15.02.2024
Jaka naprawa?
Kiedy ten trudny ubiegły rok dobiegał końca, w grudniu mrozy i polityka wreszcie nam popuściły.
Już miało być wesoło i świątecznie, ale zanim zdążyłem wpaść w ten radosny nastrój, zostałem zbulwersowany i przygnębiony artykułem prof. D. Jemielniaka – „Naprawa nauki w dwunastu krokach”, zamieszczonym w jednym z ostatnich numerów tygodnika „Polityka” [nr 50 (3443), 6.12–12.12.2023)].
Na stronie Fundacji Science Watch Polska zaproponowałem zmianę tytułu tego artykułu na „Dwanaście kroków donikąd”, a streszczenie jego można ograniczyć do tego, by ewentualnie „zmienić to, co dla nas niewygodne, nie zmieniać nic, co nam wygodne, i dosypać dużo państwowych (czy europejskich) pieniążków, a już szczególnie dużo dla PAN…”
Chyba to nie całkiem dobrze, że tak opiniotwórcze czasopismo o zasięgu ogólnokrajowym jak „Polityka” publikuje artykuł adresujący partykularne potrzeby jednej instytucji reprezentowanej przez autora (PAN), które nijak się mają do potrzeb gospodarki tego kraju i jego obywateli-podatników. Taka postawa niestety przypomina postawę kilku już pokoleń hierarchów akademickich, od lat niemal histerycznie reagujących na propozycje jakichkolwiek zmian systemowych w tej dziedzinie. Jakby zapominali, że to oni są najemnikami podatnika a nie odwrotnie…
Na skutek takiego podejścia nakładającego się na braki legislacyjne i słabości polityczne, Polska zbyt długo już tkwi w archaicznym (XIX wiecznym) liniowym modelu nauki nic nie wnoszącym do gospodarki, do tego w stanie folwarcznej, sztywnej hierarchizacji i nadal w centralizmie niemal socrealistycznym. Z tym wiąże się marnotrawstwo funduszy na złą strukturę badań, na pozorowane badania i pozorowaną sprawozdawczość, z przenikającą korupcją polityczną (NCBiR, ABM, etc). To są cechy typowe dla marnotrawnego modelu ekstensywnej gospodarki, w którym niepotrzebnie grzęźniemy od lat. Mechanizmy transformacji do gospodarki intensywnej to jednak odrębny temat….
A w kroku 5. propozycji naprawczych w grudniowej „Polityce” nr 50, autor artykułu postuluje „przywrócenie rangi badaniom podstawowym”. W sensie jakościowym jest na to natychmiastowa zgoda, bo ta ranga była i jest najwyższa. Jednak w sensie ilościowym, to w tym kraju raczej konieczny jest poważny ruch odwrotny, zważywszy na zasadnicze istniejące tu problemy systemowe.
Kogo na co stać …
Warto przypomnieć (może po raz kolejny…), że w krajach rozwiniętych, większość wydatków na badania naukowe w ostatnim półwieczu skupia się na dziedzinach mających związek z gospodarką, czyli głównie na stosowanych naukach ścisłych, przyrodniczych i inżynierskich. Głównie o takich badaniach będzie dalej, bo one pochłaniają z grubsza około 80% nakładów. Dalej idą nauki o zdrowiu – ponad 15%, reszta przypada na nauki humanistyczne i inne (jak sztuka).
Dobrze też pamiętać, że wydatki publiczne w sektorze badań nigdzie nie przekraczają 1% PKB, bo resztą zajmuje się sektor prywatny. Taka jest prawidłowość w nowoczesnych społeczeństwach – rządy mniej, sektory prywatne więcej, ale musi im się opłacać, a do tego potrzebna jest dobra i przejrzysta legislacja…
W Polsce generalnie mamy słabe lub niewłaściwe rozumienie roli nauki w procesie rozwoju społeczno-gospodarczego, a chyba największym nieporozumieniem od dekad jest marnowanie niemal połowy (>40%) i tak skromnych wydatków budżetowych (<1%) na badania podstawowe w tym nieefektywnym modelu liniowym badań. Wiadomo, że przez ostatnie dziesięciolecia nic to nie dało polskiemu podatnikowi. Nadrzędność badań podstawowych (głoszona przez wielu, także dla wygody) to szkodliwy stereotyp przestarzałego modelu liniowego. To jest niezrozumienie aktualnie stosowanych modeli rozwojowych, pojęć i potrzeb, choć dawno już wiadomo, że od odkrycia w badaniach podstawowych do ewentualnych zastosowań rynkowych często mijają dziesięciolecia. Jak dobrze pójdzie… Polskiego podatnika ani polskiej gospodarki na takie czekanie nie stać, by przypomnieć słynne i celne słowa M. Thatcher z 1984 r.
Dlatego jeszcze bardziej może dziwić, że dalej w kroku 5. swoich „propozycji naprawczych” autor tego artykułu z „Polityki” nr 50 proponuje, by …„za wzór mając choćby amerykańską National Science Foundation, należy uruchomić program dla prac badawczo-rozwojowych bazujących na wizjonerskich badaniach podstawowych i charakteryzujących się wysokim stopniem ryzyka typu FET (Future Emerging Technologies)”…
Tu jednak podatnik mówi już stanowcze – NIE!… To nie jest nasz etap. Nie mamy do tego ani bazy legislacyjnej ani tym bardziej technologicznej, tak jak nie mieliśmy kiedy pojawił się chory polityczny pomysł produkcji samochodu elektrycznego, i to z niczego. Wizjonerskich prac w tym kraju w ogóle nie potrzeba, bo polskiego podatnika nie stać na fantasmagorie (znów przypomnienie M. Thatcher, 1984). Jeśli jakieś prace badawcze mogą być finansowane częściowo z budżetu państwa, to tylko w wybranych kierunkach priorytetowych, i to tylko konkretne BADANIA STOSOWANE, ROZWOJOWE I WDROŻENIOWE w dziedzinach związanych z gospodarką. Podatnik za takie badania zapłaci, bo spodziewa się nowszych produktów i usług polepszających dobrostan jego i rodziny, gdy takie badania przejdą płynnie etapy aż do dostępnego produktu rynkowego, także dzięki usprawnionej legislacji wspierającej komercjalizację innowacji. Na to też potrzebny czas…
Braki legislacyjne
Mamy tu braki nie tylko w rozumieniu definicji prawnych różnych rodzajów badań, ale i braki w rozumieniu ich funkcji w odniesieniu do potrzeb gospodarki i rynku, co ma odbicie choćby w tutejszym błędnym nazewnictwie legislacyjnym[1]), swobodnie mieszającym zakresy pojęć.
Dla przykładu w nowelizacji ustawy „o zasadach finansowania nauki…” z 15.01 2015 r. istniało pojęcie „badania stosowane” (w Art. 2. pkt 3, to – „prace badawcze podejmowane w celu zdobycia nowej wiedzy, zorientowane przede wszystkim na zastosowanie w praktyce”), i w tym ta „nowa wiedza” to była prawda, ale „przede wszystkim na zastosowanie w praktyce”, to już nieprawda, bo do praktyki jeszcze daleko.
W tejże nowelizacji z 2015 r. pojawiło się też hasło „badania przemysłowe” (Art. 2. pkt 3 c) jako – „badania mające na celu zdobycie nowej wiedzy oraz umiejętności w celu opracowywania nowych produktów, procesów i usług lub wprowadzania znaczących ulepszeń do istniejących produktów, procesów i usług”.
Punkt 4. Artykułu 2. opisywał obszernie prace rozwojowe (choć bez udziału badań rozwojowych), które: „…są działalnością obejmującą nabywanie, łączenie, kształtowanie i wykorzystywanie dostępnej aktualnie wiedzy i umiejętności, w tym w zakresie narzędzi informatycznych lub oprogramowania, do planowania produkcji oraz projektowania i tworzenia zmienionych, ulepszonych lub nowych produktów, procesów lub usług, z wyłączeniem działalności obejmującej rutynowe i okresowe zmiany wprowadzane do nich, nawet jeżeli takie zmiany mają charakter ulepszeń”,
co w miarę dobrze opisywało ten rodzaj prac do etapu opracowania prototypu (4 ab) ale niestety w żadnym dalszym punkcie nie pojawiły się tam prace wdrożeniowe. A do komercjalizacji daleko …
Za to w nowej (i obowiązującej do dzisiaj) ustawie „prawo o szkolnictwie wyższym i nauce” z dnia 20 lipca 2018 r., poprzednio definiowane „badania przemysłowe” awansowały do rangi „badań aplikacyjnych” (Art. 4.2.2):
„badania aplikacyjne rozumiane jako prace mające na celu zdobycie nowej wiedzy oraz umiejętności, nastawione na opracowywanie nowych produktów, procesów lub usług lub wprowadzanie do nich znaczących ulepszeń”,
Co jest osobliwym anty-eufemizmem, bo zastępuje uprzednio używany polski zwrot „badania stosowane”, tyle, że prawdziwe badania stosowane to zupełnie co innego, bo z zasady są one dalekie od „opracowywania nowych produktów, procesów lub usług”…
Do tego Artykuł 4.3 tej aktualnej ustawy z 20 lipca 2018 r. (mimo następujących 30 nowelizacji…), głoszący, że: „Prace rozwojowe są działalnością obejmującą nabywanie, łączenie, kształtowanie i wykorzystywanie dostępnej aktualnie wiedzy i umiejętności z dziedziny nauki, technologii i działalności gospodarczej oraz innej wiedzy i umiejętności do planowania produkcji oraz tworzenia i projektowania nowych, zmienionych lub ulepszonych produktów, procesów i usług
praktycznie jest kopią Art. 2 pkt. 4 nowelizacji ustawy z 2015 r. wskazanego powyżej z tym, że tu kopista(ści) nawet nie pokusił(li) się o wzmiankowanie prototypowania, co jest ważną cechą prac rozwojowych, ani też nic nowego nie dowiadujemy się o pracach/badaniach wdrożeniowych.
Zatem gdy ktoś w tym kraju zabierający glos w XXI wieku na podstawie takich niespójnych praw oficjalnie twierdzi, że „badania aplikacyjne kończą się komercjalizacją” to znaczy, że ani te prawa ani ten mówca nie mają jasności co do organizacji i mechanizmów przepływu wiedzy i funduszy w innowacyjnym cyklu ewolucyjnym:
badania stosowane => badania rozwojowe => badania wdrożeniowe => komercjalizacja rynkowa
Badania stosowane i pomysły
W krajach rozwiniętych do etapu „gospodarki opartej na wiedzy” już od wielu dekad istnieje ogromny nacisk na rozwój badań stosowanych, choć w wielu innych krajach (w tym w Polsce) ich rola nie jest rozumiana – są niedowartościowane, niedoszacowane i wręcz niedorozwinięte.
Dla odróżnienia od polskich niejasnych definicji ustawowych (co może wynikać z nieścisłości tłumaczeń z „tych obcych języków” i przysłowiowego już pośpiechu przy kompletowaniu dokumentacji „na wczoraj”) warto może wprowadzić pojęcia działające tam, gdzie działają dobrze.
Badania stosowane to przeniesienie wiedzy z nauk podstawowych do otoczenia fizycznego lub przyrodniczego, i jej zastosowanie w celu zmiany konkretnego zjawiska, wliczając w to jego zahamowanie albo przeciwnie – szczególny rozwój w zamierzonym kierunku.
Skąd tak wielkie zainteresowanie tymi badaniami, tam gdzie ono istnieje? …
Bo w badaniach stosowanych, także z racji ich multidyscyplinarnego charakteru, najczęściej powstają POMYSŁY na nowe rozwiązanie problemu.
Same pomysły często są mgliste – nie mają jeszcze wiele wspólnego z rynkiem i początkowo mogą niewiele pojęć konkretyzować. To może być zmiana właściwości materiału, całkiem nowy materiał, zarys ulepszonego lub nowego produktu czy zmiany technologicznej, albo koncepcja nowej technologii dla otrzymania ulepszonego albo całkiem nowego produktu.
Na tym etapie to wszystko pozostaje w sferze zamierzeń i jeszcze jest dalekie od realizacji w postaci produkcji czy jeszcze później ostatecznej komercjalizacji. Ale pomysłom trzeba dać się urodzić, bo bez pomysłu w ogóle nie ma INNOWACJI, a z kolei ten termin opisuje proces dwustopniowy, który oprócz pomysłu musi zawierać jeszcze jakąś koncepcję SPOSOBU WDROŻENIA. Czyli (za prof. T.A. Brzustowskim[2]):
INNOWACJA = POMYSŁ na zaspokojenie potrzeby + SPOSÓB NA WDROŻENIE pomysłu,
choć sam ten wstępnie proponowany sposób też może być jeszcze mglisty. Po to są następne etapy rozwoju, by te pomysły i te sposoby zweryfikować i dopracować, ale trzeba mieć kiedy i za co…
Poznanie specyficznych właściwości materiałów w badaniach stosowanych zajmuje czas i kosztuje sporo pieniędzy. Wystarczy dla przykładu wskazać miliony cykli obciążeń w badaniach zmęczeniowych przy użyciu kosztownej aparatury i powiedzmy, że to tylko przy stałych amplitudach. A przecież na części samochodu w którym jedziemy, czy na samolot którym lecimy, działają zmienne amplitudy obciążeń, a mimo to chcemy dojechać czy dolecieć… Dlatego dostosowanie do konkretnych wymogów produktów i potrzeb konsumentów w dalszym etapie badań i prac rozwojowych może zająć jeszcze więcej czasu i jeszcze więcej kosztować.
Naprawa prawa
Badania i prace wdrożeniowe są w Polsce zaniedbane w sensie prawnym i finansowym, a to zupełnie odmienna dziedzina od poprzednich, wymagająca odmiennej ekspertyzy, organizacji i funduszy. Produkt dobrze opracowany i wdrożony do produkcji ciągle nie przynosi dochodu choć podnosi koszty tak długo, dopóki nie zostanie sprzedany na rynku. Żeby uniknąć działań pozorowanych (łącznie z tzw. kreatywną księgowością) przez komercjalizację innowacji należy rozumieć wyłącznie wprowadzenie innowacyjnego produktu (dobra lub usługi) do sprzedaży rynkowej. Tej prawdziwej komercjalizacji (jak dobrze pójdzie) dokonuje przedsiębiorca po wdrożeniu wielkoskalowej produkcji, po dogłębnych badaniach rynkowych i dopracowaniu logistyki w konkretnych kanałach dystrybucyjnych. To znowu inne pieniądze i zupełnie odmienni fachowcy, a nic o tym nie wiadomo w polskim prawodawstwie, nie wspominając instrumentów finansowych wsparcia przez regulatora rynku.
Do marnotrawnych absurdów legislacyjnych tego kraju można zaliczyć fakt istnienia takiej oto niewytłumaczalnej luki prawnej: wydaje się dużą część funduszy badawczych na badania podstawowe, które nic nie dają rynkowi ani podatnikowi. NCN i tak dobrze sprawuje swój mandat w tym bałaganie polityczno-prawnym. Dalej, błędnie definiuje się najważniejsze dzisiaj badania stosowane, miesza się badania rozwojowe z wdrożeniowymi a te ostatnie praktycznie pomija jako najpoważniejszą kategorię kosztową. Ale za to nadrzędna instytucja powołana do zarządzania pracami rozwojowymi (jak głosi sama nazwa – NCBiR), domaga się od wykonawców grantów także cudu komercjalizacji, choć to przeskok kilku etapów ewolucji innowacji, do tego kilku rzędów wielkości kosztów, i to bez wskazania źródeł finansowania w tej skali. Stąd możliwe działania pozorowane.
Żeby było weselej, Urząd Skarbowy nakazuje szybko przewidzieć zysk z tej potencjalnej komercjalizacji (jakby zawsze miała się udać…) i natychmiast płacić podatki od zysku z wdrożenia innowacji wynikającej z takich badań i prac. No to mamy, co mamy – czyli nic nie mamy – ani badań ani wdrożeń, dużo pozoracji, marnotrawstwa finansów i wysiłku ludzkiego. Dlatego tak mało tu na półkach Castoramy udanych komercjalizacji produktowych innowacji krajowych, a już szczególnie tych akademickich, które w świecie rozwiniętym stanowią połowę wszystkiego …
Otwórzmy oczy na praktyczne wzorce…
W każdym hipermarkecie oprócz żywności, której jakość też wymaga rozwoju kosztownych technologii (a to odrębny temat), są wszechobecne dobra użytkowe: małe i duże AGD, telewizory, komputery, telefony, prawie nieskończoność akcesoriów. W razie wątpliwości proszę podjechać obok – do Castoramy, może Obi, Merkury, BricoMarche – czy co jest w okolicy. Na półkach Castoramy i LeRoy Merlin nie ma chat-botów, Facebook’a, Twitter’a, czy innych wirtualnych objawień, każdego produktu można dotknąć, poznać jego specyfikacje i dopasować do konkretnych potrzeb. Tam są tylko produkty użytkowe: zamki, klamki, wiertła, elektronarzędzia, lampy, kable, całe łazienki, płytki, podłogi, drzwi i okna i 1000 więcej. Wszystkie produkty wykonane z nowoczesnych materiałów o konkretnych, dokładnie określonych właściwościach dostosowanych do pełnionej funkcji, z dobrze zaprojektowanym czasem trwania (do końca gwarancji…) i z określonym poziomem ufności.
Zatem
jako zapóźniony kraj na dorobku, za wzór rozwojowy na dzisiaj, a raczej już od dawna, powinniśmy brać takie kraje jak Australia, Kanada, czy Korea Południowa, i pilnie studiować szczegóły ich przedmiotowego prawodawstwa. W Korei Południowej na badania podstawowe wydaje się minimum wynikające z reguły Condorcet’a, czyli około 10% całości funduszy przeznaczonych na badania naukowe. Ale za to na rozwojowe i wdrożeniowe – ponad 70%. Po wielu latach dobrze zaplanowanego i konsekwentnego rozwoju w takim modelu skutki już są widoczne gołym okiem – także w Polsce – która importuje koreańskie samoloty, czołgi, armaty, koparki, samochody, telewizory, komputery, telefony i co tam jeszcze?… Aha, no i jeszcze statki i promy budują do przewozu tych dobrze sprzedających się dóbr. Czy trzeba wymieniać więcej?…
W samym roku 2022 Korea Południowa zarejestrowała około 10 000 patentów w Europejskim Urzędzie Patentowym (EPO). Polska 4 (słownie cztery…). Wymiernymi i równoległymi celami rozwojowymi powinny też być konkretne wskaźniki makroekonomiczne, takie jak ilość patentów na milion mieszkańców/rok (jesteśmy przedostatni w EU), ilość patentów „wysokich technologii” (polskich własnych – prawie zero…), udział wysokich technologii w eksporcie (polski udział własny też bliski zera), itp. No to gdzie jesteśmy i gdzie chcemy być?…
Bez złudzeń
Nie róbmy sobie i innym złudzeń; żaden rząd nie podniesie wydatków na badania z 1% do 2% PKB, żadnym cudem, bo nie ma z czego. A już szczególnie, gdy przy słabej organizacji i słabym prawodawstwie nijak nie jest oczywisty zwrot z takich wydatków dla gospodarki i podatników. Według wiarygodnych danych kanadyjskich przyrost wydatków na badania (skrót ang. GERD/GDP) o 1% wymagałby – uwaga, uwaga – przyrostu produktu krajowego brutto o 15% !!!… Kto i skąd tyle weźmie? Nie weźmie, takiego cudu nie dokona żaden rząd. Taki wzrost jest możliwy tylko z przyrostu sprzedaży (i podatków), a tego mogą dokonać tylko przedsiębiorstwa zarabiające więcej na innowacjach. Wdrożonych i sprzedanych w przejrzystym systemie prawnym i finansowym…

Krzysztof J. Konsztowicz
Krzysztof Jan Konsztowicz (ur. 6 listopada 1945) – polski naukowiec z dziedziny inżynierii materiałowej i publicysta, nauczyciel akademicki, profesor (emerytowany) Akademii Techniczno-Humanistycznej w Bielsku-Białej. Więcej w wikipedii.
P.S. Czytelnik SO zainteresowany szczegółami odpowiedzi na wszystkie „kroki naprawcze” z artykułu prof. D. Jemielniaka znajdzie je na stronie Fundacji Science Watch Polska w artykule:
SCIENCE WATCH POLSKA – Nauki dwanaście kroków donikąd…
A czytelnikom pragnącym zapoznać się z realnym polskim wkładem w naukę światową i rozdźwiękiem z pozorowaną centralistyczną „punktozą” ministerialną można polecić doskonały tekst prof. W. Grzesika tamże: SCIENCE WATCH POLSKA – Czy preferencje publikacyjne wpływają na…
- Kolejne wersje tego niejasnego prawa wprowadziły rozmycie odpowiedzialności za przyznawanie i umarzanie funduszy (pieniędzy podatnika). A gdzie mówi się o „jednostkach naukowych …prowadzących działania związane z komercjalizacją ich wyników”, to wręcz trąci absurdem, bo jednostki naukowe nie są od tego. ↑
- Tomasz Antoni Brzustowski (04.04.1937-19.07.2020 ), urodzony w Warszawie kanadyjski inżynier mechaniki lotniczej, profesor komercjalizacji innowacji (Univ. of Ottawa), doktor hc 14 uniwersytetów, były prezydent Rady Badań Przyrodniczych i Inżynierskich Kanady (NSERC). Wybitny pracownik służby cywilnej Kanady, który przyczynił się walnie do skutecznej transformacji tego kraju do etapu gospodarki opartej na wiedzy ↑