Janusz J. Tomidajewicz: V RP? Tak, ale jak do niej dojść?7 min czytania

04.05.2021

Ernest Skalski w artykule opublikowanym 21 IV na portalu „Studio Opinii” zaproponował własny pomysł na jak najszybsze odsunięcie PiS od władzy. Istotą tego pomysłu jest uzgodnienie w ramach całej demokratycznej opozycji wspólnego minimum programowego i przedstawienie na tej podstawie społeczeństwu wizji budowy V Rzeczypospolitej opartej o nową Konstytucje RP.

Pomysł ten jest mi ideowo bliski, gdyż od dawna uważałem, że głównym hasłem opozycji nie może być powrót do III RP, lecz konieczne jest ukazanie społeczeństwu nowych perspektyw systemowych i rozwojowych. (W ograniczeniu do samej lewicy postulowałem to już 2017 r. na łamach Trybuma.eu. w artykule pt. „Propozycja nowego ustroju to zadanie dla lewicy”). Jestem także skłonny zgodzić się z tym, że merytorycznie rzecz biorąc istnieje możliwość znalezienia minimum programowego łączącego całą demokratyczną opozycję przy tworzeniu założeń wizji V RP. To, co proponuje E. Skalski zapewne jest jakimś punktem wyjścia do powstania takiego minimum.

Ernest Skalski: Jednością silni, podziałem słabi

Jednak jego zasadniczą słabością jest to, że tak naprawdę dotyczy ono ustrojowych (w dużej mierze konstytucyjnych) podstaw funkcjonowania państwa. To zaś jest problematyka, która tak naprawdę interesuje i jest w stanie zmobilizować jedynie tę, lepiej wykształconą i sytuowaną część naszego społeczeństwa, która już dziś stanowi potencjalną bazę wyborczą partii zaliczanych do opozycji demokratycznej. Natomiast dla bardzo dużej części naszego społeczeństwa, tworzącego jego warstwę „ludową”, problemy te mają abstrakcyjny i daleki od ich zainteresowań charakter. To, co się dla niej liczy, to to jakie będą mieli dochody i warunki pracy, jaki dostęp do oświaty czy służby zdrowia i ile wyniosą ich emerytury. Niestety w odniesieniu do tych kwestii zbudowanie wspólnego dla opozycji minimum programowego wydaje się niemożliwe. Ba, są z tym trudności nawet w ramach takich rysujących się ponadpartyjnych bloków ideowych jak: lewicowy, centrowo-liberalny czy chadecko-konserwatywny. W tej sytuacji obawiam się, że samo hasło budowy V RP, bez wypełnienia go treścią społeczną, nie wystarczy do wygrania przez pozycję demokratyczną kolejnych wyborów, nie mówiąc o uzyskaniu większości konstytucyjnej.

Co więcej, mimo zbieżności programowych dających się dostrzec na poziomie konstytucyjnym każda próba realizacji pomysłu E. Skalskiego będzie musiała przede wszystkim natrafić na bardzo poważne przeszkody wynikające ze sprzeczności interesów partii tworzących obecną opozycję demokratyczną. Bowiem żadna z mniejszych partii nie zgodzi się na „pożarcie” jej przez większego partnera, zaś żadna z dominujących sił opozycyjnych dobrowolnie nie dopuści do nadmiernego wzrostu siły słabszych członków sojuszu.

Mamy co prawda kilka przykładów, gdy wewnątrz opozycyjne sprzeczności udało się pokonać. Stało się tak przy wyborach senackich i być może przyniesie sukces w wyborach prezydenta Rzeszowa. Jednak w obu tych przypadkach mamy do czynienia z ordynacją większościową. Natomiast w najważniejszych wyborach parlamentarnych – wprawdzie kulawo, ale jednak proporcjonalnie – działa D’Hondt. W rezultacie, jeśli tylko słabsze środowisko polityczne ma szansę na pokonanie 5% progu, uzyskuje ono własną reprezentację parlamentarną i związane z tym korzyści polityczne i materialne. Natomiast wejście w szeroki sojusz stawia te korzyści pod znakiem zapytania. Zależą one od treści ewentualnej umowy koalicyjnej oraz od tego, czy w wyniku wyborów słabsi partnerzy uzyskają w ramach koalicji mniejszość blokującą (podobną do tej, jaką w ramach ZP mają dziś SP i Porozumienie). O tym zaś ile warte są sojusze międzypartyjne jaskrawo pokazują zarówno obecne przepychanki w ramach zjednoczonej prawicy, jak i ostatnie porozumienie zawarte między Rządem a Lewicą w sprawie KPO.

Czy istnieje zatem jakiś sposób na pokonanie sprzeczności między koniecznością jednoczenia się opozycji a dążeniem tworzących ją partii do zachowania własnej odrębności i podmiotowości oraz realizacji specyficznych partyjnych interesów?

Przede wszystkim twierdzenie E. Skalskiego, że „partie opozycyjne, startując oddzielnie, zdobyłyby w sumie mniej głosów niż w koalicji”, jest co najmniej dyskusyjne. Jak wiadomo sojusz wyborczy kilku partii daje w wyborach zarówno efekt pozytywny (połączenie głosów oraz premia za jedność), jak i negatywny (nie będę głosował na listę, na której są nie moi kandydaci, szczególnie wtedy, gdy zajmują oni czołowe pozycje). Bardzo trudno przewidzieć, który z tych efektów ostatecznie okaże się silniejszy. Nieco mniej dyskusyjne byłoby sformułowanie tezy E. Skalskiego jako twierdzenia, że wobec działania reguły D’Hondt’a, partie opozycyjne startując oddzielnie zdobędą mniej miejsc w parlamencie, ale i to zależy od siły wskazanych tu efektów łączenia się. W rezultacie sądzę, że postulat stworzenia jednego wyborczego bloku demokratycznej opozycji jest nie tylko nierealny, ale i niekoniecznie racjonalny. W jego miejsce co najmniej równie skuteczne z punktu widzenia przyciągnięcia do opozycji głosów wyborczych i zdobycia większości parlamentarnej może być wystąpienie jej w kilku na tyle silnych blokach by każdy z nich uzyskał wynik wyborczy na poziomie wyraźnie przekraczającym 10%.

Jednak także przy takiej taktyce wyborczej problem tego, jak się łączyć jednocześnie zachowując odrębności, nie znika całkowicie. Przenosi się z tylko z poziomu całej opozycji na poziom tworzących ją bloków. To wprawdzie ogranicza różnice programowe, lecz nie zmniejsza sprzeczności interesów partyjnych.

Czy można je jakoś przekroczyć w ramach jednej listy wyborczej?

Kiedyś wydawało mi się, że technicznym sposobem na pogodzenie kilku partii na jednej liście mogłoby być jej ułożenie alfabetyczne (W 2018 r. piałem o tym w „Przeglądzie” w artykule pt. Do wyborów według alfabetu). Miałem i mam świadomość, że jest to sposób ryzykowny i budzący wiele obaw. Dla wielu wyborców dokonanie świadomego wyboru między ułożonymi alfabetycznie wieloma kandydatami na liście jednego komitetu może się okazać zbyt trudne, wobec czego będą tradycyjnie głosowali na jedynkę. Może to stanowić nieuzasadnioną premię dla kandydatów o nazwiskach zaczynających się od początkowych liter alfabetu. Listy alfabetyczne spowodują także trudności w stosowaniu zasady suwaka, dlatego mogą wywołać opór środowisk kobiecych i feministycznych.

I to, co chyba najistotniejsze: alfabetyczna konstrukcja list spotka się też zapewne z mniej lub bardziej skrywanym oporem aparatów partyjnych, gdyż pozbawi je znacznej części ich władzy i wpływów, ograniczając ich rolę co najwyżej do określenia liczby (lecz nie kolejności) miejsc przyznanych kandydatom poszczególnych partii. Czy jest to zatem propozycja realna? Nie wiem, lecz obawiam się, że opór ze strony dotychczasowych struktur partyjnych może być zbyt silny, by ją zastosować.

W sumie, zgadzając się z E. Skalskim, że aby odsunąć PiS od władzy, trzeba ukazać społeczeństwu wspólną dla całej opozycji wizję V RP, sądzę jednak, że opozycja powinna występować w wyborach w kilku zasadniczych blokach np. lewicowym, liberalnym i chadecko-konserwatywnym. Natomiast by przekroczyć wewnętrzne sprzeczności w tych blokach, technicznym rozwiązaniem mogłoby być budowanie list wyborczych na podstawie zasady alfabetycznej.

Janusz J. Tomidajewicz

Em. prof. ekonomii na UEP i Uniwersytecie Zielonogórskim.
Założyciel Unii Pracy i wieloletni członek jej władz krajowych i regionalnych.

 

4 komentarze

  1. jsg 05.05.2021
  2. Darek 05.05.2021
  3. slawek 05.05.2021
  4. jure g 10.05.2021