tym, gdzie zwykliśmy lokować nasze sympatie. Tutaj chętnie się z Panem zgodzę.
Proszę się nie martwić o kraje skandynawskie. Dadzą sobie radę. Przynajmniej eksperymentują i dzięki temu czegoś się nauczą i rozwiną. Polska siedząca bez ruchu i klepiąca w kółko zaklęcia o złych komunistach na przemian z pacierzami nie ma szans we współczesnym świecie. Oczami wyobraźni widzę tę ciężką konstrukcję, solidnie zorganizowaną i zbudowaną, która może pozostać nienaruszona nawet i przez długi nawet czas ale w końcu zawali się pod własnym ciężarem. Świat będzie już wtedy daleko za linią horyzontu. Bo jak Pan dobrze wie, najlepsze są te rozwiązania, które są lekkie i eleganckie. Proste i harmonijne. Rozwiązania nie obciążone ideologicznie, nie obciążone zwałami historycznych obciążeń, uprzedzeń i resentymentów.
Nie przyczepiam łatek. Po prostu napawa mnie niechęcią łatwowierność i ochota zapisywania się do aniołków. To się źle kończy, bo nie ma partii aniolków. Zawsze zostajemy sami z naszymi indywiualnymi osądami konkretnych spraw. Kiedyś pojechałem do Szwecji, gdzie spędziłem wiele lat i nadal jestem obywatelem tego kraju. Długo studiowałem historię szwedzkiej socjaldemokracji, jej sukcesy i jej czarne karty (a jest ich wiele od współpracy z nazistami, przez eugenikę, po zniszczenie wartości, włącznie z przestawieniem systemu prawnego na dekretowanie, że ma być dobrze i kompletne zagubienie się w naszych czasach). Czy popieram partie prawicowe? Nie wiedziałem, że to robie, ciekawe jak Pan na to wpadł. Z pewnością nie popieram na ślepo partii lewicowych, bo to znacznie więcej niż dziecinada. Przy każdych wyborach zastanawiam się, która partia niesie w danej chwili i w danym miejscu większe niebezpieczeństwo psucia demokracji. Marksizm jest marksizmem, protestancka socjaldemokracjia i katolicki socjalizm miały również sporo jasnych stron, a renegat Kautsky nie bez powodu przestał być marksitą. Z Zachodnimi marsistami jest oprócz nieznajomości ekonomii i pogardy dla ludzi dyskryminowanych jeszcze jeden kłopot – nigdy nie spotkali tyrana, który nie budziłby w nich natychmiastowej namiętnej miłości. (A to sporo o tych ludziach mówi.)
Zapyta Pan na czym polega pogarda socjaldemokratów dla ludzi dyskryminowanych – na opiekuńczości, na przekonaniu, że to dzieci bez odpowiedzialności, którymi „my, mądrzy ludzie” musimy się zająć i ich urządzić. Ci dyskryminowani nigdy nie są traktowani jak partnerzy, zawsze są odpowiednikiem kościelnych „ubogich”, którym będziemy przewodzić i którym będziemy dawać to czego naszym zadaniem potrzebują.
Sądzi Pan, że inni ludzie nie kierują się tymi samymi przesłankami dokonując wyborów? Dzisiaj największym zagrożeniem dla demokracji, ba, w ogóle dla istnienia Polski, jest polski kościół katolicki więc jaki nam pozostał wybór? Jeżeli uważa Pan podobnie, to wynika z tego, że nawtykał Pan nie tylko mnie ale też samemu sobie 🙂 Co do Szwecji to oczywisty przykład na to, że nikomu dobrze nie robi, jeżeli jedna opcja rządzi zbyt długo. Kto w Polsce rządzi zbyt długo? Wszystkie nitki prowadzą do lewicowego kłębka.
Czy sądzę, że inni ludzie nie kierują się tymi samymi przesłankami dokonując wyborów?
– Badania nad zachowaniami wyborczymi (tak w Polsce jak i w innych krajach) wskazują na dominację przywiązania do środowiskowych/rodzinnych tradycji i głosowania pod hasłem right or wrong my party.
Czy dzisiaj największym zagrożeniem jest Kk? Pierwszy określił Kościół katolicki jako największe zagrożenie Polski Jan Ostroróg, ponad 500 lat temu, więc to „dziś” jest dość długie. To zagrożenie warto jednak zdefiniować. Tradycja katolicka ma dominujący wpływ na polską kulturę/mentalność i to dotyczy wierzących i niewierzących, inteligencji i całej reszty społeczeństwa. To mentalność zakorzeniona w feudalizmie o charakterze opiekuńczo-roszczeniowym. Reformacja zmieniła strukturę społeczną i zaczęła drogę do społeczeństwa obywatelskiego. My ciągle żyjemy w cieniu pańszczyzny i poddaństwa.
Problem religii – należy wyraźnie oddzielić takie sprawy jak ateizm, antyklerykalizm, konstytucyjna demokracja.
Zacznijmy od końca – konstytucyjna demokracja wymaga gwarancji państwa dla swobody wyznania (nie ma wolności bez tej swobody). Tu konieczny jest sojusz wierzących i niewierzących zwolenników demokracji w celu rozdzielenia religii i polityki, tak by swoboda wyznania była faktyczną swobodą wyznania.
Antyklerykalizm w Polsce skierowany jest właściwie wyłącznie na katolicyzm, wielu wierzących jest antyklerykałami, jest to kwestia wielu grzeszków Kościoła, ale nadmierna koncentracja na antyklerykalizmie rozmywa dyskusję o wartościach swobody wyznania i państwa, w którym jest faktyczny rozdział religii i polityki.
Ateizm to sprawa zupełnie odrębna, ateizm nie jest żadnym gwarantem moralności, przeciwnie był skutecznie wykorzystywany przez zbrodnicze ideologie. Wartością ateizmu jest otwarcie się na naukę, ale ten ateizm nie jest ani lewicowy, ani prawicowy, może (nie musi) być związany z racjonalizmem i humanizmem.
Na pytanie kto w Polsce rządzi zbyt długo odpowiedział Pan sam – Kościół katolicki. Zdecydowanie zbyt długo, ale nie zastępowałbym go tępą lewicowością, bo zbyt podobna do katolicyzmu w swojej mentalności. Wartości nazywane „lewicowymi” to wartości humanistyczne, w wydaniu lewicowym zmieniają się zazwyczaj w hasełka, które mają mobilizować, podrywać na barykady, bez zastanawiania się nad prakseologią. Stąd lewicowa (i kościelna) paplanina o ubogich i wyciąganie z biedy przez ten paskudny kapitalizm.
Zmagamy się się tutaj z samymi pojęciami. Poza tym cały pański wywód mógłby być moim własnym. Mam ten sam pogląd na „paplaninę o ubogich”. Wspominałem już o tym. Proszę podmienić słowo lewicowe słowem humanistyczne w moich komentarzach i w ten sposób uzyska Pan ogląd moich argumentów przy pomocy pańskich okularów. Ja używam terminu lewicowość na nazwanie tej części spektrum politycznego, bo przecież rozmawiamy o polityce. Jeżeli Pan uczynił sobie lewicę synonimem wszelkiego zła, to ja to rozumiem ale nic na to nie poradzę. Na pewno utrudnia to znacznie dyskusję, a ja nie chciałbym nikogo urazić. Na osi prawica-lewica, po odrzuceniu lewicy pozostaje… no właśnie.
Szanowni Panowie – nie zauważyliście, że opisujecie słonia trzymając go a to za nogę …a to za ucho…a to za ogon?? Piszecie o CZŁOWIEKU jak takim. Jeszcze się nie znalazł taki, który zadekretowałby wieczną szczęśliwość na tym łez padole. Na nic się zdadzą prawicowo-lewicowe zaklęcia jeśli ta magia działa tylko do momentu aż któraś ze stron nie uzyska przewagi – i wtedy się degeneruje. I wtedy trzeba leczyć raka degeneracji chemią rewolucji. Bo sam rak za cholerę nie ma pojęcia, że jest rakiem – a skoro nie jest rakiem (we własnym pojęciu) to dlaczego ma się poddać kuracji mniej chemicznej?? Kreatury po prawej i po lewej należy usuwać – ale jeszcze nie potrafimy i chyba nigdy nie będziemy potrafili określić jak to zrobić bez rewolucji. Bo rak nie wie, że jest rakiem!!!! A przyzwoitość jest chyba najmniej szanowaną cnotą – choć każdy zarzeka się jej umiłowaniem. Ale…..zawsze jest jakieś ALE.
Choćby moi trzej poprzednicy – ludzie godni szacunku. Osobniczo. Ale dadzą się pokroić za najmojszą rację. Ba – sami „przeciwnika” z rozkoszą pokroją. I wtedy Przyzwoitość wali się jak nie przymierzając WTC.
Panowie – szukać wspólnych mianowników a nie skupiać się na liczebnikach. Nooo – chyba, że nawet na SO chodzi o skopanie drugiej strony.
Pozdrawiam serdecznie
W innym kontekście, który lepiej znam niż środowisko prawników, jest dość podobnie. Mam na myśli szeroko rozumianą akademię. Dobrym komentarzem do niej jest książka T. Bartosia „Klątwa Parmenidesa”, o ktorej kilka refleksji niebawem ukaże się w SO. Myślenia niezależnie nie jest dziś w cenie i to warto wiedzieć, że to dość oczywista konstatacja nie dotyczny tylko szeroko rozumianych mas, ale wszelkiej maści elit, albo tych ktorzy za takowe się uważają.