26.09.2021

Dlaczego jesteśmy w Unii Europejskiej?
To pytanie, jak nigdy dotąd, powinno dziś pobrzmiewać w naszych uszach. Czy nasze członkostwo w Unii to hołdowanie wspólnym wartościom, czy jesteśmy w niej, bo utożsamiamy się z ideami demokratycznych państw Zachodniej Europy? Czy też jedyne, co nas w Unii Europejskiej podnieca… to się nazywa kasa?
Z ostatnich wypowiedzi szefa polskiego rządu widać ewidentnie, że kwestie finansowe są jedynym powodem, dla którego w ogóle rozmawia on z unijnymi przywódcami. Tylko dlatego Mateusz Morawiecki traktuje UE względnie po partnersku. Bez ogródek w tej sprawie wypowiada się natomiast minister sprawiedliwości Zbigniew Ziobro, mówiąc o jakiejś wojnie hybrydowej. Skandalicznych słów Ryszarda Terleckiego czy Marka Suskiego nie ma nawet sensu przytaczać.
Politycy PiS traktują zatem UE bardzo przedmiotowo, na zasadzie: „daj, daj, daj, ale nie wymagaj”, takie – „Unię dojną pobłogosław Panie”. Gdy bowiem ta sama Unia zaczyna dopominać się o respektowanie traktatów, umów i praw człowieka, wówczas działacze PiS chcą, aby ją piekło pochłonęło.
Doprawdy, jak zdrowy rozsądek może pojąć, że to całe antyunijne szaleństwo, te próby zohydzenia Polkom i Polakom naszego członkostwa w UE mają przyczynić się do jej wzmocnienia?
Otóż nie może!
Jeśli słyszymy, że wobec Unii musimy szukać drastycznych rozwiązań, dobrowolne uczestnictwo w niej jest porównywane z okupacją, a jej flaga jest szmatą, to skojarzenia są chyba jednoznaczne.
Po co więc tak naprawdę jesteśmy w Unii Europejskiej?
Smutną odpowiedź na to pytanie daje istnienie tzw. stref wolnych od LGBT. Głosy temu przeciwne wskazują przede wszystkim wcale nie na odhumanizowanie człowieka, dezawuowanie jego praw oraz działania niezgodne z chrześcijaństwem, mówiącym o szacunku dla każdej osoby ludzkiej! Mowa jest tu tylko o tym, że regiony, w których ta skandaliczna uchwała powstała, nie otrzymają unijnego wsparcia. Tak właśnie wygląda nasze chrześcijaństwo i nasza demokracja. Do tego sprowadza się nasza bytność w Unii Europejskiej.
Czym dziś dla rządzących jest nasze członkostwo w UE? Wydaje się, że to jedynie wspólnota zysków, interesów i profitów. Rząd Mateusza Morawieckiego jest – wbrew deklaracjom – rządem eurosceptycznym.
Boimy się, że wyprowadzą nas z Unii Europejskiej?
Niestety, to już przysłowiowa musztarda po obiedzie. PiS przecież już dawno nam to uczynił. Obecnie jesteśmy jedynie klientami w kolejce do unijnego bankomatu.
Nauczyciel w LO, dr nauk humanistycznych, politolog (Rzeszów)

Dziękuję autorowi za postawienie tego pytania i zarysowanie problemu.
Dlaczego jesteśmy w Unii Europejskiej? Hmmm… Powodów – jak w każdej dziedzinie życia – jest oczywiście wiele. Można więc wymieniać powody GEOGRAFICZNE (Unia grupuje kraje najbliższego nam sąsiedztwa – leżące na tym samym „europejskim półwyspie Euroazji”), KULTUROWE (Unia jest wspólnotą krajów należących do Zachodniego kręgu cywilizacyjnego, a więc tego do którego – czy się to komuś podoba czy nie – Polska przynależy), GOSPODARCZE (chęć uczestniczenia we wspólnym rynku wymiany towarów, usług, pracy itp.) czy HISTORYCZNE (Unia grupuje zdecydowaną większość krajów z którymi Polska w swojej historii wchodziła w jakiekolwiek interakcje polityczne, wojskowe, gospodarcze, społeczne, kulturowe i religijne)…
NAJWAŻNIEJSZYM jednak – moim zdaniem – powodem dla którego Polska należy do Unii Europejskiej / Unii Narodów Europejskich, jest to, że WE WSPÓŁCZESNYM zglobalizowanym ŚWIECIE pojedyńczy kraj NIC NIE ZNACZY! No dobra, trochę się zagalopowałem… Z ok. 200 istniejących na świecie niepodległych państw, KILKA, może KILKANAŚCIE państw, może sobie pozwolić na pewną – mniejszą lub większą – samodzielność polityczną, gospodarczą lub militarną. Mam tu na myśli przede wszystkim Stany Zjednoczone (jedyny kraj na świecie, który produkuje – lub może produkować jeśli zechce – w wystarczającej ilości wszystko co potrzebuje z wyjątkiem surowców energetycznych) i Chiny, oraz częściowo takie kraje jak Rosja, Niemcy, Francja, Wielka Brytania i Japonia. W DALSZEJ perspektywie mogłyby to być też jeszcze Indie i Brazylia…
Nawet jednak tym wymienionym wcześniej krajom, nie opłaca się „iść przez współczesny świat” w pojedynkę. W miarę możliwości – niezależnie od utrzymywania przez poszczególne kraje osobnych bilateralnych stosunków dyplomatycznych, gospodarczych, militarnych i kulturalnych z innymi państwami świata – jest WYSOCE ZALECANE przynależeć do jakiegoś sojuszu/związku/unii państw (jak zwał, tak zwał). Bycie RAZEM w ściślejszym związku z kilkoma-kilkunastoma innymi krajami otwiera NOWE MOŻLIWOŚCI polityczne, gospodarcze czy społeczne, które w przypadku pojedyńczego kraju byłyby mocno ograniczone, albo w ogóle nie byłyby możliwe. Choć wymaga to też dania czegoś od siebie… Jak w małżeństwie – wyzbywamy się części swojej niezależności w zamian za możliwości jak daje nam bycie w związku.
RAZEM może oznaczać TANIEJ. A to w wyniku np. zniesienie ceł, albo przez wspólną produkcję czegoś co – dzięki temu że zachodzą „korzyści skali” – stanie się w przeliczeniu na jednostkę produkcji tańsze, albo poprzez specjalizację, czyli zachodzenia tzw. korzyści komparatywnych. RAZEM może oznaczać też że w ogóle COŚ BĘDZIE MOŻLIWE. Przykładowo: żadnemu z krajów Europejskich nie opłaca się samodzielnie produkować nowoczesnego odrzutowego samolotu pasażerskiego na kilkaset pasażerów. Ale RAZEM, to już inna skala. Można się np. umówić, że Francuzi będą produkować środkową sekcję kadłuba, Hiszpanie – „podbrzusze” kadłuba wraz z jego tylną częścią oraz elementy usterzenia poziomego, Niemcy – przednią część kadłuba z kabiną pilotów oraz ogonowy statecznik pionowy a Brytyjczycy – skrzydła i silniki. Inne fabryki w tych oraz innych krajach Europy – będą zaś wytwarzać setki innych detali takich jak drzwi, fotele, hydraulika, komputery pokładowe, podwozie itp. Całość zostanie zaś zmontowana we Francji i nazwana… Airbus.
Podobnie rzecz się ma z eksploracją kosmosu. Nawet Niemiec, Wielkiej Brytanii czy Francji nie stać na samodzielne wysyłanie satelitów na orbitę, ale RAZEM w ramach Europejskiej Agencji Kosmicznej (ESA) jest to już jak najbardziej sensowne. Przy okazji Francja może znaleść uzasadnienie dla swojej obecności w leżącej prawie na równiku Gujanie Francuskiej (świetne miejsce na kosmodrom – im bliżej równika tym tańszy koszt wyniesienia kilograma masy na orbitę). A przy okazji: jaki jest wkład Polski w produkcję Airbusa czy w prace Europejskiej Agencji Kosmicznej? Czy jest on odpowiedni do naszego potencjału demograficznego, gospodarczego i naszych AMBICJI bycia krajem „który coś znaczy”?
Wreszcie RAZEM, to po prostu RAŹNIEJ. Jak np. Rosja będzie próbowała nas zastraszyć zalewem egzotycznych imigrantów, albo np. nasze interesy z… eee… Australią nie pójdą po naszej myśli (pozdrawiamy Paryż!), albo nie dajemy sobie rady z pożarami naszych gajów oliwnych (pozdrowienia dla Aten!), to zawsze można liczyć bądź na pomoc, bądź na możliwość wyżalenia się przed europejską rodziną („niedobry batiuszka zza wschodniej miedzy nas prześladuje!”).
Pomijam już kwestię, że zgodnie z zasadami ekonomii niemarksistowskiej i niekeynesistowskiej najlepszą drogą do dobrobytu jest jeden (nie przedzielony żadnymi granicami) wspólny rynek bez żadnych ceł i ograniczeń w przepływie pracy i kapitału. O wpływu braku wewnętrznych granic na kontakty kulturalne i międzyludzkie (brak wiz) też nie chciałbym się rozwodzić. Zdaje też sobie sprawę, że żeby uczestniczyć w każdej z wymienionych wcześniej inicjatyw (produkcja wspólnego samolotu, wysyłanie satelitów na orbitę, zniesienie granic itp.) teoretycznie nie trzeba należeć do Unii Europejskiej. Ale podałem je jako przykłady KORZYŚCI WYNIKAJĄCYCH ZE WSPÓŁPRACY. Brak granic wewnętrznych reguluje przynależność do tzw. Strefy Schengen (do której należą miedzy innymi takie nie należące do UE kraje jak Szwajcaria czy Norwegia), a żeby uczestniczyć w eksploracji kosmosu wystarczy zgłosić akces do ESA i proporcjonalnie do swoich ambicji i możliwości w jej pracach uczestniczyć. Wszystkie te inicjatywy są jednak częścią szerszej współpracy między krajami europejskimi, której to współpracy Unia Europejska jest najbardziej zaawansowanym projektem.
Tak więc już od pierwszego dnia członkowstwa w Unii Europejskiej w 2004r, gdy ktoś mnie pytał o sens przynależności do tej organizacji, odpowiadałem: Polsce opłaca się należeć do Unii Europejskiej nawet za darmo, tj. nawet gdyby bogatsze kraje nie wspomagały nas w ramach przynależności do tej organizacji żadnymi funduszami. I będzie się opłacało nawet wtedy gdy w przyszłości Polska – w ramach solidarności z mniej zamożnymi i rozwiniętymi członkami UE – będzie do budżetu Unii więcej wpłacała niż pobierała. Tak jak to się teraz opłaca (mimo bycia płatnikami netto) Niemcom czy Francji!
Podsumowując: wydaje mi się, że udało mi się wykazać (na tyle na ile jest to możliwe w krótkim poście), że Polsce (i każdemu innemu krajowi – im mniejszemu tym bardziej) opłaca się przynależeć do szerszej wspólnoty conajmniej kilku-kilkunastu krajów celem wspólnego dążenia do dobrobytu, bezpieczeństwa i szczęścia swoich obywateli. Problemy współczesnego świata (zmiany klimatyczne, zanieczyszczenie środowiska, zczerpywanie zasobów, wymieranie roślin i zwierząt, zmniejszenie bioróżnorodności, przeludnienie i związane z tym powstawanie nowych chorób i zwiększenie ryzyka ogólnoświatowych pandemii, migracje ludności, rozwój broni nuklearnej, rozprzestrzenianie się myślenia antynaukowego i myślenia w kategoriach teorii spiskowych, wzrost fundamentalizmów w narodowościowych i religijnych) mają charakter GLOBALNY i żaden kraj nie jest w stanie uporać się z nimi samodzielnie. Żaden nie może już myśleć, że „nasza chata z kraja”. Nawet jeśli nie dopadnie nas tornado, czy też ominą nad zamachy z rąk fundamentalistów islamskich, to może nas dopaść susza, epidemia, albo migracje z krajów gdzie są wojny lub klęski żywiołowe…
Tak więc Polska – czy to się komuś podoba czy nie – jest skazana na bycie RAZEM z innymi krajami z tego samego kręgu cywilizacyjnego. No bo skoro już RAZEM, to oczywiście z Zachodem, z Unią Europejską! No bo z kim innym? Ameryką Łacińską? Unią Afrykańską? Ligą Państw Arabskich? A może… z Rosją? Zresztą „skazana” to złe słowo. Członkostwo w Unii Narodów Europejskich to SZANSA, to NADZIEJA na lepszą PRZYSZŁOŚĆ dla naszych dzieci. Przyszłość budowaną nie na konflikcie i nienawiści (nie lubimy Niemców bo to „naziści” i „kapitalistyczni wyzyskiwacze”, Francuzów bo to „żabojady” i „lalusie”, Anglików bo nas „zdradzili”, Holendrów bo to „pedały”, Czechów bo to „ateiści”, Szwedów bo to „lewacy”, Ukraińców za Wołyń, Rosjan za Katyń itp.) ale na WSPÓŁPRACY i szacunku dla wszelkich odmienności bez względu na rasę, narodowość, płeć czy religię. Takie podejście jest w globalnym świecie konieczne, bo inaczej się (pół biedy) pozabijamy, lub (w gorszym przypadku) doprowadzimy do zagłady życia na tej planecie…
Czasami mam wrażenie, że ci którzy chcieliby wyjścia Polski z Unii Europejskiej tkwią pod względem mentalnościowym jeszcze w paradygmatach XIXw, albo przynajmniej w dwudziestoleciu międzywojennym. Wtedy cała polityka międzynarodowa Polski i jej stosunki gospodarcze mogły się JESZCZE ograniczać do Niemiec, Rosji/ZSSR, Francji, Wielkiej Brytanii, Stanów Zjednoczonych oraz krajów najbliższego sąsiedztwa. To co się w dwudziestoleciu międzywojennym działo w takiej Brazylii, Egipcie, Indiach, Chinach, Japonii czy Australii miało jeszcze na sytuację w Polsce marginalne znaczenie (chociaż casus Wielkiego Kryzysu był juz jakimś ostrzeżeniem, że świat się globalizuje). Obecnie prowadzenie przez Polskę EFEKTYWNEJ polityki jako samotne państwo jest to już niemożliwe! Polska jest może równorzędnym partnerem dla Szwecji, Rumunii czy Ukrainy, ale nie jest równorzędnym partnerem dla Stanów Zjednoczonych, Chin czy Rosji… Ani nawet dla Indii czy Brazylii. Ale jako część Unii Europejskiej już tak!
Dlatego wszelkie mówienie o tym, że jesteśmy w UE „dla pieniędzy” i nic nas więcej z UE nie łączy (żadne możliwe korzyści ekonomiczne, polityczne i kulturalne, żadne wynikające z przynależności do Zachodniej cywilizacji wspólne wartości) jest conajmniej głupotą. Natomiast ewentualne mówienie o „wyprowadzeniu Polski z Unii” to już (kontekście tego, że – jak próbowałem wykazać – we współczesnym świecie pojedyńczy kraj niewiele znaczy) to już nie jest głupotą… To jest działaniem na szkodę państwa i narodu… A to już podchodzi pod zdradę stanu!
>słyszymy, że wobec Unii musimy szukać drastycznych rozwiązań…..
Brzmi dramatycznie ale jakie stąd wnioski? Nie chcemy PISu ale jakże łatwo godzimy się na ich nacjonalistyczną politykę opierającą się o stos narodowych bzdur zalegających polski umysł.
1) W swoim Rzeszowie, jak wszyscy jego mieszkańcy nie traktuje Pan Polski jako bytu zewnętrznego. Nie mówi Pan: Oni tam w Polsce. Ale tak właśnie wszyscy traktują Unię. Jesteśmy u siebie i jednocześnie jesteśmy członkiem UE z pewnymi zobowiązaniami (co do których jest morze niezgody między Panem i PISem) ale jakoś nie wspomina Pan słowem, że wszyscy jesteśmy…..obywatelami europejskimi. Czy to przypadek?
2) Mówi Pan o prawie europejskim zupełnie jak PIS bo nie wspomina Pan słowem, że jest ono wyrazem woli europejczyków bo zostało przegłosowane w Parlamencie Europejskim przez naszych wybranych przedstawicieli.
Trudno nazwać wolę większości okupacją. Nawet PIS tego nie robi. Odwrotnie, odwołuje się do swojego większościowego mandatu. Przecież to większość jest przeciw „gender” i prawom LGBT. W Polsce. Ale jednocześnie nikt w Polsce nie podnosi głosu PE w sprawie praw obywatelskich jako głosu większości, na ogół większości 4/5, wyrażającej polityczną wolę Europejczyków.
3) Szydlo, Jaki, Krasnodębski to nie tylko dla PIS, ale i dla Pana, polscy europosłowie a nie europosłowie. A to zasadnicza różnica. Polacy (Finowie, Niemcy, Maltańczycy etc.) nie wybierają polskich (fińskich, niemieckich, maltańskich) europosłów. To Europejczycy ich wybierają. Obywatele europejscy mają prawo głosu do PE niezależnie od miejsca zamieszkania ani od obywatelstwa państwa członkowskiego. Maltańczyk zamieszkały w okręgu wyborczym Jakiego nie ma prawa głosu do polskiego Sejmu, ale ma prawo głosu do PE i Jaki ma go reprezentować bez względu na jego narodową przynależność.
4) Prawo europejskie nie jest czymś zewnętrznym jak traktaty międzynarodowe, które według Konstytucji zobowiązujemy się traktować jako nadrzędne. To rzeczywistość, z którgą każdy z nas europejczyków (w Polsce najwyraźniej zupełnie nieświadomie) styka się na codzień i fundament naszego wspólnego europejskiego bytu.
Zamiast narzekać na poglądy Morawieckiego czy Ziobry powinien Pan przepracować swoje poglądy na kamień węgielny polskiego matryksu czyli świętą suwerenność. To właśnie walka o „suwerenność” i narodową podmiotowość była papierkiem lakmusowym dla pokoleń Polaków walczących z „zaborami” a nie walka o prawa obywatelskie. Bo te Polacy jak najbardziej posiadali będąc obywatelami imperiów, Rosji, Prusach i Austro-Węgrzech. Zwłaszcza Austo-Węgry były protoplastą dzisiejszej UE domem i ogromnym wspólnym rynkiem dla wielu etni. Odzyskawszy „niepodległość” Polacy mieli do wyboru między prawami obywatelskimi równymi dla wszystkich niezależnie od przynależności etnicznej i prawami „etnicznymi”. Wybrali te drugie bo chcieli być wreszcie „u siebie”. II RP jest dalej idealizowana nic więc dziwnego, że idea wspólnego domu dla wszystkich europejczyków jest u nas dość obca i naskórkowa, nie wychodząca poza wyświechtane okolicznościowe frazesy.
Polacy wybrali przynależność do UE jako ucieczkę od imperium sowieckiego a nie dlatego, że podzielali wartości europejskie. Problem w tym, że jednocześnie od ponad 200 lat dostają gęsiej skórki na samo słowo „imperium”. Nawet nasi zwolennicy Unii nie mają zielonego pojęcia o odwiecznej europejskiej „tęsknocie” za Imperium Rzymskim (dalekim echem u nas jest jedynie „rzymski” KK). Paradoksalnie nawet Hitler odwoływał się do marzenia o jego odtworzeniu (na swój perwersyjny sposób). Kataklizm II wojny światowej jeszcze bardziej wzmocnił pragnienie stworzenie nowoczesnego Pax Romana.
Nie tu miejsce na wyliczanki jego zasad. Ale pozostaje smutnym faktem, że zasada świętości naszej „suwerenności” pozostaje w otwartym konflikcie z fundamentem imperialnego unijnego bytu i to od samego momentu przyłączenia się do Unii (podobne rozterki przeżywały kraje skandynawskie w sprawie swojej 1000 letniej suwerenności ale szybko się z nimi uporały). Jeśli Pan wątpi to proszę się zastanowić nad pisowską „reformą” sądownictwa. Próbuje się zdelegalizować instytucję tkz. pytania prejudycjalnego do wyższej instancji europejskiej. Proszę jednak zauważyć to co zdumiewało mnie w latach 2004-2015 tj., że pomimo przynależności do Unii w tym czasie żaden polski sędzia ani razu nie zadał pytania prejudycjalnego tak jakby problem pierwszeństwa prawa europejskiego w ogóle nie istniał.
Cóż, pisizm nie powstał w głowie prezesa. On tylko dał mu wyraźny głos i postawił kropkę nad i w sprawie, która od początku dzieliła Polaków i Europejczyków.
Polska pasuje do UE jak przysłowiowe piąte koło do wozu.
Natomiast na pytanie Dlaczego jesteśmy w Unii Europejskiej, moim zdaniem, swego czasu najlepiej odpowiedział stary pisiorek Krzysztof Kłopotowski – cytuje z pamięci „wolę Brukselę niż Berlin, wolę Berlin niż Moskwę. O niezależnej polityce nie ma mowy. Chyba że sprowadzimy sobie z Izraela 2 miliny ziomków z pieniędzmi, know how, z szerokimi stosunkami w świecie, zdolnych do utworzenia potężnego loby w Waszyngtonie to wtedy będziemy mogli myśleć o niezależności” I tyle w temacie bez patosu i uniesień. Polityka to często brutalna gra interesów.